Читать книгу Instrukcja nadużycia - Alicja Urbanik-Kopeć - Страница 4
Wstęp
ОглавлениеKim była służba?
Grupą społeczną, która zarabiała na życie, służąc.
A co to znaczy służyć? Według Słownika języka polskiego PWN znaczy to, między innymi, „być używanym”, „być komuś w czymś użytecznym”, „o psie: prosząc o coś, stać na tylnych nogach, unosząc przednie”. A także, oznaczone skrótem „dawniej”: „pracować u kogoś, zajmując się sprzątaniem, pomaganiem w czynnościach gospodarskich itp., otrzymując za to wynagrodzenie”.
Gdy dziś myślimy o służbie, mamy w głowie obrazy zaszczepione nam przez filmy kostiumowe. Służąca to ubrana w czarną sukienkę młoda dziewczyna w białym fartuszku z falbankami i być może białym czepku na głowie, pierzastą miotełką omiatająca dokładnie kurz z rzeźbionych mebli. Takie wyobrażenie, mimo iż podbarwione mocno nostalgią, jest właściwie słuszne, choć dopiero gdy myślimy o XIX wieku. A przecież służba to nie zawód wymyślony wraz z wstąpieniem na tron królowej Wiktorii. Wcześniej jednak znaczyła coś nieco innego.
Między XII a XVII wiekiem „służbą” nazywano dwór skupiony wokół lokalnego władcy. Liczba (jak największa) i pochodzenie społeczne (jak najznamienitsze) służby dworskiej bezpośrednio przekładały się więc na prestiż ich chlebodawcy, a sami dworzanie nieczęsto zajmowali się wykonywaniem prac domowych. Funkcja reprezentowania pracodawcy wymagała, by dwór tworzyli w większości dobrze urodzeni mężczyźni.
Służba – w znaczeniu osób wykonujących prace domowe – także miała inną strukturę. To mężczyźni zatrudniani byli do usługiwania państwu na zewnątrz, a więc jako stangreci czy footmeni. Mężczyźni również zajmowali stanowiska, na których stykali się z gośćmi państwa, czyli kamerdynerów i lokajów. Niedostrzegane, czysto fizyczne prace domowe, takie jak pranie czy sprzątanie, wykonywały kobiety, jednak ze względu na to, że do funkcji reprezentacyjnych zatrudniano bardzo wielu mężczyzn, stanowiły niewielką część służby domowej. Sytuacja zmieniła się w XVII–XVIII wieku. Zatrudnienie mężczyzn spadało. W bogatych domach rywalizacja na liczbę męskich służących zmieniła się w rywalizację na jakość czy wręcz egzotyczność służby. W dobrym guście było mieć jednego kucharza Francuza zamiast zastępu lokajów.
W XIX wieku zaś przemiany społeczne, przede wszystkim industrializacja, doprowadziły do sytuacji, która dziś wydaje nam się tą tradycyjną. Krąg pracodawców znacznie się poszerzył. Na utrzymywanie służby stać było coraz większą liczbę osób, od arystokracji przez ziemiaństwo do miejskiej burżuazji. Pannę do sprzątania miał zarówno hrabia, jak i kancelista czy żona aptekarza w małym miasteczku. Oni często zatrudniali tylko jedną służącą, odpowiedzialną za wszystkie prace domowe. Spadek zatrudnienia mężczyzn w domach bogatych i wzrost zatrudnienia kobiet w domach mniej zamożnych sprawiły, że w XIX wieku kobiety zaczęły najpierw dorównywać mężczyznom pod względem liczebnym, a następnie prawie całkowicie zdominowały szeregi służby domowej{1}.
Dwór ziemiański oczywiście zatrudniał dalej ogrodnika czy stajennych i w takich miejscach współczynnik feminizacji służby nie był tak wysoki. Wszędzie indziej jednak stopniowo pozbywano się zewnętrznej służby męskiej, a w domu, do sprzątania, prania, gotowania i podawania przy stole, preferowano kobiety. Gdy służbę zaczęło utrzymywać mieszczaństwo, przekonanie o naturalnych predyspozycjach kobiet do wykonywania zadań domowych zaczęło przeważać nad potrzebą pokazania się. Rodzina inteligencka w domu chciała przede wszystkim czuć się jak w domu, czyli tradycyjnie, spokojnie, ciepło. Domem zarządzała pani domu, która pod sobą miała inne kobiety, stanowiące przedłużenie jej woli. Żaden obcy mężczyzna nie powinien nalewać jej herbaty, czyścić dywanów ani rozpalać ognia w kominku. Praca domowa, tak jak to od wieków powtarzają konserwatyści, miała być wykonywana przez kobiety. Tyle tylko, że nie własnymi rękami[1].
Poza najwyższymi kręgami arystokracji w domach zatrudniających służbę ciężko było już spotkać młodych, dobrze zapowiadających się chłopców, czekających na zajęcie swojego miejsca w hierarchii. Na ich miejsce przyszły biedne, niewykształcone dziewczęta. Im niższa pozycja społeczna pracodawcy, tym bardziej zahukane, naiwne, często niepiśmienne pokojówki, kucharki i pomywaczki. Dziewczęta te nie zajęły jednak miejsca tuż za siedzeniem pani domu. Służba miała stać się niewidzialna, więc Kasie, Marysie i Józie umieszczono na strychach i pod schodami.
Pijąc czarną kawę na szumnych five o’clockach, zalani potokiem blasku żyrandoli, czy moglibyśmy przypuścić, że wykwintna pokojówka, krążąca z tacą pełną sewrskich filiżanek, sypia w ciemnej norze, do której dostaje się po karkołomnych schodkach, norze, zwanej pawlaczem, gdzie, chcąc usiąść na łóżku, głową musi bić w pułap – tak niewielka przestrzeń dzieli poziome forsztowanie kuchni od sufitu?[2]
Tak pytała w 1903 roku Cecylia Walewska.
Odpowiedź brzmiała – moglibyśmy. Taka była rzeczywistość.
Wraz z całkowitym niemal sfeminizowaniem służby domowej nadeszło również jej zupełne odczłowieczenie. Służące nie jadły razem z państwem, pojawiały się na salonach jedynie na wyraźne wezwanie (dzwonkiem, by jak najbardziej zdehumanizować kontakt), nie odzywały się wyraźnie nie zapytane, w obecności państwa nie siadały i nie patrzyły pracodawcom w oczy. Jadły wydzielone przez nich jedzenie i ubierały się w określony wyraźnie strój. Ściśle kontrolowano ich zachowanie, moralność, czas wolny, wybory matrymonialne. Często, jak we Francji, zabierano im nawet własne imię, każdą służącą wołając po prostu „Marie”.
W XIX wieku przetaczały się przez Europę ruchy emancypacyjne. Prawa zyskiwali chłopi, klasa robotnicza, kobiety. Służące natomiast właśnie w tamtym okresie gwałtownie rosły w liczbę i równie gwałtownie traciły podmiotowość.
Słownik języka polskiego PWN mówi nam, że słowo „służyć” ma różne definicje. Przyglądając się położeniu służby domowej w XIX wieku, widzimy wyraźnie, że służące przeszły od „bycia w czymś użytecznym” do po prostu „bycia używanym”.
A bardzo często nadużywanym.