Читать книгу Zabójczy wirus. - Alex Kava - Страница 6

ROZDZIAŁ TRZECI

Оглавление

Reston, Wirginia

R.J. Tully nacisnął na hamulec, a wtedy za nim rozległ się pisk opon samochodów. Reakcja łańcuchowa. Kierowca yukona, który zajechał mu drogę, pokazał środkowy palec, zanim zdał sobie sprawę, że będzie musiał zatrzymać się na światłach.

– To nie moja wina – odezwała się Emma, córka Tully’ego, z siedzenia pasażera. Ściskała kubek cafe latte ze Starbucksa zakryty pokrywką, więc nic się nie wylało.

Tully zerknął na kawę, którą zostawił w miejscu przeznaczonym na kubek. Pokrywkę wcześniej zdjął, by nalać śmietankę. Zresztą nie znosił pić z kubków z pokrywkami. Ale może przekona się do nich, jak już wysprząta samochód. Wszystko wokół było zalane kawą, z jego spodniami włącznie.

– Czy ja mówię, że twoja? – spytał, nie spuszczając wzroku z kierowcy yukona, który obserwował go we wstecznym lusterku.

Czyżby prowokował Tully’ego do wyścigu? Któregoś dnia z wielką przyjemnością wyciągnie odznakę FBI i pomacha nią przed nosem takiemu idiocie jak ten. Zwłaszcza teraz chętnie by to zrobił, kiedy facet utknął na światłach razem z samochodami, którym zajechał drogę.

Tully zerknął na siedzącą w milczeniu Emmę. Patrzyła przez boczne okno, popijając kawę.

– Czemu tak powiedziałaś? – spytał.

– Spóźnisz się do pracy, bo musisz mnie podwieźć. – Wzruszyła ramionami, nie odwracając się. – Spieszysz się, ale to nie moja wina, że jesteś spóźniony.

– Ten palant zajechał mi drogę – rzekł Tully, o mały włos nie dodając, że nie ma to nic wspólnego z faktem, iż on się spieszy. No i, rzecz jasna, to nie jego wina.

Na szczęście ugryzł się w język. Kiedy znowu zaczęli się o wszystko obwiniać? On i jego była żona stale to robili, ale dopiero w tym momencie uprzytomnił sobie, że tę samą grę prowadzi z córką. Jakby mieli to zapisane w genach, tę odruchową reakcję na zewnętrzne bodźce.

– To nie twoja wina, Słodki Groszku – oznajmił Tully. – Wiesz, że chętnie podrzucę cię do szkoły. Ale cieszyłbym się też, gdybyś mnie wcześniej uprzedziła, że masz taką potrzebę.

– Andrea zachorowała. Wiedziałeś o tym tak jak ja. – Spojrzała na niego wyzywająco.

Tully nie połknął haczyka, nie dał się sprowokować. Wielce z siebie rada Emma poprawiła długie jasne włosy, które wciąż wpadały jej do oczu. „Taka moda”, mówiła mu za każdym razem, kiedy zwracał jej uwagę. Miała piękne błękitne oczy, nie powinna ich zasłaniać. Nie powiedział jednak ani słowa na ten temat, bo Emma przewróciłaby tylko oczami i westchnęła.

Zapaliło się zielone światło. Tully zdjął nogę z hamulca i powoli ruszył. Miał sztywny kark, ale może to wcale nie przez tego chamskiego kierowcę yukona. Nie układa im się z Emmą. Była w ostatniej klasie. Nieustannie mu przypominała, że żyje w wielkim stresie, ale Tully widział, że interesują ją tylko przyjemności, włóczenie się po centrum handlowym albo wypady do kina z koleżankami.

Irytował go jej niefrasobliwy stosunek do nauki, kiepskie oceny i niepoważne podejście do dalszej edukacji. Kładł na jej biurku stosy katalogów z informacjami o rekrutacji do college’ów, ona zaś zakrywała je egzemplarzami „Bride” i „Glamour”, bardziej przejęta faktem, że zostanie druhną na ślubie swojej matki niż zdobyciem stypendium do college’u.

Czasami bardzo przypominała mu Caroline. Na dodatek z wiekiem stawała się coraz bardziej podobna do matki: jasna karnacja, blond włosy, szafirowe oczy, które niemal instynktownie wiedziały, jak nim manipulować. Po Tullym odziedziczyła chyba tylko szczupłą figurę i wzrost.

Nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie będzie po tym ślubie. Został tylko tydzień. Może jakoś to przeżyje. Podniecenie córki z powodu ślubu matki nie stawało mu ością w gardle wyłącznie dlatego, że Emma lekceważyła edukację. Wiedział to sam, bez pomocy Freuda.

Nie zazdrościł Caroline, że wychodzi za mąż. Nie chodziło też o ich rozwód, który miał miejsce tak dawno temu, że musiał się porządnie zastanowić, by powiedzieć, ile to już lat. Nie, chodziło o dojmujące poczucie, że traci córkę, bardziej zainteresowaną nowym życiem Caroline.

Tuż po rozwodzie Caroline odesłała do niego Emmę, bo nie chciała, by cokolwiek przypominało jej o przeszłości. Tak w każdym razie Tully to zapamiętał. Teraz wszyscy żyli tym nieszczęsnym ślubem, oczekując, że Tully nadal będzie się wysilał, jako odwieczny gwarant stabilności. Złościło go, że był tak niezawodny i godny zaufania, iż nikomu nawet nie przyszło do głowy, by mogło być inaczej.

Zerknął nerwowo na zegarek. Niezawodny, godny zaufania i spóźniony. Ale tylko on się tym przejmował, w każdym razie jeśli chodzi o spóźnienie. Kiedy zadzwonił do szefa i uprzedził go, że się spóźni, wyczuł w głosie Cunninghama zniecierpliwienie, jakby uważał tę informację za zbędną.

– Nie musi tak być – powiedziała Emma, przywracając go do teraźniejszości.

Odgarnęła włosy z oczu, odwrócona do niego, i wzrokiem pełnym nadziei, jak mała dziewczynka, która chce, by wszystko dobrze się układało. W ciągu minionych czterech lat wiele razem przeszli. Emma miała rację, to nie musi się skończyć wzajemną niechęcią. I znowu to ona wykazuje się rozsądkiem. To ona sprowadza go na właściwą drogę i przypomina, co jest naprawdę ważne. Nie, nie muszą się kłócić ani oskarżać się nawzajem. Z radością zaakceptował pakt pojednania.

Uśmiechnął się do niej, wjeżdżając na krawężnik przed budynkiem szkoły. Zanim jednak przyznał córce rację i powiedział, że ją kocha, Emma oznajmiła:

– Nie musiałabym być uzależniona od Andrei, gdybyś kupił mi samochód. Wtedy byłoby mi o wiele łatwiej i wygodniej.

Więc o to chodzi. Tully starał się nie okazać rozczarowania, podczas gdy Emma wyciskała całusa na jego policzku. Wyskoczyła z samochodu jak strzała, przekreślając wszelkie nadzieje na pojednanie.

Zabójczy wirus.

Подняться наверх