Читать книгу Śmierć w blasku fleszy - Alek Rogoziński - Страница 7

ROZDZIAŁ I

Оглавление

Miesiąc przed pokazem mody

Marta Pilarska uważnie popatrzyła na swoje odbicie w lustrze, po czym z wyrazem niezadowolenia sięgnęła po wacik i wytarła dopiero co umalowane usta.

– Może i pudrowe odcienie są teraz trendy – powiedziała z irytacją – ale ja wyglądam w nich, jakbym była w ostatnim stadium suchot i miała zaraz umrzeć. Ewentualnie już nawet umarła i zaczynała się rozkładać. I to od ust! Do bani takie wynalazki!

– Czy ja wiem? Mnie ten odcień pasuje – stwierdziła jej współlokatorka, a przy okazji koleżanka ze studiów, Beata Cicha. – Wczoraj użyłam twojej szminki. Mam nadzieję, że się nie gniewasz?

– Niech ci idzie na zdrowie. A właściwie na urodę. Możesz ją sobie wziąć na zawsze. Poza tym tobie pasuje wszystko – westchnęła z lekkim żalem Marta. – Mogłabyś pomalować usta nawet na czarno, a i tak wyglądałabyś jak milion dolarów.

– Przesadzasz – mruknęła Beata. – Przypominam, że to ty wyszłaś z ostatnich dwóch castingów z umowami w kieszeni. Ja usłyszałam jedynie, że gdy będzie nowy nabór, to bardzo serdecznie zapraszają, żebym znów spróbowała swoich sił. W sumie to siły mi już do tych ich sił brakuje…

– Bo o naborach decydują same cioty. – Pilarska sięgnęła do torebki i wyciągnęła z niej swoją ulubioną szminkę w kolorze, który wszyscy jej znajomi nazywali „strażacką czerwienią”. Na widok tego odcienia mama Marty zapytała kiedyś z niepokojem, czy oby nie zamierza ona zarabiać na studia jako „galerianka”, nie za bardzo przyjmując do wiadomości tłumaczenie, że Biedronka, w której obie współlokatorki najczęściej robiły zakupy, nie bardzo daje możliwość rozwinięcia jakiejkolwiek niemoralnej działalności. – Dla nich atrakcyjna dziewczyna musi być taka jak ja. Zero biustu, zero bioder i zero kobiecości. Gdybym jeszcze miała jabłko Adama, to w ogóle umarliby z zachwytu. Wiesz, że jeszcze kilka lat temu wszyscy brali mnie za chłopca? I to właśnie działa na te wszystkie komisje. Zbok na zboku, zbokiem pogania. Po prostu żal.pl! Za to ty…

– …powinnaś iść na dietę – dokończyła Beata z uśmiechem. – Albo przestać pogłębiać swój kompleks niższości i dać sobie spokój z mrzonkami, że kiedyś zostaniesz profesjonalną modelką.

– Głupiaś! – Marta nie podchwyciła ironicznego tonu przyjaciółki. – Nadajesz się do tego fachu najbardziej z nas wszystkich. Ja, owszem, mam interesującą twarz, nie przeczę, ale za to jestem płaska jak deska i wyglądam, jakbym chorowała na anoreksję. Paula może i jest atrakcyjna, ale prezentuje się jak szara myszka… – Widząc, że Beata nabrała powietrza, aby zaprotestować, machnęła uspokajająco ręką. – Wiesz doskonale, że też ją uwielbiam – powiedziała szybko. – Ale musisz przyznać, że ma fatalny gust! Te jej bure sweterki, włosy wiecznie związane w kucyk, zero makijażu. Wygląda jak misjonarka. Jakby sto lat temu pojechała do Afryki, toby tam pomyśleli, że przyjechała ich nawracać, i ją zjedli.

Beata nakreśliła sobie kółko na czole, czując się rozdarta między chęcią wzięcia w obronę przyjaciółki a poczuciem sprawiedliwości. Faktycznie, Paulina Nowek z reguły wyglądała tak, jakby specjalnie starała się nie wpaść nikomu w oko. Z tego powodu była ulubienicą innych modelek, które miały pewność, że zawsze będą wyglądać przy niej na o wiele bardziej atrakcyjne, niż są w rzeczywistości. Wiadomo, wszystko zależy od tła. Paulina ze swoją doskonałą nijakością była tłem idealnym.

– Ona pochodzi z małego miasteczka – powiedziała usprawiedliwiająco. – Tam pewnie obowiązują inne kanony dobrego gustu…

– Ściągnięte od zakonnic? – Marta popatrzyła na nią ironicznie. – Wiesz, że kiedy idę z Pauliną na jakiś casting albo do klubu, to czasem mam ochotę skłamać, że się nie przyjaźnimy i poznałyśmy się dopiero przed chwilą? To podłe, ale nie umiem nic na to poradzić.

– Zamiast ją obgadywać, może powinnyśmy z nią szczerze porozmawiać – zaproponowała Beata – i co nieco spróbować jej wytłumaczyć?

– To próbuj – zgodziła się Marta. – Ja nie odnajduję w sobie żadnych talentów pedagogicznych. Gdy miałam praktyki w przedszkolu, to już drugiego dnia chciałam jednej połowie bachorów podać środki nasenne, a drugą wysłać na jakąś bezludną wyspę z zakazem powrotu przed ukończeniem osiemnastki. Jestem pewna, że rodzice tych małych belzebubów byliby mi za to dozgonnie wdzięczni. Zaoszczędziłabym im tym sposobem kilkunastu lat mąk piekielnych.

– Głupoty gadasz! – Beata doskonale wiedziała, że nie należy wypowiedzi jej współlokatorki traktować serio, zwłaszcza że pół poprzedniego weekendu spędziły na poszukiwaniu różowych łyżew, o których marzyła pięcioletnia siostrzenica Marty. Zapał i poświecenie, jakie Pilarska włożyła w znalezienie owego urodzinowego prezentu, był najlepszym dowodem na to, że nie jest takim czarnym charakterem, na jaki próbuje się teraz wykreować.

– Być może… – westchnęła Marta. – W każdym razie, jeśli chcesz się bawić w Rozenek i robić tu swoją wersję Projektu Lady, to mnie z tego wymiksuj. Nie nadaję się do przeprowadzania metamorfoz. A, i na razie się trochę wstrzymaj, bo nie kopie się leżącego. To znaczy leżącej…

– O czymś nie wiem? – Beata popatrzyła na przyjaciółkę pytającym wzrokiem.

– Możliwe, bo nie było cię w weekend. Jakby nie dość, że w zeszłym miesiącu zmarła jej mama i Paula jeszcze po tym nie doszła do siebie, to teraz ma dodatkowo złamane serce, bo Damian wymówił jej służbę. Jakoś nie umiem inaczej określić tego, co ich łączyło…

– Jak to? Co się stało?! Przecież wydawali się całkiem szczęśliwi w tym swoim patologicznym układzie…

– Yhm. – Marta przypudrowała policzki, stawiając tym samym kropkę nad i w dzisiejszym makijażu, po czym sięgnęła po lusterko powiększające i prześledziła uważnie każdy centymetr swojej twarzy. – No, teraz to ja rozumiem! Jest super. A co do Damiana… Po prostu któregoś dnia stwierdził, że wszystko między nimi skończone i że tak naprawdę nigdy nic do niej nie czuł. Powiedział, że nawet za bardzo jej nie lubił i uważał ją za mało inteligentną. Oraz że normalnie dawało ją się jakoś znieść, ale teraz, kiedy od miesiąca snuje się za nim jak zawodowa płaczka pogrzebowa, pora się rozstać.

– Skurwysyn.

– W tym punkcie akurat się zgadzamy. – Marta pokiwała głową. – Aczkolwiek moim zdaniem wyjątkowo wyznał jej szczerą prawdę. Nigdy nie wierzyłam w to, że kieruje nim coś więcej niż wyrachowanie. I miałam rację, wziąwszy pod uwagę, w czyich ramionach z miejsca znalazł pocieszenie. Zgadniesz?

Beata zastanawiała się tylko przez moment.

– Weroniki? – bardziej się upewniła, niż zapytała.

– Jak najbardziej! Naszej uroczej, niewinnej, subtelnej Weroniki.

– Taka ona subtelna jak ostrzeżenia na papierosach. Poza tym naprawdę myślisz, że… – Beata zastanowiła się, w jaki sposób w miarę łagodnie sformułować kołaczącą jej się po głowie myśl, ale na szczęście Marta od razu odczytała jej intencję.

– Oczywiście, że tak! – krzyknęła. – Moim zdaniem Paulina była mu potrzebna tylko po to, aby zbliżyć się do tej lambadziary. Wiem, że to nasza przyjaciółka, sorry, bardziej koleżanka, ale właśnie dlatego znamy ją lepiej niż inni. Gdy tu mieszkała, to miała taki przelot w łóżku, że aż się prosiło, żeby choć raz w tygodniu dezynfekować jej pokój i na wszelki wypadek palić pościel. Jasne było, że kiedy tylko zobaczy Damiana, to od razu dostanie małpiego rozumu. Zresztą on też doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Dziwne tylko, że Paulina tego nie przewidziała.

Beata, która z reguły widziała w swoich przyjaciołach tylko dobre cechy, chciała odruchowo powiedzieć teraz coś w obronie Weroniki, ale w tym momencie przed oczami stanęła jej straszliwa scena, gdy pewnego ranka, kilka miesięcy wcześniej, weszła mocno zaspana do łazienki i zaraz za progiem potknęła się o coś, co potem okazało się niedbale rzuconymi męskimi jeansami. Straciła wtedy równowagę i z rozpędu wleciała pod prysznic, wprost w ramiona stojącego tam, gołego jak święty turecki znajomego ich ówczesnej współlokatorki, należącego do jej ulubionej kategorii „poznałam go wczoraj w klubie i uznałam, że na raz obleci”.

– No tak, a od Weroniki tylko krok do jej mamy… – powiedziała w zamian.

– Bingo! Wera ma w łóżku najprzystojniejszego studenta uniwerku, a on teściową in spe, która decyduje, kto jest kim w modelingu. A dalej wszyscy żyli długo i szczęśliwie. Oczywiście, poza Pauliną, ale kto by się tam przejmował źle ubraną dziewczynką z głuchej prowincji? A wiesz, co jest najgorsze?

– Co?

– Nawet nie możemy okazać Weronice, jak bardzo gardzimy tym, że chodzi z byłym chłopakiem naszej przyjaciółki!

– Niby dlaczego? – zdziwiła się Beata.

Marta bez słowa podała jej czerwoną kopertę. Cicha otworzyła ją, wyjęła niewielką karteczkę, na której ktoś odręcznie napisał kilka zdań, po czym spojrzała ze zdziwieniem na przyjaciółkę.

– Sprytne… – mruknęła.

– Yhm. – Marta pokiwała głową. – Bardzo sprytne. I sama rozumiesz, że stawia nas to w sytuacji, z której nie ma dobrego wyjścia.

Beata w zamyśleniu wpatrywała się w trzymaną w rękach kartkę.

– Mam jakieś dziwne przeczucie – powiedziała po chwili.

– À propos czego?

– Tego, czego dotyczy ta kartka. – Beata nie odrywała wzroku od świstka papieru. – Boję się, że to się nie skończy dobrze…

– Ty i te twoje przeczucia. – Marta wzruszyła ramionami. – Pamiętasz, jak miałaś przeczucie, że nie powinnyśmy lecieć na wakacje do Aten? A tam przecież wyrwałyśmy tych dwóch boskich bliźniaków! Jak oni się zwali…?

– Nie pamiętam. W pamięci zapisałam ich sobie jako Kostasa Jeden i Kostasa Dwa. W Grecji wszyscy faceci tak mają na imię.

– Niech ci będzie – zgodziła się Marta. – I dzięki tym Kostasom wylądowałyśmy na prywatnym jachcie, gdzie przez tydzień żyłyśmy jak multimilionerki. To była bajka! – rozmarzyła się.

– Pamiętam też, że bawiłyśmy się z nimi wielce niemoralnie pod wpływem procentów, nigdy nie potrafiłyśmy ich rozróżnić, a po kilku dniach musiałyśmy uciec z tego jachtu w środku nocy, bo dostałaś paranoi na propozycję, żebyśmy popłynęły z nimi do Maroka, i zaczęłaś schizować, że Kostasy chcą nas sprzedać Arabom w zamian za dwa wielbłądy i osiołka…

– Nie dostałam żadnej paranoi, tylko kończyły nam się wakacje i był pokaz Olimpusa, w którym miałyśmy brać udział.

– No niech ci będzie…

Beata uśmiechnęła się na wspomnienie ich wakacyjnej przygody. W duchu jednak nadal była niespokojna. Jeszcze raz przebiegła wzrokiem tekst na kartce. Coś tu nie grało. I to bardzo…

Śmierć w blasku fleszy

Подняться наверх