Читать книгу Wieczny odpoczynek - Александра Маринина - Страница 5
Rozdział 4
ОглавлениеZotow z irytacją odepchnął nogą ciemnoniebieską koszulkę z toporną aplikacją, która poniewierała się na podłodze w korytarzu. Z pokoju dobiegały dźwięki podkładu muzycznego do nowej piosenki. Igor robił próbę „obrazu”.
– Znowu masz chlew w całym mieszkaniu! – zawołał Zotow z gniewem, uchylając drzwi do pokoju. – Wszędzie porozrzucałeś ubrania.
Igor Wildanow stał przed lustrem, uważnie wpatrując się w swoje odbicie i szukając pozy, która najbardziej by pasowała do ostatnich akordów pieśni. Na dźwięk głosu Zotowa odwrócił się, uśmiechnął wesoło i machnął ręką.
– Wyluzuj, stary. Jak przyjdzie Lerka, to posprząta. A w ogóle – cześć. Mógłbyś się najpierw przywitać, zamiast wrzeszczeć od progu. Przyniosłeś kasetę?
– Owszem. – Wiaczesław Olegowicz kiwnął głową. – Masz, zobacz, jak pracują mistrzowie. Ucz się, póki masz od kogo.
– O rany, daruj sobie te morały. – Igor się skrzywił. – Sam jestem mistrzem, ode mnie też można się uczyć.
Zotow westchnął i w milczeniu wsunął kasetę do odtwarzacza. Chłopak myśli, że zjadł wszystkie rozumy. Ale talentu rzeczywiście można mu pozazdrościć. Gdyby jeszcze miał trochę oleju w głowie, byłby wręcz bezcenny. Ciekawe, czemu natura tak niefrasobliwie rozdaje swoje dary? Po co temu skończonemu idiocie taki talent? Po co mu fenomenalna muzykalność i nieprzeciętny artyzm? Przecież na co dzień nie potrafi sklecić paru sensownych zdań i gdyby nim stale nie dyrygować, nie przejdzie nawet dwóch kroków, żeby się nie potknąć i nie narobić głupstw. Jednym słowem, idiota.
Na ekranie pojawił się znany amerykański piosenkarz. Kiedyś był ulubieńcem publiczności, bo oprócz głosu miał też gładką gębusię. Z wiekiem się roztył, teraz ważył co najmniej półtora centnara, nie zrezygnował jednak z koncertów, a jego występy nadal przyciągały tłumy wielbicieli. Tusza nie pozwalała mu tańczyć i żywiołowo wymachiwać rękami podczas śpiewu, nie chciał wyglądać śmiesznie, więc musiał radykalnie zmienić repertuar i styl zachowania na scenie. Teraz stał właściwie nieruchomo, podkreślając treść i emocjonalny nastrój piosenki jedynie sugestywnymi ruchami głowy i mimiką, tylko od czasu do czasu pozwalając sobie na nieznaczny, ale bardzo wymowny ruch ręką. Jego mistrzostwo było rzeczywiście godne podziwu, w każdym razie Zotow z Igorem zrozumieli treść piosenki, mimo że Igor wcale nie znał angielskiego, a Wiaczesław Olegowicz potrafił wprawdzie dobrze czytać po angielsku, nie radził sobie jednak z mówieniem i z odbiorem tekstu słuchanego.
Wildanow obejrzał półgodzinne nagranie, nie odrywając wzroku od ekranu.
– Nie, Sława, ja tego za nic nie potrafię – wycedził ze smutkiem, gdy ekran zgasł. – Może dajmy sobie spokój z nową aranżacją? Zaśpiewam Requiem jak zwykle, przecież dawniej też było dobrze. Jak myślisz?
– Nie. – Zotow pokręcił głową. – To już przeszłość. Nie możesz bazować na tym samym repertuarze. Jeśli chcesz po niego sięgać, musisz co pewien czas zmieniać aranżację. W wieku dwudziestu pięciu lat nie możesz śpiewać tak jak osiemnastolatek, a w wieku trzydziestu lat powinieneś śpiewać inaczej niż przed pięciu laty.
– Dlaczego nie mogę? – obruszył się Igor. – Przecież śpiewam. To nadal ja, głos mi się nie zmienił. Czemu się mnie czepiasz?
Zotow nalał sobie wody mineralnej do szklanki i wypił duszkiem jej zawartość. Znowu wszystko od początku. No i dlaczego trzeba tłumaczyć temu tępakowi wszystko po dziesięć razy, zanim zrozumie? Nie, w tej samej chwili zganił się w duchu, nie mogę wpadać w złość, muszę być cierpliwy. Dobrowolnie wziąłem ten ciężar na swoje barki, więc nie wypada porzucać go w pół drogi. W końcu to nie wina Igora, że brak mu rozumu. Rozum jest jak talent, jeden go ma, a drugi nie. Z jakiegoś powodu przyjęto uważać, że nie każdy musi mieć talent, ale wszyscy muszą być mądrzy. Brak zdolności postrzegany jest jako coś oczywistego, podobnie jak kolor włosów czy oczu, tymczasem brak rozumu stanowi wadę. Dlaczego? To niesłuszne, przecież wszystko jest wrodzone, zarówno talent, jak i intelekt. Gdy człowiek zostanie obdarzony czymś przez naturę, powinien być wdzięczny, gdy jednak zostanie przez nią pominięty, nikogo nie wolno za to winić.
– Z upływem czasu każdy nabiera doświadczenia i mądrzeje, Igorku. Czytający książkę piętnastolatek widzi i rozumie jedno, ale gdy wraca do niej po pięciu latach, dostrzega coś innego. W wieku trzydziestu lat człowiek odnajduje w książce to, czego nie zauważył i nie zrozumiał wcześniej. Jego życie obfituje w szereg zdarzeń, on zaś je przeżywa i analizuje, więc gdy wraca do przeczytanej lektury, spogląda na nią zupełnie innymi oczami. Rozumiesz? Z piosenkami jest tak samo. Piętnastolatek słyszy w piosence co innego niż osoba starsza. W dodatku wykonawca piosenki też nie stoi w miejscu. Mijają lata, w jego życiu wciąż coś się dzieje, a to z kolei powoduje, że artysta martwi się i cierpi. Jesteś żywym człowiekiem, a nie nagraną raz na zawsze płytą, dojrzewasz, więc powinieneś śpiewać swoje piosenki inaczej. Rozumiesz?
– Na mój gust robisz z igły widły. – Igor gwałtownie zerwał się z kanapy, podszedł do szerokiej, niskiej ławy, która stała na środku pokoju, i chwycił leżący na niej plik plakatów. – Co to według ciebie jest? No pytam się, co to jest? Woroneż, Niżny Nowogród, Astrachań, Kemerowo – czy to nic nie znaczy? Ja przecież wciąż występuję i, łaskawie zauważ, nie przed pustą widownią. Mam mnóstwo fanów, którzy mnie kochają, uwielbiają i przychodzą na moje koncerty. Czego jeszcze chcesz?
Zotow wstał i bez słowa ruszył do kuchni. Panował tu taki sam bałagan jak wszędzie. Dobrze, że Lera wpada ze dwa, trzy razy w tygodniu i doprowadza wszystko do ładu, w przeciwnym razie już po miesiącu nie dałoby się zrobić kroku w lokum geniusza, żeby nie natknąć się na spodnie, brudny kubek czy poniewierającą się na podłodze płytę kompaktową. Przez pewien czas Wiaczesław Olegowicz podejrzewał, że Igorowi brak piątej klepki, bo jego wychowanek robił wrażenie zupełnego dzikusa. Nie czytał książek, pisał z błędami i nie rozumiał najprostszych rzeczy, na przykład tego, że przynajmniej czasami należy zmywać po sobie naczynia i wieszać ubrania do szafy. Parę lat temu Zotow zaprosił znajomego psychiatrę, przyprowadził go do Igora, przedstawiając jako swojego przyjaciela. Panowie posiedzieli razem przy kawie, gawędząc o różnych rzeczach, a potem psychiatra oznajmił Wiaczesławowi, że z głową chłopaka wszystko w porządku i że nie stwierdził żadnej niepełnosprawności intelektualnej, nawet w stopniu lekkim. Dodał też, że istnieje takie pojęcie jak „głupota salonowa”. Ona właśnie cechuje Igorka. Do tego dochodzą jeszcze błędy wychowawcze z okresu wczesnego dzieciństwa. Chłopak od małego nie został nauczony porządku ani czystości, nie wpojono mu ogłady i potrzeby czytania książek, oto więc skutki. Zotow poznał Igora, gdy ten miał już piętnaście lat i było za późno, żeby cokolwiek zmienić. Mały włóczęga, który uciekł z domu w wieku dziewięciu lat i regularnie przeplatał wolność z pobytem w zakładach poprawczych dla niepełnoletnich oraz internatach, zdążył na dobre zapomnieć rodziców, podobnie jak oni zapomnieli o nim, topiąc rozum w wódce. W ciągu lat tułaczki Igorek wbił sobie do głowy, że najważniejsza w życiu jest wolność. Ona zajmuje pierwsze miejsce, na drugim miejscu są pieniądze, a zatem bezcenną wolność warto poświęcać tylko wtedy, gdy ofiarę rekompensuje forsa, a nie jakieś wątpliwe walory w postaci wykształcenia, zdrowego stylu życia albo czystych ubrań. Igor został u Zotowa tylko dlatego, że ten mu obiecał pieniądze. I to duże. Uprzedził wprawdzie chłopaka, że będzie musiał dołożyć starań i ciężko pracować, nauczyć się nut i gry na pianinie, bo na to, żeby zajmować się wokalem, jest jeszcze za wcześnie, trzeba poczekać parę lat, aż skończy się mutacja. Igorowi nie spodobały się, rzecz jasna, liczne warunki. Kaprysił, targował się, odmawiał i uciekał, ale w końcu się poddał, jako że Zotow wyłożył jeszcze jedną kartę, tym razem atutową. Wyglądało to już poważnie, więc chłopakowi nie pozostało nic innego, jak tylko przyznać słuszność opiekunowi. Powzdychał trochę nad utraconą wolnością, po czym niechętnie zabrał się do nauki nut. Ależ to było dawno…