Читать книгу Niezwyciężeni. - Amy Lawrence - Страница 6
Wstęp
Оглавление– Halo?
– Cześć, Ames, Tom z tej strony. Słuchaj, chciałabyś jedno z tych starych biurek z loży prasowej na Highbury?
– Hm… Tak.
Tom znał kogoś, kto ocalił kilka takich rzeczy, gdy buldożery były już w trakcie wyburzania miejsca, które znaczyło dla mnie więcej niż jakiekolwiek inne na świecie. Szczerze mówiąc, same biurka nie należą do najwspanialszych wytworów kultury materialnej: to prostokątne płyty pilśniowe obleczone szarym plastikiem, do których przytwierdzone są proste metalowe nóżki pokryte błyszczącą czernią. Moje kolana boleśnie się z nimi zaznajomiły; w starej loży prasowej panował ścisk. W zależności od tego, które miejsce człowiekowi przypadło, istniała spora szansa, że z powodu jednego ze słupów trzeba będzie podskakiwać i wić się przez cały mecz, żeby niczego nie przegapić. Ale na Boga, te słupy i cała reszta były piękne, a Highbury stało się miejscem niesłychanych wydarzeń.
Za każdym razem, gdy idę po jednym z ogromnych mostów prowadzących ku gładkiemu wnętrzu Emirates Stadium, chwilę zwlekam. Niemożliwe jest nie tęsknić za miejscem, które – w moich myślach i w głębi ducha – na zawsze pozostanie domem. Stare, dobre Highbury nie było tak przestronne, nowoczesne ani nie przynosiło takich zysków, jak nowe miejsce zamieszkania Arsenalu, ale jego dusza przenikała każdą ścianę, każdy korytarz, zakątek i najmniejszą szczelinę. Chodząc tam, zawsze można było dosłyszeć echo starych piłkarskich opowieści.
Dzięki temu, że przez lata mogłam poznawać różne części Highbury, dorobiłam się prawdziwej skarbnicy wspomnień: w latach 70. wraz z moją najlepszą przyjaciółką byłyśmy zabierane na stadion, gdzie bawiłyśmy się pluszakami. W latach 80. zgarniałam kieszonkowe i wskakiwałam do autobusu, żeby zapłacić przy bramce obrotowej pod North Bank, gdzie falowałam wraz z tłumem. W latach 90. przeniosłam się naprzeciwko, pod Clock End, żeby być z kumplami. W kolejnej dekadzie objęłam stanowisko pracy na East Stand. Wszystko to nadal wyraźnie widzę oczyma duszy. Bogato zdobione schody, po których szło się za Paddym, pracownikiem obsługi stadionu o roziskrzonych oczach, lubiącym pełnić straż w Marble Halls (Marmurowym Holu). Wielkie drzwi, które prowadziły do tunelu, ze schowanym tuż za nimi małym pomieszczeniem znanym jako „zajazd w połowie drogi”. Sklepik Kanonierów prowadzony w czasach mojej młodości przez byłego bramkarza Jacka Kelseya. Droga za stadionem i przez parking za Clock End do biur i sali dla piłkarzy nad starą halą JVC. Droga do środka przez czerwone drzwi z napisem PRASA i w górę po wąskiej klatce schodowej prowadzącej do strefy dla mediów. Czasem wymykałam się przez drzwi po drugiej stronie na korytarz nad Marble Halls. Cóż to był za punkt obserwacyjny: z jednej strony ponura, pokryta dębową boazerią sala posiedzeń, z drugiej drzwi, za którymi mieścił się gabinet menedżera, na wprost zaś – ku loży dyrektorskiej górującej nad tym doskonałym boiskiem – wpadało przez bramę światło. Całe to miejsce było czarodziejskie na sposób, którego nowe stadiony w erze wielkiej finansjery nie mogą powielić. Przynależeliśmy do niego, a ono przynależało do nas.
Jeśli chodzi o pamiątki, nadal mam tamto biurko ze starej loży prasowej. Kiedy spoglądam wstecz, ze wszystkich spotkań, które widziałam ze wspomnianego punktu obserwacyjnego, na swój sposób najbardziej niewiarygodne pozostaje to między Arsenalem a Leicester City z 15 maja 2004 roku, zakończone wynikiem 2:1. Była to jedna z tych okazji, kiedy trzeba postarać się świadomie zwolnić bieg czasu. Towarzyszył jej wewnętrzny przymus, by spróbować wchłonąć to, co się dzieje. Nie przegapić ani jednego szczegółu. Przechować wszystko z taką jasnością, z jaką tylko się da. Highbury było zalane słońcem, kibice oglądali najlepszą ekipę, jaką kiedykolwiek widzieli, a na naszych oczach rozgrywała się historia, Arsenal bowiem miał właśnie zakończyć sezon bez porażki jako pierwsza drużyna w dziejach współczesnej piłki. Próba, by odnaleźć właściwe słowa, które pomogłyby uchwycić istotę tej opowieści i przekazać w jakiś sposób jej atmosferę oraz znaczenie, wydawała się doniosłym obowiązkiem. Był to ciężar, ale zarazem ogromny przywilej.
Powrót do tamtego sezonu dziesięć lat później za sprawą rozmów z jego bohaterami przyniósł mi niewiarygodną satysfakcję. Spojrzenie Arsène’a Wengera, jego zawodników i innych pracowników klubu dodało tej opowieści i jej bohaterom głębi i szczegółowości. Wspomnienia, którymi tak hojnie się dzielili, pozwoliły im wyjaśnić własnymi słowami, w jaki sposób można było osiągnąć coś tak rzadko w sporcie spotykanego, jak tworzy się grupa piłkarzy, jak kształtuje się styl, jak spaja się ludzi i hartuje ducha. Zawodnicy nabrali wyjątkowej siły charakteru, by poradzić sobie z trudami sezonu – czasem gładko, innymi razy wstrząsani burzami – i przekroczyć wiekopomną linię mety bez najmniejszego uszczerbku. To ich opowieść, więc najlepiej będzie usłyszeć ją z ich ust. Postanowiłam też zostawić odczucia Wengera w czystej, niezafałszowanej formie, mógł je więc wyrazić własnymi słowami w zakończeniu książki.
Kiedy poszukiwałam ramy, która pozwalałaby uchwycić ducha ery Niezwyciężonych, nie przemawiały do mnie do końca ani chronologiczne przedstawienie meczów, ani zestaw sylwetek poszczególnych piłkarzy. Świadectwo zaangażowanych w owe wydarzenia osób umożliwiło zgłębienie różnych tematów, które zbiegają się ze sobą, tworząc wielowymiarowy obraz tamtych rozgrywek. Aby zrozumieć, jak drużyna z czasem ewoluowała, nie można było ograniczać się wyłącznie do jednego sezonu – konieczny okazał się więc rzut okna na dalszy plan. Przywołuję tutaj także fragmenty artykułów, które w trakcie sezonu 2003/2004 pisałam dla „Observera”, aby oddać ówczesne nastroje, co zwykle oddziałuje z inną siłą niż refleksje snute z perspektywy czasu.
Sezon bez porażki to nadzwyczajne osiągnięcie, będące dziełem jeszcze bardziej nadzwyczajnej grupy ludzi. Jestem podwójnie wdzięczna Niezwyciężonym – za to, że mogłam ich oglądać, a po latach wysłuchać ich opowieści.
To były czasy.
Amy Lawrence, Londyn,
maj 2014 roku