Читать книгу Franck Ribery. Piłkarz z blizną - Alexis Menuge - Страница 6
Wbrew wszelkim przeciwnościom
Оглавление„Blizna? To mój znak rozpoznawczy” – opowiada Franck Ribéry o znamieniu na swojej twarzy. Dwa lata po swoich narodzinach 7 kwietnia 1983 roku mały Franck o włos uszedł śmierci. Jechał samochodem wraz z rodzicami przez Boulogne-sur-Mer. Znajdował się na tylnym siedzeniu, bez pasów. Po kolizji z innym pojazdem z impetem uderzył głową w przednią szybę. „W tamtych czasach nie było obowiązku zapinania pasów na tylnych siedzeniach – opowiadał jednemu z moich kolegów François, ojciec piłkarza. – Franck odniósł ciężkie obrażenia. Spędził bardzo dużo czasu w szpitalu. Bałem się, że go stracę”.
Chłopak jednak przeżył. „Wiem, że miałem mnóstwo szczęścia – wspomina Ribéry. – W pewnym sensie ta sytuacja mi pomogła. Była cały czas obecna, gdy dorastałem. Bez wątpienia mnie to wzmocniło. Radziłem sobie ze wszystkim, co po tym nastąpiło. Gdy wszyscy na ulicy się na mnie gapili, bywało to nie do zniesienia”. Franck opowiedział mi pewną historię, której nie zapomniał do dziś: „Byłem z rodzicami w podróży i pewna kobieta patrzyła na mnie bez przerwy chyba ze dwie minuty, tak jakbym był z innej planety. Wówczas moi rodzice wstali i zapytali ją: »Czy ma pani jakiś problem? Coś pani nie pasuje?«”.
Franck musiał żyć z ciągle wbitymi w niego spojrzeniami i znosić szyderstwa na ulicach Boulogne-sur-Mer. Blizny są częścią jego doświadczeń i tak naprawdę bardziej mu pomogły, niż zaszkodziły. Ribéry bez szram? On sam nie może sobie tego wyobrazić. Nie byłby tą samą osobą. Będąc dzieckiem, codziennie zmagał się z tym, że inni się w niego wpatrują. Znosił to i rzadko wybuchał łzami – nigdy jednak przed ludźmi. W końcu nauczył się bronić. Franck zawsze był wrażliwym chłopakiem, który niechętnie się bił, ale też nie dawał za wygraną i odpierał ataki w każdej sytuacji. Nie pozwalał się źle traktować, nie znosił niesprawiedliwości. Bez wątpienia brał udział w kilku bójkach, nie zdarzało mu się to jednak nagminnie. Nie można powiedzieć, że Franck to typ brutala.
„Już w dzieciństwie rówieśnicy nazywali mnie Quasimodo. Czy może pan to sobie wyobrazić? Potwornie mnie to bolało. W pewnej chwili całą skumulowaną we mnie złość wyładowałem w grze w piłkę. Bez tej blizny byłbym zwykłym chłopakiem. Teraz mam jednak silny charakter i niezłomną wolę. Jestem dumny z tego, co musiałem przejść. Nigdy nie było mi łatwo. Dziś kocham swoją twarz. Kocham swoje życie”.
Franck żył w małym mieszkaniu w bloku z wielkiej płyty, razem z ojcem François (górnikiem), mamą Marie-Pierre (sprzedawczynią), dwójką braci, François i Stevenem oraz siostrą Ludivine. Jego położone na północy Boulogne-sur-Mer osiedle, gdzie mieszkało 12 tysięcy ludzi, nazywano Chemin Vert – „zieloną drogą”. W biednym robotniczym miasteczku warunki socjalne były ciężkie. Wszystkie bloki były zbudowane z wielkiej płyty i wyglądały tak samo. W oknach pełno anten satelitarnych. Zardzewiałe drzwi wejściowe, popękane betonowe ściany wyglądające, jakby za chwilę miały się rozpaść.
Podczas zimy bezustannie mży, a ulice są zazwyczaj wyludnione. Stade de la Libération (Stadion Wolności) znajduje się na północy miasta, naprzeciw cmentarza. Murawa jest w wyśmienitej kondycji. Jeszcze dwa lata temu klub US Boulogne z Boulogne-sur-Mer grał w Ligue 1, najwyższej klasie rozgrywek we Francji. Obecnie występuje w trzeciej lidze. Gdy pojechałem tam z wizytą, w oczy rzucił mi się napis na czerwonej tablicy: „RIBÉRY”. Na jego cześć nazwano tak jedną z trybun. Nie zapomniano tu o nim.
W Chemin Vert nie dzieje się zbyt wiele. Betonowy plac, na którym kiedyś grał w piłkę Ribéry, jest pusty. Wygląda tak, jakby nic się tutaj nie działo. Latem jednak trenuje na nim kilku mężczyzn, którzy 20 lat temu kopali piłkę wraz z obecnym mieszkańcem Monachium.
Budynek, w którym spędził dzieciństwo, już nie istnieje. Lokale socjalne zostały rozebrane kilka miesięcy wcześniej. Okolica jest rewitalizowana. Na rodzimym osiedlu Francka wznoszone są nowe budynki, bo większość starych grozi zawaleniem. Ribéry kupił swoim rodzicom mały dom w okolicy stadionu.
Biedę mieszkańców tego portowego miasta da się odczuć na każdym kroku. Ale wszyscy są dumni ze swojego „Francka”. „Odwiedza nas regularnie – opowiada Salim, który kiedyś grał przeciwko Ribéry’emu na betonowym placu. – Pozostał tym samym chłopakiem. Jest otwarty, miły i uprzejmy. Jedyna różnica polega na tym, że dziś nosi droższe ciuchy”.
„Na naszym placu był bez wątpienia najlepszy – dodaje Salim. – Był szybki, potrafił świetnie dryblować, ale przede wszystkim doskonale radził sobie w pojedynkach jeden na jeden. Sprawiał wrażenie opętanego. Już wtedy miał mentalność zwycięzcy. Wcale mnie nie dziwi, że wspiął się na piłkarskie szczyty”.
Młodzież spędza wiele czasu przed wejściami do klatek schodowych, a niektórzy miejscowi noszą koszulki Bayernu z „siódemką” na plecach. W Boulogne-sur-Mer, na wybrzeżu, stopa bezrobocia wynosi ponad 60 procent. Franckowi również nie było w tamtych czasach łatwo. Gdyby nie był tak silny psychicznie, zapewne nie zdołałby się przebić. Był zdany całkowicie na siebie. Właśnie to sprawiło, że stał się później wielkim piłkarzem.
Mając sześć lat, Franck rozpoczął treningi w FC Conti, klubie z siedzibą w samym środku osiedla. Już wtedy w głowie miał tylko piłkę. Myślał o niej dzień i noc – była dla niego bez wątpienia najważniejsza. Na betonowym placu Chemin Vert spędzał z kolegami masę czasu. „Dziennie graliśmy od czterech do pięciu godzin, zawsze czterech na czterech. Panowała jedna zasada: zwycięska drużyna mogła pozostać na boisku. Był to wyśmienity bodziec do nieustannego wygrywania. Plac miał oświetlenie, więc zdarzało się nam grać do pierwszej lub drugiej w nocy. Czasami podjeżdżała nawet policja, bo byliśmy zbyt głośno”.
Młody zawodnik był w stanie podbijać piłkę czterysta razy. Właśnie wtedy Franck zaczął marzyć o wielkiej karierze. Już wtedy odznaczał się walecznością, a to oznaczało, że nawet w meczach o pietruszkę, kiedy zwycięstwo nie dawało żadnych korzyści, koniecznie chciał wygrać. Porażka nie wchodziła w grę. W głębi serca Franck gardził przegraną. Pod tym względem nic się do dziś nie zmieniło.
Drugim przystankiem w jego karierze był A.C.O Aiglon, klub mający siedzibę po sąsiedzku z Conti. Tam z miejsca stał się zawodnikiem przesądzającym o wynikach, najlepszym strzelcem drużyny. Przeciwnicy cały czas go prowokowali i dokuczali mu ze względu na bliznę. Najgorszą, a także najczęstszą obelgą było określenie „Quasimodo”. Nierzadko nazywano go też „brzydką wroną” bądź określano mianem „Scarface”.
Odpowiadał przeciwnikom, kręcąc nimi i upokarzając ich, aż padali na murawę. Szybko zauważono, jak zaawansowany jest pod względem technicznym. Scout z Lille OSC obserwował go przez pewien czas, aż w końcu zdecydował się złożyć mu ofertę, mimo że Ribéry miał dopiero 13 lat. Aby załapać się do akademii piłkarskiej klubu z północnej Francji, należało mieć jednak skończone co najmniej 15 lat. Dla Ribéry’ego zrobiono wyjątek. Jego rodzice nie zastanawiali się zbyt długo i pozwolili mu przeprowadzić się do miasta oddalonego od domu o 140 kilometrów. Tata François nawet dziś nie ma wątpliwości: „Mój syn nadawał się na piłkarza. Nie należało mu rzucać kłód pod nogi. Perspektywy w Boulogne-sur-Mer nie były zbyt dobre. Dostał szansę, którą musiał wykorzystać”.
Nie podpisał w Lille kontraktu. Nie dostawał też pieniędzy od ojca, jedynie kieszonkowe. Mógł dzięki nim organizować sobie wypady nad morze czy pójść do kina. Dodatkowo otrzymywał raz do roku nowe korki od A.C.O Aiglon. W swoim dawnym klubie był bowiem w dalszym ciągu lubiany. Chciano mu w ten sposób podziękować i dodać otuchy na drodze ku przyszłości.
W internacie Lille OSC został w sumie trzy lata. W tym czasie okazało się, że Franck rośnie zbyt wolno. Osoby z klubu nie bardzo w niego wierzyły. W końcu podjęto decyzję o zakończeniu współpracy z młodym zawodnikiem. Jako powód podano jego kondycję fizyczną i fakt, że dążenie do jak najszybszego osiągnięcia sukcesu w futbolu wpłynęło u niego na znaczne zaniedbanie obowiązków szkolnych. Po prostu nie miał ochoty na naukę. W 1999 roku powrócił smutny i sfrustrowany do Boulogne. „Dobrze radziłem sobie z piłką, ale uważali, że jestem za mały. To była prawdziwa przyczyna, a nie wymysły, że nie radziłem sobie w szkole i się biłem”. Franck mimo wszystko jest w kontakcie z niektórymi osobami do dziś pracującymi w Lille OSC.
W końcu zaczął występować w młodzieżowej drużynie US Boulogne. Za grę otrzymywał miesięcznie 150 euro. Z klubem awansował do trzeciej ligi. Był to jego pierwszy piłkarski sukces. „Franck już wówczas posiadał dar: potrafił dryblować jak mało kto w jego wieku” – przypomina sobie Bruno Dupuis, jego były trener w Boulogne.
Mniej więcej w tym czasie, w wieku 16 lat, poznał swoją przyszłą żonę – Wahibę. Mieszkała kilka bloków od niego, była rodowitą Algierką. Ch’ti Franck, jak nazywano go w związku z jego północnofrancuskim pochodzeniem, szybko się w niej zakochał. Później, w 2004 roku, przeszedł na islam, przyjmując imię Bilal Yusuf Mohammed. „Mieszkałem w dzielnicy, gdzie żyło wielu muzułmanów. Pewnego dnia przestałem jeść wieprzowinę. Gdy związałem się z Wahibą, przejście na islam wydało mi się logiczne. Najbardziej podobał mi się w nim szacunek dzieci wobec starszych. Dlatego przed każdym meczem odmawiam krótką modlitwę. To odpowiednio mnie nakierunkowuje i dodaje jeszcze więcej pewności siebie w nadchodzącym meczu”. Kilka sekund przed pierwszym gwizdkiem Ribéry idzie na środek boiska i pada na kolana tam, gdzie znajdzie się piłka przed rozpoczęciem meczu, schyla głowę, po czym podnosi dłonie do modlitwy. Podczas gdy inni przybijają piątki, Franck samotnie się koncentruje. „Religia to tylko moja sprawa i świadoma decyzja. Jest kwestią prywatną. Mogę jedynie powiedzieć, że dzięki islamowi stałem się jeszcze bardziej hojny i odważny”. Zaledwie kilka miesięcy po zmianie wiary Ribéry ożenił się z Wahibą.
W swoim rodzinnym mieście Franck Ribéry uchodzi za synonim sukcesu. Udało mu się wyrwać i wedrzeć na szczyt. „Gdy patrzymy, jak z szacunkiem wysłuchuje poleceń trenera Bayernu, jak po stracie piłki rusza do obrony, aby ją odzyskać, widzimy, że daje wspaniały przykład naszym dzieciom, które marzą, by zostać profesjonalnymi piłkarzami” – powiedział Serge Legroux, dyrektor szkoły w Boieldieu, dzielnicy Boulogne-sur-Mer, a prywatnie znajomy Francka z dawnych lat.
W grudniu 2011 roku Ribéry otworzył wraz z Wahibą Shisha-Bar w swoim rodzinnym mieście. Nazwali go O’Shahiz, nawiązując do imion dwóch córeczek: Hiziyi oraz Shahinez. W karcie nie znajdzie się tam napojów alkoholowych. Franck chciał szczególnego baru, czegoś oryginalnego. Pieczę nad nim trzymał szwagier piłkarza, latem 2013 roku Ribéry podjął jednak decyzję o zamknięciu lokalu. „To nie było opłacalne, bo przychodziło za mało gości. W Boulogne-sur-Mer nie dzieje się zbyt wiele”.
Rok 2002 był dla Francka szczególny. Pierwszy raz w życiu opuścił swój region: razem z Wahibą wyprowadził się na południe kraju. A to dlatego, że nie porozumiał się z władzami klubu co do podwyżki. W Boulogne-sur-Mer otrzymywał tylko skromne 400 euro miesięcznie. Mając 19 lat, podpisał swój pierwszy profesjonalny kontrakt w Alès, położonym w regionie Langwedocja-Roussillon, w departamencie Gard. Grał tam w trzeciej lidze. „Z jednym z kolegów jechaliśmy do Alès tysiąc kilometrów przez całą noc, aby się zaprezentować”.
Ribéry był przeszczęśliwy, że w końcu otrzymał szansę. W Alès miał zarabiać 1500 euro, sumę, która nie do końca wystarczała na utrzymanie dwóch osób, ale mogła zapewnić jakiś start. Lecz po kilku tygodni włodarze Alès przestali płacić, po czym ogłosili bankructwo. Ze względu na brak pieniędzy Franck i Wahiba musieli przesunąć zaplanowany ślub. Dzięki René Marsiglii para mogła jednak pomieszkać jeszcze kilka miesięcy na południu Francji. Był on trenerem o wielkim sercu, więc zaproponował im pomoc. Przez dwa miesiące płacił za piłkarza czynsz. „Byłem tysiąc kilometrów od moich bliskich. Miałem już debet na koncie i nie stać mnie było nawet na jedzenie. Musiałem zarabiać na siebie i żonę. To był ciężki czas” – mówił Ribéry.
Piłkarska posucha trwała jeszcze przez pewien czas. W En Avant Guingamp był na testach. Grał tam również Didier Drogba, dziś jeden z najlepszych napastników na świecie. Po dwóch tygodniach z Francka zrezygnowano. Prezydent Guingamp Noël Le Graët uważał, że piłkarz jest zbyt drobny. Dziś Le Graët jest prezydentem Francuskiego Związku Piłki Nożnej. W minionych latach wielokrotnie przyznawał, że popełnił błąd, nie rozpoznając wyjątkowego talentu Francka Ribéry’ego oraz wysyłając go przedwcześnie do domu. Rzeczywiście, zmarnował okazję na stworzenie w swoim klubie duetu marzeń Drogba – Ribéry. Franck udał się na kolejne testy do Stade Malherbe de Caen w Normandii oraz do Amiens na północy kraju. Sztaby szkoleniowe owych klubów również nie były przekonane do jego umiejętności.
„Nikt go nie chciał. Uważano, że jest za wolny. To wcale nie żart! Działacze nigdy nie brali go na poważnie. Patrząc dziś wstecz, można pomyśleć, że to szaleństwo” – uważa Jean Fernandez, jego późniejszy trener w FC Metz oraz Olympique Marsylia.
(...)