Читать книгу Wieczny odpoczynek - Александра Маринина - Страница 3
Rozdział 2
ОглавлениеNowa praca obok mnóstwa plusów miała też jeden istotny minus. Major Kamieńska straciła uprawnienia, by wzywać osoby, z którymi chciała porozmawiać. Wezwania mogli wysyłać śledczy, a zaproszenia oficerowie operacyjni, ona tymczasem już od trzech miesięcy była właściwie nikim. Potrzebujesz kogoś i chcesz mu zadać parę pytań? Bądź łaskawa się z nim umówić, a potem ubierz się, zejdź z drugiego piętra, wsiądź do metra i jedź, gdzie musisz. I przez cały czas na piechotę. Walcz z lenistwem, zapomnij o ćmiących plecach. Skończyło się słodkie życie. Dawniej byłaś oficerem operacyjnym z Pietrowki, już sam ten fakt pozwalał ludziom sądzić, że masz prawo zadawać im pytania. Teraz jesteś głównym ekspertem-konsultantem w wydziale informacyjno-analitycznym i nie masz żadnych praw, wyłącznie obowiązki.
Nastia Kamieńska ze spokojem przyjmowała fakt istnienia obowiązków, ale brak uprawnień nieustannie ją irytował. Dzisiaj na przykład musiała tłuc się Bóg wie gdzie na umówione spotkanie z mężczyzną, którego zeznania złożone do protokołu przed dziesięciu laty w sprawie zabójstwa małżonków Niemczinowów wprawiły ją w lekkie zdziwienie. W dodatku nie była pewna, czy miało ono jakiekolwiek podstawy. Może świadek wyrażał się inaczej, a śledczy, sporządzając protokół, sformułował jego wypowiedź w określony sposób. Niewarta skórka wyprawki. Tracić pół dnia na drogę tam i z powrotem, żeby zadać głupie pytanie i nie otrzymać ciekawej odpowiedzi… Nastia pocieszała się tylko słabą nadzieją, że pytanie nie okaże się jednak głupie.
Świadek, któremu zamierzała je zadać, miał akurat urlop i przebywał w domu wypoczynkowym pod Moskwą. Spotkanie zostało wyznaczone na pierwszą, ale ponieważ Nastia nigdy przedtem tam nie była, nie udało jej się wyliczyć co do minuty czasu przejazdu i znalazła się na miejscu o wiele wcześniej, kwadrans po dwunastej. Najgorsze przewidywania, które zazwyczaj się spełniają, tym razem też się sprawdziły i drzwi pokoju, którego numer miała zapisany na kartce, okazały się zamknięte. Usiadła więc w holu na pierwszym piętrze, czekając na pojawienie się mężczyzny, i otworzyła książkę, którą ze sobą zabrała, żeby zabić czas w pociągu podmiejskim. Książka była nudna, humor autora wydawał się naciągany, mimo to Nastia sumiennie wodziła wzrokiem po linijkach tekstu, bo już dawno doszła do wniosku, że skoro książka się sprzedaje, musieli się znaleźć czytelnicy, którzy dostrzegli w niej coś ciekawego i pociągającego. Dlaczego ona nie miałaby spróbować tego odszukać?
Gdy za kwadrans pierwsza w holu pojawił się mężczyzna w dresie i z nartami w rękach, Nastia nie miała żadnych wątpliwości, że to właśnie on, Aleksander Władimirowicz Biełkin. Nigdy nie widziała go ani na żywo, ani na zdjęciach, umówiła się na spotkanie przez telefon, jednakże głos i sposób wysławiania się pozwolił jej stworzyć obraz rozmówcy: silny, wysportowany, poruszający się sprężystym krokiem. W protokole przesłuchania sprzed dziesięciu lat znalazła się informacja, że Biełkow jest pilotem wojskowym. Ciekawe, czym teraz się zajmuje? Skoro się nie roztył i nie zdziadział, chyba nie zajął się prywacizną.
– Przepraszam, czy pan Aleksander Władimirowicz? – zawołała półgłosem.
Mężczyzna odwrócił się ku niej i zerknął na zegarek. Jego surowa twarz o twardych, grubych rysach, pokryta kropelkami potu, wyrażała niezadowolenie.
– Anastazja Pawłowna? Do umówionej godziny brakuje jeszcze kwadrans.
– Przepraszam, źle obliczyłam czas i przyjechałam nieco wcześniej.
– A ja sobie obliczyłem, że przed pani przybyciem zdążę wziąć prysznic po biegu narciarskim.
– Oczywiście – powiedziała pośpiesznie. – Mam tutaj poczekać?
Biełkin się rozchmurzył, mocno zarysowane wargi drgnęły w uśmiechu.
– Chodźmy do mojego pokoju.
Nawet nie zaczekał na jej odpowiedź, odwrócił się i szybko ruszył długim korytarzem w stronę swoich drzwi. Nastia wsunęła książkę do torby i poszła za nim.
Biełkin zajmował dwupokojowy apartament. Jeden pokój pełnił funkcję salonu (wyściełane meble, telewizor), drugi był najwyraźniej sypialnią. Mężczyzna zostawił Nastię w salonie i zniknął w łazience. Pojawił się z powrotem równo o pierwszej, tym razem w dżinsach i cienkim wełnianym swetrze. Miał starannie uczesane włosy, które nie zdążyły jeszcze wyschnąć po kąpieli.
– Słucham panią uważnie – powiedział, siadając w fotelu naprzeciwko.
– Aleksandrze Władimirowiczu, moje pytanie może się panu wydać dziwne, bo dotyczy bardzo odległych wydarzeń. Mam na myśli zabójstwo pańskich sąsiadów, Niemczinowów, na letnisku.
– Tak. I co?
– Może pan sobie przypomnieć i opowiedzieć, co się tam stało?
– Chwileczkę. – Na twarzy Biełkina znowu odmalowało się niezadowolenie, tym razem pomieszane z niepokojem. – Przecież powiedziała pani, że pracuje w MWD. Zgadza się?
– Owszem. Mogę pokazać legitymację.
– Poproszę – powiedział dobitnie, wyciągając rękę.
Uważnie przestudiował dokument i przyjrzawszy się zdjęciu, go zwrócił.
– Nie rozumiem sensu pani pytań. Skoro pracuje pani w MWD, musi mieć dostęp do akt sprawy karnej. Wszystko jest tam napisane. Co nowego chce pani ode mnie usłyszeć?
– W aktach jest informacja, że to właśnie pan wezwał wtedy milicję.
– Owszem, wezwałem.
– Dlaczego?
– Dlatego że usłyszałem strzały, a chwilę później zobaczyłem, że z okien sąsiedniego domu wydobywa się dym. Połączyłem jedno z drugim i uznałem, że to powód, by wezwać milicję. Dziwi to panią?
– Ależ nie… – Nastia się uśmiechnęła. – Chciałam zapytać, dlaczego nie wezwał pan milicji do razu po usłyszeniu strzałów. Dlaczego czekał pan, aż wybuchnie pożar?
– Bo w strzałach nie było niczego szczególnego. Na naszym osiedlu można je usłyszeć co najmniej trzy razy w ciągu godziny. Każdy ma broń myśliwską, niedaleko jest duża polana, na której urządzono coś w rodzaju strzelnicy, można tam potrenować, wypróbować sztucer. Poza tym w pobliżu znajduje się las, a wtedy akurat był środek sezonu. Strzały to nie powód. Ale strzały w połączeniu z pożarem to zupełnie co innego. Odpowiedziałem na pani pytanie?
Tak, tyle że to nie było pytanie, które najbardziej interesowało Nastię. Nie wypada jednak od razu przechodzić do rzeczy, najpierw trzeba przygotować grunt.
– Czy milicja szybko się zjawiła?
– Dość szybko. – Biełkin kiwnął głową. – Po jakichś pięciu minutach. Odległości nie są tam duże.
– Co pan powiedział milicjantom, gdy przyjechali?
– Że sąsiadów odwiedził jakiś mężczyzna. Zapytali, jak wyglądał, więc go opisałem.
– Co było potem?
– Po jakimś czasie poproszono mnie, żebym przyjechał do komisariatu, przyjrzał się pięciu mężczyznom i powiedział, czy jest wśród nich ten, którego widziałem u sąsiadów. Rozpoznałem go.
– To wszystko?
– Owszem.
No cóż, chyba tak właśnie było. W protokole okazania napisano: „Świadek A.W. Biełkin wskazał zatrzymanego W.P. Niemczinowa, twierdząc, że widział go u sąsiadów niedługo przed tragedią”. To niezrozumiałe. Zupełnie niezrozumiałe.
– Aleksandrze Władimirowiczu, od ilu lat ma pan domek letniskowy?
– Od osiemdziesiątego drugiego roku.
– Sam go pan postawił?
– Nie, kupiłem gotowy. Od spadkobierców jakiegoś profesora. Pilnie potrzebowali pieniędzy, wyjeżdżali na stałe do Kanady, więc udało mi się kupić niedrogo.
– Dobrze znał pan sąsiadów, Niemczinowów?
– Niezbyt dobrze. Oczywiście widywaliśmy się dość często. Ale nic poza tym. Nie odwiedzali mnie ani nie zapraszali do siebie.
– A co pan o nich wiedział?
– Praktycznie nic, tylko to, że Giennadij był znanym kompozytorem, pisał piosenki. Ale o tym wiedziało całe osiedle. Wszystkie panienki biegały do niego po autograf.
Nastia drgnęła. Znanym kompozytorem? Nieźle! Czy to czasem nie ten Niemczinow, który… Zgadza się, to chyba on. Wtedy, w osiemdziesiątym siódmym roku, jeszcze nie było zwyczaju, żeby podawać do publicznej wiadomości nieprzyjemną prawdę na temat gwiazd. Wiele znanych osób popełniało samobójstwa, umierało z przedawkowania narkotyków albo na skutek alkoholizmu, a gazety oględnie oznajmiały, że ten czy ów zginął tragicznie, odszedł przedwcześnie. O kompozytorze Giennadiju Niemczinowie też pojawiła się skąpa wzmianka: „Odszedł od nas w rozkwicie sił twórczych”. Ponieważ do zabójstwa doszło na letnisku, sprawą zajmowało się nie miasto, lecz obwód. To dlatego Nastia nie poznała wtedy żadnych szczegółów. Słyszała tylko, że Niemczinow został zabity i tyle.
– A do kogo należał domek Niemczinowów? Do kompozytora czy do Wasilija Pietrowicza? – W tym momencie Nastia zaatakowała. Ostrożnie, wyglądając zza węgła i nie do końca wiedząc, co chce uzyskać. Ale ów diabelski brak logiki nie dawał jej spokoju. Brwi Biełkina uniosły się lekko w geście zdziwienia.
– Wasilija Pietrowicza? A kto to taki?
– Niemczinow senior, ojciec Giennadija. Zapomniał pan, jak się nazywa?
– Przedtem też nie wiedziałem. Znałem tylko Giennadija i Swietę, no i oczywiście ich córkę Leroczkę. Była małym dzieckiem.
– Aleksandrze Władimirowiczu – powiedziała Nastia z napięciem w głosie. – To bardzo ważne, dlatego proszę, żeby się pan dobrze zastanowił, zanim udzieli odpowiedzi. Czy gdy zobaczył pan na sąsiedniej posesji gospodarzy, a z nimi mężczyznę, wiedział pan, że to ojciec Giennadija Niemczinowa?
– Nie miałem pojęcia.
– Nigdy przedtem go pan nie widział?
– Zdecydowanie. Nie widziałem.
– Jest pan tego pewien?
– Anastazjo Pawłowna, mam dobrą pamięć wzrokową. Na oczy też nie narzekam. Nie muszę chyba przypominać, kim jestem z zawodu.
– Pamiętam – wtrąciła Nastia. – Był pan pilotem wojskowym.
– W takim razie musi pani wiedzieć, że można polegać na moim wzroku. Niemczinowowie korzystali z domku przez okrągły rok, bo był duży i ciepły. Mój domek nie jest tak przystosowany do zimy, ale co niedzielę wybierałem się tam, żeby pojeździć na nartach. Robię tak do dzisiaj. Latem mieszkam tam na okrągło. Gdybym choć raz zobaczył tamtego mężczyznę, tobym go zapamiętał.
A więc na tym polegał brak logiki, który zwrócił uwagę Nastii. Czytając akta sprawy, od razu zauważyła, że sąsiad, Aleksander Władimirowicz Biełkin, mówił nie o Wasiliju Pietrowiczu Niemczinowie, ojcu właściciela posesji, tylko o mężczyźnie, który miał koło pięćdziesięciu pięciu lat, ciężko stąpał, był masywnie zbudowany, szpakowaty, ubrany w ciemne spodnie, sweter koloru bordo z dwoma białymi pasami z tyłu i z przodu. Niemczinow został zatrzymany na podstawie znaków szczególnych, przede wszystkim na podstawie opisu owego bordowego swetra w białe pasy.
– Czy dobrze się pan przyjrzał wtedy jego twarzy? – zapytała.
– Oczywiście. Zapamiętałem też głos. Rozmawiałem z nim.
– O czym?
– Chciał podlać kwiaty, wziął konewkę i zaczął szukać wody. Giennadij i jego żona byli w domku, a ja akurat doprowadzałem do porządku krzak porzeczki przy płocie. Widzę, że mężczyzna chodzi z konewką tam i z powrotem, wygląda przy tym na stropionego. Gdy mnie zauważył, przywitał się i zapytał, skąd bierzemy wodę. Pokazałem mu, gdzie na działce Gieny jest hydrant. Napełnił konewkę i zaczął podlewać kwiaty. Potem wrócił do domku.
– A potem?
– Co potem? To wszystko. Sąsiedzi byli w domku, a ja wróciłem do siebie. Usiadłem na kanapie i oglądałem telewizję, nadawano akurat serial Siedemnaście mgnień wiosny, więc starałem się nie przegapić żadnego odcinka. Gdy usłyszałem strzały, nie zwróciłem na nie uwagi. Resztę już pani mówiłem.
– Czy wtedy, dziesięć lat temu, ktoś panu zadawał podobne pytania?
– Nie. Właściwie nie rozumiem, czemu pani je zadaje. Przecież zabójca został ujęty, okazał się nim mężczyzna, którego widziałem na posesji Niemczinowów. Co tutaj może być niejasne?
– Nic. – Nastia westchnęła. – Zwłaszcza że podczas śledztwa i na rozprawie sądowej Niemczinow przyznał się do zabójstwa.
– W takim razie po co traci pani czas?
– Chce pan zapytać, dlaczego zabieram go panu?
– To też. – Biełkin się uśmiechnął. – Może sądzi pani, że czas kogoś, kto ma urlop, nie jest cenny?
– Nie, wcale tak nie sądzę. Aleksandrze Władimirowiczu, czy nie wydało się panu dziwne, że ojciec właściciela posesji nie wie, gdzie jest hydrant?
– Nie. – Biełkin zaczął się irytować, i to bardzo wyraźnie. – Widziałem tego mężczyznę po raz pierwszy, dla mnie to był zwyczajny gość, więc uznałem za naturalne, że czegoś nie wie. Nie rozumiem, do czego pani zmierza. Uważa pani, że złożyłem fałszywe zeznania?
Nastia roześmiała się serdecznie. Wreszcie do niej dotarło, dlaczego Biełkin się denerwuje. No oczywiście, jej pytania mogą sugerować, że sprawdza jego słowa i im nie dowierza.
– Bardzo przepraszam – powiedziała łagodnie. – Nie chciałam, żeby pan tak pomyślał. Chodzi o coś innego. Musi pan wiedzieć, że posesja należała nie do Giennadija, tylko do jego ojca, Wasilija Pietrowicza. Był pan ich sąsiadem przez pięć lat i przez ten czas ani razu nie widział prawdziwego właściciela. A gdy nagle się zjawił, okazało się, że nawet nie wie, gdzie na działce wykopano studnię artezyjską. To znaczy, że tam nie bywał. Nasuwa się więc pytanie: czemu?
– Pytanie jest oczywiście ciekawe, ale to nie ja powinienem być jego adresatem. Już pani mówiłem, że znałem sąsiadów tylko z widzenia, mówiliśmy sobie „dzień dobry” i pożyczaliśmy czasem różne narzędzia, nic poza tym. Nie mam pojęcia, dlaczego ojciec Giennadija nie przyjeżdżał na letnisko. Nie orientuję się w ich rodzinnych sprawach.
Głos Biełkina był nadal surowy, ale irytacja zniknęła. Nastia odniosła nawet wrażenie, że mężczyzna zaczął popatrywać na nią z ciekawością. A przynajmniej nieco życzliwiej. Zerknęła na zegarek i wstała.
– Pewnie musi pan iść na obiad. Dziękuję za poświęcony czas.
Biełkin posłał jej kpiące spojrzenie i nagle rzucił ostro:
– Proszę usiąść, pani major. Jeszcze nie skończyliśmy.
Nastia osłupiała ze zdumienia i posłusznie osunęła się z powrotem na fotel. Biełkin milczał, przypatrując jej się jak robakowi pod mikroskopem. Jego natarczywy wzrok sprawił, że poczuła się nieswojo.
– Zręcznie mnie pan usadził – zażartowała nieszczerze, próbując otrząsnąć się z zakłopotania. – Wydał pan rozkaz, a ja go potulnie wykonałam, mimo że panu nie podlegam. Siła przyzwyczajenia piętnastu lat służby.
– Tak długo pani pracuje?
– Owszem, włożyłam mundur zaraz po studiach. A pan?
– Mam więcej wysługi niż lat życia. Czas udziału w działaniach bojowych liczy się potrójnie. Niech pani nie unika tematu. Dlaczego zainteresowała panią tak stara sprawa?
– Bez powodu. – Nastia wzruszyła ramionami. – Latem ubiegłego roku Wasilij Pietrowicz Niemczinow opuścił kolonię karną, a ponieważ mieszka teraz w Moskwie, chcę wiedzieć, czego się po nim spodziewać. Wzięłam akta z archiwum, zaczęłam je przeglądać i natknęłam się na pańskie zeznania. Postanowiłam to i owo uściślić. Trudno zignorować fakt, że człowiek latami nie przyjeżdża na swoje letnisko, podczas gdy jego syn, synowa i wnuczka bywają tam regularnie, a potem ni z tego, ni z owego zjawia się, pije wódkę razem z synem i jego żoną, chwyta za broń i zabija kompanów od kieliszka. Nawiasem mówiąc, czy Giennadij i Swietłana lubili imprezować?
– Na ten temat nie potrafię niczego konkretnego powiedzieć, ale rzeczywiście często kogoś gościli. Nie stronili od alkoholu. Tak więc nie ma w tym nic dziwnego, że Giennadij pił wódkę razem z żoną i z ojcem. Jeśli jednak nie daje pani spokoju fakt, że ojciec nagle zjawił się na letnisku, to może był ku temu powód. Na przykład jakieś rodzinne święto.
– Rodzinne święta bywają co roku, mimo to ani razu nie widział pan Niemczinowa seniora – zaoponowała Nastia z uporem. – Dlaczego akurat wtedy zjechali się na letnisko? Jaki szczególny powód mógł ich do tego skłonić?
– Niech pani zapyta ojca, sama pani przed chwilą powiedziała, że jest teraz w Moskwie. Dlaczego tylko mnie pani wypytuje?
– To nieprawda, panie pułkowniku. – Nastia się uśmiechnęła. – Nie wypytuję. Chciałam wyjść, bo to, czego pragnęłam się dowiedzieć, już mi pan powiedział. Ale pan mnie nie puścił. Więc teraz kolej na pana, żeby powiedzieć czemu. Dlaczego mnie pan zatrzymał?
– Czekam – odparł Biełkin krótko.
Lekko podniósł się z niskiego fotela, przespacerował po pokoju, postał chwilę przy oknie, po czym odwrócił się do Nastii, opierając łokcie o parapet.
– Chcę sprawdzić, czy umie pani słuchać, i czekam, aż zada mi pewne pytanie. Ale wnioskując z pani zachowania, chyba się nie doczekam.
Nagle Nastię ogarnęła złość. Na co on sobie pozwala, ten pułkownik? Owszem, to prawda, że walczył, że jest lotnikiem, który brał udział w działaniach bojowych, i że dostał mnóstwo nagród, ale czy to mu daje prawo, by podważać profesjonalizm osób wykonujących mniej heroiczną pracę? Czy to, że potrafisz szybko biegać, daje ci prawo, by sądzić, że ten, kto nie biega, lecz skacze, jest zupełnym zerem, mimo że skacze lepiej, niż ty biegasz? Nastia wstała z fotela, wprawdzie nie tak elegancko jak Biełkin, ale płynnym ruchem, by nie sprawiać wrażenia osoby niezdarnej.
– Nie doczeka się pan – powiedziała spokojnie. – Ale nie dlatego, że nie chcę zadać panu tego pytania. Dał mi pan przecież jasno do zrozumienia, że cudze tajemnice rodzinne pana nie obchodzą. Stąd wniosek, że raczej nie zechce pan odpowiedzieć na moje pytanie.
– Niech mi je pani zada, to odpowiem. Chyba rzeczywiście pora kończyć rozmowę, w przeciwnym razie pojawi się ryzyko, że zostanę bez obiadu.
Nastia nabrała powietrza do płuc, jak przed skokiem do wody. Nie znosiła, gdy ktoś ją egzaminował, ale niestety nie zawsze mogła uniknąć tego typu sytuacji. Teraz też wpakowała się przez nieuwagę, pozwoliła pułkownikowi, by przejął inicjatywę w rozmowie, wskutek czego będzie musiała udowadniać swoje kompetencje zawodowe. Nie wątpiła, że Biełkin myśli o tym samym. Powiedział, a nawet podkreślił, że ma świetną pamięć wzrokową. A więc pamięta wiele osób, które odwiedzały letnisko Niemczinowów, mimo że minął szmat czasu. Może ktoś zna odpowiedź na pytanie? Wasilij Pietrowicz też jej oczywiście nie zna, ale gdyby niczego nie ukrywał, informacja pojawiłaby się w materiałach sprawy karnej. W protokołach przesłuchań przynajmniej raz przewinęłoby się zdanie: „Tamtego dnia przyjechałem z synem na letnisko, mimo że przedtem tam nie bywałem, bo…”. Ale się nie przewinęło. Owszem, Niemczinow senior przyjechał, nikogo jednak nie interesowało, czy bywał tam wcześniej, bo nie ma to bezpośredniego związku z zabójstwem. Po co więc go o to pytać? Skoro nie powiedział wtedy, teraz też nie powie. Małżonkowie Niemczinowowie nie żyją. Lera Niemczinowa była wtedy ośmioletnim dzieckiem, a zatem jej też nie ma sensu pytać. Co innego, jeśli chodzi o przyjaciół rodziny. W dodatku takich, którzy przyjeżdżali na letnisko i mogą wiedzieć, czy ojciec tam bywał, a jeśli nie, to dlaczego.
– Może mi pan podać nazwiska? – zapytała Nastia obcesowo, pomijając wszystkie pośrednie ogniwa.
– Znam tylko jedno. Poznałem je całkiem niedawno. Widziałem tego mężczyznę wiele razy u Niemczinowów, dlatego dobrze go zapamiętałem. Gdy się pojawił na ekranie telewizora, nie miałem najmniejszej wątpliwości, że to on.
– Nazwisko – powtórzyła Nastia z naciskiem. – Obiecał pan je podać.
– Nie zapamiętałem. Występował w programie o Igorze Wildanowie. Jest taki znany piosenkarz, może pani słyszała?
– Słyszałam. Co ten człowiek robił w audycji?
– Opowiadał o Wildanowie. O tym, jak ciężko pracuje, jak wyglądają jego próby, jak krytycznie ocenia swoją twórczość i tak dalej. Odniosłem wrażenie, że to ktoś w rodzaju osobistego menadżera. Zdaje się, że w świecie artystów taka osoba nosi miano impresaria. To wszystko, Anastazjo Pawłowna, czas minął. Za dziesięć minut zamkną mi stołówkę.
Razem opuścili pokój, Biełkin ruszył schodami na drugie piętro, gdzie znajdowała się stołówka, a Nastia zeszła na dół i powlokła się na pociąg. Nadzieja, że dotrze na dworzec autobusem, się nie sprawdziła. Jeśli wierzyć rozkładowi jazdy, autobus odjechał parę minut temu, a następny będzie dopiero za półtorej godziny. Czekanie mija się z celem, zresztą jest zimno.
W ciągu czterdziestu minut Nastia pokonała trzy kilometry dzielące dom wczasowy od dworca, i nie mogła się sobie nadziwić. Przecież chodzenie pieszo jest zdrowe, bo czyste, zimne powietrze sprawia, że płuca się oczyszczają, a myśli porządkują. Więc dlaczego ona nie lubi spacerować? Dawniej, gdy pracowała jeszcze na Pietrowce, Zatoczny regularnie wyciągał ją na poranne spacery w parku Izmajłowskim. Za każdym razem potwornie nie chciało jej się iść, ale potem zawsze była zadowolona, że się wybrała. W ciągu trzech ostatnich miesięcy ani razu nie spacerowała z Zatocznym, lecz to zrozumiałe. Gdy byli w różnych resortach, sprawa wyglądała inaczej. Teraz łączą ich relacje szefa i podwładnej. Etyka służbowa nie pozwala. Poza tym nie ma takiej potrzeby, bo codziennie się widują i mogą omówić wszystko na miejscu.
Ci Niemczinowowie to jednak ciekawa rodzinka. Znany kompozytor zajmował przestronny, ciepły dom letniskowy wybudowany przez ojca, przyjmował tam gości, urządzał huczne biesiady. A niepozornego tatusia trzymał z boku. Czyżby się go wstydził? Chyba tak. W wielu rodzinach zdarza się, że dzieci wyrywają się w świat, nawiązują liczne znajomości, po czym udają, że w ogóle nie mają rodziców, bo nie chcą ich przedstawiać eleganckiemu otoczeniu. Przodkowie się nie udali. Mają nieodpowiednie wykształcenie, proste maniery, wygląd też pozostawia sporo do życzenia.
Jednakże ta prosta historyjka nieszczególnie pasuje do obrazu Wasilija Pietrowicza Niemczinowa. Jak to się ma do nienagannej wypowiedzi pisemnej bez żadnego błędu ortograficznego czy składniowego? Do normalnego języka, którym się posługiwał podczas szóstego roku pobytu w kolonii karnej? Niemczinow senior nie przypomina niewykształconego prymitywa, mimo że nie ma wyższego wykształcenia, a zanim trafił do aresztu, był tylko robotnikiem, choć z wysokimi kwalifikacjami. Wykapany Gosza ze słynnego filmu Moskwa nie wierzy łzom. No a co z podziękowaniami za wytężoną pracę i wzorowe zachowanie w kolonii? To znaczy, że umie nad sobą panować i bezwzględnie przestrzega zasad, nawet jeśli mu nie odpowiadają. Trudno uwierzyć, że taki człowiek nie potrafi zachować się w towarzystwie, jeśli mu na tym zależy. Nastia przypomniała sobie zdjęcia, które widziała w aktach sprawy. Ogolony na łyso i posępny Wasilij Pietrowicz Niemczinow nie robił wrażenia wiejskiego, nieokrzesanego chłopa, którego znany muzyk mógłby się wstydzić.
Dotarła do rozwidlenia i na chwilę się zatrzymała. Z tego miejsca na dworzec prowadziły dwie drogi: ta, którą szła, i ścieżka skrajem lasu. Drogą jest spokojniej, ale dalej, przez las krócej, tylko trochę strach. Chociaż czego właściwie się bać? Jest biały dzień, dopiero wpół do trzeciej. Nastia zdecydowanie skręciła w stronę lasu.
Już parę minut później z satysfakcją stwierdziła, że dokonała słusznego wyboru. W lesie było cicho i niesłychanie pięknie. Głowa stanowczo odmawiała analizowania starego zabójstwa, zresztą podobnie jak niedawnego. Boże, dlaczego całe jej życie to trupy, śmierć, czyjeś łzy i nienawiść? Są ludzie, którzy żyją inaczej. Na przykład ogrodnicy… Albo leśnicy w rezerwatach. Pracują z cudownym materiałem, nie dość, że dobrym, to jeszcze pięknym. I żadnej nienawiści. Żadnego gniewu.
Jej myśli krążą nie wokół tego, co trzeba. Co to za mazgajstwo? Teraz powinna myśleć wyłącznie o zadaniu otrzymanym od Zatocznego. Ono zaś polega wcale nie na tym, żeby odkryć powody, dla których Wasilij Pietrowicz Niemczinow nie bywał na własnym letnisku. Należy się dowiedzieć, czy wypuszczony na wolność Niemczinow nie próbował wciągnąć w przestępczą działalność młodego milicjanta, studenta uczelni resortowej MWD, Saszy Barsukowa, a jeśli próbował, to czy chodzi o pojedynczy przypadek, czy też o jeden z etapów operacji przeniknięcia struktur kryminalnych do milicji. Tylko to powinno ją interesować, a nie jakieś sentymenty związane ze skomplikowanymi relacjami ojca i syna. Patrzcie państwo, Niemczinow nie bywał na letnisku! No i co z tego? Rodzice Nastii też mają letnisko i jaki z niego pożytek? Nastia była tam zaledwie raz, z grzeczności, pojechała siedem lat temu, żeby obejrzeć nabytek. Nikt jej nie zaciągnie na letnisko, bo jest istotą miastową, przyroda jej nie pociąga. Musi mieć gorącą wodę, kawę i koniecznie telefon pod ręką. Komputer też jest mile widziany. I żadnych komarów czy innych równie uroczych krwiożerczych owadów. Jednym słowem, jej miejsce jest w kawalerce przy szosie Szczołkowskiej. Tam czuje się wygodnie i swojsko.
Myśli znowu pobiegły w niewłaściwą stronę. Nie, leśna cisza i zaśnieżone drzewa stanowczo nie sprzyjają konstruktywnemu myśleniu. A więc co trzeba zrobić? Po pierwsze: spotkać się z Lerą Niemczinową i wypytać ją o relacje Barsukowa z dziadkiem. Po drugie: umówić się z Wasilijem Pietrowiczem, poznać go i z grubsza ocenić. Po trzecie: zainteresować się instytutem, w którym studiował Barsukow. Maksim Zatoczny już podał nazwiska studentów, którzy mogą wiedzieć więcej niż on na temat Barsukowa. Teraz Jura Korotkow z nimi pracuje, musi wyjaśnić sprawę zabójstwa. Nastia włączy się nieco później, gdy gorączkowa atmosfera pierwszych dni śledztwa nieco ostygnie.
A jednak dlaczego Niemczinow nie bywał na swoim letnisku, a potem nagle przyjechał i zabił syna oraz synową? Bzdura, pomyślała Nastia z irytacją. Czemu wciąż przychodzą mi do głowy różne głupstwa? Jakie to ma znaczenie? Żadnego. Nie bywał na letnisku piętnaście lat temu, tymczasem Sasza Barsukow został zabity w ubiegłym tygodniu. Nawiasem mówiąc, ciekawe, czy Wasilij Pietrowicz wybrał się teraz na letnisko? Domek wciąż stoi, po pożarze go odbudowano i nie wystawiono na sprzedaż. Wszystko wskazuje jednak na to, że Niemczinow nadal się tam nie pokazuje, inaczej pułkownik Biełkin na pewno by o tym wiedział. No cóż, nic dziwnego, kto chciałby wracać na miejsce, gdzie po pijaku zabił dwie osoby. W dodatku nie obce, nie byli to przypadkowi kompani od kieliszka, tylko rodzice jedynej wnuczki.
Opamiętaj się, Anastazjo, ofuknęła się w duchu. Niemczinow chyba rzucił na ciebie jakiś urok. Jeszcze go ani razu nie widziałaś, a nie możesz przestać o nim myśleć. …
Gdy pokazał się peron, Nastia ze zdziwieniem skonstatowała, że to już dworzec.
***
Do tej pory przechodziły ją dreszcze, gdy zbliżała się do jego domu. Pierwszy raz zjawiła się tutaj trzy lata temu, była wtedy jeszcze piętnastoletnią smarkulą. Łatwo zdobyła adres, każdy słynny piosenkarz ma swoich fanów, którzy wiedzą o nim wszystko, poczynając od adresu, a kończąc na ulubionym kolorze prezerwatyw. Lera należała do fanek, ale nie takich jak inne. Przynajmniej jej zdaniem. Dla całej reszty sława Igora Wildanowa stanowiła wystarczający powód, by uznać go za obiekt uwielbienia. Dla niej jego popularność nie miała znaczenia. Liczyło się tylko jedno: Igor wykonywał piosenki jej ojca, przedłużając tym samym dawno minione życie. Istniała też jeszcze jedna przyczyna, do której Lera nie lubiła się przyznawać, ale o której nie potrafiła zapomnieć. Wildanow był atrakcyjny, w dodatku jawił się jej jako piękny książę z dziewiczych snów. Stanowił wierną kopię pierwszego i jedynego wybranka, którego widziała w marzeniach. Szkicowała jego portrety, nikomu ich wprawdzie nie pokazując, i robiła to, gdy miała dziewięć, dziesięć, dwanaście, a nawet czternaście lat. A gdy skończyła piętnaście, nagle po raz pierwszy zobaczyła Igora w telewizji i podobieństwo wymyślonego i wymarzonego obrazu do żywego i namacalnego mężczyzny ją oszołomiło.
Ale myśl, żeby go odwiedzić, nie zrodziła się jeszcze w jej głowie. Pojawiła się dwa miesiące później, gdy Lera usłyszała Requiem, jedną z pieśni ojca, w wykonaniu Wildanowa. Wtedy zdobyła pewność. Nie chodziło wyłącznie o chęć, żeby przy nim być, ale o prawo do tego, bo była przecież córką kompozytora, którego piosenki wykonywał.
Zdobyła adres i śmiało ruszyła do domu, w którym mieszkał piosenkarz. Ależ była naiwna, sądząc, że wejdzie tam bez problemu! Takie fanki jak ona trzyma się w bezpiecznej odległości od idola, dlatego wystają na ulicy koło domu, czekając, aż ich bożyszcze zjawi się przynajmniej na chwilę, idąc w stronę samochodu. W tym czasie można nie tylko zobaczyć go z bliska, ale też poczuć zapach jego wody toaletowej, dotknąć rękawa kurtki, poczuć na sobie roztargnione i znużone spojrzenie, a jeśli się uda, zdobyć nawet autograf. W tamtej chwili przy wejściu kręciło się jakieś piętnaście rozentuzjazmowanych małolat. Gdy zauważyły niepewnie zbliżającą się nieznajomą, wbiły w nią niespokojne spojrzenia. Czy to jeszcze jedna rywalka? Bo przecież im więcej osób tłoczy się pod drzwiami, tym mniejsze szanse na to, by, po pierwsze, przecisnąć się w pobliże idola, gdy raczy się pokazać, a po drugie, zostać zauważoną. Ale Lera od razu zrobiła wyniosłą minę, pewnym krokiem wparowała do środka, jakby tak miało być, jakby nie szła do Wildanowa, tylko do kogoś innego. Nie dotarła jednak do windy. W holu siedział ni to portier, ni to stróż, ni to ochroniarz, potężny drab z pustym wzrokiem. Znał się na swojej robocie, więc natychmiast zareagował na widok młodej dziewczyny.
– Hej, panienko, ty do kogo? – zapytał niespodziewanie wysokim głosem.
Lera poczuła się urażona, słysząc niefrasobliwe określenie. Co ten facet sobie myśli? Niech sobie nazywa panienkami tamte przepychające się przy drzwiach idiotki. Ona, Lera, nie jest jedną z nich.
– Do Wildanowa – odparła oschle, starając się ukryć strach, który ją nagle ogarnął.
– Wzywał cię? – drążył dalej facet.
– Tak – skłamała, wstydząc się jednocześnie własnej głupoty. Po co kłamie, skoro ochroniarz może sprawdzić każde jej słowo? Tuż przed nim stoi telefon.
– A jeśli do niego zadzwonię i zapytam? – zapytał kpiąco.
Lena nabrała powietrza do płuc i powiedziała:
– Niech mu pan powie, że przyszła córka kompozytora Niemczinowa.
Facet się żachnął, ale w jego oczach pojawił się błysk zainteresowania. Od niechcenia podniósł słuchawkę i wybrał numer.
– Wiaczesław Olegowicz? Mówi dyżurny. Do Igora przyszła dziewczyna, twierdzi, że jest córką jakiegoś kompozytora…
– Niemczinowa – natychmiast wtrąciła Lera. – Giennadija Niemczinowa.
– Giennadija Niemczinowa – powtórzył posłusznie. – Nie wiem, zaraz zapytam. Jak się nazywasz? – zwrócił się do Lery.
– Waleria Niemczinowa.
– Waleria – rzucił do słuchawki. – Aha, dobrze.
Odłożywszy słuchawkę, przez chwilę przyglądał się Lerze z niedowierzaniem pomieszanym z ciekawością.
– Możesz iść – wycedził w końcu. – Piąte piętro.
– A mieszkanie?
– Ktoś ci otworzy.
Lera wjechała windą na piąte piętro i gdy automatyczne drzwi się rozsunęły, od razu zobaczyła mężczyznę, który stał przodem do niej. W pierwszej chwili go nie poznała.
– Leroczka? – zapytał poruszony, a ona od razu przypomniała sobie jego głos.
– Wujek Sława!
No oczywiście, to przecież wujek Sława, przyjaciel taty! Lera nie widziała go siedem lat, odkąd zabrakło rodziców, ale gdy jeszcze żyli, odwiedzał ich co parę dni. Coś takiego, kto by pomyślał?! Gdyby wiedziała, że wujek Sława jest bliskim znajomym Igora Wildanowa, już dawno poznałaby swojego pięknego księcia. Doszłoby do tego nie teraz, tylko dwa miesiące temu, gdy po raz pierwszy go zobaczyła i zrozumiała, że to On. Straciła aż dwa miesiące! Od dwóch miesięcy, a dokładnie od sześćdziesięciu ośmiu dni przez dwadzieścia cztery godziny na dobę marzyła o spotkaniu z Nim i budowała plany, jeden osobliwszy od drugiego, jak nawiązać znajomość i zwrócić na siebie uwagę.
Z bliska Wildanow okazał się jeszcze przystojniejszy niż w telewizji. Ujął Lerę czarującym uśmiechem i przytłumionym, subtelnym głosem. Bardzo się bała, że znany piosenkarz okaże się zarozumiały i potraktuje ją wyniośle, ale tak się nie stało. Szkoda tylko, że wujek Sława wciąż przeszkadzał. „Leroczko, kochanie…”. Rozmawiał z nią, jakby była dzieckiem. Tymczasem ona jest już dorosła i samodzielna, ma piętnaście lat. W jej wieku Julia wyszła za mąż. Najgorsze jest to, że Igor w ślad za wujkiem widzi w niej małą dziewczynkę, a nie młodą kobietę.
I oto już od trzech lat Lera jest przyjaciółką Igora. Mieszka, rzecz jasna, u siebie. Ani ciocia Zina, ani znienawidzony dziadek nawet się nie domyślali, że zna gwiazdora estrady, w dodatku odwiedza go w domu. I to ze dwa, trzy razy w tygodniu. Najpierw, przez pierwsze dwa lata, siedziała jak myszka w kąciku i przyglądała się swojemu idolowi, biegała do sklepu, parzyła i serwowała kawę, rozmawiała z wujkiem Sławą, odbierała telefony, gdy Igor wychodził albo wyjeżdżał i prosił, żeby popilnowała na wypadek, gdyby ktoś ważny szukał kontaktu. Rano zmywała naczynia po hucznych imprezach (na które jej oczywiście nie zapraszano) i jeździła po mieście, wykonując powierzone zadania. W milczeniu łykała łzy, gdy spotykała dziewczyny, które Igor zaciągał do łóżka. W milczeniu znosiła jego pobłażliwe „kotku”, dziwiąc się, jak jej wybranek może nie widzieć, że ona go kocha i że jest najlepsza na świecie, sto razy lepsza od dziwek, z którymi sypia. Pewnie potrzebuje trochę czasu, żeby zrozumieć, z jaką niezwykłą istotą ma do czynienia. Czekała więc cierpliwie, aż w końcu nadszedł jej dzień. Rok temu wreszcie do tego doszło. Uczyła się w jedenastej klasie, gdy została kochanką Igora Wildanowa.
Wujek Sława był przerażony. Dowiedział się o tym pierwszy, bo miał klucze od mieszkania Igora, a także od jego domu za miastem, więc w każdej chwili mógł się zjawić. No i się zjawił, gdy Lera z Igorem siedzieli akurat w wannie pełnej piany.
– Na głowę upadłeś? – wrzasnął. – Ona jest przecież niepełnoletnia! Zgnijesz w więzieniu!
– Nie nudź – odparł Igor leniwie, bawiąc się pianą i nasuwając śnieżnobiałą czapkę na głowę Lery. – Teraz przepisy są humanitarne. Dziewczyna ma siedemnaście lat, więc nie jest już nieletnia i może się bzykać, z kim chce. Dobrowolnie, rzecz jasna. No a ty, kotku, robisz to z nieprzymuszonej woli, prawda?
Lera patrzyła na niego oczami błyszczącymi ze szczęścia i umierała z zachwytu. Tak, nie jest taka jak inne dziewczęta. One włóczą się całymi stadami za Igorem, nie odstępują go na krok, tymczasem on wybrał tylko ją i pozwolił jej się do siebie zbliżyć.
Niezmącone szczęście trwało tydzień. Jakieś dziesięć dni później pojawiły się kolejne dziewczyny. W dodatku Igor wyjeżdżał na występy i można było tylko się domyślać, co tam wyczyniał. Nie mówiąc już o tym, że nie zamierzał dawać Lerze kluczy do swojego mieszkania i kategorycznie zabronił przychodzić bez pozwolenia. Najpierw musiała zadzwonić i zapytać, czy może wpaść. I bynajmniej nie zawsze słyszała upragnione „możesz”.
Mimo to wciąż go kochała i była mu wierna jak pies. Spoglądała z podziwem. Wszystko znosiła. Ze wszystkim się godziła. Bo wiedziała, że Igor nie jest z żadną dziewczyną dłużej niż miesiąc, tymczasem z nią nie rozstaje się już od roku. To znaczy, że ona jest inna, wyjątkowa. To sprawiało, że była w siódmym niebie.
A potem wydarzyło się nieszczęście. I tylko ona, Lera, mogła pomóc Igorowi. Najpierw myślała, że sprawa jest bardzo prosta. Trzeba tylko zapytać dziadka, nawet nie zapytać, tylko zażądać odpowiedzi. Ale już w następnej chwili okazało się, że nie potrafi z nim rozmawiać. Dzielił ich mur obcości, który sama pieczołowicie wznosiła i codziennie umacniała. Dziadek nie ośmielał się pisnąć słowa, a co dopiero ją indagować: „Gdzie byłaś?”, „Dokąd się wybierasz?”, „Co słychać na uczelni?”. Każdego dnia zamieniali ze sobą zaledwie parę zdań. Zazwyczaj dziadek pytał nieśmiało:
– Co wolisz na kolację, Leroczko: podsmażane ziemniaki czy gotowany makaron?
A Lera opryskliwie odpowiadała:
– Wszystko mi jedno.
Na tym ich konwersacja się kończyła. Jak więc teraz zarzucić go pytaniami? Ma powiedzieć: „Dziadku, powiedz, proszę, czy…”. Nie, to wykluczone. Nigdy nie zwróci się do niego grzecznie i nie powie „proszę”. On jest jej wrogiem po wieczne czasy, a spoiwem wzniesionego przez nią muru są milczenie, opryskliwość i oschłość. Jeśli Lera odpuści i zrobi wyłom w murze, niedługo cała konstrukcja się zawali i znienawidzony, odrażający dziadek wejdzie jej na głowę. Nie, nie i jeszcze raz nie.
Postanowiła więc zwrócić się do Saszy Barsukowa, który od pewnego czasu ją podrywał. Chłopak jeszcze się uczy, ale to przyszły oficer milicji, będzie pracował w wydziale kryminalnym, już teraz ma stopień szeregowego. Jest wprawdzie dopiero na drugim roku, ale czegoś już się chyba nauczył. Lera musiała oczywiście pójść z nim do łóżka, w dzisiejszych czasach ze świecą szukać bezinteresownych wielbicieli.
Sasza jednak zginął, zanim się czegokolwiek dowiedział. Trzeba zatem podjąć decyzję, co zrobić, żeby pomóc Igorowi. Tylko jak mu pomóc?