Читать книгу Raz, dwa, trzy… giniesz Ty! - Alek Rogoziński - Страница 5
PROLOG
Оглавление– Pamiętaj... To nie był on… – Kobieta patrzyła błagalnym wzrokiem na przerażonego małego chłopca, który ledwo nadążał za łóżkiem pchanym przez wyraźnie przejętych pielęgniarzy po szpitalnym korytarzu. – Nie wierzę w to… Nie mógłby… I ty też nie wierz, nigdy… Czy mogłabym…? Choć na chwilę…? – Popatrzyła prosząco na idącego obok niej lekarza. Ten pokręcił głową.
– Nie ma ani chwili do stracenia – powiedział stanowczo.
– Ale... to moje... dziecko… – Kobieta wypowiadała kolejne słowa z coraz większym wysiłkiem. – Muszę się pożegnać... Proszę… Błagam!
W ostatnie słowo włożyła tyle siły, że zabrzmiało ono na cichym korytarzu bez mała jak rozpaczliwy krzyk. Tylko kamień nie uległby w tym momencie jej prośbie.
– Pół minuty, nie więcej! – powiedział lekarz, dając znać pielęgniarzom, żeby się zatrzymali. Dzieciak podbiegł do kobiety tak, że jego głowa znalazła się tuż przy jej wyciągniętej ręce.
– Wszystko będzie dobrze. – Kobieta pogładziła go po niesfornej, potarganej grzywce, lekko ją wygładzając. – Pamiętaj, że bardzo cię kocham. Bądź teraz dzielny… A jeśli… Jeśli… – Widać było, że boi się powiedzieć coś, co mogłoby do reszty przerazić już i tak mocno przestraszonego chłopca. – Nie pozwól, aby go skrzywdzono… – dokończyła, a jej oczy powoli zaczęły się robić szkliste i senne. – Tak bardzo was kocham… obu… Pamiętaj… – Dłoń, którą gładziła włosy syna, opadła bezwładnie.
– Koniec! – rzekł stanowczo lekarz. – Na salę! Migiem!
Pielęgniarze ruszyli w jeszcze szybszym tempie niż poprzednio. Chłopiec nawet nie próbował dotrzymać im kroku. Został sam na wielkim korytarzu, wpatrując się w drzwi z napisem „Blok operacyjny”, za którymi zniknęli kobieta, pielęgniarze i lekarz. Stał tam przez kilka minut, dopóki nie pojawiła się też jedna z pielęgniarek.
– A co ty się tu wałęsasz? – powiedziała niezbyt sympatycznym tonem, podchodząc do chłopca. – To nie jest miejsce dla dzieci! Skąd się tu wziąłeś?
– Moją mamę zabrano na operację – odpowiedział chłopczyk, odwracając do niej głowę i patrząc na nią dużymi, ufnymi oczami. – Chyba muszę na nią poczekać.
– Twoją mamę…?! – zdumiała się pielęgniarka, po czym nagle popatrzyła na chłopca z nagłym olśnieniem, uświadamiając sobie, że wie, o kim ten dzieciak mówi. O tej porze w szpitalu odbywała się w końcu tylko jedna nagła i niezaplanowana operacja. Wolała się jednak upewnić. – Czy twoją mamą jest… – Wymieniła nazwisko.
Chłopczyk pokiwał głową. Pielęgniarka, która, podobnie jak cała Polska, doskonale już wiedziała, jaka tragedia wydarzyła się tego wieczoru, przez moment dumała, co ma zrobić w tej sytuacji. Najgorsze, że do tej pory w ogóle nie miała pojęcia, że operowana kobieta jest mamą. Nikt chyba o tym nie pisał. Dziwne. Za to z tego, co pamiętała z lektury gazet, jej były już mąż przebywał od dłuższego czasu za granicą, a reszta rodziny mieszkała na Wybrzeżu, setki kilometrów od szpitala znajdującego się na warszawskim Powiślu. Co robić w takiej sytuacji?!
– Czy jest ktoś, kto opiekuje się tobą, gdy mama pracuje? – zapytała. – Masz niańkę?
– Niańki są dla małych dzieci – powiedział chłopiec z wyczuwalnym w głosie oburzeniem. – Ja jestem już prawie dorosły. Chodzę do drugiej klasy!
– No tak… przepraszam. – Pielęgniarka z trudem powstrzymała uśmiech. – Jakaś opiekunka? Ciocia? Koleżanka twojej mamy?
– Umiem zadbać sam o siebie – rzekł z godnością. – Poza tym mama zawsze zabiera mnie ze sobą do pracy. Jak kończę lekcje, to czeka na mnie samochód z kierowcą i jedziemy na plan. Znam wszystkich sławnych aktorów! – W jego głosie zabrzmiała duma.
Pielęgniarka zastanawiała się jeszcze przez chwilę. Była już po dyżurze i właściwie powinna czym prędzej wracać do domu, aby wyszykować się na randkę ze świeżo poznanym księciem z bajki. Doskonale zdawała sobie jednak sprawę z tego, że jeśli nawet doprowadzi swojego nowego małoletniego znajomego do poczekalni i zostawi go tam pod opieką rejestratorki, to nigdy sobie tego nie daruje, a widok jego ufnych oczu będzie ją prześladował i w czasie randki, i długo po jej zakończeniu. Tym bardziej że aktualnie pełniąca dyżur w rejestracji dziewuszka cierpiała jej zdaniem na całkowity brak mózgu, a najnowszy „książę” na dobrą sprawę wcale jej się nie podobał. Miał zajęczą wargę, z uporem maniaka ranił jej uszy słowem „wziełem”, a po pierwszej kolacji nie tylko nie zostawił kelnerowi napiwku, ale nawet pogonił go, żeby szukał dwudziestu groszy brakujących mu do pełnej reszty, i zrobił to w tak odrażający sposób, że ona sama, mocno zażenowana, po cichu zostawiła sympatycznemu chłopakowi napiwek pod swoim talerzykiem. Zachowanie „księcia” raczej nie wskazywało, aby czekała ich wspólna świetlana przyszłość, i pielęgniarka czuła, że machnięcie ręką na kolejne spotkanie nie budzi w niej jakiegokolwiek żalu ani myśli, że oto traci szansę na idealny związek po grobową deskę.
– Jeśli pozwolisz, to poczekam razem z tobą, aż coś będzie wiadomo – powiedziała, wyciągając rękę do chłopca. – Mam na imię Krystyna.
– Antek. – Chłopiec uścisnął jej dłoń z poważną miną.
– Musimy przejść do poczekalni, bo tu za bardzo nie wolno nam stać – powiedziała pielęgniarka, nie wypuszczając ręki malca. – Zaprowadzę cię i posiedzimy tam razem. Jesteś głodny? Kupić ci coś do jedzenia albo picia? Colę?
Dzieciak zrobił zdziwioną minę i popatrzył na nią nieufnie.
– Cola rozpuszcza wszystko w środku człowieka i potem jest się chorym – stwierdził potępiająco. – Nie wolno jej pić! Mama mi o tym powiedziała.
– Masz bardzo mądrą mamę. – Pielęgniarka się uśmiechnęła. – Czego się w takim razie napijesz?
– Poproszę o soczek pomarańczowy.
– Wedle życzenia…
W stojącym w poczekalni automacie z napojami pielęgniarka kupiła soczek, po czym usadziła chłopca na jednym ze stojących tam krzeseł, a wypatrzywszy przy stanowisku rejestracji policjantów, przeprosiła go na moment i poszła zamienić z nimi kilka słów. Po chwili wiedziała, że krewni malca zostali już powiadomieni o tym, co się stało, i są właśnie w drodze z Gdyni do Warszawy. Uspokojona, wróciła do poczekalni. Chłopiec siedział grzecznie na krześle, pił soczek i wpatrywał się w zawieszone w tym pomieszczeniu tablice zachęcające do rozmaitych badań profilaktycznych.
– Strasznie dużo tych chorób – powiedział w zamyśleniu na jej widok. – Chyba nie chciałbym być starym człowiekiem…
– Dlaczego? – zdziwiła się pielęgniarka.
– Bo przecież prawie wszyscy młodzi ludzie są zdrowi. Dopiero potem się psują. Kiedy są starzy, to muszą pilnować, żeby na coś nie zachorować. Tych chorób jest tak dużo, że jeśli się na wszystkie badają, to chyba już na nic innego nie mają czasu. A gdy dotrą do ostatniej, to potem muszą się badać od nowa, czy w tym czasie nie zachorowali na pierwszą. I tak na okrągło. Starość to musi być strasznie męcząca.
Tym razem pielęgniarka nie zdołała powstrzymać uśmiechu. Szybko jednak się opanowała i usiadła obok chłopca, który wyciągnął do niej kartonik z soczkiem.
– Chce się pani poczęstować? – zapytał. – Chyba że się pani brzydzi. U mnie w klasie jest taki chłopak, który zawsze jest brudny, i ja bym się po nim też niczego nie napił. Ale ja jestem czysty, bo się często myję. Nawet zęby, choć nie lubię. Ale one są podobno najważniejsze, bo jak się ich nie myje, to wypadają i potem się brzydko wygląda.
Pielęgniarka wiedziała, że odmowa skosztowania soczku może być odebrana jako afront, więc wzięła kartonik, wypiła łyk, po czym zwróciła go malcowi. Ten przez chwilę sączył płyn, po czym westchnął smutno.
– Myśli pani – powiedział powoli – że moja mama będzie zdrowa po tej operacji?
Pielęgniarka poczuła w głębi serca, że nie może powiedzieć mu prawdy. Wszystkim innym ludziom na świecie – tak, ale akurat jemu nie.
– Wydaje mi się, że powinniśmy w to wierzyć. – Z trudem opanowała drżenie głosu. – I możemy się o to pomodlić…
– Pomodlić? – Chłopiec spojrzał na nią z nagłym strachem. – Moja mama mówiła mi, że często modlimy się, gdy wiemy, że potrzeba cudu. Czy teraz go potrzebujemy? Bo… – popatrzył na nią smutnym wzrokiem – …cuda się przecież nigdy nie zdarzają – dokończył. Godzinę później wiadomo było już, że miał rację.
Cud się nie zdarzył.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.