Читать книгу Miłość ci nic nie wybaczy - Alek Rogoziński - Страница 8

PROLOG

Оглавление

– Jak mogłeś?! – krzyknęła Karolina z furią, a następnie uderzyła męża całą siłą z otwartej dłoni w twarz, żałując, że swego czasu nie zapisała się na jakiś sport, który sprawiłby, iż miałaby znacznie mocniejszą rękę. Idealny byłby boks, ewentualnie rzut młotem albo kulą. Jakby tak codziennie ćwiczyła kilka godzin miotanie czterema kilogramami żelastwa, na pewno teraz jednym ciosem znokautowałaby na amen tego zdradzieckiego cymbała. Co też i słusznie by mu się należało!

Mimo że cios nie był silny, Marcin wydał z siebie cierpiętniczy jęk i chwycił się za policzek, usiłując go rozmasować tak, jakby złapał go tam skurcz, a nie tylko oberwał z tak zwanego liścia. Karolina bez chwili namysłu strzeliła go w drugi policzek i zaczęła dumać, czy w brzuch powinna go walnąć pięścią, czy raczej kopnąć. Wahanie owo sprawiło, że na chwilę zamarła w bezruchu.

– Nie przesadzasz aby…? – Trzecia obecna w pokoju osoba, obserwująca jej wyczyny z łóżka, najwyraźniej postanowiła wykorzystać ten moment na interwencję.

Karolina skierowała na nią pełen nienawiści wzrok.

– Z tobą policzę się później! – zapowiedziała gniewnie, wpadając na pomysł, żeby wymierzyć mężowi cios nie w brzuch, a nieco niżej, czyli tam, gdzie każdy facet odczuwa ból najsilniej. No, może poza eunuchami. Jej ślubny na pewno nim nie był.

Właśnie zabierała się za realizację swojego planu, kiedy usłyszała słowa Marcina.

– Kochanie, to naprawdę nie jest teraz nasz najważniejszy problem.

Czując, że za chwilę rosnąca w niej z każdą sekundą furia doprowadzi do tego, że padnie trupem na apopleksję albo jakąś inną nagłą cholerę, Karolina jeszcze raz wymierzyła mu policzek.

– A co jest ważne, ty… – krzyknęła przy tym, usiłując pokonać wrodzoną niechęć do przeklinania, po czym dokończyła – …skończony wuju? Znaczy się… chuju!

No proszę, nawet przeszło jej to przez gardło.

– Jeśli będziesz mnie wciąż biła, to się nie dowiesz – powiedział Marcin, odskakując od niej na bezpieczną odległość.

– Co niby może być ważniejsze od końca naszego małżeństwa?! – Karolina miała wrażenie, że ze stresu zmienił jej się głos. Ciekawe, czy kiedyś odzyska własny, bo ten nowy, zachrypnięty i basowy, nadawał się jedynie do dubbingowania filmowych alkoholiczek. – Od końca mojego życia?! Końca naszego szczęścia?! Końca…

Zamilkła, nie mogąc ze zdenerwowania tak na poczekaniu wymyślić kolejnego obrazowego określenia. Mimo wzburzenia słowa „końca świata” nie wydawały jej się najbardziej trafione. Miała ponurą świadomość, iż świat, niestety, będzie trwał w najlepsze, mając w nosie to, że ona przeżywa właśnie swoją największą życiową tragedię. I to w dodatku podwójną!

– Nie ma nic ważniejszego! – dokończyła.

– Owszem, jest – powiedział stanowczo Marcin.

Karolina mimo woli poczuła się zaintrygowana.

– Niby co? – zapytała zaskoczonym głosem.

Marcin zrobił dwa kroki w stronę stojącej vis-à-vis wejścia do pokoju potężnej szafy. Skierował niepewne spojrzenie w stronę osoby leżącej na łóżku. Ta wzruszyła ramionami i z nieodgadnioną miną pokręciła głową. Marcin westchnął i z ciężkim westchnieniem otworzył drzwi szafy. Śledząca z uwagą jego ruchy Karolina poczuła, że wszystko w jej środku kamienieje. Potrzebowała dłuższej chwili, aby przegnać natrętną myśl, że oto zamienia się wzorem żony Lota w słup soli.

– Czy on… – zaczęła niepewnie, nie wiedząc, jak dokończyć to zdanie.

– Owszem – Marcin smętnie pokiwał głową. – Nie żyje.

Karolina oparła się o ścianę i zaczęła głęboko oddychać, próbując zgodnie z zaleceniem psychologów gwoli uspokojenia odliczać w myślach i łapiąc się na tym, że w obecnym stanie ducha nie wie, jaka liczba następuje po siedmiu. Dziewięć? Jedenaście? A, pal licho tę matematykę! Na nic jej się teraz nie przyda!

– Chcecie… mi… powiedzieć – zaczęła chrapliwie, łapiąc oddech między wyrazami – że jesteście… nie tylko cudzołożnikami, ale i… mordercami?!

Miłość ci nic nie wybaczy

Подняться наверх