Читать книгу Widoki - Agnieszka Lis - Страница 6

Оглавление

2

Kacper, Sylwia i Zosia

Kacper miał chęć zwyczajnie pooglądać telewizję. Jak stary pryk – pomyślał. – Mam dwadzieścia cztery lata i dziadzieję.

Dokuczał swojemu ojcu, gdy ten po powrocie z pracy osiadał miękkim ruchem na kanapie z pilotem w dłoni. Teraz zaczynał rozumieć, że to nie lenistwo, a po prostu dążenie do równowagi wewnętrznej. Oglądać głupoty, wyciszyć się.

– Obiad – powiedziała Sylwia, nie wkładając w to żadnej intonacji.

Kacper wstał i podszedł do stołu. Na jego krańcu, w plastikowym foteliku do karmienia, siedziała Zosia. Trzymała w ręku grubą świecową kredkę i malowała nią niezgrabnie, nie trafiając w kartkę.

Sylwia nalewała zupę, Kacper starał się uporządkować stół.

– Mógłbyś czasem pomóc – powiedziała Sylwia, a Kacper uniósł głowę szybkim ruchem, niemal wrogo spoglądając na żonę.

– Wróciłem z pracy.

– Ja jestem z małą w pracy cały czas.

– Po obiedzie, bez żadnego odpoczynku – podkreślił – idę pisać pracę. Nie skończyłem jeszcze studiów.

– Ja też. – Uśmiechnęła się lodowato, samymi ustami. – A nawet, dla dobra naszej rodziny, wzięłam urlop dziekański, pamiętasz?

– Trudno nie pamiętać. – Kacper odwrócił głowę w stronę córki. – Przypominasz mi o tym trzy razy w tygodniu.

– Też jestem zmęczona, uczę się, zaliczam kolokwia, napisałam licencjat z dzieckiem przy piersi. Gotuję, dbam o dom, piorę i sprzątam.

– Przepraszam, że zrobiłem ci dziecko, które tak zachwiało twoją karierą naukową.

Sylwia rzuciła łyżką. Chciałaby w szybę, albo przynajmniej w ścianę, ale hamowała ją myśl o ekstra wydatku na szklarza lub o sprzątaniu, które musiałaby odbębnić sama. Wybrała zlew. Łyżka brzęknęła efektownie, mała podskoczyła w foteliku.

– Ja lenię się całymi dniami. Wstaję o szóstej i przez cały dzień zasuwam, nie zauważyłaś?

– Póki co przez trzy dni w tygodniu – odpowiedziała cierpko.

– W pozostałe jestem na uczelni. Zresztą, dostanę pewnie etat, na razie część.

– I przez te trzy dni – Sylwia nie dała się wytrącić ze swojego toku rozumowania – zarabiasz tyle, że na schabowego wystarczy tylko w niedzielę. Gdyby nie moja mama… – Pokręciła głową, wzdychając.

– Twoja mama kupiła nam mieszkanie. Fantastycznie. To znaczy prawie, bo kupiła je tobie, nie nam. Cudownie, że nam pomaga, niemniej, dopóki nie obronię dyplomu, dopóty nie dostanę całego etatu. Ani podwyżki. Ani awansu. Et cetera.

– Siadaj – przerwała mu skrzywiona. – Bez obiadu mózg nie pracuje, musisz go naoliwić, by jak najszybciej napisać, obronić i zarabiać. Co mówiłeś o tym etacie?

– Pół. Cały dopiero, gdy obronię dyplom.

Kacper odsunął krzesło i siadł ciężko. Spojrzał na córeczkę. Sylwia postawiła na stole talerze z parującą zupą, po czym niewielką miseczkę z ostudzonym płynem ustawiła na półce krzesełka dziecka. Kacper pochylił głowę, pierwszą łyżką poparzył wargi. Syknął. Sylwia uśmiechnęła się lekko, zajęta karmieniem córki usiadła na krześle bokiem.

Kacper nie skomentował. Hasło „gorąca” zawsze spotykało się z jakże słusznym komentarzem Sylwii: Zimną zupę chciałbyś jeść? Nie chciałby. I wciąż to robił, za każdym razem parzył się pierwszą łyżką. I codziennie obiecywał sobie, że jutro tego nie zrobi. Sprawdzi, podmucha, odczeka. Następnego dnia zapominał.

Nie rozmawiali. Sylwia przemawiała do dziewczynki, która pluła zupą z przyzwyczajenia. Specjalnie dla niej Sylwia zagęszczała wywar, dodawała ciut kaszki, ryż, makaron lub miksowała całość. Gęsta zupa leciała bliżej.

– Nie mogę na to patrzeć – powiedział w pewnym momencie Kacper. – Zjedz, ja ją nakarmię.

Sylwia uniosła brwi, bez komentarza odłożyła plastikową łyżeczkę, odblokowała kółka siedziska i skierowała je w stronę Kacpra. Sama spokojnie zabrała się do jedzenia.

– Tata – powiedziała mała z zadowoleniem, wkładając łyżeczkę w miskę i strzelając zupą prosto w prawe oko Kacpra.

– Tata – odpowiedział, wycierając twarz. – Teraz Zosia będzie ładnie jadła zupkę.

– Tak – odpowiedziała mała, grzecznie połykając porcję, którą Kacper włożył jej do buzi.

– A jak zjesz, to pewnie pójdziemy na spacer – powiedział Kacper.

– A twoja praca? – zripostowała Sylwia.

– Z dzieckiem też muszę chwilę pobyć – odpowiedział.

– Fantastycznie. Tylko że ona teraz idzie spać. To jej pora.

– Nie spać – odpowiedziała mała.

– No właśnie – podsumował Kacper.

– A jednak – z uśmiechem odpowiedziała Sylwia. – Jeśli jej teraz nie położysz, do wieczora będzie dramat. Bez drzemki jest nie do wytrzymania.

– Mania – potwierdziła Zosia.

– Chciałbym… nie wiem. – Kacper zwiesił ramiona.

– Na razie ją po prostu nakarm.

– Nie umiem tak jak ty.

Sylwia zatrzymała się w drodze do kuchni.

– Umiesz tak jak ty – odpowiedziała.

– Potrafiłem jednym rzutem oka odróżnić Chiny od Arizony – mruknął Kacper. Sylwia nie zareagowała.

Karmienie się przedłużało. Sylwia zdążyła sprzątnąć, zmyć, wytrzeć i ułożyć w szafkach talerze po zupie. Podać drugie danie. Siedziała teraz na wprost męża, który wtykał Zosi zupkę, ona połykała co trzecią porcję, częścią pluła. Sylwia wzdychała, nie odzywając się. Kacper poczuł w pewnym momencie, że zaraz pęknie. Nic nie robię wystarczająco dobrze – pomyślał i odwrócił się w stronę żony. Siedziała zamyślona, wpatrzona w jakiś punkt daleko nad jego głową. Ciekawe, czy chciałbym wiedzieć, o czym myśli – przemknęło mu przez głowę.

Zosia wykorzystała zamyślenie rodziców i przerwę w karmieniu. Chwyciła zapomnianą kredkę i włożyła do buzi. Gryzła ją przez chwilę z zaangażowaniem, okazała się jednak niesmaczna, więc wypluła przeżute kawałeczki do stojącej przed nią miski z zupą.

Kacper wziął dwa głębokie wdechy, poczuł, że opada z niego furia, zanurzył łyżeczkę w misce i podał córce. Zosia przełknęła z zadowoleniem. Kredka z zupką tworzyły zupełnie nowy smak, a niebieski kolor jedzenia wydał się dziewczynce atrakcyjny. Przy trzeciej łyżeczce ocknęła się Sylwia.

– Co ty robisz? – wykrzyknęła.

– Karmię dziecko – odpowiedział ze spokojem.

– Czym? – Zdenerwowana, podniosła głos.

– Zu… – zaczął Kacper. Przerwał, bo w tym momencie spojrzał na zawartość miski. – Co to, do cholery, jest?

– Nie wiem. Przygotowałam jadalną zupę. – Zabrała miskę, przyjrzała się jej zawartości. – To kredka. Niech to szlag, ile jej tego dałeś?

– Chyba niedużo. Na pewno niedużo.

– Mam nadzieję, że nie będzie rzygać.

– Nie potrafię nawet dziecka nakarmić.

– Potrafisz, nie rozczulaj się. To nic wielkiego. Swoją drogą, kolor jest niesamowity. Jedz – powiedziała, wracając z kuchni ze ścierką. Głową wskazała na stojący przed Kacprem talerz z makaronem w pomidorowym sosie.

To było sztandarowe danie w ich domu. Wprawdzie Sylwia chwaliła się tym, jak gotuje, jednak ograniczała się do kilku zaledwie potraw. Makaron jedli trzy razy w tygodniu, sos niemal zawsze był pomidorowy. Na więcej nas nie stać – mawiała, choć nawet nie próbowała przygotować nic innego.

W niedzielę zwykle był schabowy, bo tak nauczyła Sylwię mama, a w pozostałe dni jedli makaron lub coś, co przygotowała teściowa Kacpra. Co kilka dni zjawiała się z szerokim uśmiechem i siatką wiktuałów.

Kacper dziobał w talerzu, Sylwia podetknęła córce sam makaron. Dziewczynka z zadowoleniem wybierała z miski świderki, niektóre tylko wkładając do buzi. Sylwia nie broniła jej takiej zabawy. Makaron sprzątało się łatwo, w przeciwieństwie do sosu lub zupy.

– W niedzielę idziemy do mamy na obiad – zakomunikowała mężowi.

– Rozumiem, że pytasz, czy nie mam żadnych planów? – zareagował.

Sylwia uśmiechnęła się ironicznie.

– Masz. Odwiedzić teściową.

– A jeśli nie?

– Słabe to. – Wzruszyła ramionami.

– Słabe nie słabe, chciałbym wreszcie odpocząć.

– Ja też. Dlatego z przyjemnością przyjęłam zaproszenie od mojej mamy na obiad, którego nie będę musiała przygotować. Chętnie przyjęłabym je także od drugiej naszej mamusi, ale ta nie pali się do przygotowania dla nas czegokolwiek.

– Jak moja matka próbuje coś przyszykować, to albo spróbujesz i się skrzywisz, po czym zapomnisz schować do lodówki, albo chowasz tak, żebym nie mógł znaleźć. W obu przypadkach żarcie się psuje i trzeba je wyrzucić.

– Zepsute czy nie, zawsze smakuje tak samo.

– Cholera, czy ciebie pogięło? – wkurzył się Kacper.

Sylwia uniosła głowę.

– Wyrażaj się. Chociaż przy dziecku.

– Co mam się wyrażać! Ciągle jesteś niezadowolona! Nieważne, co bym zrobił – zawsze jest źle! Moja matka robi wszystko źle, ojciec jest do kitu, a ja to w ogóle nieudacznik! Czego ty chcesz, kobieto?

– Skoro już tak sam siebie podsumowałeś, to może wyniósłbyś talerze do kuchni – skwitowała. – Nie będę się kłócić przy dziecku.

– Lolela – odpowiedziała mała.

– Co ona powiedziała? – zdziwił się Kapcer.

Sylwia spojrzała na córkę w zamyśleniu.

– Powtórzyła po tobie. Cholera. Powiedziała „cholera”.

– Lolela – potwierdziła mała.

– Dlatego właśnie nie będę się kłócić przy dziecku – powiedziała Sylwia.

Choć właściwszym byłoby określenie: wykrzyknęła. Była zmęczona. Niewyspana. Mała bardzo absorbowała, do państwowego żłobka jej nie przyjęli, na prywatny nie mieli pieniędzy. Studia szły Sylwii kiepsko, zaoczny tryb był łatwiejszy, a i tak miała problem z przygotowaniem się do wszystkich zajęć. Nie tak wyobrażała sobie szczęśliwe życie u boku wymarzonego księcia. Nie tak chciała spędzać młodość. Kochała córkę, ale…

– Jeśli jej w tej chwili nie położysz, nie będzie spała do wieczora. Nie pouczysz się wtedy ani minuty – zagroziła.

Chciała też dodać, że jeśli mała szybko zaśnie, to i ona pouczy się trochę do najbliższego kolokwium.

– Wiesz co – odpowiedział Kacper z namysłem. Chciał coś wykrzyczeć, wyrzucić z siebie, odreagować. Ku swojemu zdumieniu powiedział jednak: – Wiesz co… Idź, połóż się z małą. Uśpisz ją, może też zaśniesz, jesteś zmęczona. Ja pozmywam i się pouczę.

Sylwia popatrzyła na męża z uwagą.

– Lolela – dodała mała na wszelki wypadek.

– Ale jak to… – zaczęła Sylwia.

– Po prostu – odpowiedział Kacper. – Czy ty pamiętasz, że my się kiedyś kochaliśmy?

– Kiedyś?

– Masz rację. Czy pamiętasz, że my się kochamy?

Sylwia uśmiechnęła się do męża. Stanęła koło niego i lekko pogłaskała go po ramieniu.

– Pójdę ją uśpić – powiedziała.

Pamiętam – pomyślała. – A ty?

Widoki

Подняться наверх