Читать книгу Głód - Alma Katsu - Страница 8

Prolog

Оглавление

Kwiecień 1847

Wszyscy się zgadzali, że to była ciężka zima, jedna z najgorszych, jakie pamiętano. Tak ciężka, że wypędziła z gór niektóre szczepy Indian – Pajutów i Miwoków. Nie było zwierzyny i głód bił z ich niespokojnych ruchów. Zostawili za sobą opustoszałe obozowiska i czarne, bezwonne ślady ognisk, niczym ciemne oczy w ziemi.

Kilku Pajutów nawet opowiadało, że widzieli szalonego białego człowieka, który zdołał przeżyć tę straszliwą zimę, ślizgając się po zamarzniętym jeziorze jak duch.

To na pewno był ich człowiek, niejaki Lewis Keseberg. Ostatni, który przeżył z tragicznej Wyprawy Donnera. Wysłano grupę ratowników, żeby odszukać Keseberga i przywieźć go z powrotem żywego, o ile to możliwe.

W połowie kwietnia śnieg sięgał jeszcze koniom do piersi; musieli je zostawić na miejscowym ranczu i dalej iść na piechotę.

Kiedy dotarli na szczyt – zimny, wietrzny i pusty – od jeziora dzieliły ich trzy dni drogi. Wiosna oznaczała błoto, mnóstwo błota, ale wyżej wciąż królowała zima i ziemię pokrywała gruba warstwa bieli. Ten śnieg był zdradliwy; ukrywał rozpadliny, strome uskoki. Śnieg dotrzymuje sekretów. Myślisz, że stoisz na twardym gruncie, ale to tylko kwestia czasu, zanim półka pod twoimi nogami się rozpadnie.

Zejście było znacznie trudniejsze, niż się spodziewali; buty zapadały się w śniegu, śliskim i wilgotnym, nieludzko zachłannym, jakby chciał wciągnąć w głąb całą ekipę.

Im bliżej podchodzili do jeziora, tym robiło się ciemniej. Wysokie drzewa przesłaniały szczyty gór i nie dopuszczały słońca. Las nosił wyraźne ślady zniszczeń, świadczące o tym, ile napadało śniegu: gałęzie były połamane, kora zdarta do wysokości trzydziestu, czterdziestu stóp. Nad jeziorem panowała upiorna cisza. Nie słyszeli żadnych dźwięków: ptak nie zaśpiewał, ryba nie plusnęła w wodzie. Tylko tupot ich stóp i ciężkie oddechy, i czasami trzask topniejącego śniegu.

Pierwsze, na co zwrócili uwagę, kiedy z jeziora uniosła się mgła, to smród: cała okolica cuchnęła padliną. Gęsty fetor rozkładu mieszał się z zapachem sosen, gdy grupa zbliżała się do jeziora. Żelazisty odór krwi zdawał się napływać zewsząd, z ziemi, wody i nieba.

Uprzedzono ich, że ci, którzy przeżyli, mieszkali w opuszczonej chacie i dwóch przybudówkach, jednej opartej o wielki głaz. Chatę znaleźli szybko, okrążając brzeg jeziora, które falowało pod leniwymi pasmami mgły. Stała samotnie na niewielkiej polanie. Z pewnością była opuszczona, a jednak nie mogli się pozbyć wrażenia, że nie są sami, że ktoś czeka na nich w środku, niczym stwór z bajki. Złe przeczucia opanowały całą grupę; ten nienaturalny zapach w powietrzu działał wszystkim na nerwy. Podchodzili do chaty powoli, ze strzelbami w pogotowiu.

Na śniegu leżało kilka przedmiotów: książeczka do nabożeństwa, z wstążką zakładki trzepoczącą na wietrze.

Parę rozrzuconych zębów.

Coś, co wyglądało jak kręg z ludzkiego kręgosłupa, obrany do czysta.

Złe przeczucia podchodziły im do gardła i szczypały w oczy. Kilku nie chciało iść dalej. Drzwi chaty mieli teraz przed sobą, obok stała siekiera oparta o ścianę.

Drzwi otworzyły się same.

Głód

Подняться наверх