Читать книгу Daleko od Bagdadu - Alberto S. Santos - Страница 10
Rozdział 2
Bramy idżtihadu
ОглавлениеAhmad chodził z opuszczoną głową ulicami miasta. Wrócił z Samary, dokąd zabrał go stryj na kilka tygodni, by doszedł do siebie po tym, co się wydarzyło. Nie kochał Layli, zabrakło czasu, by zdążył ją pokochać, lecz jej tragiczna śmierć oraz tajemnica, z jaką się wiązała, poruszyły go do głębi. Prześladowała go myśl, że mogło dojść do morderstwa. Medycy stwierdzili śmierć nagłą, spowodowaną nadmiarem emocji związanych ze ślubem. Swatki przypisywały nieszczęście gwiazdom: „Nie spytali porządnych astrologów”, szeptały między sobą. Jednak w sercu Ahmada zaczęło snuć swoją podstępną sieć czarne niczym pająk podejrzenie. Nie miał dowodów, lecz prawdopodobna kolej rzeczy, jaką przeczuwał, płonęła w jego umyśle. Teraz jednak musiał wrócić do zwykłego życia. Mistrz zwołał bowiem pilne zebranie Młodych Mudżtahidów.
Wszedł do kwadratowej sali w suterenie. Drżące światło poustawianych w narożnikach lampionów rzucało na białą ścianę falujące cienie dziewięciu mężczyzn. Rozrzedzone dymem, skąpe w tlen powietrze sprawiło, że młodzieniec zakasłał. Wziął głęboki oddech i zmrużył oczy, by przyzwyczaić wzrok do mroku. Mistrz, mężczyzna w średnim wieku o okrągłej i zdradzającej napięcie twarzy, skinął na Ahmada, wstał i poprosił, by ten usiadł obok niego. Młodzieniec przywykł już do głębokiej, podobnej wijącym się rzekom z jego map zmarszczki przecinającej czoło nauczyciela, która pojawiała się zawsze, gdy tylko jakieś zmartwienie trawiło jego duszę.
– Dziękuję, mój mistrzu – odparł, siadając po turecku i wodząc wzrokiem po pozostałych. – Dobry wieczór, przyjaciele!
Rozległ się szmer odpowiedzi na jego pozdrowienie. Znał ich od wielu lat, byli jego towarzyszami z zajęć w Domu Mądrości, gdzie od wczesnej młodości słuchali swojego mistrza, al-Balkhiego. Poważny wyraz twarzy zebranych pozwalał domyślać się, jakież to obawy sprowadziły ich na spotkanie.
– Dziękuję ci za przybycie, drogi Ahmadzie. Czekaliśmy na ciebie – ciągnął mistrz poważnym głosem, napełniając jego filiżankę schłodzonym naparem z mięty.
Ahmad rozejrzał się prędko wokół siebie. Brakowało tylko jednej osoby, Husseina, jego najlepszego przyjaciela.
*
Smakowała mu mięta. Ukoiła go i odświeżyła usta wysuszone palącym skwarem, który zostawił na ulicy. – Czemu zawdzięczamy tę poważną atmosferę?
– Świat się zmienia. Jesteśmy bardzo poruszeni! – mistrz mówił spokojnie, siedząc w swojej anielskiej pozie, jednak jego oczy błyskały w rytm niespokojnego serca. – Gdy byłeś poza miastem, w Bagdadzie wydarzyły się różne nieszczęścia – ciągnął, zawieszając wzrok w nieokreślonej próżni.
Ahmad zadrżał. Jego śniada twarz pobladła. W głębi serca przeczuwał, co się zdarzyło, gdy tylko spojrzał na miejsce, które pozostawało puste.
– Hussein?! Gdzie on jest?! Co się z nim stało?!
Mistrz zamilkł na chwilę i pogrążył się w myślach. Zmarszczył brwi i powoli przesunął dłońmi po swoich siwych, wypielęgnowanych włosach, jakby oczekując wewnętrznego objawienia. Wszyscy pamiętali, że zawsze powtarzał, iż cisza spożytkowana na myślenie i słuchanie stanowi źródło mądrości. I że rozwaga nigdy nikomu nie zaszkodziła. Jednak młodzieniec potrafił odczytywać jego milczenie.
– Zamordowali go! Niech Allah ma go w swej opiece! – wybuchł Ahmad, przeczuwając złe wieści.
Zerwał się na równe nogi i otworzył szeroko oczy. Jego twarz płonęła.
Mężczyzna oddychał głęboko, oszołomiony nieszczęściem. Jego podejrzenia się potwierdziły, stanowiąc równie dotkliwy cios jak niepokojąca śmierć Layli. Nie udało mu się powstrzymać emocji i wierzchem dłoni ocierał łzy. Ibrahim, inny serdeczny kolega Ahmada, zaczął go pocieszać:
– No już, uspokój się. Już nie możemy go uratować.
– To oni to zrobili?! – dopytywał chłopak, wracając na miejsce.
Mistrz pokiwał głową i podzielił się swoimi obawami. Wyjaśnił, że Hussein przystał na publiczną debatę z najbardziej radykalnymi ulemami na temat niezbędności idżtihadu.
– Zamykają się bramy idżtihadu. Jeśli będziemy siedzieć cicho, zatrzasną się dla islamu na dobre – ogłosił zdecydowanie. – Ulemowie to szaleńcy. Ścięli Husseinowi głowę, a przy ciele zostawili list.
– Mój mistrzu, co w nim napisali? – zapytał, wzburzony na samą myśl o torturach, jakie zgotowali jego przyjacielowi radykałowie.
Al-Balkhi wyjął zwój cienkiego papieru pochodzącego z jednej ze znakomitych samarkandzkich papierni i, przygnębiony, podał go Amhadowi. Ten natychmiast go przeczytał, po czym, pobladłszy, odwrócił wzrok. Odczuwał strach, a zarazem dumę. Zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa, w jakim się znalazł, lecz jednocześnie widział w sobie bohatera Historii. Powtórzył w myślach dopiero co przeczytane słowa: „On jest pierwszy, lecz nie ostatni. Znamy was wszystkich. Jeśli nadal będziecie dążyć do swoich celów, właśnie taki was czeka koniec”.
Ta wiadomość stanowiła dla Ahmada potężny cios. Ci, o których mowa, byli przeciwnikami idżtihadu, prymatu rozumu i wiedzy, które Młodzi Mudżtahidzi utożsamiali z podstawami rozwoju ludzkości. Wraz z założeniem miasta Bagdad oraz ufundowaniem Domu Mądrości przez pierwszych kalifów abbasydzkich rozpoczął się rozkwit nauki. Zaczytywano się przekładami dawnych mistrzów oraz czerpano z nauk mędrców z ziem sąsiadujących z kalifatem, między innymi Hindusów czy Chińczyków. Prawo islamskie zezwalało wówczas na odkrywanie i interpretowanie świata w sposób niezależny od tego, co głosił święty Koran, tradycja, sam Prorok oraz opracowany przez jurystów konsensus. Przez długi czas naukowcy mogli sięgać po własne przemyślenia oraz logiczne rozumowanie, co działało na korzyść cywilizacji. Wyglądało na to, że to wszystko zaraz legnie w gruzach.
– Ulemowie coraz głośniej nawołują przeciwko idżtihadowi. Proklamowali przeciw niemu dżihad. Za wszelką cenę pragną ustanowić taqlid, filozofię opierającą się na naśladownictwie, która głosi powrót do czasów Proroka i ówczesnej formy islamu, która uniemożliwia rozwój nauki.
Ahmad wiedział, z czym to się wiąże. Poczuł ucisk w gardle.
– Jeśli uniemożliwią prowadzenie badań naukowych, a rozum przestanie być siłą napędową postępu i nowoczesności, to nawet jeśli zostaną zachowane założenia boskich objawień, jakich dostąpił Mahomet, czeka nas ogromny regres – skonstatował, rozemocjonowany, zrozumiawszy, że oto zamykają się wielkie bramy, które dotychczas karmiły jego młodzieńcze marzenia, jego bezkresne pragnienie wiedzy. – A kalif, co on na to?
– Bardzo dobrze wiesz, jaki jest al-Muqtadir. To posłuszny pionek, którzy trzyma się maminej spódnicy, zmanipulowany przez te swoje czarownice, damy dworu, nie mówiąc już o wpływowych wezyrach. Przejmuje się głównie utrzymaniem swojego haremu.
Ahmad spuścił ciążącą mu niczym ołów głowę ku podłodze, która osuwała mu się spod stóp. Jego myśli wyruszyły, zawrotnie pędząc niczym na latającym dywanie, ku chwilom szczęśliwego dzieciństwa, niespokojnego chłopięctwa, gdy dorastał, oślepiony wiedzą wynoszoną z Domu Mądrości. Nie da się tego przywrócić tak samo jak jego nieszczęśliwego małżeństwa. Ahmad zacisnął wargi, próbując opanować ból. Westchnął i powrócił do chwili obecnej. Od niej nie mógł się uwolnić, była jego nowym więzieniem.
– Hej, Ahmadzie, głowa do góry! Zebraliśmy się, by wspólnie podjąć pewne decyzje – wyszeptał mistrz.
– I do czego doszliście? Wygląda na to, że nas zdemaskowali albo ktoś nas wydał. Zamordowali Husseina i nie chcą na tym poprzestać... I nikt nie wybije mi z głowy tego, że śmierć Layli była morderstwem...
– Uspokój się, może tylko tak straszą... – szukał pociechy Ibrahim. – Gdyby było inaczej, zwróciliby się do nas w liście po imieniu. Zaś co do śmierci Layli, z tego co mi wiadomo, nie ma dowodów.
– Ibrahimie, Ahmad ma słuszność – zaoponował mistrz. – Z pewnością sporo o nas wiedzą i nie możemy ryzykować, by nas wymordowali, jednego po drugim, nim ktokolwiek zdąży nas docenić.
– Co w takim razie proponujesz? – rozległ się niespokojny głos.
Al-Balkhi był człowiekiem rozważnym. Uwielbiał swoje mapy, na których kreślił zarysy świata, i zawsze powtarzał, że nim zaznaczy się jakąś granicę, ukuje termin czy opisze ocean, należy osobiście to miejsce zobaczyć lub oprzeć się na relacji kogoś, kogo darzy się wyjątkowym zaufaniem.
Jednak myśli mistrza zaprzątały wówczas inne troski. Ponieważ z entuzjazmem interesował się coraz lepszym poznaniem nowych, niezbadanych dotąd obszarów umysłu i ciała, a także zaburzeń harmonii pomiędzy nimi, stanowiących podłoże chorób fizycznych i psychicznych, lepiej niż jakikolwiek inny uczony zdawał sobie sprawę z tego, że obsesja jest potworną chorobą, zdolną zamienić ludzi w stworzenia pozbawione rozumu. Tymczasem rozum to dar boży, który należało za wszelką cenę zachować.
– Myślę, że rozwaga zaleca pragmatyzm. Najlepiej będzie, jeśli zawiesimy spotkania do czasu, aż pojmiemy, kim są nasi wrogowie i co zamierzają. Nie warto niepotrzebnie ryzykować.
Ahmad przytaknął, lecz w głębi jego serca skrystalizowało się przekonanie, którym podzielił się cicho z opustoszałym miejscem w sali:
– Husseinie, nie wiem jeszcze w jaki sposób, ale pewnego dnia cię pomszczę.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.