Читать книгу Zakręty losu. Tom 2. Braterstwo krwi - Agnieszka Lingas-Łoniewska - Страница 9
Rozdział 2
ОглавлениеI cannot take this anymore
I’m saying everything I’ve said before
All these words they make no sense
I find bliss in ignorance
Less I hear the less you’ll say
But you’ll find that out anyway
Just like before…1
Wysoki, potężnie zbudowany mężczyzna o dłuższych, nieco rozczochranych ciemnych włosach, lekko przyprószonych na skroniach siwizną, kończył zmianę na zapleczu dużego marketu, w którym pracował od niemal dwóch lat. Pożegnał się z kolegami, przebrał z firmowego uniformu w prywatne ubranie, włożył skórzaną kurtkę i wyszedł na parking przed sklepem. Wsiadł do wiekowego samochodu i pojechał do kawalerki, w której mieszkał, odkąd został przywieziony do tego miasta na północnym wschodzie Polski.
Gdy wszedł do mieszkania, uderzyła go panująca w nim cisza. Idiota. Czy w ciągu tych kilkunastu miesięcy zesłania, jak nazywał w myślach swą obecną sytuację, nie powinien się do tego przyzwyczaić? Poszedł do łazienki i spojrzał w lustro. Ujrzał zmęczonego mężczyznę po czterdziestce, z brązowymi oczami, które dawno utraciły swój blask. Człowieka, który zakończył mnóstwo istnień ludzkich, w tym jedynej kobiety, którą kiedykolwiek kochał. Który wpędził ojca do grobu. Który prawie zniszczył życie swemu młodszemu bratu, a przecież kochał go szczerą miłością. Jak w ogóle mógł patrzeć sobie w oczy? Tego nie wiedział. Ale robił to niemal codziennie, katując się widokiem człowieka, który przegrał życie. I któremu teraz pozostała wegetacja z dala od tych, którzy – wbrew wszystkiemu – ciągle byli dla niego ważni.
Czy teraz mógł tak po prostu o tym zapomnieć? Wyrzucić z pamięci? Usprawiedliwiać się tym, że próbował odkupić swoje winy? Przecież doskonale wiedział, że to całe zło nadal gdzieś tam jest i czeka, żeby uderzyć, jeśli nie w niego, to w jego najbliższą rodzinę. W brata, którego wciągnął w to bagno, wykorzystując jego miłość. Tego się nie da wybaczyć. Dlatego żył jak samotnik, pracował w magazynie dużego marketu, uprawiał sport, dużo czytał i czekał. Czekał, aż po niego przyjdą. Wiedział, że prędzej czy później to nastąpi.
Zjadł mrożoną pizzę, którą podgrzał w mikrofalówce, wziął prysznic, przebrał się w dżinsy i biały podkoszulek, po czym usiadł w fotelu, próbując skupić się na filmie. Nagle usłyszał delikatne pukanie do drzwi. Podszedł do nich, spojrzał przez wizjer i uśmiechając się pod nosem, otworzył. Na korytarzu stała niewysoka kobieta z burzą jasnych włosów i sporym biustem, świetnie uwydatnionym przez wydekoltowaną bluzeczkę. Miała gołe nogi, krótką dżinsową spódniczkę i klapki.
Tak. Sąsiadka z górnego piętra. Grubo po trzydziestce, ciągle sama, bo jej mąż pracował w Wielkiej Brytanii i rzadko przyjeżdżał. Odkąd Łukasz się tutaj wprowadził, a raczej go wprowadzili, nie było tygodnia, żeby gdzieś jej nie spotykał. A to na korytarzu, a to w piwnicy, w suszarni. Często też widywał ją w markecie, w którym pracował. Zawsze uśmiechnięta, patrząca na niego z błyskiem w oku. Zawsze chętna. Jakoś do tej pory udawało mu się nie skorzystać z tych niemych zaproszeń, które mu wysyłała. Teraz patrzył na nią, a ona uśmiechnęła się jak zawsze szerokim, przepraszającym uśmiechem i powiedziała:
– Chyba pana zalałam.
– Gdzie? – Zmarszczył brwi.
– W łazience, coś mi się popsuło. Zakręciłam już zawór, ale przyszłam spytać, czy nie wyrządziłam żadnych szkód.
– Zaraz sprawdzimy. Proszę, niech pani wejdzie.
Otworzył szerzej drzwi i wpuścił kobietę do środka. Weszła, rozglądając się ciekawie i od razu zauważając, że temu mieszkaniu brak kobiecej ręki. Tym lepiej dla niej.
Poszli do łazienki. Okazało się, że faktycznie na suficie pojawiła się mokra plama.
– Bardzo pana przepraszam. Zapłacę za malowanie.
Uśmiechnęła się i dotknęła dłonią jego przedramienia. Spojrzał na nią z góry, mając doskonały widok na jej piersi okryte obcisłą bluzeczką. Poczuł, że robi się twardy, co go w sumie nie zaskoczyło, skoro od ponad roku nie był z kobietą.
– Nie ma problemu. Proszę się nie martwić. – Machnął lekceważąco ręką, nadal wpatrując się w jej piersi, jakby chciał, aby ona to zauważyła.
– W takim razie będę musiała załatwić to inaczej. – Roześmiała się, odrzucając głowę do tyłu. Miała białe, trochę krzywe zęby.
Poczuł, że jest całkowicie gotowy.
– A tak w ogóle: Aśka jestem. – Podała mu dłoń.
– Marek. – Niewiele czasu zajęło mu nauczenie się swojej nowej tożsamości.
– Czy masz chwilkę? Mógłbyś zajrzeć do mojej łazienki, sprawdzić, co tam się właściwie stało? – Znowu nieznacznie dotknęła jego ramienia, a on doskonale wiedział, do czego prowadzi ta gra.
– Jasne, chodźmy.
– Rano wezwę hydraulika, ale nie chciałabym mieć powodzi w nocy. – Odgarnęła pasemko włosów za ucho i uśmiechnęła się szeroko. Jej oczy ślizgały się po jego szerokim torsie.
– Ja też nie chciałbym mieć powodzi – odparł, wyciągnął klucze z zamka i otworzył drzwi. Puścił ją przodem i gdy szli po schodach na górę, miał znakomity widok na jej tyłek. Zastanawiał się, czy w ogóle dotrą do jej łazienki? Kiedy tylko znaleźli się w jej mieszkaniu, złapał ją w pasie i oparł o zamknięte drzwi.
– Jezu… – szepnęła. – Dlaczego tak długo to trwało?
– Mogłaś wcześniej popsuć kran – powiedział bez uśmiechu.
Zerwał z niej bluzkę i zajął się jej dużymi, ale jędrnymi piersiami. Wtedy ona ściągnęła z niego T-shirt i aż westchnęła.
– O kurwa! Jakie ty masz ciało… I ten tatuaż… – Przywarła ustami do jego piersi i lizała duży krzyż, zdobiący tors. – Co to za litera M? Od twojego imienia? Czy może jakiejś kobiety? – pytała zdyszanym głosem, a wtedy odwrócił ją gwałtownie, oparł o stół i uniósł krótką spódniczkę.
– Za dużo mówisz. Masz gumki? – spytał zachrypniętym głosem, niemal zrywając z niej bieliznę.
– Tak. W szufladzie. – Wskazała głową na prawo, sięgnął tam i już po chwili poczuła go w sobie tak mocno i głęboko, że miała wrażenia, że zaraz zemdleje.
Wiedział, że to długo nie potrwa: ona była mokra i gorąca, a on napalony jak nigdy wcześniej. Ale i tak doszła przed nim, krzycząc głośno, aż musiał zakryć jej usta dłonią. Chwilę później złapał jej piersi i wstrząsany gwałtownym uderzeniem orgazmu, położył się na niej, przyciskając ją do twardego blatu. Zaraz jednak doprowadził się do porządku, zapiął rozporek i patrzył, jak ona poprawia na sobie ubranie. Odwróciła się i spojrzała na niego.
– To było niesamowite… – Uniosła się na palcach i chciała pocałować go w usta.
Zrobił unik, przytulił ją niezgrabnie, klepnął w pośladek i odsunął.
– Jeśli jeszcze kiedyś będziesz potrzebować pomocy, to przyjdź – rzucił, odwrócił się i wyszedł.
Wiedział, że dziewczyna więcej się nie pojawi po takim potraktowaniu, a on nie miał zamiaru zawierać jakichkolwiek bliższych znajomości.
Gdy zszedł do swojego mieszkania, ponownie wziął prysznic i, odprężony, usiadł w fotelu, włączając z powrotem telewizor. Film, który wcześniej zaczął oglądać, jeszcze trwał. Otworzył piwo i próbował odnaleźć sens w fabule, starając się nie myśleć, jak bezsensowne jest jego życie.
Krzysiek jechał autostradą w kierunku Krakowa. Na czternastą umówił się z tym Kowalczyszynem, który miał go przedstawić nowemu klientowi. Cały czas towarzyszyło mu dziwne przeczucie, że ci ludzie reprezentują zupełnie odmienną sferę biznesu. Właściwie był tego pewien. Oczywiście, nie podzielił się swoimi wątpliwościami z Kaśką, gdyż zdawał sobie sprawę, że nigdy by się nie zgodziła, aby tam pojechał i żeby w ogóle rozmawiał z tymi ludźmi. Chociaż właściwie może to było trochę paranoiczne z jego strony? Może to byli normalni klienci, a on między wierszami doszukiwał się tego, czego tak naprawdę wcale nie było? Sam już nie wiedział, co o tym myśleć. Do Krakowa została mu godzina jazdy i czuł, że jest coraz bardziej zdenerwowany. Wczoraj wieczorem, gdy był jeszcze w kancelarii, zadzwonił pod numer, pod który miał dzwonić tylko w wyjątkowych przypadkach. Nie powiedział o swoich przeczuciach, zapytał jedynie, czy jego brat jest bezpieczny i czy byłaby jakakolwiek możliwość, żeby mógł się z nim skontaktować. Otrzymał jednoznaczną odpowiedź. Łukasz Borowski już nie istnieje, a osoba, która wygląda podobnie do niego, jest bezpieczna. I nie ma możliwości jakiegokolwiek z nią kontaktu.
Gdyby chociaż miał jakiś skrawek informacji, gdzie go wywieźli. Wciąż miał odrobinę nadziei, że Łukasz w jakiś sposób będzie próbował do niego dotrzeć. Ale on wyraźnie nie chciał narażać ani siebie, ani jego.
Ze swoimi potencjalnymi klientami miał się spotkać w hotelu na Kazimierzu. Zaparkował auto na hotelowym parkingu i udał się w stronę recepcji. Tam podał swoje nazwisko i po chwili oczekiwania zobaczył krępego, łysawego mężczyznę po pięćdziesiątce w drogim, doskonale skrojonym garniturze. Szedł w jego stronę z uśmiechem przylepionym do twarzy.
– Jan Kowalczyszyn. – Mężczyzna wyciągnął rękę, którą Krzysiek uścisnął, mówiąc:
– Krzysztof Borowski.
– Dziękuję, że pofatygował się pan do nas. Pan prezes już czeka. Właściciel firmy także. Oczywiście, najpierw zapraszamy na obiad. – Mężczyzna wskazał hotelową restaurację.
Tam, przy zastawionym stole, siedziało trzech mężczyzn: dwóch starszych i jeden młodszy, potężnie zbudowany, ze słuchawką w uchu. Krzysiek od razu się zorientował, że to pewnie ochroniarz któregoś z pozostałych dwóch.
– Pozwoli pan, że przedstawię. – Kowalczyszyn wskazał na szczupłego, szpakowatego mężczyznę po czterdziestce. – To prezes IS Investment, pan Aleksander Słonko. Mecenas Krzysztof Borowski.
Krzysiek potrząsnął wysuniętą w jego stronę ręką i spojrzał na drugiego mężczyznę, dobrze zbudowanego szatyna tuż przed pięćdziesiątką, który musiał być właścicielem firmy.
– A to właściciel całego koncernu, który, gdy usłyszał, że to pan ma zająć się prawną obsługą firmy, nie mógł się doczekać, aż pana pozna. – Kowalczyszyn uśmiechał się szeroko. – To pan Igor Siergiejewicz.
Krzysiek uścisnął wyciągniętą dłoń, starając się powstrzymać drżenie ręki. Już wiedział. A wtedy siedzący obok niego mężczyzna powiedział ze wschodnim akcentem:
– Bardzo pan podobny do Lukasa.
Krzysiek poczuł, jakby coś ciężkiego usiadło mu na piersi i uniemożliwiło oddychanie. Przez lata żył z maską na twarzy i ta umiejętność niewątpliwie bardzo mu się teraz przydała. Popatrzył obojętnym wzrokiem na swojego rozmówcę, wzruszył ramionami i odparł:
– Nie wiem, o czym pan mówi.
Siergiejewicz spojrzał na Kowalczyszyna i kiwnął głową z uznaniem.
– To tylko mały test. Byłem ciekawy, czy to prawda, że mecenas Borowski zawsze potrafi nad sobą zapanować.
– Czy będziemy tracić czas na sprawdzanie granic mojej wytrzymałości, czy przejdziemy do rzeczy? – Ton głosu Krzyśka był lodowaty.
– Najpierw zjemy lunch. A interesy potem. – Kowalczyszyn machnął ręką na kelnerów, którzy zaczęli przynosić tace z parującymi potrawami.
Po skończonym posiłku, podczas którego Siergiejewicz pokrótce przedstawił profil swojej firmy, gdy kelnerzy sprzątnęli ze stołu, milczący do tej pory Słonko wyciągnął z teczki grubą kopertę. Otworzył ją i wyjął plik papierów.
– Panie mecenasie, oto wszystkie dokumenty firmy. A także sprawa naszego przyjaciela, który wpadł w drobne kłopoty i potrzebuje dobrego adwokata – powiedział niemal na jednym wydechu.
Krzysiek zmarszczył brwi i popatrzył na właściciela firmy.
– Co to za przyjaciel?
– Przyjaciel. Odpowiedzialny za kontakty we wschodniej Europie. Ma obywatelstwo polskie. Siedzi w areszcie w Rzeszowie. Jechał samochodem, w którym nie wiedzieć skąd znalazły się substancje powszechnie uznawane za zabronione – odpowiedział gładko Siergiejewicz.
– Narkotyki?
– To pan powiedział, mecenasie…
– Chcecie, żebym wziął sprawę handlarza prochami?!
– Panie mecenasie… – Słonko pokręcił głową. – Po co takie wielkie słowa? To nasz przyjaciel. I nasz pracownik. Jest nam potrzebny. Wierzymy, że pan znajdzie jakiś kruczek prawny, który pomoże udowodnić niewinność naszego kolegi. Bo on jest przecież niewinny.
Krzysiek patrzył na siedzących wokół niego mężczyzn i jedyne, na co miał teraz ochotę, to roześmiać się w głos.
– Panowie, nie zajmuję się sprawami kryminalnymi. Moja kancelaria obsługuje głównie duże firmy, przyjmuje też bardziej prozaiczne zlecenia, jak rozwody lub spadki. Obawiam się, że będziecie musieli poszukać innego adwokata. – Rozłożył ręce i uśmiechnął się, wodząc wzrokiem po twarzach swoich rozmówców.
– Panie mecenasie, doskonale wiemy, jaki jest charakter pana kancelarii. Wiemy też, że kiedyś bardzo chętnie brał pan sprawy kryminalne… – Tym razem głos zabrał Kowalczyszyn.
– Na pewno nie wynikało to z chęci – odparł sucho Krzysiek, nalewając sobie wody do szklanki.
– Nie będziemy pana zwodzić. Jesteśmy dużym, wypłacalnym klientem. Potrzebujemy zaufanego człowieka. Wybór padł na pana. Od początku w sumie nie było alternatywy. Potrafimy być hojni i potrafimy się odwdzięczyć. Ale… – Wzrok Kowalczyszyna zmienił się z rozbawionego i ciepłego w lodowaty. – Potrafimy także być… niemili.
– Grozicie mi? – Krzysiek popatrzył na mężczyznę równie lodowatym wzrokiem.
– Panie mecenasie… To nie tak… – Siergiejewicz przysunął się bliżej i wręcz po przyjacielsku dotknął ramienia Krzyśka. – Potrzebujemy pewniaka. Kiedyś… ufaliśmy bardzo pewnemu wysokiemu mężczyźnie o znajomym nazwisku. I wiemy, dlaczego postąpił tak, jak postąpił. Zrobił to dla rodziny. Rodzina jest bardzo ważna, prawda, mecenasie? Pan to rozumie? Pan to wie najlepiej… Ja też to wiem. Dla rodziny zrobiłbym wszystko. I zgodziłbym się na wszystko. Bo… bez rodziny człowiek jest nikim. Prawda, Krzysztofie? – Szatyn uśmiechnął się i zacisnął lekko palce na ramieniu Krzyśka.
– Tak. Rodzina jest najważniejsza – odpowiedział ten zachrypniętym głosem.
– Właśnie. Dlatego zrobimy tak. Pan, mecenasie, zabierze te dokumenty i się z nimi zapozna. Janek pojedzie z panem, będzie zawsze do pańskiej dyspozycji. Oczywiście… – Siergiejewicz podniósł ręce. – Jeśli wskaże pan do zajęcia się tymi sprawami któregoś ze swoich ludzi, my to uszanujemy. Chcemy jedynie, żeby obsługą naszej firmy zajmowała się kancelaria Krzysztofa i Katarzyny Borowskich. Kiedyś z jednym Borowskim świetnie mi się pracowało i mam zamiar to powtórzyć.
Krzysiek drgnął, gdy usłyszał jej imię. A potem drgnął drugi raz, kiedy usłyszał, że ten mężczyzna wspomina jego brata. Miał ochotę wykrzyczeć im w twarz, żeby wypierdalali, zostawili w spokoju jego, jego żonę, którą tak bardzo skrzywdzili, i jego kancelarię, która na pewno nie będzie na ich usługi. Ale wiedział… od początku wiedział… od momentu, kiedy odebrał telefon od tego kutasa Kowalczyszyna, że będzie musiał zrobić wszystko, co mu każą. Nie dopuści, żeby ktokolwiek kiedykolwiek skrzywdził jego Katkę. Nigdy!
– Dobrze. Przejrzę to wszystko. Jeśli będę czegoś potrzebował…
– Proszę bez wahania się ze mną kontaktować. – Kowalczyszyn pochylił głowę, jakby się kłaniał.
Krzysiek zebrał dokumenty i schował je do swojej skórzanej aktówki. Siergiejewicz wstał i podał mu rękę. Borowski spojrzał na wyciągniętą dłoń, zacisnął zęby i ją uścisnął.
– I proszę pozdrowić małżonkę – dodał z szerokim uśmiechem Igor Siergiejewicz.
Krzysiek będzie musiał trzymać ją jak najdalej od mafijnego bagna, w które wdepnął aż po same uszy.
Kaśka siedziała na podłodze w salonie i czekała na męża, który zadzwonił do niej z informacją, że będzie późnym wieczorem, bo jednak zdecydował się nie nocować w Krakowie. Gdy spytała, jak się udało spotkanie, odpowiedział, że dobrze, ale teraz bardziej chce się skupić na szybkim powrocie do domu i jak najszybszym wtuleniu się w jej pachnące ciało. Roześmiała się, odpowiadając, że ona również na to czeka – i tak rzeczywiście było. Porządkowała stare dokumenty, jednocześnie myśląc o swoim szalonym mężu, który niezmiennie okazywał jej, jak mocno ją kocha i jej pragnie. Ona także kochała go szaloną miłością i pragnęła go wciąż niezmiennie i nieposkromienie. Zastanowił ją trochę jego głos. Był pełen pasji i namiętności. Jasne, często słyszała go takiego, zwłaszcza w intymnych sytuacjach, kiedy mówił jej rzeczy przyprawiające ją o zawrót głowy i przyśpieszony puls. Ale dzisiaj… To było coś innego, miała dziwne przekonanie, że musiało się coś zdarzyć. Coś, co sprawiło, że w jego głosie pojawiła się pasja granicząca z rozpaczliwą tęsknotą. Nie podobało jej się to, ale wiedziała, że nawet gdyby w interesach coś poszło nie tak, to on będzie się starał sam temu zaradzić. Niekiedy miała wrażenie, jakby cały czas czuwał nad nią z parasolem bezpieczeństwa i usuwał wszelkie przeszkody, które się przed nią pojawiają. Tak jakby nadal czuł się winny tamtych złych wydarzeń, które ich spotkały. Jakby ciągle odkupywał winy własnego brata. A przecież ona nigdy, przenigdy o nic go nie oskarżała, niejednokrotnie powtarzała, że najważniejsze jest, że teraz są razem, i nic, i nikt nie może już ich rozdzielić. Ale widziała… wiele razy… jak siedział samotnie w salonie, wpatrzony w tę cholerną białą kartkę z wiadomością sprzed ponad roku. Widziała, jak pochyla głowę, jak zaciska pięści, jak pulsują mu skronie z niemej wściekłości i bezsilności. Gdy chciała z nim o tym rozmawiać, zawsze kończył temat, zaznaczając, że to już za nimi i nie ma do czego wracać. A przecież ciągle to robił, tyle że samotnie.
Wiedziała też, że jej mąż wciąż martwi się o brata, że tęskni za nim. Uważała, że Łukasz Borowski i tak nie dostał tego, na co zasłużył – powinien odsiadywać długoletni wyrok w więzieniu o zaostrzonym rygorze, a nie żyć sobie gdzieś tam… wprawdzie z dala od wszystkiego, co było mu znane i bliskie, ale jednak na wolności. Pytanie tylko, jak właściwie żył. Beztrosko, ciesząc się tym, co ma, nadal korzystając z uroków świata? Czy może refleksyjnie, analizując swoje dotychczasowe życie, próbując w jakiś sposób naprawić to, co jeszcze nie zostało całkowicie popsute?
Kaśka miała nadzieję, że w tym zimnym, okrutnym mężczyźnie, który jest bratem jej męża, zachowały się jakieś okruchy dobra. Ale ich pokrwieństwo było dla niej kompletnie niezrozumiałe. Jak dwóch tak blisko spokrewnionych ze sobą ludzi może mieć tak odmienne charaktery?
Jedyne pocieszenie stanowiło to, że już nigdy, przenigdy na swej drodze nie spotka Łukasza Borowskiego. I chociaż wiedziała, że jest to dla Krzyśka bardzo bolesne, nie potrafiła zapomnieć i wybaczyć.
W tym samym czasie ten, który sam sobie nie mógł wybaczyć zła, którego stał się przyczyną, wpatrywał się w dzwoniący telefon. Na wyświetlaczu ukazał się numer rozmówcy będącego ostatnią osobą na ziemi, która mogła do niego dzwonić. Łukasz zmusił się do sięgnięcia po komórkę i naciśnięcia zielonego przycisku.
– Halo?
– Ratajczak. Twój kontakt – odparł suchy głos.
– Widzę przecież. – Łukasz usiadł w fotelu, bojąc się tego, co zaraz usłyszy. Czyżby… coś… coś z Krzyśkiem?
– Wiesz, że miałem dzwonić tylko w wyjątkowych sytuacjach?
– Wiem. Co się dzieje? – Łukasz miał wrażenie, że ciśnienie za chwilę rozsadzi mu czaszkę.
– Siergiej wrócił do gry – brzmiała krótka odpowiedź.
– Jezu…
– Działa w Krakowie pod przykrywką legalnej firmy.
– Zrobił już jakiś ruch? – Łukasz ściskał telefon tak mocno, że to, iż nie pękł w jego dłoni, zakrawało na cud.
– Spotkał się z twoim bratem.
– O kurwa… Czy coś…? – Nie był w stanie dokończyć pytania.
– Spokojnie. Wiem tylko, że spotkał się z mecenasem Borowskim na gruncie biznesowym, bo szuka renomowanej kancelarii prawnej dla swojej legalnej firmy. Tyle w dużym skrócie.
– Coś mu grozi? – Łukasz oczywiście pytał o brata.
– Wiesz, jak jest. Podejrzewam, że twój brat dostał propozycję nie do odrzucenia. Po co likwidować dobrego prawnika, lepiej mieć go po swojej stronie.
– Krzysiek nigdy by nie poszedł na coś takiego!
– Nie zapominaj, że ma wiele do stracenia. Pamiętasz, co zrobili jego żonie? Myślę, że nie będzie miał wyjścia.
– Kurwa! Kurwa! – Łukasz wstał i zaczął chodzić po pokoju, miotany wściekłością.
– Niedługo będziemy wiedzieć więcej. A teraz uspokój się i posłuchaj. Zadzwoniłem do ciebie w jednym konkretnym celu.
Ratajczak zaczął mówić spokojnym, pewnym głosem, a Łukasz przestał krążyć, usiadł w fotelu i słuchał. Gdy jego rozmówca skończył, wstał, przymknął oczy, wziął głęboki wdech i powiedział:
– Zgadzam się.
– Wiedziałem. Przyjedziemy po ciebie jutro.
– Dobra. I jeszcze jedno. Od tej pory mów mi Lukas.