Читать книгу Dom tajemnic - Alek Rogoziński - Страница 8
ROZDZIAŁ I
ОглавлениеSiedem miesięcy później
Mariusz Kosek, szef popularnej agencji eventowej „360 stopni”, zwany przez wszystkich znajomych Mario, siedział w swoim gabinecie na wykonanym specjalnie na jego zamówienie złotym obrotowym fotelu, trzymał w rękach podarowaną mu niedawno na urodziny książkę „Machiny do tortur” i znad jej okładki pilnie obserwował swoją asystentkę. Wziąwszy pod uwagę uśmiech, jaki gościł na jego twarzy, nie sposób byłoby się domyślić, że w duchu Mario rozkoszuje się właśnie wyobrażaniem sobie, że siedząca przed nim dziewczyna rozciągana jest na madejowym łożu, potem głaskana „kocią łapką”, a na koniec zakuwana w przemyślną, wykonaną z mosiądzu konstrukcję zwaną niewinnie „spiżowym bykiem”, będącą niczym innym jak zamkniętym grillem do pieczenia ludzi żywcem. Szczególnie ta ostatnia tortura wydawała mu się bardzo atrakcyjna, zwłaszcza że chwilę wcześniej doczytał, że po otwarciu „byka” spalone kości ofiar „lśniły niczym diamenty” i przeznaczane były w starożytności do wyrobu cennych bransoletek. Myśl, że mógłby za jednym zamachem pozbyć się swojego największego życiowego koszmaru i jeszcze przy tej okazji zarobić, wydawała mu się niezwykle kusząca.
– Mogłabyś to powtórzyć? – zapytał cicho, starając się opanować nerwowe zgrzytanie zębami.
– Dekoracje do pokazu Zosi Gałczyńskiej spaliły się. Kompletnie! – powiedziała Iwka tak radosnym tonem, jakby przekazywała swojemu szefowi wiadomość o tym, że oboje wygrali skumulowane miliony w lotto. – Nie zostało z nich nic a nic. Hajcowało się tak, że aż miło było popatrzeć…
– Same się spaliły? – Mario zagryzł wargi tak, że aż poczuł ból.
– Zabawna historia! – Iwka wyciągnęła z kieszeni swojego pstrokatego surduta gumę do żucia, obejrzała ją z takim zdziwieniem, jakby widziała coś takiego pierwszy raz w życiu, po czym rozpakowała ją i zaczęła żuć, co chwilę nadmuchując ogromne balony pękające z głośnym pufnięciem. – Przeczytałam kiedyś w „Koktajlu”, że Zosia zawsze się bardzo denerwuje przed pokazem i uspokaja ją wtedy aromaterapia, to znaczy medytacja przy świecach zapachowych, albo jedzenie. Dodatkowo w Internecie znalazłam informację, że najbardziej lubi zapachy lawendy i piżma oraz słoninę i białe kiełbaski z grilla. Postanowiłam więc urządzić jej namiot tak, żeby miała wszystko naraz i była w pełni zadowolona. Wciąż mi przecież powtarzasz, że jeśli sprawimy, iż klient poczuje się szczęśliwy, to wróci do nas na stałe. Zrobiłam, co możliwe, żeby tak się stało. Kupiłam świece i przenośnego grilla. Takiego fikuśnego, czerwonego, z wzorkiem w czerwone listki…
– Fikuśnego… – powtórzył Mario zamierającym głosem.
– Potem pojechałam do sklepu po słoninę i kiełbaski – kontynuowała Iwka wesołym głosem. – Nawet nie podejrzewałam, jak trudno dostać dziś dobrą słoninę. Dopadłam ją dopiero w trzecim supermarkecie. Moja mama mówi, że w latach osiemdziesiątych niczego innego nie było w sklepach i zjedliśmy wtedy jej zapasy na trzydzieści lat do przodu. To pewnie dlatego teraz jest tak ciężko. W każdym razie pomyślałam o wszystkim. Przystroiłam nawet grilla ulubionymi fiołkami Zosi, żeby się jeszcze lepiej zrelaksowała.
– Fiołkami… – Mario poczuł, że traci czucie w rękach i za moment nie będzie miał siły wykonać swojego nowego planu, polegającego na zabiciu Iwki za pomocą twardej oprawy „Machiny do tortur”.
– Na koniec chciałam zrobić próbę generalną, żeby sprawdzić, czy nic złego się nie stanie. – Iwka wydmuchała kolejnego gumowego balona. Jego pęknięcie zabrzmiało w uszach Mario jak odgłos wystrzału z armaty. – W końcu Zosia nie wygląda na jakąś specjalnie rozgarniętą, a ten śmieszny człowieczek od dekoracji klarował nam, że one są łatwopalne, więc postanowiłam zobaczyć, czy wszystko jest dobrze zabezpieczone. I wyobraź sobie, że nie było!
– Cóż za niespodzianka… – mruknął Mario, zastanawiając się, czy czerwona mgła, którą właśnie zaszły mu oczy, zostanie tam na zawsze.
– Prawda? – zgodziła się radośnie Iwka. – Pomyślałam przecież o każdym szczególe! Rozłożyłam brykietowe kostki do grilla i nawet ułożyłam z nich wzorek tworzący inicjały Zosi, a potem nalałam podpałki. Ale nie za bardzo chciało się to wszystko rozpalić. Ledwo się tliło. Czytałam ostatnio artykuł o tym, że producenci oszukują na tych płynnych podpałkach i że więcej tam wody niż substancji łatwopalnych. Pomyślałam więc, że zgaszę to, co jest, i pójdę po benzynę, bo ona się na pewno zapali. Trochę wcześniej przywieźli tam już klamoty Zosi i na samym wierzchu stała butelka z napisem „Mazowszanka”. Otworzyłam, chlusnęłam… Kto mógł przewidzieć, że ona trzyma w niej wódkę?! Jak to buchnęło! Aż mnie odrzuciło na drugi koniec namiotu. A fiołki zaczęły fruwać niczym wielobarwne motyle i od nich zajęły się płachty pod sufitem. Potem już zaczął płonąć cały namiot. Zadzwoniłam po straż pożarną, ale zanim się dodzwoniłam, wiatr zniósł już ogień w stronę wybiegu. Bez sensu było robić to wszystko drewniane. Plastik by się tak szybko nie spalił. Trzeba będzie o tym pamiętać przy następnych imprezach.
– Jakich?! – Mario poczuł, że wreszcie rozumie, na czym polega dolegliwość, którą jego tata nazywał „słabością w dołku”. Szkoda tylko, że przez tę kretynkę on sam dorobił się jej o dobre dwadzieścia lat wcześniej od swojego ojca. – Właśnie puściłaś z dymem całą wiosenną kolekcję najpopularniejszej polskiej projektantki mody. Zamieniłaś w popiół jej holograficzne płaszcze z ekologicznej wełny z ręcznie wykonanymi printami, trapezowe sukienki z cekinowymi kontrafałdami i zdekonstruowane marynarki z bufkami ozdobionymi łabędzimi piórami. Nie zostało z nich nic poza wspomnieniem! I nie ma tego jak odtworzyć, bo przecież łabędzie odleciały już do Afryki, więc nie ma sposobu, żeby je drugi raz w tym sezonie oskubała! Naprawdę sądzisz, że po takiej apokalipsie ktokolwiek zgodzi się powierzyć nam organizację jakiejkolwiek imprezy?! Jeśli tak, to pomyśl nad tym jeszcze raz!
Iwka wydmuchała kolejnego balona. Bum!
– Zawsze możemy robić eventy dla straży pożarnej – powiedziała uspokajająco. – Ci panowie, którzy przyjechali gasić ogień, byli dla mnie bardzo mili. Jeden z nich pocieszył mnie nawet, że też miał podobny wypadek w rodzinie, bo jego teściowa najpierw nakrzyczała na wszystkich na działce, że tylko ona umie rozpalić grilla, a potem tak ją osmoliło, że wyglądała jak Stalin w czasie konferencji w Jałcie.
Mario westchnął ponuro.
– Całe szczęście, że jesteśmy ubezpieczeni… – Machnął ręką z rezygnacją.
– Niezupełnie.
– Jak to?!
– Kolejna zabawna historia. – Iwka wyjęła gumę z ust i wyrzuciła ją do kosza. – Pamiętasz, mówiłam ci tuż przed wakacjami, że przyszły jakieś urzędowe papiery i powinieneś je przejrzeć? Warknąłeś wtedy na mnie, żebym ci nie zawracała głowy, tylko znalazła czym prędzej w jakiejś drogerii przyspieszacz do opalania Shiseido, bo na Cyprze jest tylko trzydzieści stopni i chmurki, więc potem w saunie znów wszyscy będą pytali, dlaczego wróciłeś z urlopu blady jak ściana. Nie do końca zrozumiałam, o co ci chodziło, bo przecież kazałeś u nas pomalować ściany na czarno i bordowo, ale nauczyłam się, że nie można z tobą dyskutować, gdy jesteś taki rozemocjonowany. Zaznaczyłam, że w tych papierach może być coś ważnego, na co wrzasnąłeś, żebym sobie je wsadziła. Wskazałeś nawet gdzie. Tak się składa, że była tam też faktura za nasze ubezpieczenie i adnotacja, że jeśli jej nie opłacimy na czas, to wygaśnie.
– Czemu nie dałaś mi jej zaraz po tym, jak wróciłem?! – Mario złapał się za głowę, mając wrażenie, że musi ją jakoś przytrzymać, żeby mu nie eksplodowała. Sądząc po pulsowaniu, jakie czuł w skroniach, wybuchu należało się spodziewać lada moment.
– Od tego czasu przyszło tysiąc pięćdziesiąt innych papierów i zapomniałam – wyjaśniła Iwka bez cienia zakłopotania. – Poza tym nie jestem tu od papierów. Przypominam ci, że przyjąłeś mnie na stanowisko swojej asystentki, a nie księgowej.
– À propos, co się dzieje z naszą księgową? – zaciekawił się Mario.
– Nadal leży na oddziale ortopedycznym – wyjaśniła Iwka. – Swoją drogą, nie wiem, czemu zatrudniłeś osobę, która wbiła sobie do głowy, że wygra „You Can Dance”, choć skręca sobie kostkę na sam widok parkietu. Pracuję u ciebie i Miśki już od pół roku, a jeszcze nie widziałam jej na oczy. Wysyłam tylko kwiaty do coraz to innych szpitali.
Dla Mario dobór pracowników do firmy, choć sam go dokonał, też pozostawał zagadką. Czasem miał wrażenie, że być może w momencie rekrutacji miał atak rozdwojenia jaźni. Tylko bowiem tym dało się wytłumaczyć fakt zatrudnienia primabaleriny jako księgowej oraz przyjęcia na staż Iwki, która na rozmowę kwalifikacyjną przyprowadziła ze sobą świnkę morską przewiązaną czerwoną kokardką, a widząc zdumiony wzrok Mario, wyjaśniła, że „Lucy to jeszcze dzieciaczek i boi się zostawać sama w domu”. Niezależnie od powodów zatrudnienia owych dam Koska bardziej zastanawiał fakt, dlaczego żadnej z nich jeszcze nie zwolnił. W przypadku Iwki co nieco tłumaczył fakt, że przynajmniej nie musiał jej płacić, a jedynie obiecał odpalać procent od załatwionych kontraktów. Na razie Iwka nie zarobiła u niego ani grosza.
– Czyli chcesz mi powiedzieć… – Mario spróbował uporządkować chaos, jaki panował w jego głowie – …że nie mamy ubezpieczenia i w związku z tym…
Nie wiedział nawet, jak ująć następną myśl, bo wydawała się zbyt straszna, by mogła być prawdziwa. Na jego szczęście, zanim sprecyzował ów kataklizm, do pokoju weszła jego wspólniczka, a zarazem od lat najserdeczniejsza przyjaciółka – Dominika Szustek.
– Czy to prawda, że puściliśmy z dymem pół parku Sowińskiego?! – zapytała ze zdumieniem już od progu. – I że w związku z tym dzieci z Woli nie będą miały gdzie się bawić, zejdą na złą drogę, popadną w narkomanię i przerobią całą dzielnicę w odpowiednik nowojorskiego Bronksu? I że za kilka lat, żeby pojechać na zakupy do Wola Parku, trzeba będzie brać ze sobą pistolet, a najlepiej od razu działo przeciwpancerne? Tak mi mniej więcej nakreśliła to moja sąsiadka, która tam mieszka. Co się stało?!
– Cześć, Miśka. – Iwka wstała i ucałowała swoją szefową w policzek. – Mieliśmy mały wypadeczek. Taki tyci-tyci. W sumie spaliły się tylko nasze dekoracje i jeden mały krzaczek.
Mario zamknął oczy, starając się zdusić w sobie przypuszczenia, jakiego odszkodowania zażąda od niego kierownictwo parku za ów krzaczek, który z pewnością zostanie przez nie uznany za cenniejszy od gorejącego krzewu, w którym swego czasu Jahwe objawił się Mojżeszowi.
– Na domiar złego nie dostaniemy za to odszkodowania, bo Mario zapomniał opłacić fakturę – kontynuowała wciąż radośnie Iwka. – Nasz mały zapominalski!
Podeszła do Mario i pogładziła go czule po jego długich czarnych, nieco kręconych włosach, z powodu których regularnie mylono go z Michałem Szpakiem, zwłaszcza że obaj mieli identyczne figury i ubierali się w podobne ciuchy, tyle że w przypadku Mario o wiele mniej kolorowe i z mniejszą ilością łowickich koronek.
– Był sobie słoń, wielki jak słoń – Iwka wyrecytowała fragment wiersza Juliana Tuwima. – Zwał się ten słoń Tomasz Trąbalski. Wszystko, co miał, było jak słoń! Lecz straszny był zapominalski…
Mario stanowczym gestem oddalił jej rękę od swoich włosów.
– Nie wiem, co jest najgorsze – wysyczał wściekłym tonem. – Czy fakt, że właśnie udało ci się doprowadzić naszą firmę do bankructwa i za chwilę wszyscy pójdziemy pracować za kasą w „Żabce”, czy też to, że rujnujesz mi fryzurę, na której ułożenie zużyłem rano pół godziny i pół pojemnika „Hair Shakera”? Poza tym doskonale wiesz, że nie znoszę, kiedy ktoś mnie dotyka.
– Nadal? – zdziwiła się Iwka, robiąc niewinną minkę i wracając na swoje miejsce. – Dziwne. Po tym, jak widziałam cię ostatnio z pewną skąpo ubraną blondynką w „The View”, byłam przekona-na, że akurat ta fobia już ci minęła…
Miśka rzuciła Mario pytające, pełne nadziei spojrzenie. Odkąd sama dorobiła się partnera, co i rusz próbowała wyswatać też swojego przyjaciela, wychodząc z założenia, że to trochę nie fair, że ona jest w szczęśliwym związku, a on ciągle samotny.
– Nic takiego – mruknął zażenowany Kosek. – Stara znajoma. Wpadliśmy na siebie przez przypadek. Wypiliśmy drinka, trochę pogadaliśmy. Starałem się ją pocieszyć, bo miała kiepski nastrój…
– Też bym miała, jakby mi wyrosły macki – stwierdziła stanowczo Iwka.
– Że co? – zdziwił się Mario.
– Macki – powtórzyła Iwka. – Gdy się wam tak przyglądałam, to miałam wrażenie, że ona nie ma rąk, tylko macki. Albo takie wężyki jak meduza. I że cię nimi oplata. Dookoła. Nawet pomyślałam, że gdyby cię zaczęła dusić i usiłowała pożreć, to ruszę ci na ratunek. Ale wydawałeś się całkiem zadowolony.
– Bez przesady – zaprzeczył stanowczo Mario. – Wróćmy zresztą do najważniejszej kwestii. Nie wiem, co zrobimy w tej sytuacji. Będziemy musieli zapłacić Zosi za zniszczoną kolekcję, parkowi za spalone krzewy, ekipie za pokaz, który się nie odbędzie, a od sponsorów nie dostaniemy ani grosza. Boję się nawet myśleć, ile trzeba będzie na to wybulić i skąd weźmiemy tę kasę. Dramat!
Przez chwilę panowała grobowa cisza, którą nagle przerwał głośny śmiech wpatrzonej w ekran swojej komórki Iwki. Mario i Miśka zgodnie się wzdrygnęli i skierowali na nią zdziwione spojrzenia.
– Co wy byście beze mnie zrobili?! – Iwka poderwała się z fotela i ruszyła tanecznym krokiem kujawiaka dokoła pokoju. Mario był przekonany, że ze stresu zwariowała już do reszty, i w popłochu zaczął dumać, czy dadzą radę razem z Miśką dobiec do drzwi, zanim ta wariatka ich zaatakuje. Jego asystentka wykonała dwie rundy wokół pokoju, wykrzykując: „Oj, da dana, dana, dana, oj oj!”, po czym stanęła tuż nad spanikowanym Mario i podsunęła mu pod nos swój telefon. – Oto jest rozwiązanie wszystkich naszych problemów!
Mario skierował wzrok na ekran, pokazujący konwersację prowadzoną w Messengerze. „Propozycja zaakceptowana u góry. Kwestia honorarium do uzgodnienia. Pewnie będzie o połowę mniejsze niż to, o którym rozmawialiśmy, ale i tak dojdziemy do porozumienia”, przeczytał.
– Co to niby ma być? – zapytał, odwracając komórkę w stronę stojącej przy jego biurku Miśki. – Coś ty znowu wykombinowała, do jasnej Anielki?!
– Kiedy smażyłeś się na skwarę na Cyprze, a Miśka wypoczywała na Mazurach, wybrałam się na kolację z jednym z moich starych kolegów z czasów liceum i dowiedziałam się od niego w sekrecie, że Tele-Pol przygotowuje nowe reality show „Dom tajemnic” – wyjaśniła Iwka, klapnąwszy z powrotem na swoje miejsce – i że chcą, żeby wystąpiły tam znane osoby reprezentujące wiele fachów. Nie tylko gwiazdy estrady czy kina, ale też sportowcy, znani szefowie kuchni, projektanci. Ów kolega jest jednym z producentów tego programu. Właściwie to nawet przez chwilę, po maturze, był więcej niż tylko kolegą…
Mario mimowolnie chrząknął.
– To nie było to, co myślisz! – oburzyła się Iwka. – Jego podniecały dziewczyny w gorsetach. Taki mały fetysz. A ja czułam się w takim stroju jak Joanna d'Arc i zamiast o seksie myślałam tylko o tym, że powinnam poprowadzić wojsko francuskie przeciw Anglii. Doszliśmy więc szybko do porozumienia, że lepiej być dobrymi przyjaciółmi niż fatalnymi kochankami.
– Zdecydowanie za dużo informacji! – stwierdził stanowczo Mario, demonstracyjnie zatykając sobie na chwilę uszy.
– Swoją drogą… – zamyśliła się Iwka. – Maciek strasznie się postarzał. W ogóle bym go nie poznała. Kiedyś miał brodę, a teraz jest gładko ogolony. I mam wrażenie, że zmienił też kolor włosów. Ale może siwieje. Bez sensu, że niektórzy faceci tak bardzo boją się siwizny. Dla mnie taki szpakowaty facet jest bardziej sexy. Tak czy siak, Maciek jest ode mnie starszy ledwie o cztery lata, a wygląda, jakby miał czterdziestkę. W sumie nawet się nie dziwię. Spotkała go straszna tragedia. Po naszym rozstaniu poznał fajną dziewczynę. Kilka miesięcy później wzięli ślub, założyli wspólną firmę komputerową, a po kolejnym roku urodziła im się córeczka. Kiedy miała siedem lat, potrącił ją samochód. Zginęła na miejscu. Żona Maćka nie potrafiła się z tym pogodzić, wpadła w depresję, próbowała popełnić samobójstwo, trafiła do szpitala, a potem na długą terapię. Wyszła z tego, ale razem z Maćkiem nie umieli już ułożyć sobie życia na nowo. Próbowali przez jakiś czas, jednak ostatecznie skończyło się rozwodem. Widać, że te wszystkie wydarzenia odcisnęły na nim piętno. Gdy się spotkaliśmy, początkowo trudno mi było uwierzyć, że to w ogóle on! Pamiętałam go jako zawsze uśmiechniętego, szalonego chłopaka, a zobaczyłam zmęczonego, smutnego, wypranego z energii mężczyznę w średnim wieku…
– Współczuję – powiedział Mario. – Aczkolwiek nadal nie rozumiem, jak niby ten program ma nam pomóc wyjść z kłopotów? Będziemy w nim jakoś partycypować? Robić mu promocję?
– Lepiej! – krzyknęła Iwka, odzyskując w mgnieniu oka pogodny nastrój. – Udało mi się załatwić ci występ przed kamerą! Czujesz? Przez całe trzy miesiące!
Mario zamarł, wpatrując się w swoją asystentkę mniej więcej takim wzrokiem, jaki musiała mieć biblijna ryba na widok wyplutego z siebie Jonasza.
– Czyś ty już naprawdę do reszty straciła rozum?! – wykrztusił z siebie z trudem.
– Przecież miałeś kiedyś swój kanał w Internecie? – zdumiała się szczerze Iwka. – Co prawda go skasowałeś, ale i tak filmiki z niego ciągle krążą po sieci. Ten, w którym pokazujesz, jak zrobić sobie makijaż na karnawał, ma chyba z milion odsłon.
– Błędy przeszłości – mruknął Mario, który faktycznie zaczął swoją przygodę z show-biznesem od założenia konta na YouTubie! i kręcenia instruktażowych filmików dla facetów, w których pokazywał, w jaki sposób powinni dbać o siebie, żeby nie wyglądać jak nieboszczycy po ekshumacji, ewentualnie chorzy na wietrzną ospę. – I nie jestem jakimś cholernym celebrytą, więc nie za bardzo rozumiem, co miałbym robić w takim show!
– Nie żartuj! – zaprotestowała Iwka. – Nie ma bardziej znanego szefa agencji eventowej od ciebie. Jesteś chyba jedynym przedstawicielem tego zawodu, który regularnie pojawia się w rubrykach towarzyskich „Koktajlu”, gościł dwa razy na okładce „Triumfu” i jest zapraszany jako ekspert do „Dzień dobry TVN”. Poza tym producenci prześwietlili cię na wylot i doszli do wniosku, że masz oryginalną osobowość…
Gdyby chciała trzymać się prawdy, powinna zacytować swojego kolegę, który stwierdził, że „taka zniewieściała ciota dobrze nam zrobi, bo wszyscy chłopcy-narodowcy będą mieli kogo hejtować i narobią szumu w sieci”, ale czuła, że akurat ten argument nie przemówiłby do jej pracodawcy.
– Stanowczo się nie zgadzam! – Mario poszukał wzrokiem poparcia u przyjaciółki. Ku jego zdumieniu Miśka pokręciła jednak głową.
– Nie wiem, czy w sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, masz jakiś wybór – stwierdziła z namysłem, po czym odwróciła się do Iwki. – Jakie jest honorarium?
– Najmniej dziesięć tysięcy za odcinek! – wykrzyknęła radośnie Iwka. – Plus, pomyślcie, jaki to rozgłos dla firmy!
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki