Читать книгу Klub Czerwonych Trampek - Ana Punset - Страница 5
2. Czas, start!
ОглавлениеLucía zapaliła światło w swoim pokoju, przysunęła sobie puf i usiadła przed komputerem, którego nie wyłączała ani na chwilę, kiedy była w domu. W ten sposób mogła pozostawać w stałym kontakcie z resztą.
„Plan czerwone trampki rozpoczęty” — zmieniła status na Facebooku i załączyła do niego swoje zdjęcie zrobione zaraz po wyjściu od fryzjera: idealnie równa grzywka sięgająca brwi i ruda czupryna bez rozdwajających się końcówek.
Rozsiadła się wygodnie, czekając na odpowiedź Fridy i Bei. Marta jako jedyna dostała czerwone trampki już wcześniej i nie musiała zamawiać ich sobie na Gwiazdkę.
Lucía była podekscytowana planem, który opracowały, i czuła się, jakby miała wyruszyć w jakąś podróż i musiała zdecydować, co ze sobą zabrać. Stwierdziła, że nie może tak bezczynnie siedzieć. To nie w jej stylu. Rozejrzała się wokół, szukając czegoś, czym mogłaby się zająć. Trzeba przyznać, że Lorena i tata świetnie urządzili jej pokój: ściany pomalowali na fioletowo — jej ulubiony kolor — a do tego tata zawiesił jej nad łóżkiem tablicę korkową, do której mogła przypinać, co tylko chciała. Szybko zagospodarowała ją zdjęciami swoich przyjaciółek i wycinkami z gazet, na których widniały między innymi wydmy na pustyni w Egipcie, dokąd chciałaby kiedyś pojechać. Jej łóżko nie było zbyt duże, ale podobało jej się, że narzutę dobrano pod kolor ścian i lampy pod sufitem.
Wzięła podarowany jej przed chwilą notatnik i ołówkiem węglowym zaczęła kreślić na pierwszej stronie.
Pomysł, że wszystkie dostaną na Gwiazdkę czerwone trampki, zrodził się kilka dni wcześniej w odpowiedzi na tragiczną wiadomość, że Marta wyprowadza się za granicę… i to zaraz po święcie Trzech Króli! Aż zaniemówiły, kiedy to usłyszały. Nawet Frida, grupowa gaduła, nie wiedziała, co powiedzieć. Znały się od początku podstawówki (właśnie zaczynały gimnazjum) i Marta jako pierwsza miała opuścić ich paczkę. Wszystko dlatego, że jej mama, która była Niemką, dostała pracę marzeń w Berlinie, a to wiązało się z przeprowadzką całej rodziny. Sama wyjechała już miesiąc wcześniej, żeby wszystko zorganizować, ale wróciła na święta Bożego Narodzenia do Barcelony.
Lucíę dużo kosztowało pogodzenie się z myślą, że jej przyjaciółka wyjeżdża na zawsze. Możliwe, że już nigdy nie będą mieszkać w tym samym mieście… Dlatego właśnie postanowiły spędzać razem każdą wolną chwilę, zanim nadejdzie ten sądny dzień: oglądały filmy, których Marta miała już z nimi nie obejrzeć, jadły drożdżówki z czekoladą, których Marta miała już nigdy nie spróbować, przymierzały ubrania w sklepach, do których Marta miała już nie wrócić, wdychały zapach bryzy morskiej i spacerowały po plaży, której w Berlinie miało nie być… To wszystko okazało się jednak niewystarczające, dlatego postanowiły założyć klub przyjaciółek-nierozłączek. Chciały, aby pomimo dzielących je kilometrów ich przyjaźń przetrwała na zawsze. Klub pozwoli im dalej trzymać się razem i robić to, co zwykle: rozmawiać codziennie, zwierzać się sobie ze wszystkiego, być najlepszymi przyjaciółkami.
Impulsem okazało się również to, co wydarzyło się między Martą a Julią (ich wychowawczynią i nauczycielką hiszpańskiego). Marta mieszkała blisko szkoły i zawsze szła do niej na piechotę. Któregoś ranka założyła do szkoły trampki, bo od wielu dni padało i jej buty od szkolnego mundurka zdążyły przemoknąć. Trampki były w jej ulubionym, czerwonym kolorze. Jednak kiedy Wrona (jak przezywały Julię ze względu na jej czarne ubrania i irytujący głos) ją zobaczyła, zatrzymała ją w drzwiach i nie pozwoliła wejść.
— Gdzie masz niebieskie obuwie? — zapytała podobno.
— No… w domu, proszę pani — odpowiedziała Marta, składając swój biały parasol w czarne grochy. — Jest mokre od deszczu.
— To żaden powód. Nie możesz tak przychodzić do szkoły — warknęła Wrona wyprostowana jak miotła.
— Ale przecież mogłam się przeziębić! — poskarżyła się Marta. Z jej jasnych, niemal białych włosów kapały krople deszczu.
— Nic mnie to nie obchodzi, Marto. Nie możesz wejść tak ubrana. Wiesz przecież, że powinnaś mieć dwie pary butów na zmianę. Przekaż to ode mnie swoim rodzicom — nalegała nauczycielka, grożąc jej palcem. Zawsze malowała paznokcie na krwisty kolor, od którego przechodziły je po plecach ciarki.
— Właśnie o to chodzi. Moja mama wyjechała do Niemiec i jestem teraz sama z tatą.
— Co to ma do rzeczy?
— To, że zabrała ze sobą prawie wszystkie moje rzeczy, drugą parę butów też!
Wychowawczyni zaniemówiła i zmierzyła ją wzrokiem. Najwyraźniej nie lubiła, kiedy ktoś jej się sprzeciwiał, bo jej twarz robiła się coraz bardziej czerwona.
— Nie podnoś głosu, kiedy ze mną rozmawiasz. — Znowu pogroziła jej palcem. — Pójdziesz teraz do domu i założysz te przemoczone buty, jeśli trzeba. A kiedy wrócisz, odmeldujesz się u mnie w gabinecie. Może dodatkowa praca domowa nauczy cię trzymać buzię na kłódkę.
Lucía właśnie w tym momencie przyjechała do szkoły i zobaczyła, że Marta zaciska zęby i odchodzi w deszczu. Marta opowiedziała im potem, że kiedy wracała w przemoczonych butach do szkoły, słyszała, jak chlupie w nich woda. Wrona kazała jej napisać sto razy „Nie będę się kłócić z nauczycielami”, jakby cofnęły się do szkolnych czasów swoich mam. Boże, co za staroświeckie metody! Tej samej nocy Marta dostała gorączki. Ostatnie dni szkoły przeleżała w łóżku z grypą i mało brakowało, a ominęłoby ją przedstawienie, które cała ich klasa przygotowywała z okazji Bożego Narodzenia. Opowieść wigilijna Charlesa Dickensa miała być ich ostatnim wspólnym występem, a Marta grała jedną z głównych ról — ducha przeszłości.
Na pomysł z trampkami wpadły pierwszego dnia ferii świątecznych. Rozmawiały akurat we czwórkę o wyjeździe Marty, kiedy Lucía zauważyła jej czerwone buty i pomyślała, że mogłyby być symbolem klubu, który chciały założyć.
— Może wszystkie poprosimy o takie trampki na Gwiazdkę, co? — zaproponowała.
Frida od razu podłapała ten pomysł:
— I założymy je po lekcjach na oczach Wrony!
Reszta również była za tym pomysłem. Już one się postarają, żeby wychowawczyni je w nich zobaczyła!
— Sprawdzimy, jaką wtedy zrobi minę to wredne ptaszysko — skwitowała Lucía.
Sygnał przychodzących wiadomości sprawił, że podniosła wzrok znad swojego rysunku: Frida i Bea napisały na Facebooku, że one również dostały czerwone trampki. Marta zamknęła rozmowę, dodając na koniec: „Zaczynamy!”. Reszta zareagowała na jej słowa uśmiechniętymi buźkami:
Lucía odczuwała niepokój na myśl o nadejściu jutra: po obiedzie miały się spotkać na imprezie pożegnalnej, którą Marta wyprawiała u siebie w domu. Chciały pokazać, że dzieląca je odległość nie zniszczy ich przyjaźni, dlatego też zrobiły dla Marty album z czerwoną okładką, do którego wkleiły zdjęcia i różne wycinki przypominające o ich wspólnie spędzonych chwilach. Będzie mogła zabrać go ze sobą do swojego nowego domu i wracać do nich myślami.
Nagle Lucía wpadła na pewien pomysł… mogła przecież dorzucić do albumu obrazek czerwonych trampek symbolizujących ich klub, które właśnie rysowała. To byłoby super!
Musiała się jednak pospieszyć, jeżeli chciała ukończyć go na czas. Wzięła czerwoną kredkę i zaczęła kolorować swoje dzieło: najpierw szybkie ruchy dla podkreślenia tekstury, a potem delikatne rozmycie palcami, żeby dodać blasku. Kiedy rysowała, przenosiła się do innej galaktyki, w której istniała tylko ona i jej myśli — nic jej tak nie odprężało. Nigdy nie chodziła na lekcje rysunku, ani nie uczyła się techniki (tak jak w przypadku baletu), od zawsze po prostu przenosiła na papier to, co zwróciło jej uwagę, albo to, co miała w głowie. Rysowanie było dla niej czymś zupełnie naturalnym.
Kiedy skończyła dzieło, wskoczyła do łóżka, myśląc o tym, że ma ogromną ochotę pokazać je swoim przyjaciółkom. Była tak podekscytowana, że z początku nie mogła zasnąć. Nie usłyszała jednak, kiedy do jej pokoju wszedł tata, żeby życzyć jej słodkich snów i pocałować na dobranoc w czoło, jak miał w zwyczaju.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki