Читать книгу Jak wreszcie zacząć mówić w języku obcym? Dla wszystkich, którzy stracili nadzieję - Agnieszka Bolikowska - Страница 6
ОглавлениеZamiast wstępu – moja historia[1]
Historia, którą chcę opowiedzieć, zdarzyła się w 2003 roku. Właśnie skończyłam studia na Uniwersytecie Warszawskim – iberystykę oraz stosunki międzynarodowe – i zostałam zaproszona na stypendium doktoranckie do Waszyngtonu. W Stanach Zjednoczonych zaproponowano mi prowadzenie zajęć językowych dla studentów amerykańskich, na co oczywiście przystałam z wielkim entuzjazmem, bez chwili wahania. Wtedy wydawało mi się, że wiem, jak uczyć języków obcych, ponieważ przez wiele lat – w szkole podstawowej, średniej, na studiach, na kursach – obserwowałam, jak to robią inni. Uczyłam się rosyjskiego, niemieckiego, angielskiego, hiszpańskiego i portugalskiego. W tamtym momencie byłam więc przekonana, że rola wykładowczyni nie będzie trudna. Brak pokory, który mogę próbować usprawiedliwić moim młodym wiekiem: miałam wtedy 24 lata.
Na pierwszych zajęciach z amerykańskimi studentami dobrym polskim zwyczajem zarządziłam kartkówkę. Kątem oka zauważyłam lekkie zaciekawienie i zdziwienie, jakby niektórzy podejrzewali, że jest to ciekawy eksperyment edukacyjny lub być może nawet żart. Po kilku minutach zebrałam kartki i zaczęłam wypisywać na tablicy słówka i gramatykę. Wtedy lekkie zaciekawienie zmieniło się w szok. Moi studenci nie znali takich metod nauczania języków obcych. Może w ten sposób uczono ich rodziców lub – co bardziej prawdopodobne – dziadków.
Nie dziwi więc, że o tym zajściu bardzo szybko dowiedzieli się moi amerykańscy przełożeni i zostałam wezwana na dywanik, gdzie usłyszałam uprzejme, ale stanowcze zapewnienie: „Takich metod nie stosujemy tutaj od dziesięcioleci”. Wysłano mnie na mój pierwszy w życiu kurs metodologiczny poświęcony temu, jak uczyć dorosłych. Co wtedy czułam? Głównie wstyd (nie przyznałam się wówczas nikomu w Polsce do tej dydaktycznej porażki), ale też pewne rozgoryczenie, że Amerykanie nie doceniają naszych metod nauczania. Jednak to za sprawą tego doświadczenia powoli zaczęłam odkrywać, że dorośli chcą się uczyć języków inaczej niż tylko zakuwając słówka, że język obcy to coś ponad słownictwo spięte zasadami gramatycznymi.
W trakcie dziesięciu lat nauczania na prestiżowych amerykańskich uczelniach wzięłam udział w kilku kursach metodologicznych. Przez cały ten czas gdzieś głęboko żywiłam jednak przekonanie, odziedziczone po dwóch dekadach edukacji w Polsce, że nie można uczyć efektywnie języka obcego bez monotonnego opanowywania słownictwa i gramatyki, bez żmudnych, czasochłonnych prac domowych, bez poprawiania przez nauczyciela błędów praktycznie na każdym kroku, również bez przerywania w tym celu wypowiedzi, wreszcie – bez żelaznej, wojskowej dyscypliny. To myślenie nie opuszczało mnie praktycznie przez cały czas pobytu w USA. Pomimo nowoczesnych szkoleń metodologicznych wciąż miałam poczucie, że serwuję amerykańskim studentom edukacyjny bubel: jak można pozwolić mówić niepoprawnie? Budziło to mój wewnętrzny sprzeciw.
Minęło dziesięć lat. Wróciłam do Polski. Zaczęli się zwracać do mnie z prośbą o pomoc dorośli, którzy chcieli nabrać swobody w mówieniu w różnych językach, przede wszystkim po angielsku, głównie w kontekście zawodowym, ale też prywatnym. Bardzo często były to osoby w wieku 50, 60 lat, które nie miały wielu okazji do rozmawiania w obcym języku – rzadko podróżowały po świecie, a w ich biografiach brakowało epizodów dłuższego mieszkania poza granicami kraju. Rozumiałam to. Było dla mnie jednak wielkim zaskoczeniem, że pojawiały się też osoby młodsze: czterdziesto-, trzydziesto-, a nawet dwudziesto-latkowie. Wydawałoby się, że mają paszport w kieszeni i w każdej chwili mogą pojechać w dowolne miejsce na świecie i tam się uczyć, ćwiczyć, rozmawiać w wymarzonym języku. Okazało się jednak bardzo szybko, że bariery komunikacyjne nie znają metryki i dotyczą tak samo młodszych, jak i starszych. Są efektem braku wiary we własne umiejętności, przykrym następstwem wielu lat edukacji szkolnej, która często podważa nasze kompetencje, skupiając się na wytykaniu błędów i niedoskonałości.
W 2015 roku postanowiłam stworzyć przyjazną przestrzeń do nauki języków obcych – Językodajnię. Pierwszą osobą, która do niej trafiła, była pewna pani profesor. Miała na koncie kilka opublikowanych książek, wykładała na dobrej uczelni i mogła być dumna ze swoich osiągnięć. I oto w momencie przekroczenia progu Językodajni stała się rzecz niesamowita: pani profesor zamieniła się w nieśmiałą uczennicę, a ja widziałam przed sobą nie dojrzałą, wykształconą kobietę, a onieśmieloną dziewczynkę skuloną w szkolnej ławce, która przyznaje, że w noc poprzedzającą nasze spotkanie nie mogła zmrużyć oka na samą myśl o tym, że następnego dnia ma mówić po angielsku. Wkrótce okazało się, że ten przypadek nie jest wyjątkiem; do Językodajni trafiali i nadal trafiają ludzie wykształceni, zaradni, którzy jednak mają poważny problem ze swobodnym mówieniem w języku obcym.
Na spotkaniach w kameralnych, kilkuosobowych grupach moi dorośli uczniowie siedzą na pufach, w wygodnych fotelach czy nawet w hamaku i piją dobrą kawę. Można wtedy łatwo dostrzec, że dla wszystkich obecnych najważniejsza jest rozmowa w języku obcym. Przed nami jest człowiek z krwi i kości, który chce powiedzieć coś ważnego o sobie i o swoim świecie. My również chcemy przekazać coś istotnego na swój temat. Chwila, w której przestajemy oceniać i otwieramy się z ciekawością na drugiego człowieka, jest przełomowa. Im więcej otwartości i życzliwości dajemy naszemu rozmówcy, tym więcej zrozumienia sami doświadczamy. Zaczynamy patrzeć na samych siebie zupełnie inaczej, akceptujemy to, że możemy czasem popełnić błąd, że umyka nam słowo. To właśnie wtedy rozmowa zaczyna płynąć swobodnie.
Podczas spotkań w Językodajni padają pytania dobrze znane z podręczników do nauki języków obcych – odpowiadają na nie pięcio-, dziesięcio-, piętnastoletnie dzieci: Kim jestem? Co robię? Czego chcę? Co lubię? Co mi się podoba? Te pytania zadawane na licznych kursach dla dzieci i nastolatków mają jednak zupełnie inny wydźwięk niż wtedy, gdy padają w rozmowie pomiędzy dorosłymi, którzy bardzo często wracają do nich po raz pierwszy od lat. Stają się one przyczynkiem do mniejszych i większych odkryć, małych rewolucji – nie tylko językowych, lecz także osobistych.
Chcę podzielić się z tobą przekonaniem, że nie warto czekać, aż poznasz kolejnych kilkadziesiąt, kilkaset czy kilka tysięcy słówek, nowe czasy czy struktury gramatyczne. Możesz zakładać, że gdy przyswoisz cały słownik, całą gramatykę, automatycznie zaczniesz mówić płynnie w języku obcym. Tak się jednak nie dzieje.Zamiast tego spróbuj wejść w autentyczną rozmowę z drugim człowiekiem. Naucz się czerpać z niej inspirację i przyjemność. Po prostu – zacznij mówić! Łatwo powiedzieć, wiem. O tym, jak to można zrobić, opowiadam w tej książce.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki