Читать книгу Widoki - Agnieszka Lis - Страница 7

Оглавление

3

Kacper, Sylwia, Zosia i Ewa

– Rozpieszczasz nas, mamo – powiedziała Sylwia.

– Wspaniałości – dodał Kacper tonem, jakim zazwyczaj komunikuje się zgony.

– A dla mojej kruszynki najlepszości – skomentowała Ewa, wskazując na tort, faworki i ciasteczka z dżemem. – Wszystko domowe.

– Mamo, Zosia będzie miała problem z wagą – powiedział Kacper. – Przyzwyczaisz ją do jedzenia słodkiego i…

– Nie przesadzaj. – Teściowa uniosła wysoko głowę. – Od domowego ciasteczka jeszcze nikomu nic się nie stało.

– Waży więcej niż rówieśnicy – odważył się dodać Kacper. Sylwia zmierzyła go spojrzeniem, od którego odechciało mu się mówić cokolwiek.

Siadając do stołu, pomyślał jeszcze, że jedyna kara dla teściowej to nie zjeść jej wyrobów. Ale aż tak głupi nie jestem – zreflektował się, nakładając sobie pierwszą przystawkę. – Ukarać to ja bym chciał ją, nie siebie. Takiego żarcia nie odpuszczę.

Przysłuchiwał się rozmowie, dokładając kolejne porcje. Zosia pluła wszystkim, co nie było słodkie. Trudno się dziwić. Pierwsze, czego spróbowała u babci, to obsypany cukrem faworek.

– To na spróbowanie dla mojego pączusia – powiedziała Ewa, podtykając małej smakołyk.

Będzie pączuś, oj będzie – pomyślał Kacper.

– Aż wstyd mi tam chodzić – westchnęła teściowa.

Kacper wyłączył się na chwilę, teraz nadstawił uszu. Teściowej? Wstyd?

– Goła ziemia, nie uchodzi.

Planuje zakup działki? – przemknęło mu przez głowę. Po chwili jednak zorientował się, że chodzi o coś zupełnie innego.

– Nie szkoda ci pieniędzy, mamo? – Sylwia usiłowała jednak nakarmić małą czymś, co choć trochę przypominało zdrową żywność. Łyżeczką nadzienia z rolady łososiowej, czerwonym kawałeczkiem papryki, łyżką kremowej zupy. Czasami odnosiła sukces, częściej nie.

– Ale to nie wypada! – oburzyła się teściowa.

– Mamo, przecież to nie ma znaczenia – wtrącił Kacper, całkiem niepotrzebnie.

– Może w twojej rodzinie nie ma – odpowiedziała. – U nas hołd dla zmarłych jest istotny.

– Oczywiście – odpowiedział z uśmiechem, nakładając sobie porcję karkówki pieczonej z rodzynkami.

– Muszę w końcu zamówić ojcu pomnik. Czas najwyższy.

Teść zmarł kilka miesięcy temu, po ciężkiej i dotkliwej chorobie. Pod koniec życia był już bardzo zmęczony – bólem, niedyspozycją, otępieniem lekami. Kiedyś wspomniał Kacprowi, że chciałby już być po. Po drugiej stronie, w innym miejscu – z nadzieją, że tam ból nie będzie tak dotkliwy albo – co lepsze, choć trudno wyobrażalne – nie będzie go wcale. Sugerował nawet, że w łazienkowej apteczce znajduje się duża ilość tabletek, Kacper jednak nie dał mu dokończyć. Szczęśliwie, było to niedługo przed śmiercią teścia. Niewykluczone, że gdyby musiał dłużej patrzeć na męczarnie tego sympatycznego człowieka… co by zrobił? Wolał się nad tym nie zastanawiać. Teść przypominał wysuszoną gałąź, bo już nawet nie pień drzewa, choć gdy Kacper został mu przedstawiony, jeszcze w liceum, był postawnym, przystojnym mężczyzną, o którym plotkowano, że lubi kobiety, a one jego. Ewa, zdaje się, też o tym doskonale wiedziała i nie było jej to obojętne. Pilnowała męża, robiła karczemne awantury, którymi elektryzowała całą okolicę. Przy tym przesadnie dbała o siebie, ubierała krótkie spódniczki i stosowała dużo różu na policzki.

Choroba zabrała go w niecałe dwa lata. Teściowa wpadła w krótkotrwałą rozpacz, po pół roku przestała nosić czarne ubrania. Krótkie spódniczki i wyrazisty makijaż powróciły.

– Ty chyba naprawdę lubisz chodzić na cmentarz – powiedziała Sylwia.

– Tam jest cicho i spokojnie. Szczególnie w tej starej części.

– Tata leży w nowej.

– Spacerować mogę po każdej.

– Mama planuje pomnik taki jak na tych starych nagrobkach? – zapytał Kacper z lekką ironią.

Ewa i Sylwia spojrzały na niego synchronicznie, jak na matkę i córkę przystało.

– Nie byłeś tam, nie odzywaj się. To magiczne miejsce – powiedziała Ewa urażonym tonem.

Kacper kiwnął głową. To nieprawda, że nie był. Podczas pogrzebu, znudzony przydługim zaśpiewem popa, oddalił się od żałobników, spacerował po alejkach. Nie zdawał sobie sprawy, jak piękny jest warszawski cmentarz prawosławny. Wiele pomników to zabytki tak piękne jak na Powązkach, ale zrujnowane, po wojnie częstokroć rozkradzione, a parafia restauruje tylko tyle, na ile starcza funduszy. Nadzwyczaj skromnych.

Kacper nie mógł pozwolić sobie na długą marszrutę, ledwie rzucił okiem na zazielenione alejki, wrócił do grupy żegnającej teścia, zresztą odczuwał z powodu jego śmierci głęboki żal.

To był naprawdę fajny gość – myślał. O teściowej powiedziałby coś wręcz przeciwnego. Nie przyszło mu do głowy, że teściowa też musiała być kiedyś fajną babką. Może zmieniło ją życie, może nadmiar oczekiwań, a może – zaledwie być może – rozbieżność oczekiwań i rzeczywistości. Kacper oceniał stan dostrzegalny gołym okiem, ten mu się nie podobał.

– Masz projekt? – zainteresowała się Sylwia.

Ewa kiwnęła głową i wstała.

– Tu jest – powiedziała, sięgając kartkę z półki pod telewizorem.

Kacper zerknął, niby od niechcenia. Projekt był piękny. Nieważne, jak bardzo nie lubił swojej teściowej, gustu odmówić jej nie mógł. Gładka marmurowa płyta z mosiężnymi literami, napis po polsku i cyrylicą. Nad płytą niewysoki obelisk, połączenie czarnego i białego marmuru. Nowocześnie i elegancko.

– Mamo? – Sylwia wpatrywała się w projekt.

Ewa uniosła brwi.

– Musi być w dwóch językach? Tylko na starych grobach tak jest.

– Ojciec tak sobie życzył! – Ewa uniosła głowę.

– Ale całość… Mamo, taki nagrobek będzie kosztował majątek – kontynuowała Sylwia.

– Już postanowiłam. Wezmę kredyt.

– Kredyt na grób? – Kacper nie wytrzymał.

– Na pomnik pamięci – odpowiedziała Ewa, patrząc mu w oczy. – Mojego męża i mojej.

– Będzie piękny – zreflektował się Kacper.

Coś się zepsuło w motorze – pomyślał, cytując Małego Księcia. Po co się w ogóle odzywam? Poza tym, rozumiał teściową, choć wcale nie chciał tego przyznać. Ożenił się z Sylwią, doskonale zdając sobie sprawę z różnicy wyznania. Uważał, że to nie ma znaczenia. Miłość przenosi przecież góry, Boga przenosić nie trzeba. Jest ten sam, tylko wyznawany w innym języku. Nie rozumiał swoich rodziców, którzy do kościoła wprawdzie nie chodzili, jednak uparli się na ślub katolicki. Kacper wolałby uroczystość prawosławną, zachwycała go jej ceremonialność, melodyjne śpiewy, bogactwo ikon, korony trzymane nad głowami państwa młodych. Jego rodzice, przede wszystkim Agata, uparli się jednak i zagrozili brakiem tradycyjnego błogosławieństwa. To z kolei było ważne dla Sylwii. Stanęło więc na ceremonii katolickiej. Kościół odwiedzili chyba po raz pierwszy od czasu własnej ślubnej ceremonii – myślał wtedy rozżalony Kacper o rodzicach. Był nieuczciwy. Przecież został ochrzczony i był u pierwszej komunii, a nawet rodzice towarzyszyli mu podczas bierzmowania.

Po kilku latach życia z Sylwią rozumiał jednak, że sprawy nie zawsze są tak proste, jakby można tego oczekiwać. Ewa była katoliczką. Zdecydowała się jednak na ślub i życie z mężczyzną o wyznaniu prawosławnym, mało tego, przy nim, na prawosławnym cmentarzu, chciała być pochowana. Dlaczego? – zachodził w głowę. Znajdował tylko jedną odpowiedź. Najbardziej oczywistą i zarazem dla niego najbardziej nieprawdopodobną. Z miłości. Jego teściowa – z miłości?

– Na ile lat ten kredyt? – rzeczowo zapytała Sylwia.

– Córuś, nie interesuj się – odpowiedziała Ewa ze sztucznym uśmiechem. – Nie jestem niedołężną umysłowo staruszką, nie wezmę pożyczki u domokrążcy. Wszystko będzie w banku, ubezpieczone. Nie będziesz musiała spłacać na wypadek mojej śmierci.

– Mamo… – próbowała coś powiedzieć Sylwia.

– Jedz, bo muszę deser wstawić – odpowiedziała Ewa.

– Nie do przejedzenia – stwierdziła Sylwia.

– Tak musi być u mamy – odpowiedziała Ewa.

Czekały na komentarz Kacpra, ale ten nie nastąpił. Bo Kacper tylko w myślach zgodził się z żoną, po czym zaraz dodał, także wyłącznie na własny użytek, że takich deserów jak teściowa jego żona robić nie potrafi. Czyli trzeba się najeść.

– Wiecie co… – zaczęła teściowa zachęcająco, wnosząc tacę z czymś gorącym i bardzo pachnącym.

– Nie wiemy – odpowiedziała zachowawczo Sylwia. Siedziała przy małej i próbowała wcisnąć jej odrobinę jabłka. Wychodziła z założenia, że jeśli mała zje choć ćwiartkę, to, najedzona, nie ruszy deseru. Przy czym „będzie więcej dla nas” nie było akurat tym argumentem, który ją specjalnie przekonywał. Bardziej skłaniała się ku „odrobinę witaminy mają polskie dziewczyny”, ale dla Zosi w ogóle nie miało to żadnego znaczenia. Po prostu pachniało słodkim, dlaczego miałaby jeść coś innego?

Kacper nie odzywał się zapobiegawczo.

– Mam tutaj coś dla mojego pączusia, ciu, ciu, ciu – powiedziała Ewa, nie zważając na ciszę. – Deserek, taki maciupci.

– Dla mnie też maciupci? – zainteresował się Kacper.

– Skądże znowu. – Na reakcję teściowej nie musiał czekać. – Dla ciebie w największej możliwej misce.

Kacper przyglądał się, jak Ewa zdejmuje z tacy naczynia.

– Mamo, masz większe miski – skomentował Kacper.

Sylwia się zaśmiała, Ewa nie. Ale sobie nagrabiłem – pomyślał Kacper.

Zosia machała rączkami, dopominając się deseru. Nawet nie trzeba było jej karmić.

– Tak w ogóle, to muszę wam coś powiedzieć – zaczęła Ewa, a Kacper zamarł.

Zwykle oznaczało to kłopoty. Powinniście schudnąć – oznajmiała od czasu do czasu teściowa, podając schabowe z frytkami. Na tacy czekała wtedy zwykle góra faworków. Liczba mnoga była formą grzecznościową, wypowiedź dotyczyła wyłącznie Kacpra. Powinniście kupić działkę – to z kolei pojawiało się co roku wiosną, gdy drzewa na ulicach pękały pączkami. „Nie mamy na to czasu” – odpowiadała standardowo Sylwia, i równie typowo Ewa odpowiadała: „Pomogłabym wam”. „Dzieci naszych sąsiadów jeżdżą na wakacje na Majorkę” – mówiła Ewa zwykle w maju. Sylwia na to nie odpowiadała, Kacper zaś myślał, z każdym zdaniem czując wzrastającą furię: w przeciwieństwie do sąsiadów nie mamy bogatych rodziców, niezbędnych do finansowania wycieczek na Majorkę. Następnie pojawiała się kąśliwa myśl: „Nie macie sąsiadów, już nie. Teraz tylko ty sama masz sąsiadów”. Kończył zaś widowiskowo: „Spadaj, stara krowo”. Wszystko w myślach oczywiście. Standardowo się przy tym uśmiechał.

Tym razem jednak teściowa miała przygotowaną zupełnie inną koncepcję.

– Powinniście kupić sobie psa – oznajmiła z przekonaniem.

– Słucham? – zapytał Kacper.

– Dlaczego? – równocześnie spytała Sylwia.

– Sia – zgodziła się Zosia.

– Bo pies to prawdziwy przyjaciel człowieka – rozwijała temat Ewa.

– Od sierści zwierząt pojawiają się alergie – wtrąciła Sylwia.

– Pomagają w wychowaniu dzieci – kontynuowała Ewa. – Integrują rodzinę. I w razie czego można ich użyć do dogoterapii – oznajmiła z satysfakcją.

– Do czego? – zapytała Sylwia.

– Po co? – równocześnie powiedział Kacper.

– Dzieci chorują – powiedziała Ewa z powagą. – A wtedy psy są najlepsze.

– Życzysz nam, mamo, by Zosia zachorowała? – Kacper nie potrafił się powstrzymać.

– To znakomity pomysł, mamo – odpowiedziała Sylwia, patrząc zimno na męża.

Ewa, zadowolona z odpowiedzi córki, nie zwróciła uwagi na zdanie wypowiedziane przez zięcia.

– Cudownie – odpowiedziała seniorka. – Bernardyn albo golden. Znajdę wam odpowiedniego szczeniaka.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

Widoki

Подняться наверх