Читать книгу The Division 2. Skoro świt - Alex Irvine - Страница 7

Rozdział 3

Оглавление

APRIL

Spędziła wiosnę na przeszukiwaniu Strefy Mroku, kierując się wskazówkami, które poskładała zimą. Przez ostatnie tygodnie zaznajomiła się z każdym odcinkiem bariery separującej strefę od reszty miasta. Wiedziała, gdzie są luki oraz skąd i dokąd prowadzą podziemne przejścia pomiędzy budynkami. Owe luki i tunele nigdy nie istniały zbyt długo. Albo zamykało je JTF, albo przejmowali je kryminaliści i wtedy korzystanie z nich stawało się zbyt niebezpieczne. Lecz równie szybko jak znikały stare przejścia, pojawiały się nowe. Utrzymanie obszaru wielkości Strefy Mroku w całkowitej izolacji było niemożliwe.

Problem polegał na tym, że miejsce, do którego musiała dotrzeć, znajdowało się w najgorszej części Strefy Mroku – tuż przed Central Parkiem. Po południowych obszarach łatwiej się było poruszać. Tam też było niebezpiecznie, jednak główna baza JTF znajdowała się bliżej południowego krańca strefy. Przez kilka miesięcy po ataku Dolarowej Grypy, która spustoszyła Nowy Jork, JTF i Division zaczęły przywracać namiastkę porządku od mniej więcej Trzydziestej Czwartej na południe. Ale nie na północ. Tam agenci Division pojawiali się rzadziej, a obecność JTF ograniczała się do ufortyfikowanych kryjówek rozrzuconych wokół granic Central Parku i okolicznych ulic. Nauczyła się oceniać, jak niebezpieczna jest dana okolica w oparciu o to, jak często widziała charakterystyczne cechy agenta Division: pomarańczowe kółko na plecaku, sprzęt optyczny i audio, a przede wszystkim typową dla nich niezależność. Chodzili, gdzie chcieli, nie ograniczały ich żadne zasady użycia siły, mieli mandat, żeby robić wszystko, co konieczne, by powstrzymać całkowity upadek cywilizacji. Im więcej ich widziała w okolicy, tym niebezpieczniejszy był dany obszar – a okolice, gdzie poruszali się zespołami, a nie w pojedynkę, były najgorsze.

Północy sektor Strefy Mroku był jednym z takich obszarów.

Obserwowała więc, zachowując spokój i korzystając z nadarzających się okazji. Wchodziła do strefy tylko w ciągu dnia, trzymając się grup, którym ufała, i wymykając się, gdy tylko robiło się gorąco. W niektóre dni do Strefy Mroku nie można się było dostać. Albo zawracali ją agenci Division czy patrole JTF, albo miały miejsce strzelaniny, albo rozpętywały się pożary. Całe kwartały były wypalone przez apokaliptyczne gangi, które wyrastały jak grzyby po deszczu po wybuchu epidemii. Nawet jeśli zdołała wejść do strefy i miała szansę, by zbliżyć się do budynku, który był jej celem, to wpadała wtedy w tarapaty. Najczęściej udawało jej się uniknąć rozlewu krwi, a trzy lub cztery razy życie uratowali jej agenci Division. Kilka razy musiała kogoś zastrzelić. Choć wiedziała, że nie dało się tym śmierciom zapobiec, czuła ich ciężar. Nie chciała żyć w świecie, w którym zabójstwa są na porządku dziennym.

Ale taki właśnie był w tym momencie świat, a przynajmniej taki był Nowy Jork. Lepszy niż wcześniej, ale na pewno daleki od normalności. Zresztą nie miała pojęcia, jak miałaby teraz normalność wyglądać, skoro miliony ludzi umarły, rząd upadł, komunikacja nie działała, wielkie miasta opustoszały, ziemia uprawna leżała odłogiem… Po pewnym czasie normalne było tylko to, że budzisz się rano. Ludzie musieli się jakoś dostosować. Jej się to udało.

Po części dlatego, że zaraza i jej skutki pokazały, że ma odporność, jakiej się po sobie nie spodziewała. Gdy pół roku temu siedziała przed komputerem, nie przyszłoby jej do głowy, że będzie wspinać się po niszczejącej barykadzie do objętego kwarantanną piekła. Ale miała misję. Czy raczej obsesję, która zapłonęła w jej wnętrzu, gdy przetrwała zarazę i morderczy chaos, jaki po niej nastąpił. Utrzymywała ją przy życiu podczas mroźnych nocy i wypełnionych głodem dni, zapewniała koncentrację, dawała cel w życiu. Najważniejszą wskazówką był adres:

58. Zachodnia 117

Dziś wreszcie tu dotarła. Po części dlatego, że udało jej się pociągnąć za sobą agenta Division. Zauważyła go na dachu już na rogu Central Parku i wybrała punkt wejścia do Strefy Mroku w nadziei, że albo zagrodzi jej drogę, albo ruszy jej śladem. Mając go za plecami, mogła skupić się na podążaniu naprzód i dotrzeć tu szybciej. Podziękowała mu w myślach, choć nie wiedziała, jak się nazywa.

Fasada budynku nr 177 przy Pięćdziesiątej Ósmej Zachodniej była otwarta, jakby był w trakcie budowy lub remontu, gdy uderzyła Dolarowa Grypa. Zagracone wnętrze sugerowało, że mieścił się tu kiedyś sklep z rowerami. Weszła do środka, próbując uspokoić oddech. To tutaj.

Zanim poszła dalej, nadstawiła uszu. Obecność ludzi w budynku mogła się manifestować na różne sposoby. Nie tylko poprzez dźwięki, gwałtowne wciągnięcie powietrza czy niemal niesłyszalny szelest przestępowania z nogi na nogę – nie, czyjąś obecność można było wyczuć poza świadomością. Puste budynki emanowały pustką. W którymś momencie nauczyła się to odróżniać.

Przed nią, na tyłach dawnego sklepu, znajdowały się schody, a obok otwarte drzwi przeciwpożarowe. Przez nie dostrzegła korytarz prowadzący do wnętrza budynku. Po prawej znajdował się inny, krótszy korytarz, z wyważonymi drzwiami na końcu. Kiedy włączyła latarkę, zobaczyła za nimi schody prowadzące w dół.

58. Zachodnia 117 piwnica

Powoli schodziła schodami, intensywnie nasłuchując. Nie usłyszała jednak niczego poza delikatnym szuraniem taśmy bezpieczeństwa na każdym stopniu pod jej stopami. Gdy dotarła na sam dół, również nic nie usłyszała. Piwnica stanowiła labirynt wąskich korytarzy, dochodzących do ciepłowni, pomieszczeń serwisowych, paneli elektrycznych, całego wewnętrznego systemu krążenia i układu nerwowego nowoczesnego wieżowca. Zajrzała pobieżnie do każdego z tych miejsc i ruszyła dalej. Dotarła do większego pomieszczenia i zatrzymała się w progu.

W najbliższym rogu stała wielka szafa serwerowni, ciemna i wygasła. Po podłodze walały się koce i pogniecione kartonowe pudła oraz opakowania po jedzeniu i papierosy. Te ostatnie przyciągnęły jej uwagę. Były cenne, a skoro nadal tu leżały, to znaczy, że od dawna nikogo tutaj nie było.

A to znaczyło…

Przerwała ciąg myśli i kontynuowała przegląd pomieszczenia, choć czuła, jak serce tłucze się jej między żebrami. Pośrodku pomieszczenia stał rozkładany stolik z mapą Manhattanu pokrytą zapisanymi skrawkami papieru. Na przeciwległej ścianie wisiała biała tablica z listą nazwisk. Każdemu przyporządkowano zestaw współrzędnych, szerokość i długość geograficzną.

Jedno z nazwisk należało do niej.

To jest to miejsce. Albo raczej nim było, gdyż nie znalazła tu mężczyzny, którego szukała. Sądząc po zapachu i zatęchłym powietrzu, odgadła, że nie było go tu od dawna. Nie dostrzegła również żadnych śladów walki, krwi na podłodze czy dziur po kulach w ścianach. Pod jej stopami nie zabrzęczała żadna łuska.

A więc nie ma go tutaj, domyślała się jednak, że musi być niedaleko. Po co wysyłać zaproszenie, jeśli nie zamierza się przyjąć gościa?

April, ukrywam się, przyjdź 58. Zachodnia 117 piwnica

Tak właśnie zrobiła. A teraz patrzyła na ostatni element układanki. „Okej” – pomyślała. „Najpierw robimy to, co oczywiste”.

Powoli ruszyła z powrotem na parter, wypatrując jakiegoś ruchu. Weszła po schodach i zatrzymała się.

Budynek – a przynajmniej ta jego część – wydawał się pusty. Poszła dalej przez pozostałości sklepu. Za wyłamanymi drzwiami przeciwpożarowymi ciągnął się wyłożony wykładziną korytarz, w którym cuchnęło pleśnią i uryną. Na jego końcu znajdowały się kolejne przeciwpożarowe drzwi. Zawróciła do sklepu i spojrzała na schody prowadzące w górę. Zanim zaczęła po nich wchodzić, zsunęła strzelbę z ramienia i skierowała lufę nisko przed siebie. Nadal żadnych dźwięków, żadnego poczucia, że jest obserwowana.

Weszła na piętro i wyjrzała z klatki schodowej, nasłuchując jakichkolwiek śladów ludzkiej obecności.

Nic. Ale musiał gdzieś tu być. Weszła na kolejne piętro.

Gdy wyjrzała z klatki na trzecie piętro, wyczuła, że ktoś tam mieszka. Niektóre drzwi były otwarte, cichy szum jakiegoś elektrycznego urządzenia dochodził z tych w połowie korytarza po lewej. Prąd nie pochodził z sieci w budynku. Widziała przepalone panele. A więc ktoś podłączył się do jakiejś nielegalnej sieci. Czyli miał wsparcie. Tylko czyje? Nieobecność wartowników sugerowała, że nie gangu kryminalistów. Oni lubili afiszować się ze swoją siłą.

„A więc może to ktoś pod opieką Division? Ukryty tu, w Strefie Mroku?” To pasowałoby do tego, co wiedziała… Ale rodziło też kolejne pytania.

Podeszła do drzwi i zatrzymała się. Szukał tego miejsca przez wiele miesięcy. Jeśli się myli…

Wiedziała, że nie ma takiej możliwości. Przeszła przez próg, trzymając superdziewięćdziesiątkę opartą o biodro.

Przed Dolarową Grypą był tu gabinet lekarski. Pod jedną ścianą stał sprzęt medyczny, a naprzeciwko dwa biurka przy wychodzącym na południową stronę oknie. Jasne wiosenne słońce przedzierało się pomiędzy wysokościowcami od południa. Ścianę między sprzętem medycznym a oknem zajmowały półki na książki. Wśród rzędów tytułów poświęconych epidemiologii, biologii komórki i genetyce wirusów jedna książka zwróciła jej uwagę: Upadek Nowego Jorku.

Zgubiła swój egzemplarz, ten, który dał jej Bill. Używała go, by utrzymać się przy życiu, na marginesach prowadziła zapiski w tygodniach, które nastąpiły po wybuchu zarazy. Gdy je potem wielokrotnie czytała, odkrywała ukryte wskazówki, a te doprowadziły ją do tego miejsca i mężczyzny, który siedział przy jednym z biurek. Miał około sześćdziesięciu lat, falę włosów w kolorze pieprzu i soli i nisko opuszczone na nosie okulary do czytania. Pisał coś w notesie, zerkając na ekran komputera.

Odezwała się z progu.

– Roger Koopman?

Spojrzał, a ona zauważyła, że zanim popatrzył jej w twarz, dostrzegł strzelbę.

– Nie mam nic wartościowego – oznajmił.

– Może powinnam zapytać: Warren Merchant? – odparła.

Zmierzył ją wzrokiem i jego twarz przybrała dziwny wyraz – jakby zobaczył kogoś, kogo nigdy nie spodziewał się ujrzeć, i nie był pewien, jakie to wywołuje w nim odczucia.

– Jestem April Kelleher – dodała. – Od dawna pana szukam.

Ciąg dalszy w wersji pełnej.

The Division 2. Skoro świt

Подняться наверх