Читать книгу Pokochać Ukrainę - Alina Łęska - Страница 4
ОглавлениеUkraina jest od Polski znacznie większa, biedniejsza i już na pierwszy rzut oka widać, że czasy Związku Sowieckiego odcisnęły na niej specyficzne cywilizacyjne piętno. Ci, którzy pamiętają PRL, w wielu miejscach na Ukrainie będą się czuli tak, jakby odbyli podróż nie tylko w przestrzeni, ale i w czasie. Postkomunistyczny zapaszek unosi się nad wieloma miejscami, szczególnie nad instytucjami i służbami państwowymi.
Polacy mogą być zaskoczeni nie tylko wieloma pozostałościami po imperium sowieckim, ale przede wszystkim przebogatą historią Ukrainy, licznymi zabytkami i skarbami, które w Polsce nie mają żadnego odpowiednika, wreszcie przejawami bogactwa, jakich w Polsce próżno by szukać. Wizyta w muzeach Kijowa zapiera dech w piersiach. Zgromadzono w nich skarby, o jakich nie mamy pojęcia. Religijne dziedzictwo Ukrainy również zdumiewa Polaków, którzy często uważają, że duchowość w Europie kończy się na Bugu. Podobnie wycieczka nad Dniepr, w Karpaty czy nad Morze Czarne odkrywa przed oczami podróżnika kraj o niezwykłej, niewiarygodnej wręcz urodzie.
W porównaniu z Ukrainą Polska jest krajem w miarę jednolitym i mało urozmaiconym. Posługujemy się tym samym językiem, zróżnicowanym co najwyżej na dialekty i gwary oraz mało rozprzestrzenione języki regionalne. Sposób życia i postrzeganie świata przez młodych Polaków z Gdańska, Zakopanego, Wrocławia czy Lublina są bardzo podobne. Na Ukrainie można wyróżnić przynajmniej trzy, cztery strefy, które różnią się od siebie prawie tak bardzo, jak mogą się od siebie różnić odrębne kraje. Okolice Lwowa zamieszkują zupełnie inni ludzie niż mieszkańcy Kijowa. Okręgi: ługański, doniecki i Krym to „kraje Sowietów”; niewielu jest tam ludzi o jasno określonej przynależności narodowej. Mieszanka etniczna, jaką spotkamy w Karpatach i w pobliżu granicy z Rumunią, Słowacją i Węgrami to też zupełnie inna bajka.
Ogromna jest też różnica między najbogatszymi a najbiedniejszymi Ukraińcami. Najbogatsi Polacy ze swymi majątkami plasowaliby się mniej więcej w okolicach ukraińskiej średniej półki, a ich drogie samochody i zewnętrzne znamiona luksusu mogłyby wywołać na twarzach najbogatszych Ukraińców co najwyżej uśmiech politowania. Salony Ferrari, Rolls-Royce’a i Bentleya mają się w Kijowie zupełnie nieźle, dobrze sprzedają się także najdroższe jachty i telefony komórkowe kosztujące 30–40 tysięcy złotych. Wśród kandydatów na komercyjnych kosmicznych turystów zdecydowanych odbyć suborbitalny lot kosmiczny, który w przyszłości zamierza oferować firma Virgin Galactic, jest Borys Fiłatow, współpracownik znanego oligarchy Igora Kołomojskiego. Kilka minut spędzonych w stanie nieważkości kosztuje, bagatela, 200 tysięcy dolarów.
Ale też i bieda na Ukrainie jest znacznie dotkliwsza niż polska bieda. Ukraińscy emeryci dostają emerytury w wysokości około 200–250 złotych i z oczywistych powodów nie są w stanie utrzymać się z takich pieniędzy. Uprawiają więc ogródki, by się wyżywić, handlują własnymi owocami i warzywami na bazarach, dorabiają jak mogą, czasem dostają pomoc od choćby niewiele tylko zamożniejszej rodziny.
W codziennych kontaktach dominuje jednak proza życia. Kiedy publicyści i politycy porównują Polskę z Ukrainą, często pojawia się obrazowy przykład dotyczący wskaźnika PKB, czyli, mówiąc prościej, ogólnego „Poziomu Krajowego Bogactwa”. W 1990 roku Ukraina miała PKB wyższy od Polski o 20 procent, dzisiaj Polska ma PKB dwa i pół raza wyższy niż ukraiński. Obecnie PKB Ukrainy jest niższy niż w 1990 roku. To statystyczne porównanie, choć niezupełnie ścisłe, daje jednak pojęcie o tym, jak bardzo oddaliliśmy się od siebie, jak bardzo różni się poziom życia w Polsce i na Ukrainie. Z ekonomicznego punktu widzenia ostatnie 24 lata są dla Ukrainy stracone. To rezultat braku reform ekonomicznych, które były konieczne, by kraj po odzyskaniu niepodległości stanął na nogi.
Ukraińcom żyje się na co dzień znacznie trudniej niż Polakom. Właściwie załatwienie jakiejkolwiek sprawy jest znacznie bardziej skomplikowane niż nad Wisłą, poczynając od reklamacji w sklepie, a na budowie domu kończąc. Te trudne warunki życia, a w wielu miejscach po prostu bieda, najbardziej wpływają na to, jak różnymi społeczeństwami jesteśmy.
W pewnym sensie Ukraina jest podobna do Polski, tylko wszystko w niej jest „bardziej”. I kłopoty, i sukcesy. I blaski, i cienie. Polacy mogą w Ukraińcach odnaleźć swoje własne cechy, ale wielokrotnie wzmocnione. Namiętności bardziej intensywne, wady bardziej widoczne, gościnność, serdeczność i empatię bardziej naturalne i spontaniczne. Umiłowanie wolności i poczucie honoru co najmniej takie, jak nasze.
Pierwszą różnicą, która Alinie rzucała się w oczy przy prawie każdym powrocie z Ukrainy do Polski, jest zupełnie inny nastrój panujący na ulicach. Polacy są bardziej wyluzowani, nie są tak spięci jak Ukraińcy. Dzięki temu, że ogólny poziom życia w Polsce jest całkiem niezły, ludzie mają mniej materialnych trosk. Częściej się uśmiechają, mają też więcej wolnego czasu, który mogą przeznaczyć na rozrywki i kontakty towarzyskie. Mimo to Polacy narzekają znacznie częściej niż Ukraińcy. Alina uważa, podobnie jak wielu naszych przyjaciół z Ukrainy, że nasze powszechne narzekanie na własną sytuację jest zupełnie nieproporcjonalne do tego, co naprawdę mamy. Polacy zazwyczaj wracają z Ukrainy z uczuciem ulgi i zupełnie inaczej patrzą potem na swój kraj. Warto zrobić sobie takie porównanie na własny użytek.
Mimo trudnych warunków życia na Ukrainie przyjemnie zaskakuje serdeczność jej mieszkańców, którzy po bliższym poznaniu często stają się przyjaciółmi na długie lata. Ukraińcy są na ogół bardzo życzliwi, serdeczni i wyjątkowo dobrze nastawieni do Polaków. Przynajmniej od połowy pierwszej dekady XXI wieku powszechnie postrzegają Polaków jako naród im życzliwy, chętny do kontaktów i skłonny do wspierania Ukrainy. Jest to między innymi zasługa Pomarańczowej Rewolucji, którą Polska poparła niemal bez zastrzeżeń, chociaż po pewnym czasie wielu Polaków krytycznie oceniło zaangażowanie swego kraju w przemiany na Ukrainie. Duże znaczenie ma również wyraźne wsparcie udzielone Majdanowi na przełomie 2013 i 2014 roku i późniejsza postawa Polaków podczas kryzysu ukraińskiego.
Rozpowszechniane w Polsce przez rosyjską propagandę opowieści o krwiożerczych banderowcach, którzy nienawidzą Polaków, zgodnie uważamy za kompletną bzdurę. Nawiązania do Bandery, UPA i innych kontrowersyjnych, bolesnych dla Polaków kart ukraińskiej historii są motywowane głównie współczesnym poszukiwaniem bohaterów walki o własną niepodległość i tożsamość. O tym, jak naprawdę wyglądały te czarne karty ukraińskiej historii, Ukraińcy wiedzą naprawdę bardzo mało. W powszechnych wśród naszych krewnych i znajomych wyobrażeniach Bandera to taki antysowiecki partyzant, który nie patyczkował się z wrogami. A że czasem byli to również Polacy? Trudno, stare dzieje, nie ma co do tego wracać. Dzisiaj nie ma żadnych powodów do sporów.
Polacy często nawet nie podejrzewają, że duża część ukraińskiej tożsamości kształtowała się w opozycji do Rzeczpospolitej, która przecież nie paliła się do uznawania państwowych ambicji Ukraińców. Bunty kozackie, polsko-kozackie wojny i bitwy, zrywane sojusze, dążenie do polonizacji autochtonów, próby likwidacji prawosławia i zastąpienia go wyznaniem greckokatolickim – to wszystko kształtowało Ukraińców. Biorąc pod uwagę historyczne uwarunkowania, dzisiejsze bardzo pozytywne nastawienie Ukraińców do Polaków tym bardziej powinno nas cieszyć i budzić nadzieję na coraz lepsze stosunki w przyszłości. A że w pamięci ludzi zostaną różne opowieści o okrucieństwie jednych i drugich? Oczywiście, że zostaną, zresztą nie tylko te współczesne.
W czasie wycieczki do Czehrynia spotkaliśmy panią Olę, która dbała o żołądki turystów przyjeżdżających zobaczyć miejsce pierwszego pochówku hetmana Chmielnickiego. Kiedy po obiedzie siedzieliśmy już w autobusie, pani Ola zaśpiewała nam na pożegnanie balladę o niedobrej Helenie, drugiej żonie hetmana. Helena była piękną Polką. Chmielnicki rywalizował o nią ze swym zagorzałym wrogiem, miejscowym podstarościm Czaplińskim. Kiedy po licznych perypetiach udało mu się ją poślubić, zamieszkali w Czehryniu. Sielanka nie trwała jednak długo. Gdy hetman wyjechał na wojnę, Helena wdała się w fatalny romans z ochmistrzem. Według pani Oli to jeszcze by jej Chmielnicki darował, bo bardzo ją kochał, ale niestety do niewierności doszła grubsza sprawa: machlojki majątkowe. Chmielnicki polecił wtedy jednemu ze swoich synów z pierwszego małżeństwa ukarać macochę, a ten powiesił ją wraz z kochankiem na bramie wjazdowej do zamku. Pięknie wyśpiewawszy tę historię po ukraińsku, pani Ola życzyła nam szczęśliwej podróży.
Według badań przeprowadzonych wiosną 2014 roku przez Rating Group Ukraine dla amerykańskiego International Republican Institute Ukraińcy lepiej wypowiadają się o Polsce niż o Unii Europejskiej, Kanadzie, Stanach Zjednoczonych i Rosji. Średnio 50 procent z nich żywi w stosunku do Polaków ciepłe uczucia, podczas gdy chłodno o naszych rodakach myśli zaledwie 15 procent. Pozostałe wyniki: Unia Europejska – 46 procent pozytywnych wskazań i 22 procent negatywnych, USA – 37/24, Kanada – 40/16, Rosja – 31/45.
Co ciekawe, Polacy są najbardziej lubiani na Zachodniej Ukrainie, gdzie rzekomo kwitnie „polakożerczy” ruch banderowski. Wśród ankietowanych z Zachodniej Ukrainy pozytywnie do nas ustosunkowanych jest aż 79 procent ludności! Negatywne odczucia wobec Polaków ma na Zachodniej Ukrainie jedynie dwa procent badanych (reszta deklaruje neutralny stosunek). Wysokim poziomem sympatii Polacy cieszą się także na Centralnej Ukrainie – wynosi on 70 procent. Najmniej sympatii wobec Polski mają mieszkańcy zrusyfikowanych regionów Ukrainy, czyli sympatycy Janukowycza. Na Wschodniej Ukrainie do sympatii wobec Polaków przyznaje się 24 procent ludności, podczas gdy 27 procent ma do nas stosunek negatywny[1].
Po bliższym poznaniu Ukraińców i Polaków, jak to zawsze bywa z relacjami międzyludzkimi, sprawy się komplikują. Okazuje się, że Ukraińcy inaczej niż Polacy odnoszą się do komunistycznej przeszłości. (Na Ukrainie mówi się o przeszłości „sowkowej” od nazwy Sowietskij Sojuz, czyli Związek Sowiecki).
1. Luksusowy fragment jednej z centralnych ulic ukraińskiej stolicy – ul. Bohdana Chmielnickiego, naprzeciw Opery. Tu mieści się salon Rolls-Royce’a, Bentleya i Aston Martina.
2. Nowoczesne centrum handlowe Ukraina sąsiaduje z Pomnikiem Zwycięstwa.
1. Jak na ironię radziecki samolot SU-15, który zestrzelił koreańskiego boeinga w 1983 roku stoi sobie spokojnie w muzeum awiacji w Kijowie. Dokładnie ten sam, którego feralnego dnia pilotował major Giennadij Nikołajewicz Osipowicz.
2. W tym samym muzeum można obejrzeć między innymi ogromny sowiecki hydroplan. Są też strategiczne bombowce, które miały zrzucać bomby na Amerykę. W Polsce podobnych samolotów nie zobaczycie.
Wydawać by się mogło, że naród, który tak wiele wycierpiał od komunistycznego obłędu, będzie chciał zrzucić brzemię przeszłości tak szybko, jak tylko się da. Tak jednak nie jest. Kilku pokoleniom wychowanym w atmosferze komunistycznej propagandy panującej w szkołach i instytucjach kultury Związek Sowiecki jawi się jako utracona kraina młodości, stabilności i wielu miłych wspomnień.
Pewnego razu na Krymie, który był najbardziej zsowietyzowanym i zrusyfikowanym regionem Ukrainy, wybraliśmy się z Aliną w rejs statkiem. Płynęliśmy z Jałty do Sudaku, podziwiając południowe wybrzeże półwyspu. Na jednym z przystanków na statek wsiadł chłopak, na oko około 20-letni, w podkoszulku z napisem CCCP na plecach, z wielkim sierpem i młotem na piersi.
– Szkoda, że jeszcze nie ma kumpla w koszulce ze swastyką – burknąłem ironicznie.
– Jak możesz tak mówić? Chcesz mi zrobić na złość? Chcesz mnie obrazić? – Alina była oburzona.
– A co ty masz z tym wspólnego? Przecież ty jesteś Ukrainką i nie nosisz sowieckich symboli – odpowiedziałem zdziwiony.
– Tak, ale nie zapominaj, że Związek Radziecki był także moją ojczyzną i nie podoba mi się, kiedy tak mówisz. Porównanie ze swastyką jest zupełnie bez sensu.
Nie ciągnąłem tej rozmowy, żeby żony nie urazić, ale uświadomiłem sobie, że jednak pochodzimy z dwóch odmiennych politycznie światów.
Dzisiaj, po wielu latach wspólnego mieszkania w Polsce, Alina zdecydowanie zrewidowała swój stosunek do sowieckiej przeszłości. Różne rzeczy, które wydają się normalne, kiedy się żyje z nimi na co dzień, po nabraniu do nich dystansu okazują się nie do zaakceptowania.
Ukraińcy, podobnie jak pozostali obywatele Związku Radzieckiego, byli od dziecka karmieni wizją historii, w której Związek Radziecki samotnie stawiał czoła najpierw niemieckiemu faszyzmowi, a potem wrogiemu Zachodowi, który tylko czyhał, by zniszczyć osiągnięcia socjalizmu. Taka świadomość jest udziałem nie tylko starszego pokolenia, ale także ludzi w wieku 30–35 lat, którzy pierwsze kroki w edukacji stawiali w czasach Gorbaczowa. A to przecież głównie w sowieckiej spuściźnie należy się dopatrywać przyczyny tego, że dzisiejsza Ukraina jest zupełnie innym krajem niż współczesna Polska.
Do niedawna w większości ukraińskich miast można było się natknąć na pomniki Lenina, co zdumiewało Polaków. Bo rzeczywiście trudno zrozumieć oddawanie czci przywódcy komunistycznej rewolucji, zbrodniarzowi, twórcy systemu, który zebrał na Ukrainie śmiertelne żniwo liczone w milionach ofiar. Wydaje się, że ta mroczna przeszłość jest celowo pozostawiana w strefie cienia. Można to porównać do bolesnej historii rodzinnej, którą znają wszyscy członkowie rodziny, ale nie chcą o niej rozmawiać. Bo przecież żyjemy tu i teraz. Po co rozdrapywać stare rany? A pomniki? Stały, stoją i nikomu nie przeszkadzają, bo niby czemu? Przeszłość jest pełna nieprzyjemnych niespodzianek, starych przewin, świństw, zapomnianych bohaterów i podłych ludzi, którzy jakoś sobie w życiu poradzili. Przeszłość jest niejasna, również dlatego, że aby o niej rozmawiać, trzeba się opierać na jakichś źródłach. A tych jest wiele, często sprzecznych, czasem sfałszowanych. Czy zatem w ogóle mamy szansę na odkrycie prawdy o przeszłości?
Leonid Tomaszewicz, dziadek Aliny (ojciec jej mamy), zaraz po wojnie trafił do pracy na Zachodnią Ukrainę, do niewielkiej miejscowości Dolina w obwodzie iwanofrankowskim. Był dyrektorem zakładu eksploatującego lokalne złoża ropy naftowej. W tamtych stronach wciąż świeże były wspomnienia niedawnych, zaciętych walk prowadzonych przez żołnierzy UPA, AK, sowieckich i niemieckich. Tata Aliny wspomina, jak wiele lat temu, jeszcze w czasach „sowkowych”, chciał namówić teścia na jakieś opowieści o tamtych latach. Ten jednak kategorycznie odmawiał.
– To były takie straszne czasy, tyle było brudu, tyle kłamstw i zbrodni po każdej stronie, że lepiej, byś tego nie wiedział – uciął krótko i nigdy więcej nie chciał wracać do tamtej rozmowy.
Wydaje się, że taka postawa jest charakterystyczna dla wielu byłych obywateli Związku Sowieckiego. Chcieliby zakończyć wszelkie dyskusje na temat dramatycznej przeszłości. Nie czują się na siłach, by wyjaśniać skomplikowane losy swoich przodków, i nie widzą w tym większego sensu. Żyć trzeba tu i teraz i nie ma co wyciągać starych brudów. Ważniejsze jest, by dzisiaj być dobrym człowiekiem, by żyć w zgodzie z innymi i nawzajem się wspierać. Stwierdzenie, że nie można budować przyszłości bez rozliczenia się z przeszłością, Ukraińców nie przekonuje. Nie widzą związku między jednym a drugim. Wolą nie wiedzieć.
Ukraińcy bardzo często deklarują, że chcą normalnego życia i normalnego państwa, tak jak w Europie, Stanach Zjednoczonych albo Kanadzie, gdzie jest wyjątkowo silna i liczna diaspora ukraińska.
Kiedy jednak zaczniemy pytać w rozmowie, co to konkretnie znaczy, zaczynają się schody. Prawda jest taka, że wielu Ukraińców ma mgliste pojęcie o tym, jak jest zorganizowany zachodni świat. Mniej więcej tak, jak Polacy w latach 70.; wiedzą tylko tyle, że na Zachodzie jest lepiej i ludzie żyją wygodniej.
Z obrazem społeczeństwa pogodzonego z sowiecką przeszłością i obojętnego wobec bieżącej, brudnej polityki kłócą się jednak dwa zrywy Ukraińców, których świadkami byliśmy już w XXI wieku. Najpierw Pomarańczowa Rewolucja, potem Euromajdan, czyli protesty, które rozpoczęły się po zerwaniu przez prorosyjskie władze rozmów w sprawie podpisania umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską. W obu przypadkach odłóżmy na bok działania partii politycznych i zawodowych polityków. Skupmy się na zwykłych ludziach, którzy spontanicznie wyszli na ulice miasta, by okazać swój sprzeciw. Tak wielkich i długo trwających demonstracji nie było jak dotąd w nowożytnej historii naszej części Europy. Postawa ludzi w czasie obu tych zrywów była ogromnym zaskoczeniem zarówno dla zewnętrznych obserwatorów, jak i dla ukraińskich polityków.
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki Ukraińcy z apatycznych i apolitycznych przerodzili się w świadomych obywateli, odważnie broniących swoich praw, świetnie zorganizowanych i wiedzących, czego chcą. Oba zrywy były popisem społecznej solidarności, poczucia własnej godności i europejskich aspiracji. To prawda, że brał w nich udział niewielki odsetek narodu. Tak jest jednak zawsze w chwilach, kiedy dzieją się rzeczy wielkie. W działalności polskiej opozycji demokratycznej podczas stanu wojennego też uczestniczył niewielki procent społeczeństwa.
Z naszych doświadczeń „rodzinno-politycznych”, licznych dyskusji i opowieści wynika, że Ukraińcy, jeśli chodzi o kwestię wolności i przywiązania do własnej niezależności, nie różnią się wiele od Polaków. Ułańskiej fantazji mają nawet w nadmiarze. To harde nastawienie do świata dobrze ilustruje popularność obrazu Ilii Riepina, przedstawiającego mityczną scenę pisania przez Kozaków odpowiedzi na propozycję poddania się, jaką złożył im sułtan osmański Mehmed IV. Kopia tego obrazu jest stałą pozycją oferowaną przez artystów malarzy sprzedających swe prace w Wąwozie św. Andrzeja w Kijowie. Uwiecznionej scenie dodaje smaku treść listu, który pisali Kozacy.
Sułtan Mehmed IV wezwał Kozaków do poddania się tymi słowy: „Ja, sułtan, syn Mehmeda, brat Słońca i Księżyca, wnuk i namiestnik Boga, Pan królestw Macedonii, Babilonu, Jerozolimy, Wielkiego i Małego Egiptu, Król nad Królami, Pan nad Panami, znamienity rycerz, niezwyciężony dowódca, niepokonany obrońca miasta Pańskiego, wypełniający wolę samego Boga, nadzieja i uspokojenie dla muzułmanów, budzący przestrach, ale i wielki obrońca chrześcijan – nakazuję wam, zaporoskim Kozakom, poddać się mi dobrowolnie bez żadnego oporu i nie kazać mi się więcej waszymi napaściami przejmować”.
Na co Kozacy mieli odpowiedzieć w następujących słowach: „Ty, sułtanie, diable turecki, przeklętego diabła bracie i towarzyszu, samego Lucyfera sekretarzu. Jaki z ciebie do diabła rycerz, jeśli nie umiesz gołą dupą jeża zabić. Twoje wojsko zjada czarcie gówno. Nie będziesz ty, sukin ty synu, synów chrześcijańskiej ziemi pod sobą mieć, walczyć będziemy z tobą ziemią i wodą, kurwa twoja mać. Kucharzu ty babiloński, kołodzieju macedoński, piwowarze jerozolimski, garbarzu aleksandryjski, świński pastuchu Wielkiego i Małego Egiptu, świnio armeńska, podolski złodziejaszku, kołczanie tatarski, kacie kamieniecki i błaźnie dla wszystkiego co na ziemi i pod ziemią, szatańskiego węża potomku i chuju zagięty. Świński ty ryju, kobyli zadzie, psie rzeźnika, niechrzczony łbie, kurwa twoja mać.
O tak ci Kozacy zaporoscy odpowiadają, plugawcze. Nie będziesz ty nawet naszych świń wypasać. Teraz kończymy, daty nie znamy, bo kalendarza nie mamy, miesiąc na niebie, a rok w księgach zapisany, a dzień u nas taki jak i u was, za co możecie w dupę pocałować nas!”[2].
Podpisali: ataman koszowy Iwan Sirko ze wszystkimi zaporożcami”.
Nie chcę oceniać, ile prawdy w tej historii, ale jest ona wśród Ukraińców znana, popularna i opowiadana z niemałą dumą z hardych przodków. Podejrzewam, że gdyby dziś na przykład Putin napisał do Ukraińców, by się poddali, odpowiedź mogłaby być podobna i równie pikantna.
Początek 2014 roku przyniósł sławny już „leninopad”, w czasie którego z piedestałów strącono wiele pomników wodza rewolucji. Ukraińcy jakby nagle sobie przypomnieli, kim był Władimir Iljicz Uljanow, i postanowili zlikwidować wstydliwe pamiątki. Czy to oznacza zmianę stosunku do przeszłości? Niekoniecznie. Warto jednak zauważyć, że trudna historia coraz częściej puka do ukraińskich drzwi i kiedyś trzeba się będzie z nią na poważnie rozliczyć.
1. Zdjęcie grupy przedszkolaków z połowy lat 80. Mała Alina pod brodą towarzysza Lenina.
2. Świąteczne śniadanie na cmentarzu. Tydzień po Wielkiej Niedzieli w centralnej Ukrainie wszyscy idą na groby bliskich, jak w Polsce na 1 listopada. Uroczystości mają jednak inną atmosferę, można powiedzieć, że wręcz domową i kameralną. Rodziny spotykają się przy specjalnie postawionych w tym celu stołach. Pod wieczór wszyscy są w wesołych nastrojach, bo na stole nie może zabraknąć czegoś mocniejszego.
1. Widok z lotu ptaka na rozlewiska Dniepru tuż obok Kijowa. Po prawej stronie drogi ekskluzywne dacze i domy często postawione z naruszeniem prawa budowlanego.
2. Freski na murze niedaleko wejścia do Cerkwi Katedralnej św. Michała.
Inną cechą Ukrainy, która uderza przybysza z Polski, jest znacznie bardziej tradycyjna struktura społeczna i inny podział ról między kobietami i mężczyznami. Na Ukrainie obowiązuje hybrydowy model łączący cechy tradycyjnej kultury patriarchalnej z sowieckimi próbami stworzenia „nowego człowieka”. W sowieckim modelu dzieci wychowywało państwo, a kobiety, na równi z mężczyznami, miały budować przodujący ustrój i walczyć o zwycięstwo światowej rewolucji. W rezultacie powstało społeczeństwo nominalnie rządzone przez mężczyzn, którzy jednak bardzo często na poziomie życiowym i rodzinnym są zdominowani przez silne kobiety. Kobiety są przygotowywane do pełnienia funkcji troskliwych matek i dobrych żon, jednak zazwyczaj na ich barkach spoczywa nie tylko obowiązek wychowania dzieci, ale także utrzymania domu. Praca zawodowa jest dla kobiet czymś równie oczywistym jak dla mężczyzn. Nie mają żadnych przywilejów wynikających z macierzyństwa; jest raczej odwrotnie. Mężczyźni powinni być silni i zaradni, bo muszą utrzymać rodzinę. Jednak wobec zablokowania przez skorumpowane państwo normalnych szans rozwoju zawodowego i społecznego, bardzo często są sfrustrowani, zgorzkniali i zaglądają do kieliszka, topiąc w nim smutki. Pijani, nieszczęśliwi faceci to powszechny obrazek nie tylko na Ukrainie, ale również dalej na Wschodzie.
Problemy z państwem, wymiarem sprawiedliwości i codzienne troski wynikające z trudów utrzymania się powodują, że poziom wzajemnego zaufania jest na Ukrainie znacznie niższy niż w Polsce. Dość powszechna jest obawa, by nie zostać wykorzystanym lub nie paść ofiarą oszustwa. Ludzie mają zaufanie przede wszystkim do własnej rodziny. Inni – obcy – są potencjalnym źródłem problemów. Ukraińcy na co dzień funkcjonują w niewielkich, rodzinno-przyjacielskich grupach, które powstają w młodości. Zobowiązania podjęte w takich grupach mają znacznie poważniejszy charakter, ludzie są zdolni do ofiarności i wyrzeczeń. Pomagają sobie nawzajem w znalezieniu lepszej pracy, wspierają finansowo krewnych, którzy popadli w kłopoty.
Słowo przyjaciel rozumiane jest na Ukrainie śmiertelnie poważnie. Jeśli przyjaciel jest w potrzebie, bez względu na okoliczności rusza się mu na pomoc. Moja teściowa sypie jak z rękawa opowieściami, jak to teść rzucał wszystko: pracę, rodzinę, swoje własne interesy, bo na przykład jego przyjaciel gdzieś 500 kilometrów od Kijowa potrzebował pomocy przy remoncie jachtu albo holowaniu samochodu. Poratować przyjaciela w potrzebie to rzecz święta.
Powszechna obawa przed przekrętami i nieufność w życiu społecznym mają swoje realne przyczyny. W latach 90. niepodległa Ukraina na nowo organizowała struktury państwa i mechanizmy gospodarcze, między innymi: handel, usługi, administrację. Te przemiany sprzyjały nadużyciom. Hiperinflacja, dwukrotna zmiana waluty (z rubli na kupony, tak zwane karbowańce, i z kuponów na hrywny), ogólny bałagan... Zaczęły się złote czasy dla oszustów.
W pouczającej książce Украинский лохотрон (tytuł można przetłumaczyć jako Ukraiński generator frajerów, bo łoch to po ukraińsku jeleń, czyli frajer, a łochotron to maszyneria pozwalająca „doić” łochów) Nikołaj Roszczyn, oficer ukraińskiej milicji, który wiele lat pracował w wydziale kryminalnym, opisuje całą plejadę mniejszych i większych oszustw. Poczynając od fałszywych ogłoszeń oferujących pracę za granicą, poprzez cudowne lekarstwa i metody leczenia, wróżbiarki-złodziejki, fałszywych handlowców wyłudzających pieniądze za nieistniejące towary, sekretne kluby przygotowujące za sowitą opłatą elity do objęcia władzy, aż po dobrze zorganizowane piramidy finansowe wyłudzające pieniądze od dziesiątków tysięcy szukających łatwego zarobku, naiwnych inwestorów. Istotą sprawnego „generatora frajerów” jest takie oszustwo, w którym oszukany sam, jak na tacy, podaje swoje pieniądze organizatorom procederu. Głośna w Polsce afera Amber Gold – klasyczny łochotron – byłaby na Ukrainie skwitowana wzruszeniem ramion. Tam takich afer jest na pęczki. Jeśli dodać do tego powszechną nieznajomość mechanizmów rynkowych i nieudolność organów ścigania, mamy sytuację, w której każdy Ukrainiec albo sam został w jakiś sposób oszukany, albo zna kogoś takiego w swoim najbliższym otoczeniu. Z oczywistych powodów tłumaczy to nieufność i skłonność do wiary w teorie spiskowe, objaśniające świat. Dlatego tym cenniejsza staje się więź z najbliższymi, która daje poczucie bezpieczeństwa.
Pewną barierą w kontaktach z Ukrainą i Ukraińcami jest alfabet. Posługiwanie się cyrylicą albo wzorowanym na niej alfabecie ukraińskim powoduje, że dla Ukraińca nauka innego języka jest równoznaczna z nauką nowego alfabetu. Jest to jednocześnie ogromne ułatwienie dla rusyfikacji Ukrainy na poziomie kulturowym. Tuż obok słabych ukraińskich mediów funkcjonuje potężna rosyjska machina medialna, narzucająca swoje poglądy na historię, politykę, kulturę, modę, styl życia i tak dalej. Ukraina kulturalnie i propagandowo jest zdominowana przez potężnego sąsiada. Jeśli ktoś pamięta co nieco z rosyjskiego jeszcze z czasów szkolnych (dotyczy to przede wszystkim osób uczących się obowiązkowo rosyjskiego w czasach PRL-u), to dogada się bez trudu, bo prawie każdy Ukrainiec rozumie po rosyjsku. Młodsi będą mieli problem z czytaniem ukraińskich lub rosyjskich napisów, gazet czy stron internetowych, ale z prowadzeniem rozmów nie powinni mieć większych kłopotów, bo polski, jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, jest znacznie bardziej podobny do ukraińskiego niż rosyjski.
Nie mogę tu sobie odmówić przyjemności opowiedzenia anegdoty, która pokazuje, jak nikłe pojęcie o ukraińskich realiach mają skądinąd wykształceni i niegłupi Polacy.
Historia ta miała miejsce po jednym z kilku epizodów ukraińsko-rosyjskiej tak zwanej wojny gazowej, która polegała, ujmując rzecz w skrócie, na sporach o płatności za gaz i zakręcaniu przez Rosję kurka na rurociągach z błękitnym paliwem. Byłem w tym czasie rzecznikiem prasowym ISD (Indiustrialnyj Sojuz Donbassa), największej ukraińskiej firmy inwestującej na polskim rynku. W ramach obsługi ISD zajmowałem się nie tylko kontaktami medialnymi tej firmy, ale także dostarczaniem polskim mediom informacji z Ukrainy. W pewnym sensie byłem więc samozwańczym PR-owcem Ukrainy w Polsce, przynajmniej w oczach pewnej części dziennikarzy. Zadzwonił do mnie stary znajomy, jeden z szefów znanej, szanowanej i bardzo wpływowej organizacji pozarządowej działającej na styku polityki i gospodarki, częsty gość telewizyjnych programów o gospodarce.
– Czy macie jakieś kontakty w okolicach ukraińskiego rządu? – zapytał, od razu przechodząc do rzeczy.
– Coś by się znalazło, jakby było trzeba – odpowiedziałem oględnie, żeby podtrzymać rozmowę.
– Mam świetny pomysł dla nich, jak mogliby się uniezależnić od Rosji. Ale trzeba rozmawiać od razu na najwyższym szczeblu.
– A co to za pomysł?
– Musielibyśmy dłużej pogadać, ale w skrócie rzecz polega na tym, żeby Ukraińcy zmienili alfabet. I zamiast cyrylicą, pisali normalnymi, łacińskimi znakami. To byłby symboliczny akces do Zachodu, a jednocześnie to by bardzo utrudniło Rosji propagandę na Ukrainie.
– To nierealne. Nie sądzę, by w ogóle chcieli o tym rozmawiać.
– Ale zobacz – Turcja zrobiła to i się dało. Wystarczy tylko chcieć. To naprawdę byłby przełom. No i jak, załatwiłbyś rozmowę z kimś z rządu?
I na tym mniej więcej zakończyliśmy rozmowę. Nikomu na Ukrainie oczywiście tego nie powtórzyłem. Bez wątpienia wzięliby mnie za wariata. A przypominam, że to była rozmowa nie z jakimś stukniętym fantastą, tylko z facetem, który dość twardo stoi na ziemi i w polskim życiu publicznym jest uważany za całkiem mądrego gościa. I to jest pewien symboliczny dowód na to, że my, Polacy, o Ukrainie nie wiemy praktycznie nic.
W kolejnych rozdziałach naszej książki chcemy opisać Ukrainę przez pryzmat codziennego życia w tym kraju oraz kontaktów zwykłych Polaków i Ukraińców. Chcemy pokazać, że Ukraina może być fascynującym miejscem, a Ukraińcy świetnymi przyjaciółmi, ale także to, że różnimy się bardziej, niż nam się wydaje na pierwszy rzut oka.
Będzie więc mowa o: kulturze, języku, kuchni, romansach, interesach, korupcji, ukraińskich dziewczynach, zabytkach, jeżdżeniu samochodem, a także o najciekawszych miejscach, jakie warto zobaczyć na Ukrainie. Nie mamy ambicji, by opisywać historię, sytuację polityczną czy pokusić się o dokonanie specjalistycznej analizy społecznej. Nie chcemy też pisać przewodnika po Ukrainie. Przedstawiamy raczej nasz osobisty punkt widzenia na to, jakimi ludźmi są Ukraińcy – nasi wschodni sąsiedzi.
Alina jest rodowitą kijowianką, cała jej rodzina to Ukraińcy z pewną domieszką polskiej krwi w pokoleniu pradziadków. Ja pochodzę z Radomska, ze środkowej Polski. Moja rodzina nigdy nie miała wschodnich korzeni, a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Nie mieliśmy żadnych kresowych tradycji i koligacji. Jednak kiedy się pobraliśmy, Ukraina stała się i dla mnie drugą ojczyzną. Nasz syn ma podwójne, polsko-ukraińskie obywatelstwo. Regularnie jeździmy na Ukrainę, mamy tam przyjaciół, znajomych i krewnych. Podróżujemy, spotykamy nowych ludzi, przejmujemy się tym, co się dzieje w Kijowie i szerzej w całym kraju. Piszemy o Ukrainie takiej, jaką znamy i takiej, jaką kochamy. O naszej Ukrainie. Z naszych doświadczeń wynika, że Ukraina i Ukraińcy są postrzegani w Polsce wciąż niczym terra incognita – ziemia nieznana. Setki godzin politycznych dyskusji, dziesiątki reportaży z ukraińskiego kryzysu niewiele mówią o ludziach, którzy żyją tuż obok nas. Nie dowiemy się z nich, jak wygląda ukraińskie śniadanie ani jakie dowcipy śmieszą ludzi w Kijowie, nie zrozumiemy, dlaczego młodzi Ukraińcy dostają pensję w dwóch częściach: oficjalnej i nieoficjalnej, ani o tym, że najstarsze znane ludzkości koło znaleziono w wykopaliskach pod Kijowem. Chcemy tę lukę wypełnić i przede wszystkim zachęcić do wzajemnego bliższego poznania się Polaków i Ukraińców. Z własnego doświadczenia wiemy, ile dobrego może z tego wyniknąć.
[1] Pełne wyniki badań: http://www.slideshare.net/Ratinggroup/2014-april-5-iri-public-opinion-survey-of-ukraine-march-14-26-2014 [wszystkie przypisy pochodzą od autora, z wyjątkiem oznaczonych przyp. red.].
[2] http://pl.wikipedia.org/wiki/Pismo_Kozak%C3%B3w_zaporoskich_do_su%C5%82tana_Mehmeda_IV. Tłumaczenie z ukraińskiego: Jana i Bogdan Malinowscy