Читать книгу Tomek wśród łowców głów (t.6) - Alfred Szklarski - Страница 3

Spotkanie w Sydney

Оглавление

Na przedmieściu w południowej części Sydney9, w willi dyrektora Parku Taronga – olbrzymiego ogrodu zoologicznego, odbywało się przyjęcie. Pan Filip Hart podejmował niezwykłych gości, albowiem z wyjątkiem jego przyjaciela Karola Bentleya, dyrektora Ogrodu Zoologicznego w Melbourne10, wszyscy byli dla niego zupełnie obcymi ludźmi.

Inicjatorem tego przyjęcia był znany zoolog Karol Bentley. Kilka lat temu odbył jako doradca wyprawę łowiecką w głąb kontynentu australijskiego. Przewodzili jej polscy łowcy dzikich zwierząt, zatrudnieni w hamburskim przedsiębiorstwie Hagenbecka. Razem z dorosłymi mężczyznami wziął wtedy udział w łowach młody chłopiec, Tomasz Wilmowski, syn kierownika wyprawy. Bentley bardzo polubił Tomka. Chciał go nawet przyjąć na wychowanie, gdyż obawiał się, że ustawiczne podróżowanie ojca uniemożliwi chłopcu naukę. Tomek ze wzruszeniem podziękował Bentleyowi za wielkoduszną propozycję, lecz nie zgodził się pozostać w Australii. Od 1904 roku minęły już cztery lata. W tym czasie Tomek brał udział w wielu wyprawach łowieckich i wyrósł na bardzo dzielnego młodzieńca.

Bentley, powiadomiony listownie o pobycie w Australii swych polskich przyjaciół, telegraficznie zaproponował im spotkanie w Sydney. Przyjęli jego zaproszenie i oto teraz razem z nim gościli u pana Filipa Harta.

Wilmowscy oraz ich przyjaciele przyjechali do Australii wprost z wyprawy na Syberię, skąd dopomogli uciec z zesłania kuzynowi Tomka, Zbyszkowi Karskiemu11. Wraz ze Zbyszkiem umknęła również jego narzeczona, młoda studentka medycyny, Natasza Władimirowna Bestużewa.

Podczas pierwszego pobytu w Australii łowcy poznali w Nowej Południowej Walii hodowcę owiec, Allana. Państwo Allanowie niemal wielbili Tomka, gdyż on to właśnie odnalazł wtedy zagubioną w buszu ich dwunastoletnią jedynaczkę, Sally. Od tej pory Sally i Tomek żyli w wielkiej przyjaźni. Widywali się często, ponieważ Sally, podobnie jak Tomka, wysłano do szkół w Londynie. Obecnie młoda panienka otrzymała maturę. Przed wstąpieniem na dalsze studia przyjechała na kilkumiesięczny wypoczynek do rodziców. Państwo Allanowie dowiedzieli się od córki, że Tomek i jego towarzysze przebywają na Dalekim Wschodzie. Zaprosili ich na święta Bożego Narodzenia. W ten sposób cała gromadka Polaków znów się znalazła w Australii.

Po blisko miesięcznym odpoczynku podróżnicy z prawdziwym żalem opuścili farmę Allanów. Nie mogli sobie pozwolić na dłuższe wakacje. W Sydney oczekiwał na nich Bentley, a ponadto mieli tam sporo pilnych własnych spraw do załatwienia. Mianowicie w tym najdogodniejszym z portów świata stał na kotwicy dalekomorski jacht bosmana Nowickiego. Należy wyjaśnić, że w wyprawie na Syberię uczestniczył brat maharani12 Alwaru, Pandit Davasarman. Aby ułatwić uprowadzenie zesłańca, piękna i szlachetna maharani, która polubiła Tomka, nie tylko nakłoniła swego brata do wzięcia udziału w wyprawie, lecz zaofiarowała także własny jacht. W Rabaulu13, gdzie w drodze powrotnej z Syberii nastąpiło pożegnanie z Panditem Davasarmanem, spotkała Polaków, szczególnie bosmana Nowickiego, ogromna niespodzianka. Mianowicie Pandit Davasarman wręczył dobrodusznemu marynarzowi akt własności jachtu, podpisany przez księżnę. Jednocześnie powiadomił łowców, że z częścią załogi wraca do Indii niemieckim parowcem. Bosman najpierw oniemiał, a potem odmówił przyjęcia tak kosztownego daru. Ostatecznie opory jego zostały przełamane przez Jana Smugę, podróżnika i łowcę, który najdłużej przyjaźnił się z księżną. Klepnął on bosmana w ramię i rzekł: „No, spełniły się twoje marzenia! Wprawdzie nie zdobyliśmy złota w górach Ałtyn-tag, za które chciałeś kupić sobie jakąś starą krypę, ale mimo to teraz zostałeś kapitanem. Bierz, kiedy ci dają ze szczerego serca! W zamian przy okazji prześlesz księżnej jakiś oryginalny upominek!”.

W ten sposób bosman został kapitanem na własnym jachcie. Pierwszy samodzielny rejs odbył z przyjaciółmi do Sydney. Tam pozostawili jacht pod opieką zaufanej indyjskiej załogi, sami zaś udali się z wizytą na farmę Allanów. Po powrocie do Sydney zamieszkali na jachcie, gdyż w tym bardzo ruchliwym, portowym mieście niełatwo było o wynajęcie odpowiedniego mieszkania.

W przeciwieństwie do poczciwego kapitana Nowickiego Tomek wcale nie był w najradośniejszym nastroju. Tak się cieszył z tych świąt u Allanów, a tymczasem zastał tam również kuzyna Sally, który razem z nią przyjechał z Anglii. James Balmore, nieco starszy od Tomka, był krewnym brata pana Allana, stale mieszkającego w Londynie. U niego to właśnie przebywała Sally, ucząc się w Anglii. James lub Jimmie, jak go zdrobniale nazywała Sally, wciąż asystował swej ładnej kuzynce. To właśnie psuło Tomkowi humor.

Bentley zaprosił na spotkanie w Sydney również Allanów. Ojciec Sally nie mógł opuścić swego gospodarstwa na dłuższy czas, toteż przybyła jedynie pani Allan z córką i kuzynem Jamesem Balmore’em.

Od samego początku przyjęcia Tomek był roztargniony. Z trudem skupiał uwagę na ogólnej rozmowie. Bentley właśnie zapowiadał jakąś niezwykłą niespodziankę dla swych przyjaciół, a Tomek tymczasem zerkał w kierunku werandy, gdzie przebywała reszta młodzieży. Łowił uchem wesoły śmiech Sally i poważny głos Jamesa Balmore’a.

Zaraz po drugim śniadaniu gospodarz poprowadził gości do gabinetu. Nadeszła chwila ujawnienia niespodzianki.

– Proszę, bardzo proszę, siadajcie wszyscy – mówił Bentley. – Chciałem powiedzieć wam coś interesującego. Hm, chcąc być szczery, muszę wyznać, że nawet specjalnie w tym celu zorganizowałem to niecodzienne dzisiejsze spotkanie.

– Mów pan prosto z mostu, szanowny panie Bentley. Między starymi znajomymi nie potrzeba zbytnich ceregieli – wtrącił kapitan Nowicki.

– Skoro tak, przystępuję od razu do sedna sprawy. Ty, kochany Tomku, słuchaj mnie szczególnie uważnie. Bardzo na ciebie liczę – powiedział Bentley, uśmiechając się życzliwie do młodzieńca.

– Nie wiem, w czym mógłbym panu pomóc? – zdziwił się Tomek. – Czy pan nie żartuje?

– Nie, nie, mój drogi! Naprawdę chcę wam coś zaproponować i byłbym bardzo rad, gdybyś ty zapalił się do mego projektu.

– Nie pojmuję, dlaczego mogłoby panu na tym tak bardzo zależeć? – zapytał Tomek, widząc, że zoolog mówi poważnie.

– Wydaje mi się, że twój zapał zachęciłby innych do mojej sprawy – wyjaśnił Bentley.

– Nie posądzałem pana dotąd o taką przebiegłość – wesoło zauważył Nowicki. – Faktycznie jednak masz pan rację. Ten młodzik nas często wodzi za nos!

Całe towarzystwo wybuchnęło śmiechem.

– Jeśli chodzi o mnie, zawsze chętnie słucham rad Tomka – odezwał się Smuga. – Niezwykła intuicja rzadko zawodzi naszego młodego przyjaciela.

Tomek siedział zażenowany pochwałami. Tymczasem Bentley mówił:

– Pewien bardzo zamożny przemysłowiec australijski jest zapalonym kolekcjonerem ptaków rajskich 14 i storczyków15. Pragnie uzupełnić swoje zbiory nowymi, mało lub w ogóle dotąd nieznanymi okazami. W tym celu zaproponował mi zorganizowanie wyprawy badawczej…

– Ho, ho! Jest to więc wyprawa nawet o pewnym romantycznym podłożu – wtrącił Tomek. – Paradisea apoda, czyli beznogie ptaki rajskie!

Wszyscy zaciekawieni spojrzeli na młodzieńca, a impulsywna Sally zawołała:

– Nie słyszałam nigdy o ptakach rajskich bez nóg, to chyba jakaś legenda?!

– Oczywiście, że to legenda, romantyczna legenda – potwierdził Tomek.

– Nie znam jej, proszę Tommy, opowiedz ją nam! – zaproponowała Sally.

– Później, moja droga! Przepraszam, że mimo woli przerwałem panu – zwrócił się Tomek do Bentleya.

– Czyżbyś już kiedyś interesował się ptakami rajskimi, młodzieńcze? – zapytał Hart, bacznie obserwując Tomka.

– Czytałem książkę markiza de Raggi, który przy końcu osiemnastego wieku odbył specjalną wyprawę do Nowej Gwinei w celu badania życia tych ptaków – odparł Tomek.

– Jeśli tak, to przyłączam się do prośby panny Sally i proszę o wyjaśnienie nam, dlaczego powstała legenda, że ptaki rajskie nie mają nóg – rzekł Hart.

Tomek w jednej chwili zdał sobie sprawę, że dyrektor Ogrodu Zoologicznego w Sydney pragnie sprawdzić zasób jego wiadomości na ten temat. Toteż zmieszał się trochę, lecz mimo to zaraz zaczął mówić opanowanym głosem:

– Dość dawna to historia, pierwsze informacje bowiem o istnieniu ptaków rajskich dotarły do Europy jeszcze przed odkryciem drogi morskiej do Indii i długo przedtem, zanim Europejczycy wylądowali w Nowej Gwinei. Skórki ptaków rajskich z Nowej Gwinei oraz pobliskich wysp najpierw przywieźli na Jawę16 miejscowi kupcy. Tam właśnie po raz pierwszy zobaczył je kupiec wenecki Nicolo de Conti, który przebywał na tej wyspie w połowie piętnastego wieku. W tysiąc pięćset dwudziestym drugim roku współuczestnik wyprawy Magellana dookoła świata otrzymał od władcy Batjanu na Molukach17 skórkę z ptaka rajskiego i przywiózł ją do Europy. W siedemnastym i osiemnastym wieku barwne pióra ptaków rajskich stały się bardzo poszukiwane, zwłaszcza w Chinach i Indiach, a wkrótce zapanowała na nie moda i w Europie, gdzie kobiety zaczęły zdobić nimi swoje kapelusze. Wówczas to powstała legenda, że te piękne ptaki pochodzą wprost z biblijnego raju. Po wykluciu się tam z jaj miały frunąć w kierunku słońca, od którego otrzymywały wspaniałe ubarwienie piór. W myśl legendy ptaki rajskie były pozbawione nóg, aby nie mogły pobrudzić swego upierzenia, osiadając na ziemi. Zniżały się ku niej jedynie w celu pożywienia się rosą. Jeśli nie mogły zaspokoić głodu w locie, po prostu umierały.


– Zgadzam się z tobą, Tommy, że to bardzo romantyczna legenda, lecz chyba brak jej jakiegoś logicznego uzasadnienia – zauważyła pani Allan.

– Powstanie legendy jest bardzo łatwe do wytłumaczenia – wyjaśnił Tomek. – W niektórych regionach zamieszkiwania ptaków rajskich, jak na przykład na wyspach Aru18 i w Nowej Gwinei, krajowcy interesowali się jedynie ich bajecznie kolorowymi piórami, których używali do ceremonialnego zdobienia głów. Toteż obdzierając zabite ptaki ze skóry, odcinali bezwartościowe dla siebie kończyny. W takim stanie również sprzedawali cenne skórki kupcom i bezwiednie przyczynili się do stworzenia dziwnej legendy.

– Nic o tym nie wiedziałam, ale przecież ptaki musiały gdzieś składać i wysiadywać jaja – niedowierzająco powiedziała pani Allan.

– Przypadkowo twórcy legendy i na to znaleźli wytłumaczenie – odparł Tomek. – Przypuszczali, że ptaki rajskie, nie mogąc wysiadywać jaj na ziemi, radzą sobie w inny sposób. Mianowicie samiczki miały składać i wysiadywać jaja na grzbietach samców unoszących się w powietrzu. W późniejszych czasach legenda została nieco zmieniona. W dalszym ciągu wierzono, że ptaki rajskie nie mają nóg, lecz za to dwa długie pióra w ogonie, zakrzywione na końcu, miały umożliwiać im zawieszanie się na gałęziach drzew na czas koniecznego odpoczynku. Legenda o beznogich ptakach rajskich znalazła nawet pewne potwierdzenie naukowe, gdy szwedzki uczony, Karol Linneusz, dodał słowo „apoda”, czyli „bez nóg”, dla określenia w języku łacińskim wielkiego ptaka rajskiego.

Z czasem przestano wierzyć w legendę, gdyż wielu myśliwych, szczególnie malajskich, urządzało specjalne wyprawy łowieckie na ptaki rajskie do Nowej Gwinei. Wówczas naocznie stwierdzili, że ptaki rajskie, tak jak wszystkie inne, mają nogi, budują na drzewach gniazda i wysiadują w nich jaja. Próżność kobieca i wysokie ceny płacone za pióra przyczyniły się do znacznego wytrzebienia tych pięknych ptaków. Toteż moim zdaniem ów kolekcjoner, o którym wspomniał pan Bentley, słusznie czyni, chcąc uzupełnić swe zbiory. Kto wie, czy w niedalekiej przyszłości ptaki rajskie nie wyginą całkowicie19.

– Naprawdę jestem zdumiony tak wyczerpującym wyjaśnieniem legendy – z uznaniem odezwał się Hart. – Od razu można się zorientować w pana zawodowych zainteresowaniach.

– Tomek kubek w kubek wdał się w swego szanownego ojca! – zawołał bosman Nowicki.

– Słyszałem już o tym od pana Bentleya – potaknął Hart. – Uzupełniając tę obszerną relację, dodam tylko, że ptaki rajskie zamieszkują także północno-wschodnią Australię i Moluki, głównie wszakże Nową Gwineę, tak mało przez nas poznaną…

– Krótko mówiąc, proponują nam panowie wyprawę do Nowej Gwinei – powiedział Smuga.

– Dodajmy dla ścisłości, do kraju łowców głów i ludożerców – wtrącił Wilmowski. – Większość map Nowej Gwinei jeszcze dzisiaj pokrywają białe plamy.

– Niewątpliwie ma pan rację – potwierdził Bentley. – Nowa Gwinea jest ciągle dla białego człowieka krainą wielkich tajemnic. Któż może odgadnąć, co zazdrośnie ukrywa jej wnętrze?

– Jest to na pewno bardzo interesujący kraj tak dla geografa, jak i dla etnografa, zoologa, botanika, ornitologa, a także dla poszukiwaczy złota i wszelkich niespokojnych duchów żądnych silnych wrażeń – poważnie rzekł Wilmowski. – Ciekawa, lecz bardzo ryzykowna wyprawa.

– Powiadasz, Andrzeju, że tam są ludożercy – zagadnął bosman Nowicki. – Do licha! Stanowiłbym dla nich pokusę ze względu na moją tuszę.

– Nie ma obawy, panie kapitanie – odrzekł Bentley. – Nie słyszałem nigdy, aby tamtejsi krajowcy zjedli jakiegokolwiek białego.

– Ha, więc są przyjaźnie do nas usposobieni? – zdumiał się Nowicki.

– Nie o to chodzi! – zaprzeczył Bentley. – Każdy człowiek może z łatwością stracić tam głowę bez względu na rasę. Podobno do białych czują wstręt z powodu nieprzyjemnego dla nich zapachu…

– Ciekawe rzeczy pan opowiada, ale i łepetyny też szkoda narażać dla tych ptaszków rajskich!

– A ty, Tomku, co o tym myślisz? – zagadnął Bentley.

Tomek pochylił się do zoologa i rzekł porywczo:

– Mogę wyruszyć z panem nawet i dzisiaj! Oczywiście, jeśli ojciec pozwoli.

– Byłam pewna, że Tomek tak właśnie odpowie! – z entuzjazmem zawołała Natasza.

Sally bacznym wzrokiem obrzuciła Rosjankę. Lekko zmarszczyła brwi i o czymś zaczęła rozmyślać.

– A co na to szanowny pan Wilmowski? – zapytał Bentley.

– Pozwalam memu synowi samodzielnie podejmować decyzje. Natomiast jeśli chodzi o mnie, nie mogę od razu dać odpowiedzi. Mam pewne zobowiązania wobec Hagenbecka, powinienem się z nich wywiązać.

– Zupełnie słusznie, przewidywałem podobną sytuację – powiedział Bentley. – Porozumiałem się z Hagenbeckiem. Oto list od niego!

Wilmowski odpieczętował kopertę. Uważnie przeczytał pismo, po czym podał je Smudze.

– A więc mamy konkretne propozycje od Hagenbecka – rzekł po chwili Smuga. – Czy realizacja tego zamówienia dałaby się pogodzić z pana zadaniem?

– Wziąłem to pod uwagę; zainteresowania Hagenbecka są dość zbieżne z moimi – odparł Bentley. – Oczywiście transport liczniejszych zbiorów będzie sprawiał nam więcej trudności.

– Tomku, przeczytaj list Hagenbecka – powiedział Smuga, podając mu pismo.

Młodzieniec dwukrotnie przeczytał list; potem podsunął go kapitanowi Nowickiemu. Ten zaledwie pobieżnie rzucił na niego okiem i mruknął:

– Nie lubię patroszyć ptactwa, lecz mam w tym niejaką wprawę. Kucharzowałem kiedyś na pewnej krypie. Wszystko mi jedno, przecież teraz jesteśmy goli jak święci tureccy!

– Naprawdę zręcznie oporządza pan ptaki – przyznał Tomek. – Jest to bardzo ważne w tropikalnym kraju, gdyż preparowanie okazów wymaga niezwykłej staranności. Trzeba strzec zbiorów przed zepsuciem, przed wszelkimi owadami, a ponadto ustawicznie wietrzyć, chronić przed wypłowieniem…

– Widzę, że zna się pan na tym – z uznaniem powiedział do Tomka dyrektor Hart. – Wobec tego mam dla pana również pewną prywatną propozycję. Za każdy oryginalny okaz motyla zapłacę pięćdziesiąt funtów. Mogę od razu podpisać umowę z zaliczką, powiedzmy… pięciuset funtów. Oczywiście, jeśli trafi się jakiś rarytas, uzgodnimy odpowiednią cenę.

– Najpierw omówmy zasadniczą sprawę – przerwał Smuga. – Przez ostatnie dwa lata nie odbywaliśmy łowów. Toteż w tej chwili nie mamy funduszy na zorganizowanie wyprawy. Jakie są pana propozycje, panie Bentley?

– Cenię męskie stawianie sprawy – odpowiedział zoolog. – Przede wszystkim muszę wyjaśnić, że dyrekcja Ogrodu Zoologicznego w Sydney i mój ogród w Melbourne są również zainteresowane podobną wyprawą. Oczywiście obydwie instytucje posiadają pewne fundusze na ten cel. Razem z kwotą ofiarowywaną przez prywatnego kolekcjonera stanowi to dość poważną sumę. Jest ona już zdeponowana w tutejszym banku.

– Jak by się przedstawiał nasz udział w wyprawie? – indagował Smuga.

– Dla każdego z panów przeznaczyliśmy po dwa tysiące funtów. Jedna czwarta płatna natychmiast po podpisaniu umowy, reszta byłaby zdeponowana na panów nazwiska w banku wskazanym przez was. Z własnych pieniędzy pokryliby panowie jedynie osobisty ekwipunek. Natomiast organizatorzy wyprawy opłacą koszty podróży morskiej, transportu pieszego w Nowej Gwinei, wyżywienia oraz dadzą pewną kwotę na zakup eksponatów etnograficznych.

– Szanowny panie, czyżby ptaszki rajskie i kwiatki przedstawiały aż tak wielką wartość? – zdumiał się kapitan Nowicki.

– Za jeden żywy okaz nieznanej jeszcze orchidei można uzyskać od amatora do dziesięciu tysięcy funtów – wyjaśnił Bentley.

– Ho, ho! Mimo to wydaje mi się, szanowny panie, że kupujecie kota w worku. A jeśli łowcy głów i ludożercy uniemożliwią wykonanie zadania? Możemy wrócić z pustymi rękoma.

– Wszystko może się zdarzyć, organizatorzy ponoszą ryzyko – wyjaśnił Bentley. – Aby jednak ograniczyć możliwość niepowodzenia do minimum, postanowiliśmy właśnie panom powierzyć poprowadzenie wyprawy. Hagenbeck uważa was za najlepszych fachowców w tej dziedzinie.

– Czy zaraz musimy udzielić odpowiedzi? – zapytał Wilmowski.

– Tak, sprawa jest pilna. Chciałbym się znaleźć na miejscu jeszcze przed końcem pory deszczowej – oświadczył Bentley. – Poza tym dla pana osobiście mam odrębne zamówienie z Muzeum Historii Naturalnej w Nowym Jorku. Pan już współpracował z tą instytucją. Tym razem chodzi o sposób preparowania ludzkich głów przez łowców nowogwinejskich. Oto odpowiednie pismo.

Naraz Sally powstała z fotela i powiedziała:

– Bardzo przepraszam, czy mogłabym chwilę porozmawiać z Tommym, zanim panowie podejmą decyzję?

Dyrektor Hart spojrzał na nią zdziwiony, lecz reszta towarzystwa uśmiechała się dyskretnie. Wszystkim przecież było wiadome, jak zażyła przyjaźń łączyła obydwoje młodych. Sally była ulubienicą kapitana Nowickiego, toteż zaraz pospieszył jej z pomocą:

– Pogruchajcie sobie, przez ten czas my również się namyślimy. Co nagle, to po diable! Nieprawda, szanowni panowie?

– Oczywiście – powtórzył Bentley. – Panie zawsze mają pierwszeństwo.

– Prosimy, prosimy – zawtórował Hart, zorientowawszy się w sytuacji.

Wilmowski i Smuga wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

Sally i Tomek wyszli na werandę. Zaledwie znaleźli się sami, panienka zawołała:

– A więc to tak, drogi Tommy! Chcesz wyruszyć na wyprawę, i to nawet dzisiaj?! Widzę, że już nic a nic cię nie obchodzę!

– Sally! Jak możesz tak mówić! – oburzył się Tomek.

– Mogę, mam nawet do tego prawo, skoro zapomniałeś o czymś tak ważnym dla mnie – odparła bliska płaczu.

– O czym to zapomniałem? Proszę, przypomnij mi…

– Czy nie przyrzekłeś rok temu w Londynie, że spełnisz każde moje życzenie, gdy zdam maturę?

Tomek odetchnął z ulgą. Więc o to tylko jej chodziło!

– Sally, doskonale o tym pamiętam. Nie naruszyłem mojej obietnicy, zgadzając się wyruszyć na wyprawę do Nowej Gwinei. Słyszałaś, ile mi za to zapłacą? Jutro otrzymam zaliczkę od pana Harta, będę mógł ci kupić, co tylko zechcesz! Już się chyba nie gniewasz na mnie?

– Nie, Tommy, już się nie gniewam. Wiem, że nigdy w życiu nie złamałbyś przyrzeczenia.

– Oczywiście!

– Doskonale, byłam tego pewna! Wobec tego teraz musisz spełnić moje życzenie!

– Jutro będę mógł ci kupić upominek, jaki sobie wybierzesz. Zgoda?

– Nie, mój drogi! Musisz je spełnić dzisiaj! I proszę cię, nie wspominaj mi nawet o pieniądzach!

Tomek zdezorientowany uważnie spojrzał w oczy Sally. Naraz straszliwe podejrzenie zakiełkowało w jego myśli.

– Sally… ty chyba nie masz zamiaru…

Panienka uśmiechnęła się przymilnie.

– Nareszcie! Już chyba wiesz, czego chcę? – zapytała po chwili.

– Sally, Sally, przecież to niemożliwe!

– Dla ciebie nie ma rzeczy niemożliwych, Tommy. Ty odnalazłeś mnie w buszu, gdy inni już stracili wszelką nadzieję! Ty wyrwałeś mnie z niewoli u Indian meksykańskich. Ty nauczyłeś mnie kochać wszystkie zwierzęta! Dlatego tylko wstąpiłam na zoologię, żeby móc razem z tobą jeździć na wyprawy łowieckie. Poza tym dałeś mi słowo, że spełnisz każde moje życzenie, a ja teraz życzę sobie jechać z tobą do Nowej Gwinei! Zabierzemy również Dinga. Trochę zaniedbałeś go ostatnio! Nasze kochane psisko jest już na statku. Jeśli ci cokolwiek na mnie zależy, spełnisz to, co przyrzekłeś!

Przygwożdżony tak ciężkimi argumentami, Tomek oszołomiony osunął się na fotel. Sprytna Sally schwytała go w pułapkę. Ani Bentley, ani nikt z jego towarzyszy nie zgodzi się na zabranie kobiety na tak niebezpieczną wyprawę. Był prawie zrozpaczony, lecz przecież nie mógł złamać raz danego słowa. Dopiero po dłuższej chwili zdał sobie sprawę, że skoro chce z nim jechać, to niewiele musi jej zależeć na nadskakującym kuzynie. To go nieco pocieszyło. Prawie spokojnie odezwał się:

– Twoje na wierzchu, Sally. Nie mogę cię zabrać, więc sam również nie wezmę udziału w tej wyprawie. Szkoda… Pieniądze są nam bardzo potrzebne… Ale dałem słowo… i dotrzymam.

Sally przybliżyła się do Tomka. Doskonale rozumiała, jak wiele się dla niej wyrzekał! Oparła dłonie na jego ramionach. Patrząc mu w oczy, zapytała:

– Nie masz do mnie żalu?

– Nie, nie mam. Dałem słowo, muszę dotrzymać. Moi towarzysze pojadą sami. Może to nawet i lepiej. Przecież ktoś musi się zaopiekować Zbyszkiem i Nataszą.

– Tommy, czy tylko ze względu na mnie chcesz pozostać? Coś za łatwo rezygnujesz z wyprawy!

– Co znów masz na myśli? – zaniepokoił się Tomek.

– Już nic! Czy zabrałbyś mnie, gdyby twój ojciec i inni się zgodzili?

– A cóż mógłbym innego uczynić, skoro żądasz dotrzymania słowa?

– Ha, więc jeszcze nie wszystko stracone? Spostrzegłam, jak bardzo oni liczą się z tobą! Nawet pan Bentley i Hart.

– Sally, nie mów głupstw! Ani oni, ani twoi rodzice się nie zgodzą!

– Tak myślisz? A więc dobrze, wróćmy do nich i powiedz im, że nie jedziesz na wyprawę. Mów całą prawdę!

9

Sydney – stolica stanu Nowa Południowa Walia, największe miasto Australii, a zarazem jeden z największych portów.

10

Melbourne – stolica stanu Wiktoria w południowo-wschodniej Australii, leży na północnym krańcu zatoki Port Phillip u ujścia rzeki Yarra. Doskonały port. Jest drugim pod względem wielkości miastem w Australii. W latach 1901–1927 było stolicą Związku Australijskiego powstałego w 1900 r.

11

Dramatyczna walka o uwolnienie polskiego zesłańca została opisana w książce Tajemnicza wyprawa Tomka.

12

Maharani – tytuł przysługujący żonie maharadży.

13

Rabaul – miasto i port w Papui-Nowej Gwinei na wyspie Nowa Brytania w Archipelagu Bismarcka. W latach 1910–1914 nazywało się Simpsonhofen i było stolicą Nowej Gwinei Niemieckiej.

14

Ptaki rajskie (Paradiseidae), właśc. cudowronki, są rodziną ptaków z rzędu wróblowych. Samce odznaczają się takim przepychem piór ozdobnych i tak wspaniałymi barwami, że bodaj tylko kolibry mogą się z nimi równać. Obecnie znamy około 100 gatunków ptaków rajskich; zamieszkują one lasy równikowe, rzadko występują na otwartej przestrzeni.

15

Storczyki, czyli orchidee, są rodzajem bylin najosobliwszych na Ziemi. Budzą podziw różnorodnością postaci, kształtem, barwą, zapachem kwiatów, sposobem życia, zapylania itp. Należą do rodziny storczykowatych obejmującej ponad 20 tysięcy gatunków. Rozpowszechnione są na całej Ziemi, nieliczne tylko w wysokich górach i w pobliżu biegunów. Poza Brazylią i sąsiednimi krajami Ameryki Południowej szczególnie obficie występują na Madagaskarze, wyspach Oceanu Indyjskiego i w całej strefie równikowej.

16

Jawa – wyspa na Oceanie Indyjskim należąca do Indonezji. Indonezja zajmuje największy na świecie Archipelag Malajski, położony między Azją i Australią. Należą do niego m.in. Wielkie i Małe Wyspy Sundajskie oraz Moluki. Do Indonezji należy także zachodnia część Nowej Gwinei (Irian Zachodni). W skład Indonezji wchodzi 3000 zamieszkanych wysp, z których największe to: Borneo (dawniej Kalimantan) – 539460 km2, Sumatra (dawna Sumatera) – 473607 km2, Celebes (dawne Sulawesi) – 189035 km2, Jawa (dawna Djawa) – 126703 km2, Halmahera – 17998 km2, Flores – 15610 km2. Na Jawie leży stolica Indonezji – Dżakarta.

17

Moluki (Wyspy Korzenne) – grupa wysp Archipelagu Malajskiego, między Celebesem i Nową Gwineą, należących do Indonezji.

18

Wyspy Aru – grupa około 90 małych wysp na morzu Arafura, na południowy zachód od Nowej Gwinei.

19

Od 1924 r. polowanie na cudowronki (ptaki rajskie) oraz wywożenie ich piór z Nowej Gwinei zostały zakazane. Obecnie jedynie Papuasi mogą polować na nie dla własnych potrzeb zdobniczych.

Tomek wśród łowców głów (t.6)

Подняться наверх