Читать книгу Wieczny odpoczynek - Александра Маринина - Страница 4

Rozdział 3

Оглавление

Już od dawna Nastia Kamieńska nie była w tak dobrym humorze, który na dodatek jej nie opuszczał, to znaczy nie zmieniał się co dwie, trzy godziny, tylko wydawał się stabilny. Mimo że nie było szczególnych powodów do radości, Nastia zachowywała pogodę ducha. Niebagatelny wpływ na jej nastrój miał nowy pracownik, Paweł Michajłowicz Diużyn.

Zdaniem Nastii Paweł był człowiekiem absolutnie niepoważnym, to jest nie odpowiadał utrwalonemu w jej wyobraźni obrazowi solidnego urzędnika. O ludziach takich jak Diużyn mówiła, że są szczerzy do bólu i nie zważają na konwenanse. Już pierwszego dnia znajomości Paweł zapytał:

– Czy to prawda, że twój ojciec wykłada na katedrze strategii operacyjno-wywiadowczej?

– Nie ojciec, tylko ojczym – poprawiła go delikatnie. – A czemu?

– Jeden gość potrzebuje pomocy, w sesji zimowej będzie zdawał egzamin u twojego krewniaka.

Bezceremonialność Diużyna zaskoczyła Nastię. Przez wszystkie lata pracy nikt nigdy nie ośmielił się zwrócić do niej z podobną prośbą, mimo że na Pietrowce było sporo osób, które studiowały na uczelni, gdzie pracował Leonid Pietrowicz. Wystarczył tylko raz, by próby wykorzystania protekcji definitywnie ustały. Pewnego dnia zagadnął Nastię naczelnik jednego z wydziałów, który chciał zadbać o interesy syna. Odpowiedziała wtedy krótko i dobitnie.

– Nic z tego. Jeśli pańskiemu synowi brak wiedzy z podstawowego przedmiotu, powinien się pan wstydzić. Proszę usiąść z chłopakiem i z nim popracować. A jeśli to niemożliwe, niech go pan przyśle do mnie na konsultacje przed egzaminem. Bo nie zamierzam prosić o nic ojczyma.

Naczelnik się obraził i opowiadał po całej Pietrowce, że Kamieńska to wredna zdzira. Sprawa była przykra, ale wszyscy dobrze zapamiętali lekcję. Potem już nikt nie próbował dostać w ten sposób oceny na egzaminie.

Kapitan Diużyn nie pracował jednak na Pietrowce, nie znał Nastii oraz jej kolegów i nie odebrał smutnej nauczki. Dlatego nie widział nic złego w tym, że chce zadbać o przyjaciela.

– A co, twój kumpel jest słabowity i ułomny? – zapytała wrogim tonem. – Nie może sam się nauczyć?

– Brak mu czasu. – Diużyn wdał się w wyjaśnienia. – Studiuje przecież wieczorowo, no i tyra jak wół. Kiedy ma się uczyć?

– Jest facetem. Niech zaciśnie zęby i wykuje materiał.

– Naprawdę nie może. Zaharowuje się na śmierć, nie ma wolnej chwili.

– Mimo to moja odpowiedź brzmi nie – powiedziała Nastia stanowczo.

– Ale dlaczego?

Na twarzy Diużyna odmalowało się szczere zdumienie, jakby spodziewał się wszystkiego, tylko nie odmowy. Był przygotowany na dodatkowe pytania, na przykład o nazwisko kolegi, numer grupy i datę egzaminu, liczył się też z tym, że zostaną postawione pewne warunki dotyczące określonej sumy albo szeregu przysług, krótko mówiąc, Paweł Michajłowicz Diużyn gotów był na wszystko, tylko nie na owo kategoryczne „nie” bez żadnych wyjaśnień i usprawiedliwień.

– Bo nie. – Kamieńska wzruszyła ramionami. – Nigdy przedtem tego nie robiłam, więc teraz też nie zrobię.

– A dlaczego nie robiłaś? – z nieukrywaną ciekawością zapytał Paweł. – Nie dogadujesz się z ojczymem?

Obcesowość Diużyna sprawiła, że Nastia dosłownie zaniemówiła. Dzisiaj się poznali, a on nie dość, że narzuca się z prośbami, to jeszcze wtyka nos w rodzinne sprawy.

– Wyjaśnię ci, Pasza, skoro nie rozumiesz – powiedziała spokojnie. – To wstyd, żeby ktoś nie znał podstawowego przedmiotu. Wstyd i hańba. Człowiek, który zamierza zawodowo walczyć z przestępczością, nie może nie znać strategii operacyjno-wywiadowczej. Zresztą musi też znać pozostałe przedmioty. Wiesz, czym się różni wywiadowca od lekarza czy inżyniera? Oni mogą nie znać szczegółów powstania Spartakusa albo daty pierwszego posiedzenia Stanów Generalnych, bo to nie wpływa na umiejętność trafnego postawienia diagnozy i zalecenia terapii ani na niezawodność konstrukcji. Tymczasem wywiadowca powinien umieć wkręcić się do każdego środowiska, podtrzymać konwersację z rozmówcą i zdobyć jego przychylność. Bo nigdy nie wiesz, z kim jutro będziesz miał do czynienia: z filozofem, historykiem, kloszardem, pisarzem, muzykiem, duchownym czy fizykiem jądrowym. Dlatego nawet gdyby mój ojczym wykładał kulturoznawstwo albo religioznawstwo, też bym go nie poprosiła. Masz jeszcze jakieś pytania?

– Mam – odparł Diużyn pogodnie, bez cienia pretensji w głosie. – A ty sama wiesz coś na temat Stanów Generalnych czy twoje wysokie wymagania dotyczą tylko innych?

– Pierwsze posiedzenie Stanów Generalnych zwołano w 1302 roku. Mam opowiadać o Spartakusie czy nie trzeba?

– Wystarczy – natychmiast odparł Paweł. – Wycofuję pytania. A więc jeśli chodzi o egzaminy, nie dasz się przekabacić. No to w jakiej dziedzinie jesteś użyteczna?

– Co masz na myśli? – Nastia nie zrozumiała.

– Chodzi mi o twoje możliwości. Znasz kogoś w światku lekarskim albo potrafisz załatwić wizy w jakiejś ambasadzie?

Nastia parsknęła śmiechem. Nagle prostolinijność Diużyna przestała ją irytować, bo jego zachowanie było tak szczere i naturalne, że nie potrafiła się nań gniewać.

– Nie mam żadnych układów, Pasza – odparła z uśmiechem. – Wybacz, ale do niczego ci się nie przydam.

– Teraz przesadziłaś – oznajmił z przekonaniem. – Takie rzeczy się nie zdarzają. Każdy ma kontakty i znajomości, choć wiele osób tego nie docenia i nie potrafi wykorzystać. Masz męża?

– Rano jeszcze miałam – zażartowała Nastia.

– Kim jest?

– Matematykiem.

– A widzisz, to znaczy, że może dawać korepetycje jakimś durniom.

– Paszeńka, mój mąż się tym nie zajmuje, ma pełno innych zajęć.

– Nie szkodzi, zajmie się, jak będzie potrzebował pieniędzy. Na temat ojczyma już rozmawialiśmy. A twoja mama?

– Mama jest lingwistką, specjalizuje się w metodyce nauczania języków obcych.

– Więc to też potencjalny korepetytor. – Diużyn kiwnął głową z satysfakcją. – A mówisz, że jesteś bezużyteczna! Co z rodzeństwem?

– Mam przyrodniego brata, to syn ojca z drugiego małżeństwa.

– Kim jest?

– Bankierem.

– O! I nadal twierdzisz, że…

– Dosyć, Pasza, przestań – powiedziała Nastia ze śmiechem. – Opowiadam ci o mojej rodzinie wcale nie po to, żebyś wyciągał daleko idące wnioski. Cierpisz na niedosyt informacji, to normalne dla oficera kadrowego. Chcesz jak najwięcej ze mnie wyciągnąć, bo nie masz dostępu do moich akt osobowych. Poszłam ci na rękę, żebyś się nie denerwował. Ale będziesz miał ze mnie tylko jedną korzyść: spróbuję nauczyć cię podstaw pracy analitycznej. Na nic innego nie licz.

– W porządku – przytaknął kapitan zgodnie. – W takim razie chodźmy się uczyć.

Rozmowa toczyła się w pokoju Diużyna. Ponieważ dzielił go z trzema innymi oficerami, proces wspólnej pracy musiał odbywać się u Nastii, rzecz jasna. Jej bowiem, jako głównemu ekspertowi-konsultantowi, przysługiwało osobne pomieszczenie. Znalazłszy się w pokoju Nastii, Diużyn zdumiał ją jeszcze bardziej. Jego otwartość i rozbrajająca szczerość okazały się niczym w porównaniu z tym, co teraz zrobił.

Ledwo przestąpił próg, gwałtownie pociągnął nosem parę razy, po czym ruszył ku drzwiom.

– Zaraz wracam – rzucił, wypadając na korytarz.

Wrócił parę minut później. Szczelnie zamknął za sobą drzwi, odszukał wzrokiem klucz tkwiący w zamku i go przekręcił.

– Po co? – zapytała Nastia, której ten gest zupełnie się nie spodobał, bo sugerował rzecz nieprzyjemną i niepotrzebną: wspólne opijanie znajomości.

– Zaczekaj, zaraz zobaczysz.

Wyjął z kieszeni cienką cerkiewną świecę i pudełko zapałek. Gdy tylko knot się zapalił, płomień od razu zadrżał, a świeca zaczęła skwierczeć i kopcić.

– Tak przypuszczałem. – Paweł pokręcił głową. – Wygląda to nieciekawie. Widzisz, jak świeca kopci? Pole jest tutaj niedobre.

– A gdzie jest dobre? – zapytała Nastia drwiąco, obserwując owo niezrozumiałe przedstawienie.

– Tam, gdzie płomień jest równy i przypomina odwróconą kroplę. Ale nie martw się, wszystko da się naprawić. Masz święconą wodę?

– Co?!

– No oczywiście. Aleś ty ciemna, Nastiu. A jeszcze niedawno mówiłaś, że oficer milicji powinien wiedzieć wszystko i umieć podtrzymać rozmowę na każdy temat. Wygląda na to, że potrafisz tylko filozofować, a o normalnym życiu nie masz zielonego pojęcia.

– Skończ ten cyrk, bardzo cię proszę – powiedziała Nastia z gniewem. – Musimy zająć się pracą.

– Robota nie zając, nie ucieknie. Nawiasem mówiąc, praca w takiej atmosferze jest bardzo szkodliwa. Nie wiem, jak możesz w ogóle zebrać myśli w tym pokoju. Trzeba jak najprędzej podjąć środki zaradcze.

– Na przykład jakie?

– Po pierwsze, skropić wszystkie kąty święconą wodą. Potem przejść się ze świecą po pokoju i zaczekać, aż płomień wypali zło, które się tutaj nagromadziło. A jeśli to nie pomoże, wtedy trzeba będzie przynieść ramkę. Weź pod uwagę, że póki świeca nie przestanie kopcić i płomień się nie wyrówna, nie będę tutaj pracował.

– Słuchaj no, Diużyn – powiedziała Nastia ostro. – Nie mam święconej wody i nie zamierzam chodzić po pokoju ze świecą. Nie musisz też przynosić żadnych ramek. Każdy człowiek ma hysia na jakimś punkcie, więc nie mogę ci tego zabronić. Ale bądź tak dobry i nie próbuj mnie zarazić swoją manią. Dość mam swoich obsesji.

– Ale przecież świeca kopci – zaoponował Paweł z uporem. – To nie przypadek. Nie powinna kopcić. I płomień nie jest równy.

– To wina przeciągu.

– Nie ma tutaj przeciągu, okno i drzwi są zamknięte.

– A więc wosk jest zanieczyszczony.

– Ale w innym pokoju świeca nie kopciła i płomień był równy. Wosk nie ma z tym nic wspólnego. No proszę, zobacz tylko, co się dzieje! I skwierczy! Może jesteś siedliskiem zła?

– Ja?

Zaskoczona Nastia zapomniała, że zamierzała włączyć grzałkę, by zrobić kawę.

– Owszem, ty. Może pomieszczenie jest w porządku, tylko fale zła, które emitujesz, tworzą takie pole.

– Dość, wystarczy! – wybuchnęła Nastia. – Mam tego powyżej uszu! Natychmiast zdmuchnij świecę i bierzmy się do pracy.

– Ale proszę…

Nagle głos kapitana zrobił się płaczliwy i bardzo poważny. Przed Nastią stał przystojny mężczyzna w dobrze dopasowanym mundurze zielono-brązowego koloru (Diużyn był kapitanem służby wewnętrznej, a nie milicji), trzymał w ręce świecę i spoglądał ze smutkiem. Wyglądał całkiem głupio, ale Nastii nie było do śmiechu. Kipiała ze złości.

– Możesz nie wierzyć, twoja sprawa – powiedział cicho. – Ale pozwól mi zrobić to, co uważam za stosowne. Inaczej nie będę mógł pracować w tym pomieszczeniu.

Niespodziewanie złość ją opuściła i nawet zrobiło jej się żal Pawła.

– Dobrze, rób, co chcesz. – Machnęła ręką. – Tylko nie hałasuj i mi nie przeszkadzaj.

Zaparzyła sobie duży kubek kawy i zajęła się opracowaniem roboczego programu, który zamierzała przedstawić wieczorem Zatocznemu. Diużyn gdzieś wychodził, wracał, krążył po pokoju a to ze świecą, a to z buteleczką, skrapiając wodą wszystkie kąty. Za oknem szybko się ściemniało. Jedyne zdanie, które wypowiedziała Nastia, brzmiało:

– Możesz włączyć światło?

Jakiś czas później Diużyn wreszcie oznajmił:

– Koniec. Teraz da się żyć. Zobacz, jaki równy płomień. Nie kopci i nie skwierczy.

Nastia podniosła głowę i spojrzała na świecę. Płomień rzeczywiście był równy, podobny do odwróconej kropli. Pewnie można to jakoś wyjaśnić, ale teraz najbardziej interesowała ją praca powierzona przez Zatocznego. Nie była zła na Diużyna, nie miała już jednak ochoty tłumaczyć mu sensu zadania. Może to i dobry chłopak, ale jak to się mówi, dobry człowiek to nie zawód.

– Niedługo szósta – powiedziała, wracając do swoich schematów. – Zaczniemy jutro.

– Dobrze – skwapliwie przytaknął Diużyn i od razu się ulotnił.

Wieczorem, demonstrując program Zatocznemu, Nastia zebrała się na odwagę i zapytała:

– Iwanie Aleksiejewiczu, czy z głową Diużyna wszystko w porządku?

– A o co chodzi? Kiepsko kojarzy?

– Jeszcze nie wiem – wyznała. – Nie sprawdzałam jego umiejętności w tym zakresie. Facet ma jednak pełno dziwactw. Jakieś pola, aura, świece, woda święcona… Dzisiaj to zniosłam, ale jutro mogę stracić cierpliwość. Nie boi się pan?

Zatoczny uśmiechnął się, odchylił w fotelu i od niechcenia przesunął palcami po skroniach.

– Będzie pani musiała dalej to znosić, Anastazjo. Podobno Diużyn to rozgarnięty chłopak, choć niepozbawiony pewnych obsesji.

– Doprawdy?

– Niech się pani nie martwi, to nie wariat. Jeśli chodzi o psychikę, nic mu nie dolega. Zdaniem lekarzy chłopak z natury jest bardzo wrażliwy na różnego rodzaju pola. Zasięgnąłem konsultacji medycznej, zanim go zatrudniłem. Okazuje się, że jest grupa osób, i to podobno niemała, która wyczuwa pola. Wszyscy ci ludzie twierdzą, że należy spać w określonej pozycji, głową zwróconą na północ albo na zachód, już dokładnie nie pamiętam. Większość z nas śpi tam, gdzie stoi łóżko, i nie zwraca uwagi na te subtelności. Ale bywają tacy, którzy nie mogą spać, jeśli łóżko jest niewłaściwie ustawione. Krótko mówiąc, Anastazjo, niech pani spróbuje nie zwracać uwagi na dziwactwa naszego kapitana. Pani zadaniem jest nauczyć go pracy analitycznej. Jeśli się okaże, że Diużyn nie ma do tego predyspozycji, wtedy zastanowimy się, co z nim zrobić.

Słowa Zatocznego wcale nie uspokoiły Nastii. Łatwo powiedzieć: facet nie jest świrem, na resztę niech pani nie zwraca uwagi. To przecież ona każdego dnia będzie miała do czynienia z ową „resztą”, a nie generał. Będzie musiała to znosić i się z tym godzić. I co najważniejsze, nie irytować się i nie wpadać w złość.

Wbrew oczekiwaniom Nastii dziwactwa Diużyna nie wyprowadzały jej z równowagi. Mimo że było ich sporo, Paweł zjednał ją swoją otwartością i pogodą ducha. Poza tym bardzo się zdziwiła, gdy wsłuchała się w swój wewnętrzny głos i nagle stwierdziła, że podświadomie próbuje przypomnieć sobie wszystko, co kiedykolwiek słyszała albo czytała o biopolach i o ludziach, którzy byli na nie szczególnie wrażliwi. Nie miała, rzecz jasna, żadnej usystematyzowanej wiedzy, bo nigdy nie interesowała się tym problemem, ale z zakamarków pamięci co rusz wyłaniały się biopatogenne strefy i pasma, które „stanowią przejaw jedynej substancji tworzącej cały wszechświat”. Udało jej się nawet przypomnieć sobie, wprawdzie nie bez trudu, tytuł książki, która o tym traktowała: Kosmos i zdrowie. Trafiła na nią przypadkiem i przez jakieś czterdzieści minut bezmyślnie kartkowała, czekając na kogoś. Było tam i o wskaźnikach w kształcie litery L, i o siatkach pasm Carry’ego, i o wielu innych rzeczach, które w tamtej chwili wydały jej się niepotrzebne, nieciekawe i bezpodstawne. Jednakże teraz, obserwując Pawła, coraz częściej skłaniała się ku myśli, że każdy, kto zajmuje się tym problemem, nie może być ostatnim kretynem, więc jeśli jej, zatwardziałej materialistce, owa nauka wydaje się szarlatanerią, to może chodzi nie o naukę, do której nie ma przekonania, tylko o nią samą, jej niewiedzę i ograniczone horyzonty?

Już w dzieciństwie (pod wpływem mamy i ojczyma, rzecz jasna) Nastia dobrze przyswoiła sobie prostą prawdę: Jeśli czegoś nie wiesz, to wcale nie oznacza, że tego nie ma i że to niemożliwe. Dlatego zawsze ogarniał ją śmiech, a niekiedy czuła nawet odrazę, gdy słyszała: „To niemożliwe. Nic mi o tym nie wiadomo”.

Podobne argumenty wydawały jej się bliskie Czechowowskiemu „to niemożliwe, nikt tego nigdy nie widział”. Dobrze pamiętała pogardliwe zdziwienie śledczego, któremu przekazała materiały dotyczące grupy Saulaka. Saulak i jego ludzie wykorzystywali metody programowania neurolingwistycznego, wykonując polecenia wysoko postawionych urzędników, którzy pragnęli pozbyć się politycznych konkurentów. Śledczy nigdy nie słyszał o tej metodzie i uznał materiały Nastii za kompletną bzdurę, o czym nie omieszkał jej powiadomić. Gdy jednak wybuchł skandal z lekarzem z Nowosybirska, który też wykorzystywał tę metodę w bardzo brzydkich celach, Prokuratura Generalna włączyła nieufnego śledczego w skład zespołu zajmującego się tą sprawą. Nastia do tej pory nie potrafiła opanować śmiechu na myśl o nietęgiej minie, która musiała pojawić się na jego surowej twarzy. Ona też, zanim spotkała Saulaka, nie słyszała o programowaniu neurolingwistycznym. No i co z tego? Zwróciła się do specjalistów i wszystkiego się dowiedziała. Okazało się, że ów problem jest analizowany nawet w instytucie naukowo-badawczym MWD Rosji. A zatem żadnej pseudonaukowej fantastyki.

Dlatego z absolutnym spokojem potraktowała nieprzezwyciężony pociąg Pawła Michajłowicza Diużyna do stref biopatogennych, mówiąc sobie, że brak wiedzy to nie argument. Powód jej dobrego nastroju był zupełnie inny, mimo że pierwszy impuls dał oczywiście Paweł. Do Nastii dotarła prawda, która była tak oczywista, że aż wstyd przyznać. Bo wszyscy ją znają. Ale znają obiektywnie, jak gdyby z boku, w oderwaniu, nie posługując się nią i sobie jej nie uświadamiając. Tymczasem ona rzeczywiście okazała się niesłychanie prosta: ludzie bywają różni. I chociaż raczej trudno znaleźć kogoś, kto by to podważył, na świecie jest bardzo mało ludzi, którzy kierują się ową prawdą. Tak się jakoś składa, że wszyscy się z nią zgadzają, ale prawie nikt jej nie stosuje. A przecież jeśli dopuścić do siebie tę prostą myśl i uczynić ją częścią swojego światopoglądu, odbiór otaczającej rzeczywistości natychmiast się zmienia. Wiele rzeczy staje się nie tylko jasne i klarowne, ale też śmieszne. Właśnie ta śmieszna strona bawiła Anastazję Kamieńską i dlatego nie opuszczał jej radosny nastrój.

Wbrew obawom Paweł Diużyn okazał się osobą zdolną i chociaż sam nie wysuwał żadnych oryginalnych pomysłów, rozumiał to, co mu Nastia tłumaczyła. Chwytał wszystko od razu, w pół słowa, więc praca z nim stanowiła przyjemność. Jak zwykle bywa, prywatne zadanie polegające na tym, żeby się dowiedzieć, czy syn generała Zatocznego nie znalazł się w sferze zainteresowania przestępców, szybko przerodziło się w obszerny program badania „czystości” milicyjnych uczelni w Moskwie. Uczelnie zaś były trzy, nie licząc akademii. Tak więc praca okazała się wytężona i żmudna. Z jednej strony studenci. Kim są ich rodzice i krewni, kto ich skierował na uczelnię, jakie są wyniki testów psychologicznych, a jeśli wyniki były niezadowalające, a delikwent dalej studiował… I tak dalej. Z drugiej strony wykładowcy. No i jeszcze działalność finansowo-gospodarcza uczelni. Ze szczególnym uwzględnieniem środków pozabudżetowych. Skąd się biorą, kim są sponsorzy. Gdzie są robione zakupy dla stołówki, gdzie nabywany jest sprzęt do pracowni komputerowych, a także środki techniczne. Kierunków nie brakowało, dlatego Nastia i dzielny kapitan nie mogli wszystkiemu podołać. Ale to przecież nie było ich zadanie. Oni mają stworzyć rozbudowany program, jego wdrożeniem zajmą się inni funkcjonariusze. Nastia i Paweł będą musieli podsumować i przeanalizować wyniki ich pracy.

– Co to takiego? – zapytał Paweł, przyglądając się, jak Nastia pisze na komputerze tekst przypominający ankietę.

– Materiał pomocniczy dla zbierających informacje – wyjaśniła cierpliwie. – Żeby nie musieli zapamiętywać wszystkich pytań, na które chcemy otrzymać odpowiedzi. Zamiast tego wypełnią ankietę podczas analizy akt osobowych studentów. To nam ułatwi pracę. Wprowadzimy dane do komputera, potem on wszystko policzy i dostaniemy poglądowy materiał.

– Mogę zerknąć?

Nastia wróciła na początek dokumentu i się odsunęła, pozwalając Diużynowi rzucić okiem na ekran. Paweł szybko przebiegł wzrokiem kolejne punkty, sięgnął po myszkę i ustawił kursor przy jednej z cyfr.

– Tutaj dodałbym prawne podstawy funkcjonowania spółki. Ważna jest przecież nie tylko nazwa instytucji, w której pracują rodzice studentów, ale też skąd się wzięła. Różne połączenia, podziały, zmiany nazw, spółki córki.

– Słusznie. – Nastia kiwnęła głową. – To logiczne. Jeszcze jakieś pomysły?

– Pomysłów brak, są tylko pytania.

– No to pytaj.

Paweł zadawał pytania, a Nastia odpowiadała na nie wyczerpująco, nie irytując się, bo wiedziała, że powinna go uczyć. Każdy nauczyciel życzyłby sobie takich uczniów jak Diużyn, Nastia nie powinna narzekać, bo Paweł ma poukładane w głowie, a na dodatek interesuje go to, co do niej trafia. Gdyby tylko nie te jego dziwactwa…

Za każdym razem w tym miejscu Nastia uśmiechała się i udzielała sobie reprymendy. Co ją obchodzą jego dziwactwa? Przeszkadzają w pracy? Nie. Nie pasują do rangi oficera? Też nie. To nie do wiary, jak mocno zakorzenione są stereotypy: oficer milicji powinien być wzorem normalności. Kto ją wymyślił, tę sławetną normalność? Norma to najbardziej powszechna cecha, a tego, co jest mniej powszechne, nie uważa się za normę. Kto jednak powiedział, że coś, co nie mieści się w normie, jest złe? Dla osób z jasnymi włosami normą powinny być niebieskie albo szare oczy. Zielone albo piwne występują rzadziej, ale czy można powiedzieć, że piwnooka blondynka nie jest ładna? Praktyka dowodzi, że blondynki z piwnymi oczami uważane są za atrakcyjniejsze i cieszą się większym powodzeniem u mężczyzn. No i proszę, czym skutkuje brak normy.

Tymczasem Paweł za każdym razem w tym samym miejscu pytał z niepokojem:

– Czemu się śmiejesz? Mówię głupstwa, tak? Robię z siebie durnia?

– Ależ skąd, Pasza – zapewniała pośpiesznie. – Uśmiecham się do swoich myśli. Humor mi dopisuje.

***

Korotkow przesłuchał Niemczinowa krótko po zabójstwie Saszy Barsukowa, ale głęboko nie drążył. Był tego samego zdania co Nastia: Jeśli facet jest zamieszany w zabójstwo adoratora wnuczki, nie powinni go spłoszyć. Póki nie czuje zagrożenia, nigdzie nie ucieknie.

Nastia uznała, że odwiedzi Lerę Niemczinową, gdy Wasilija Pietrowicza nie będzie w domu. Wiedziała, że w instytucie, w którym uczył się Barsukow, stanowisko zastępcy kierownika jednego z wydziałów zajmuje kobieta, więc postanowiła się za nią podać. Nawet jeśli Aleksander wspominał o kierowniczce, na pewno nie pokazywał jej zdjęcia, a Nastia świetnie pasowała do opisu wysokiej blondynki koło czterdziestki. Musi tylko zmienić imię, bo Sasza mógł je wymienić.

Mieszkanie Niemczinowów lśniło sterylną czystością, co z jakiegoś powodu nie spodobało się Nastii. Chociaż co złego jest w sterylności? Chwilę później już wiedziała: Sterylność nie idzie w parze z przytulnością. Wygląda to tak, jakby lokatorzy postawili sobie za punkt honoru nie zostawiać najmniejszego pyłku, nie chcąc prowokować drugiej osoby do uwag. Wymuszony porządek – oto właściwe określenie.

– Macie tu idealny porządek – zauważyła, wchodząc do pokoju. – To twoja zasługa?

Lera nie odpowiedziała. W milczeniu wpatrywała się w Nastię ładnie podkreślonymi oczami, w których nie było ani cierpienia (w końcu zginęła bliska jej osoba), ani smutku, ani złości. Nastia nie dostrzegła w nich niczego, chyba jedynie lekką irytację, która drżała i ginęła w błękitnej toni.

– Nazywam się Aleksandra Wasiljewna, jestem zastępcą kierownika wydziału, na którym studiował Sasza Barsukow. Mogę ci zadać parę pytań?

– Na jaki temat? – zapytała Lera chłodno. – Już mnie przesłuchiwano kilka razy, byłam nawet u śledczego.

– Przesłuchiwano cię w związku z zabójstwem, a ja mam inne pytania.

– Nic nie wiem – szybko odparła dziewczyna. – Wszystko, co wiedziałam, już powiedziałam, niczego nowego pani nie usłyszy.

– Zaczekaj. – Nastia ją powstrzymała. – Chciałam zapytać o coś innego. Sasza odpowiadał w grupie za zakup podręczników i pomocy naukowych. Zbierał od wszystkich pieniądze, a potem kupował książki. Dwa dni przed śmiercią koledzy dali mu pieniądze na dwutomowy podręcznik z prawa karnego. Każdy wyłożył po sześćdziesiąt tysięcy. Sasza nie zdążył kupić podręczników, ale w milicji mi powiedziano, że nie znaleziono przy nim pieniędzy. To znaczy, owszem, jakieś miał, ale chyba własne. Ze dwieście albo trzysta tysięcy. A na podręczniki zebrał prawie dwa miliony. Nie wiesz, gdzie się podziały?

– Sądzi pani, że je ukradłam? – obruszyła się Lera. – I myśli, że zabiłam Saszę? Oczywiście, zabiłam, żeby przywłaszczyć pieniądze. No dalej, niech pani wzywa śledczego czy kogo tam się wzywa w takich przypadkach. Że też pani nie wstyd!

– Stop, stop. – Nastia podniosła rękę w pojednawczym geście. – Nikt cię nie oskarża, ale ponieważ przyjaźniłaś się z Saszą i spotykaliście się niemal codziennie, to może wiesz, co zrobił z pieniędzmi. Na przykład kupił tobie albo komuś innemu prezent. Może je zgubił albo przegrał na loterii. Tak czy inaczej, jestem pewna, że powiedziałby ci o tym. Przypomnij sobie, proszę.

Dziewczyna gniewnie się odwróciła, ale chwilę później odzyskała panowanie nad sobą. Teraz znowu spoglądała spokojnie i chłodno.

– Nic mi nie wiadomo o żadnych pieniądzach – powiedziała. – Nie dostawałam od Saszy żadnych prezentów.

– Jak to? Nawet kwiatów?

– Nie.

– Dlaczego?

– Nigdy nie przynosił kwiatów.

– A czekoladek? Kosmetyków? Może płyty albo kasety?

– Nie. To nie ten typ. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, żeby Sasza przyniósł mi jakiś prezent. – Lera uśmiechnęła się lekko. – Był jeszcze dzieckiem. Nie umiał zabiegać o względy dziewczyny.

– Był od ciebie młodszy? – zainteresowała się Nastia.

– Starszy o rok.

Jasne, pomyślała Nastia. Dziewczyna uważa się za dorosłą i wielce doświadczoną, w jej oczach Sasza Barsukow był niedojrzałym smarkaczem. No to czemu, mili państwo, się z nim spotykała? Można by założyć, że zgodziła się na podobny „mezalians” z rozpaczy. Na bezrybiu, jak to się mówi…. Można by tak założyć, gdyby była brzydka. Ale jest przecież urocza, trudno uwierzyć, żeby cierpiała na brak wielbicieli. Pewnie stoją w kolejce po jeden jej uśmiech. Więc czemu wybrała Saszę Barsukowa, który był dzieckiem i nie miał pojęcia o podrywaniu dziewcząt? Chyba jednak nie wypada drążyć dalej tego tematu, mimo że jest bardzo ciekawy. Nastia udaje jednak Aleksandrę Wasiljewnę, podpułkownika milicji, i przyszła się dowiedzieć czegoś o pieniądzach studentów, które zebrano na podręczniki. O tym więc musi rozmawiać.

– Przypomnij sobie, proszę, czy Sasza nie wspominał o urodzinach albo o jakiejś rocznicy któregoś z kolegów.

– Nie – odparła Lera bez wahania.

– Nawet się nie zastanowiłaś – zauważyła Nastia. – Wiem, że chcesz się mnie jak najprędzej pozbyć, przyszłam jednak do ciebie nie dla rozrywki. Chłopcy wyłożyli pieniądze, to dla nich spora suma, więc powinni wiedzieć, czy dostaną w końcu swoje podręczniki, czy też pieniądze ostatecznie przepadły i muszą się znowu składać.

Przez chwilę Lera milczała, zapatrzona w okno.

– Nie mam czego sobie przypominać. Sasza nigdy nie rozmawiał ze mną o swoich kolegach. Nigdy. Wcale. Rozumie pani?

– Boże, czemu się złościsz? – Nastia postanowiła odegrać rolę troskliwej kwoki. – Co ja takiego powiedziałam? Skoro chłopak spotyka się z dziewczyną, to chyba naturalne, że rozmawiają o swoich bliskich, przyjaciołach i krewnych. Bo niby o czym mieliby rozmawiać?

– A pani oczywiście sądzi, że nie potrafimy znaleźć sobie innych tematów – rzuciła Lera pogardliwie. – Chłopak i dziewczyna nie mają ani serca, ani duszy, ani własnych pasji czy zainteresowań. Mogą rozmawiać tylko o ludziach, którzy ich otaczają. Wy, starsi, uważacie, że tylko wasze pokolenie cechuje się mądrością, młode zaś pozbawione jest rozumu.

Nastia ledwie powstrzymała uśmiech. Dziewczyna dała się łatwo sprowokować. Chyba ma duże kompleksy na punkcie swojej młodości, chodzi prawdopodobnie o to, że osoby, na których jej zależy, traktują ją jeszcze jak dziecko. Ona jest już oczywiście dorosła i chce, żeby ją odpowiednio traktować. Tymczasem z jakiegoś powodu nikt jej nie bierze na serio. W tej sytuacji nie powinna jednak szukać towarzystwa dziecinnego Saszy Barsukowa, lecz oglądać się za starszymi mężczyznami, tyle że oni pewnie nie doceniają jej dojrzałości, stąd nieustanna irytacja. Zabawna dziewczyna… Nie można traktować jej surowo, w końcu przeżyła straszliwą tragedię, tracąc oboje rodziców naraz, a potem jeszcze dziadka. Dziadka, który ponosi winę za jej nieszczęścia, który przestał być jej ukochanym dziadkiem i z którym musi teraz dzielić mieszkanie. Taki los może wypaczyć charakter. No dobrze, wracamy do głównego tematu rozmowy.

– Mimo to pomyśl, Lero, gdzie mogły się podziać pieniądze. Prawie dwa miliony. Czy Sasza nie kupował ostatnio jakichś kaset, książek albo ubrań? Bardzo cię proszę, postaraj się mi pomóc. Sama chyba rozumiesz, że gdy wrócę do instytutu, pod drzwiami mojego pokoju zastanę ze trzydziestu studentów liczących na to, że zwrócę im pieniądze. Nie każdy z nich ma rodziców, których może kolejny raz poprosić o sześćdziesiąt tysięcy. Wiele osób trafia do nas z powodu biedy, bo stypendium jest wyższe niż na uczelni cywilnej, mundur też bezpłatny, więc w ciągu czterech lat można zaoszczędzić na ubraniach. Dla nich strata sześćdziesięciu tysięcy to katastrofa. Co mam im powiedzieć? Że Lera Niemczinowa odmawia pomocy, bo jest nie w humorze? Że nie wie, co to są problemy finansowe, dlatego nie obchodzą jej ich żałosne tysiące?

Nastia mówiła niemal machinalnie, nie zastanawiając się nad słowami. Setki razy przeprowadzała podobne rozmowy, próbowała wyciągnąć potrzebną informację od przesłuchiwanego i zarzucała go nic nieznaczącymi, wręcz demagogicznymi frazesami. Sytuacja finansowa Saszy Barsukowa nieszczególnie ją ciekawiła, jego zabójstwem zajmowali się chłopcy z jej dawnego wydziału, oni zaś niczego nie przeoczą i pewnie już zdążyli sprawdzić tę hipotezę. W polu zainteresowania Nastii był dziadek Lery Niemczinowej. Musiała dowiedzieć się tylko jednego. Czy Wasilij Pietrowicz próbował uwikłać Saszę w przestępcze machinacje, a jeśli tak, to czy inicjatywa wyszła wyłącznie od niego (wtedy niech się tym dalej zajmuje Jura Korotkow z zespołem), czy może było to częścią, małym elementem, jednym oczkiem szerokiej sieci zarzucanej przez dobrze zorganizowanych przestępców w wodach milicyjnego środowiska, żeby wyłowić, a potem zwerbować młodych i żądnych pieniędzy milicjantów. Cała kombinacja z Lerą służyła tylko temu, żeby skłonić ją do rozmowy o pieniądzach, a co za tym idzie, o rodzinnym budżecie, co pozwoliłoby płynnie i naturalnie przejść do tematu dziadka. Pierwszy krok w tym kierunku został uczyniony, Nastia zainscenizowała sytuację, w której mogła niefrasobliwie zauważyć, że dziewczyna nie wie, co znaczą problemy z pieniędzmi. Zobaczymy, jaki będzie dalszy rozwój wydarzeń.

W odpowiedzi na atak gniewu Lera spiorunowała Nastię wzrokiem.

– Nie ma pani prawa rozmawiać ze mną w ten sposób. Owszem, nie narzekam na brak pieniędzy i mogę żyć, niczego sobie nie odmawiając, ale drogo za to zapłaciłam. Wolałabym żyć znacznie skromniej, byleby nie być sierotą.

Teraz patrzyła na gościa wyzywająco i z niecierpliwym wyczekiwaniem. No oczywiście, pomyślała Nastia, dziewczyna spodziewa się pytań, na które chętnie odpowie, pokazując starej i wstrętnej babie jej miejsce. Opowie mi o swojej tragedii i będzie z satysfakcją obserwować zażenowanie i wstyd, które mnie ogarną z powodu własnej niedelikatności. Ona jest przecież nieszczęśliwa, znękana i nierozumiana, a ja ośmieliłam się robić jej wyrzuty. Ojej, wyszło bardzo nieładnie…

– Daj spokój, Lero – powiedziała Nastia nad wyraz ugodowo. – Czemu bez przerwy się złościsz? Wierz mi, że wcale nie chciałam cię urazić. Niepokoją mnie studenci, stąd może nazbyt emocjonalny ton wypowiedzi. Przepraszam, jeśli moje słowa cię dotknęły. Nawiasem mówiąc, czy to będzie duży nietakt, jeśli zapytam, skąd bierzesz pieniądze na życie?

Widząc lekki uśmiech na twarzy Lery, Nastia domyśliła się, że słusznie oceniła sytuację. Dziewczyna czekała na to pytanie i pałała chęcią, by na nie odpowiedzieć. Na dobrą sprawę Nastia doskonale znała odpowiedź, ale był to niezbędny krok na drodze do upragnionego tematu – dziadka Lery. Musi więc cierpliwie wysłuchać tego, co dziewczyna ma do powiedzenia.

– Pewnie pani nie wie – zaczęła Lera z nieskrywaną dumą – że jestem córką znanego kompozytora, Giennadija Niemczinowa…

Nastia słuchała jednym uchem, żeby nie stracić wątku rozmowy. Lera nie mówiła niczego nowego, wszystko to było znane już od paru dni. Sędziwa krewna Niemczinowów wystarała się o przyznanie formalnej opieki nad nieletnią córką nieżyjącego małżeństwa i przez wszystkie spędzone razem lata umiejętnie zarządzała pieniędzmi leżącymi na kontach w banku oszczędnościowym, na które stale wpływały tantiemy za piosenki ojca Lery. Dochody były znaczne, bo Giennadij Niemczinow zdążył napisać sporo utworów, w dodatku większość z nich stała się hitami. Potem nastąpił okres zastoju, moda na estradzie szybko się zmienia, więc Niemczinow poszedł w zapomnienie. Stare zasoby finansowe na razie jednak wystarczały, bo krewna opiekująca się Lerą gospodarowała nimi oszczędnie i rozważnie. A potem pieniądze znowu zaczęły się pojawiać, moda powróciła i nowe pokolenie wykonawców włączyło do swojego repertuaru melodyjne i smutne pieśni. Ściślej mówiąc, wykonawca był tylko jeden – Igor Wildanow, ale obecnie cieszył się tak niesłychaną popularnością, że wszystkie stacje radiowe i telewizyjne nadawały pieśni Giennadija Niemczinowa w jego wykonaniu, nie mówiąc już o koncertach.

Nastia udawała, że uważnie słucha, a tak naprawdę dyskretnie rozglądała się po pokoju i obserwowała młodą panią domu. Coś tu się nie zgadza… Dziewczyna jest ładna i bez wątpienia niegłupia. Nie żyje w biedzie, ubrana jest modnie i bynajmniej nie tanio, w uszach ma złote kolczyki z perłami, nieduże, ale eleganckie, świadczące o doskonałym guście, na palcu oryginalny pierścionek z białym oczkiem. Pewnie z cyrkonią, bo gdyby to był brylant, kosztowałby krocie. Taka dziewczyna powinna cieszyć się nieustającym powodzeniem młodych mężczyzn i przebierać w nich jak w ulęgałkach. Uważa się za dorosłą, więc na pewno pragnie spędzać czas ze starszym chłopakiem, zresztą ma ku temu możliwości. Ale z jakiegoś powodu wybiera Saszę Barsukowa. To jego obdarza względami, a teraz usiłuje udowodnić, że był to właściwie mezalians i Sasza w ogóle jej się nie podobał. Nie umiał się zalecać, myślałby kto. No i co? Mogła go przepędzić na cztery wiatry. Ale tego nie zrobiła. A na pogrzeb nie poszła, Korotkow tam był, usiłował wyśledzić możliwe kontakty, Lery jednak nie zauważył. Nie przyszła się pożegnać ze swoim chłopakiem. Przypominało to sytuację, w której człowiek oddycha z ulgą, gdy nieproszony i siedzący do późnej nocy gość wreszcie postanowił się pożegnać. Dobre wychowanie nakazuje, żeby go odprowadzić do windy, ale gospodarze pośpiesznie podają mu płaszcz i szybko zatrzaskują za nim drzwi, żeby nie daj Boże nie zaczął nowego tematu. Nieproszony i natrętny gość. Nieproszony i natrętny Sasza Barsukow. A może jednak mile widziany? Przez dziadka Lery… Jura Korotkow wspominał przecież, że Wasilij Pietrowicz okazywał życzliwość Saszy i wciąż podkreślał, że chłopak jest dobrym towarzyszem dla jego wnuczki.

Czemu nie? Warto sprawdzić tę hipotezę. Wasilij Pietrowicz Niemczinow kontaktuje się z szeregowym milicjantem Aleksandrem Barsukowem, ale żeby ich spotkania nie rzucały się w oczy, organizuje je pod płaszczykiem odwiedzin Saszy u swojej wnuczki. Owszem, chłopak przychodzi do tego domu, ale przecież nie składa wizyty kryminaliście Niemczinowowi, tylko zaleca się do jego wnuczki i nie ma zielonego pojęcia, że jej dziadek to zabójca, który odsiedział dziewięć lat w kolonii karnej o zaostrzonym rygorze. Lera mu o tym nie powiedziała, wstydziła się, co można łatwo zrozumieć, a z dziadkiem Sasza w ogóle nie rozmawiał. Co go obchodził Niemczinow? Przecież nie do niego się zalecał. Do dziadka nie sposób się przyczepić, Sasza też jest czysty jak łza.

Albo inna hipoteza. Niemczinow robił dopiero podejście do Barsukowa. Poznał chłopaka z Lerą i cierpliwie czekał na jego wizytę. Czekał, aż Sasza dojrzeje i zaufa dziadkowi swojej ukochanej, po czym zacząłby go powoli urabiać. Ta hipoteza też pasuje, ale odzwierciedla tylko skutki, tymczasem Nastię interesuje przyczyna pierwotna: dlaczego Wasilij Pietrowicz to robił? Sam, z własnej inicjatywy, mając na względzie jakieś swoje ciemne sprawki, czy na czyjeś polecenie? Niestety Lera nie może tego wiedzieć, trzeba to wydobyć od dziadka. Ale jak? Można by wprawdzie zadać szereg pytań Lerze, tyle że nie wolno tego zrobić. No bo kim jest Nastia? Aleksandrą Wasiljewną, zastępczynią kierownika wydziału, na którym studiował nieżyjący chłopak, przyszła w sprawie zaginionych pieniędzy. Czy może więc zapytać z głupia frant, gdzie i w jakich okolicznościach Lera poznała Saszę Barsukowa? Czy chłopak zaglądał do mieszkania pod jej nieobecność? Nastia mogła zapytać o wiele rzeczy, gdyby przedstawiła się jako funkcjonariuszka wydziału kryminalnego. Ona jednak już nią nie jest, ani na podstawie fikcyjnej historyki, ani na podstawie oficjalnych dokumentów. Z tych ostatnich wynika, że pracuje na stanowisku eksperta-konsultanta. A według zmyślonej historyjki jest pracownikiem uczelni. Jak więc miałaby wytłumaczyć swoje zainteresowanie szczegółami życia osobistego Lery Niemczinowej, żeby to brzmiało prawdopodobnie i żeby nie wystraszyć dziadka, gdyby poznał treść ich rozmowy?

– Masz piękny pierścionek – powiedziała nagle. – Mogę obejrzeć?

Zachowała się jak typowa kobieta: przerwała smutną opowieść rozmówczyni, żeby zainteresować się ładnym cackiem. Zdziwiona Lera umilkła i wyciągnęła rękę nad stołem. Nastia jak urzeczona przywarła wzrokiem do kamienia mieniącego się kolorami tęczy w jaskrawym świetle żyrandola. Coś takiego… Dziwne rzeczy zdarzają się na tym świecie!

Wieczny odpoczynek

Подняться наверх