Читать книгу Gdy nadeszło życie - Aneta Krasińska - Страница 4
Rozdział 3
ОглавлениеMagda na moment przymknęła powieki. Czuła mrowienie. Światło nie było zbyt intensywne, ale najwidoczniej potrzebowała odpoczynku. Zapachy już nie robiły na niej wrażenia. Na szczęście, bo w pamięci wciąż miała gehennę związaną z wchodzeniem do kuchni przez pierwszych kilka miesięcy ciąży. Kryzys, a raczej tragedia zaczynała się rozgrywać wraz z przekroczeniem progu. Jej zmysł powonienia dostawał szału i przerzucał całą odpowiedzialność na mózg, który w tym przypadku okazał się zupełnie bezradny i nie potrafił znaleźć rozwiązania. Cierpiała, siedząc w biurze, w którym przez cały czas musiała być włączona klimatyzacja, bo każde, nawet najmniejsze wspomnienie o aromacie wywoływało u niej mdłości.
– Wybaczcie – odezwała się, gdy rozmowa przy stole nieco ucichła, wskazując na swój brzuch. – Muszę pójść do toalety.
Lidka nieznacznie skrzywiła się na znak zrozumienia sytuacji, po czym wróciła do rozmowy o niedawno zdiagnozowanym przypadku choroby bostońskiej, której o mały włos nie pomyliła z anginą. Magda spojrzała w stronę Darka chłonącego każde słowo Lidki. Już wiedziała, o czym będą rozmawiać przy jutrzejszym śniadaniu.
Minęła kilka stolików, przy których goście doskonale się bawili, i podreptała do łazienki. Nacisnęła klamkę. Drzwi otworzyły się niemal bezszelestnie. Podeszła do jednej z dwóch kabin i powoli zamknęła się w środku.
Zza cienkiej gipsowej ścianki działowej dobiegł do niej znajomy głos.
– Tak, pracuję tam, gdzie mnie poleciłeś. Myślałeś, że się nie zorientuję? – Marcelina zaśmiała się nienaturalnie. – Uważnie słuchałam twoich opowiadań o firmach, z którymi współpracujesz albo po prostu utrzymujesz z nimi kontakty, dlatego skojarzyłam nazwę. Powinnam ci podziękować już pół roku temu, lecz wolałam się nie narzucać – tłumaczyła.
Magda poczuła nagły ucisk w dolnej części brzucha. Pomyślała, że jeszcze chwila, a jej pęcherz eksploduje. Nie miała wyjścia. Musiała zacisnąć zęby. Może w tym konkretnym przypadku należało zacisnąć coś innego, więc z całych sił spięła mięśnie i skoncentrowała uwagę na głosie przyjaciółki. Jednocześnie uświadomiła sobie, że było w nim coś nienaturalnego. Marcelina, stateczna matka z dwójką nastolatków w domu, nie należała do osób rozrywkowych. Jej najbardziej spektakularnym wyczynem był spacer boso po trawniku w parku, gdy wspólnie wypiły butelkę szampana, oblewając zdobycie intratnego zamówienia na obsługę cateringową imprez integracyjnych jednej z największych firm telekomunikacyjnych. Spacer nie miał szczęśliwego finału. Żadna z nich nie posiadała czworonoga, więc nie wiedziały, że trawniki w parku to pole minowe. Smród psich odchodów sprawił, że wszystkie bąbelki niemal natychmiast ulotniły się z ich głów. Marcelina – ofiara psiej toalety – usiłowała znaleźć skrawek czystej trawy, by pozbyć się niechcianego balastu. O dziwo, śmiała się przy tym do rozpuku. Magda siarczyście klęła przez całą drogę do domu. Osobliwy smrodek towarzyszył im aż do powrotu ze spaceru. Nawet teraz Magda była w stanie go sobie przypomnieć. Westchnęła, przyciskając ucho do zimnej ściany w kabinie.
– W takim razie nadrabiam zaległości i bardzo ci dziękuję za protekcję – oświadczyła Marcelina.
Magda bezgłośnie westchnęła, zastanawiając się, dlaczego jej przyjaciółka nie wierzy w to, że jest wartościowym człowiekiem i nie została przyjęta do pracy wyłącznie poprzez układy, ale przede wszystkim dzięki swoim umiejętnościom.
Śmiech. Znowu ten dziwny śmiech.
– A jak ty się miewasz po powrocie do Australii? – dopytywała.
Magda zaczęła się zastanawiać, co tak naprawdę wydarzyło się między Marceliną i Emilem podczas majowego spotkania. Przyjaciółka zmieniła się, to można stwierdzić już na pierwszy rzut oka, ale nie zdradziła żadnych szczegółów tamtego bądź co bądź pamiętnego wieczoru. Magda skłamałaby, mówiąc, że dla niej taki nie był. Owoc beztroskiego szaleństwa właśnie nosiła pod sercem.
– Czyli pracowicie, ale pozytywnie – bardziej stwierdziła, niż zapytała Marcelina.
Pracowicie i pozytywnie? Magda przysłuchiwała się tym słowom. W jej przypadku życie stanęło na głowie. Odkąd dowiedziała się, że zaszła w ciążę, nic nie wyglądało jak dawniej. Pewien etap zakończył się bezpowrotnie. Najbardziej żal było jej beztroski. W zasadzie jedynym kagańcem, który poniekąd sama sobie włożyła, była firma. Wiedziała, że dopóki biznes właściwie funkcjonuje, stać ją będzie na nocną zabawę w drogich stołecznych klubach, zagraniczne wczasy, sportowe auto i nowe ubrania, które kochała kupować. Praca była dla niej świętością. Resztę pojmowała w kategoriach zabawy, a przynajmniej takie stwarzała pozory. Czasem budziła się w środku nocy zlana potem. Nie miała pojęcia, co jej się śniło. Potwornie się bała. Później już nie zasypiała do rana, jakby obawiając się, że demony przeszłości mogą powrócić.
– Kiedy przylecisz do Polski? – spytała kobieta, a jej głos zawisł w powietrzu niczym szybowiec, który dopiero co wystartował, a przed nim rozpościera się nieograniczona przestrzeń.
Magda była przekonana, że to nie jest dobry pomysł. Wciąż miała przed oczyma obraz przyjaciółki i Emila spacerujących nad ranem w parku wokół restauracji, gdzie odbywało się spotkanie absolwentów liceum. Zwróciła uwagę na wzrok Emila, którym niemal chłonął kobietę. Oczy Marceliny skrzyły się, jak wtedy gdy była nastolatką.
– Oczywiście, bardzo chętnie. Pogniewałabym się, gdybyś nie znalazł dla mnie choć chwili. Wiesz co, już dzisiaj zapraszam cię na obiad. Poznasz moją rodzinę.
Magda nerwowo zamrugała. Pęcherz znowu dał o sobie znać. Delikatnie pomasowała dół brzucha, ale nie przyniosło to najmniejszej ulgi. Jeszcze chwila. W końcu jak długo można rozmawiać z kimś, kto jest na drugim krańcu świata?
– Tak, Czarek zrezygnował z rejsów. Teraz osiadł na lądzie. Można powiedzieć, że uczymy się żyć ze sobą.
Magda usiadła na klapie sedesu. Z tym jednym zgadzała się całkowicie. Widziała, jak trudno jest im porozumieć się w codziennych sprawach. Które z nich powinno pójść na zebranie do szkoły? Kto ma zrobić zakupy czy przygotować obiad? Wcześniej wszystko należało do obowiązków Marceliny niezależnie od tego, czy Czarek wypłynął w rejs, czy właśnie z niego wrócił. Po prostu nie wiedział, co się dzieje wokół niego. Magda od dłuższego czasu podejrzewała, że to pozory. Utwierdził ją w tym przekonaniu wspólny pobyt na Majorce.
***
Kupowanie wczasów w ostatniej chwili nie leżało w naturze Marceliny. Zwykle już zimą zasiadali z mężem przed komputerem i przez kilka kolejnych wieczorów porównywali oferty. Teraz musiała znaleźć dla siebie zajęcie, dzięki któremu zapomni o codzienności. Dlatego w tym roku wyjątkowo sama wybierała wakacje za rozsądną cenę. Złamana noga Olafa unieruchomiła ją w domu na blisko sześć tygodni. W tym czasie musiała sobie radzić z opieką nad niepełnosprawnym synem, zdrową córką i z nieobecnością męża. Właściwie została więźniem we własnym mieszkaniu. Wychodziła tylko wówczas, gdy pieczę nad dziećmi przejmowali jej rodzice. To oni odprowadzali Amelkę do przedszkola, podczas gdy ona zajmowała się gotowaniem kisielków, studzeniem galaretek i parzeniem rumianku. Po tych kilku tygodniach czuła się, jakby ktoś przepuścił ją przez maszynkę, a wyglądała jeszcze gorzej. Dlatego nie zamierzała oponować, gdy któregoś dnia z impetem równym nawałnicy do jej mieszkania wparowała Magda z propozycją z serii tych nie do odrzucenia.
– Znalazłam świetną ofertę wczasów na Majorce! – tłumaczyła rozgorączkowana. – Jeśli się pospieszymy i zrobimy rezerwację jeszcze dzisiaj, to dostaniemy dodatkową zniżkę. Pojedziemy w czerwcu, przed sezonem, wtedy jest mniej zwariowanych małolatów i napaleńców. Pamiętasz tamtego lowelasa, który przyczepił się do mnie w drodze na Maltę?
– W przyszłym tygodniu ściągną Olafowi gips, potem miesiąc rehabilitacji i…
– I możemy jechać! – przerwała jej przyjaciółka.
– Czarek teoretycznie w czerwcu ma urlop, więc nie powinno być problemu, ale dla pewności zadzwonię do niego.
– Jak najszybciej, bo taka oferta nie będzie długo czekać.
Kiedy chwilę później Marcelina wróciła do salonu, Magda siedziała z laptopem i wnikliwie studiowała ofertę biura podróży, z którym jeździła od lat.
– Możemy rezerwować – obwieściła mężatka.
– Się robi, szefowo.
Dwa miesiące później minivan zatrzymał się przed terminalem warszawskiego lotniska. Troje dorosłych zabrało się za wypakowywanie bagaży, a wokół tańczyły rozgadane szkraby podekscytowane podróżą.
Po załatwieniu formalności i odczekaniu kilkudziesięciu minut wdrapywali się po schodach do wyczarterowanego przez biuro podróży samolotu.
Delikatny powiew wiatru. Białe, wysoko zawieszone obłoki. Promienie słoneczne prześlizgujące się po uśmiechniętych twarzach turystów marzących o wypoczynku. Wszystko wskazywało na to, że lot będzie przyjemnością. A jednak… Jedno krótkie, ledwie dostrzegalne spojrzenie Czarka na stojącą w drzwiach stewardesę zasiało w Magdzie ziarno podejrzliwości. Majaczący na jego twarzy uśmiech pod tytułem „jestem tutaj przez najbliższe dwie godziny i czekam na twój ruch” był dla niej niemałym zaskoczeniem. Znała takich facetów. Potrafiła ich wyczuć na kilometr, ale nigdy nie widziała czegoś podobnego w oczach męża przyjaciółki. Ot, sympatyczny chłopak, który po ślubie postawił wszystko na jedną kartę i zatrudnił się na statku jako technik pokładowy. Rozłąka, której rekompensatą było sowite wynagrodzenie, z czasem stała się dla dorosłych coraz mniej bolesna. Dzieci jednak wciąż nie mogły jej zaakceptować. To dlatego, gdy Czarek wracał z rejsów, niemal nie odstępowały go na krok. Marcelina miała poczucie, że wówczas dla bliźniąt staje się mniej ważna i na początku boleśnie to przeżywała. Za którymś razem zrozumiała, że to jedyny moment, gdy mogą się nacieszyć ojcem. Jej kolej przychodziła, gdy wilk morski wracał do pracy.
Bywało, że Magda podpuszczała Marcelinę, że ta siedzi w domu, a jej mąż pewnie właśnie tańczy tango z kształtną Argentynką albo w niewielkiej chacie pali haszysz ze słodką Hinduską. To były zupełnie bezpodstawne żarty. Śmiały się z tego nieraz. Marcelina mawiała, że dostatecznie dba o swój port i potrafi utrzymać w nim marynarza, więc Czarek nie ma czego szukać gdzie indziej. Jednak tego dnia Magda zrobiła się czujna i zamiast wodzić wzrokiem za jedynym na pokładzie stewardem, całą uwagę koncentrowała właśnie na Czarku.
Jej chrześniaczka usiadła w samolocie na miejscu obok cioci i przez większą część lotu ochoczo szczebiotała. Może gdyby Magda skupiła się na słowach pięciolatki, nie potakiwałaby nawet wtedy, gdy dziecko o nic nie pytało. Przez cały czas wpatrywała się w siedzących po drugiej stronie przejścia przyjaciół, którzy od czasu do czasu ze sobą rozmawiali i uśmiechali się do siebie. To dziwne, bo takiego uśmiechu, jaki dostrzegła, wchodząc do samolotu, nie zaobserwowała ani razu u Czarka. Przypadek? Niedawno stuknęła jej trzydziestka, więc już jakiś czas temu pożegnała się z naiwnością.
Do hotelu dotarli późno w nocy. Wyczerpani podróżą, nawet nie zajrzeli do hotelowej restauracji, świadomie rezygnując z oferty all inclusive. Przez kilka kolejnych dni sowicie nadrobili zaległości. Zwłaszcza Marcelina, która najwidoczniej nie mogła się opanować i całkowicie sobie pofolgowała. Magda patrzyła, jak kobieta pochłania lody, zagryzając je tartinkami i francuskimi ciasteczkami, które oprócz tony cukru, słodkich rodzynków i nasiąkniętego tłuszczem ciasta nie posiadały wartości odżywczych. Ciało w rozmiarze czterdzieści dwa w żadnym kostiumie nie wygląda rewelacyjnie, ale Marcelina zdawała się nie zwracać na to najmniejszej uwagi. Wzmożona czujność i wciąż obecny przed oczyma obraz uśmiechniętego Czarka niemal zmusiły Magdę do podjęcia radykalnych działań wobec przyjaciółki.
– Wiesz, że w tych ciasteczkach jest najgorszy szajs? Liczba wszelkich E i polepszaczy smaku pewnie bliska jest trzem cyfrom. Nie szkoda ci zdrowia? – spytała, siadając na leżaku tuż przy basenie w kształcie łzy, w którym Czarek pluskał się z dziećmi.
Śmiech wypełniał przestrzeń. Wysokie palmy miękko kołysane delikatnymi podmuchami dawały nieco wytchnienia turystom nieprzyzwyczajonym do tak dużej dawki promieniowania słonecznego.
– Pewnie masz rację, ale w końcu jestem na wczasach – oświadczyła przyjaciółka z naiwnością małego dziecka i ugryzła kolejną tartinkę.
– Mówisz, jakbyś w domu radykalnie przestrzegała diety – wypaliła Magda z grubej rury. Dopiero po czasie oceniła swoją wypowiedź jako zbyt nachalną. Cóż, wulkan już wybuchł i teraz należało uchronić niewinną ludzkość przed rozlewającą się lawą. – Musisz pomyśleć o swoim zdrowiu – tłumaczyła Magda nieco łagodniejszym tonem. – Sama wiesz, ile chorób rodzi się z otyłości.
– Nie musisz mnie straszyć – żachnęła się Marcelina. – Mam wakacje.
– A skutki tych wakacji będziesz nosić ze sobą przez kolejne lata. – Podniosła na przyjaciółkę błagalny wzrok. – Ktoś kiedyś mądrze powiedział, że jesteśmy tym, co zjemy. – Doskonale wiedziała, że skoro wywołała ten temat, to nie może schować głowy w piasek. Druga okazja może się szybko nie powtórzyć. – Dzieci widzą i te wzorce pozostaną w ich świadomości do końca życia – ciągnęła niezrażona posępną miną przyjaciółki. – Chcesz tego? Jak im wyjaśnisz, że jedzenie chipsów jest niezdrowe?
– To już niczego mi nie wolno… – uskarżała się Marcelina niczym dziecko, któremu odebrano ulubioną zabawkę.
– Kochana, przecież ja nie twierdzę, że niczego. – Magda zmieniła ton. Wiedziała, że wreszcie trafiła w punkt i choć nie czuła się dobrze w roli sekutnicy, to wierzyła, że robi to dla dobra przyjaciółki.
Tymczasem głos Marceliny stał się drżący. Zabrakło w nim pewności, z jaką przed chwilą mówiła. Magda doskonale odczytała sygnał i zdecydowała się na ostateczny, szybki, a jednocześnie precyzyjny cios.
– Chyba nie chcesz, żeby Czarek zaczął się rozglądać za zgrabnymi tyłeczkami, bo jego żona pochłonięta jedzeniem nie dostrzeże go pośród zastawionego stołu?
Mina odmalowana na twarzy Marceliny nie wróżyła niczego dobrego. Delikatny grymas z prędkością światła zamienił się w coś, co przypominało burzę z piorunami.
– Jak chce, to niech się rozgląda. Ja go nie trzymam! – grzmiała, szybko mrugając powiekami, by powstrzymać napływające do oczu łzy.
– Nie to miałam na myśli. – Magda zaczęła się wycofywać z obranej ścieżki. Znała Marcelinę, więc wiedziała, co teraz nastąpi. Nie zauważyła w porę, że weszła na grząski grunt. Było za późno. Lawina ruszyła.
– Myślisz, że mój rozmiar ma znaczenie i że Czarek mnie zostawi? Twierdzisz, że nie mam innych zalet?
– Niczego takiego nie powiedziałam – usiłowała tłumaczyć, ale niszczycielska siła huraganu kreśliła coraz szersze kręgi.
– Nie każdemu facetowi zależy na jednym. Może ty spotykasz tylko tych niewłaściwych, dlatego wszystkich stawiasz na równi – utyskiwała przyjaciółka, a w jej oczach pojawiły się łzy.
Magda patrzyła na jej twarz, która teraz dla odmiany stała się niemal przezroczysta. Płynące łzy obtarła wierzchem dłoni, nie tracąc czasu na wyjmowanie chusteczki. Nie musiała się przejmować tym, że makijaż może jej spłynąć, bo na wyjeździe nie zaprzątała sobie nim głowy. Zresztą nawet w domu rzadko się malowała. Magda nie mogła tego pojąć.
– Pewnie masz rację – zdezerterowała, widząc, w jakim stanie jest przyjaciółka. – A jak już trafiłam na kogoś porządnego, to… – nie zdołała dokończyć, czując, że jej głos zaczyna się łamać.
– Jestem pewna uczuć Czarka, w innym razie chyba bym oszalała – chlipała Marcelina, nie bacząc na to, że dookoła słychać śmiech szalejących dzieci. Zapadła się na leżaku. Na oczy naciągnęła kapelusz z dużym, fantazyjnie wywiniętym rondem, na który namówiła ją przyjaciółka, i zamilkła. Wpatrywała się w odległy punkt.
Magda odruchowo podążyła za jej wzrokiem, ale niczego nie dostrzegła. Widok znękanej przyjaciółki ranił ją. Od lat były dla siebie wsparciem, antidotum na całe zło, nie szczędziły czasu i energii, by tej drugiej pomóc wstać, gdy się potknie.
– Po prostu nie chciałabym, żeby spotkało cię coś przykrego z jego strony.
– Nie martw się. – Marcelina wyjrzała zza kapelusza, oblizując resztki łez. – Kochamy się i jesteśmy szczęśliwi.
– Wiem – skłamała, zdając sobie sprawę, że źle rozegrała partię i w tej chwili nie ma szans, by to naprawić.
Nie zamierzała jednak odpuszczać. Już ona popatrzy na ów doskonały związek przez szkło powiększające, a jeśli w ten sposób niczego nie znajdzie, to wyciągnie teleskop i wtedy… Nawet w myślach nie chciała kończyć tego, co zamierzała zrobić z mężem przyjaciółki.
Jak to jednak bywa, machinę raz puszczoną w ruch trudno zatrzymać. Dwa dni później, kiedy Magda zeszła na śniadanie, dostrzegła Marcelinę krążącą wokół półmisków wypełnionych wędlinami, żółtym serem, warzywami i różnego rodzaju pastami rybnymi. Zawartość jej talerza na pierwszy rzut oka prezentowała się okazale, jednak nie było na nim nawet plasterka czegoś niezdrowego czy tuczącego; same kolorowe warzywa polane oliwą z oliwek i obłożone dwoma cienkimi tostami. Magda obserwowała przyjaciółkę i jej swoisty taniec pomiędzy półmiskami. Widziała jej wahanie.
Być może Marcelina potrzebowała tych dwóch dni, by przemyśleć nieprzyjemną rozmowę. Pewnie spojrzała na siebie krytycznie i stwierdziła, że czas działać. Magda zastanawiałaby się nad tym jeszcze dłużej, stojąc w progu jadalni, ale przyjaciółka ją spostrzegła i zaczęła machać, wskazując na zajęty przez siebie stolik. Magda ochoczo zatrzepotała dokładnie wytuszowanymi rzęsami i z nową energią ruszyła w stronę wskazanego miejsca. Położyła telefon na drewnianym blacie i podeszła do baru z sałatkami. Ona nie musiała zmieniać przyzwyczajeń żywieniowych. Nie pozwalała sobie na żadne odstępstwa od diety nawet w wakacje. Solidna porcja witamin piętrzyła się na jej talerzu. Ze znawstwem popatrzyła na różnego rodzaju dodatki. Kilka kropli octu winnego i niewielka porcja oliwy z oliwek to wszystko, na co sobie pozwalała przed obiadem.
Kiedy podeszła do stolika, Marcelina widelcem rozgrzebywała warzywa.
– Jakieś bez smaku – poskarżyła się, widząc przyjaciółkę. – W Polsce są lepsze.
– Kwestia przyzwyczajenia – oświadczyła Magda, powoli mieszając zawartość na swoim talerzu – albo przyprawienia. Chcesz spróbować moich? – Nie czekając na odpowiedź, podsunęła jej talerzyk. Przez chwilę patrzyła na śmietnik, który Marcelina zdążyła urządzić na swoim talerzu, chwyciła go i podeszła do baru. Tam spróbowała reanimować danie, sowicie okraszając je przyprawami oraz octem winnym. Wprawnym ruchem wymieszała zawartość. Nie musiała próbować. Firmę cateringową miała już od kilku lat. Właścicielka musi znać się na wszystkim. Na gotowaniu też. A może przede wszystkim na gotowaniu? Po kilku sezonach rewolucji Magdy Gessler była więcej niż pewna, że inwestycja w niejeden kurs kulinarny to strzał w dziesiątkę. Teraz odcinała kupony i nie dawała się wystrychnąć na dudka zarozumiałym szefom kuchni, którzy myśleli, że mają do czynienia z laikiem.
– Spróbuj. – Podsunęła talerz przyjaciółce.
– Miałaś rację – stwierdziła, choć nawet nie spojrzała na sałatkę. Wyraz twarzy Marceliny nie pozostawiał wątpliwości, co czuje. Jej usta nieznacznie drżały, a oczy nerwowo przesuwały się po blacie stolika, jakby w poszukiwaniu zakamuflowanych informacji. – Widzisz tę babę siedzącą tuż przy filarze? – szepnęła, ale zanim Magda zdążyła się obejrzeć, syknęła: – Nie patrz!
– O co chodzi? – Magda usiłowała nadać pytaniu lekki ton. – Czy ona coś ci zrobiła?
Marcelina nerwowo przełknęła ślinę, po czym wzięła do ręki widelec i uderzając nim o stół, oświadczyła:
– Niech jeszcze raz spojrzy w taki sposób na Czarka, to nie ręczę za siebie.
Źrenice Magdy maksymalnie się rozszerzyły, pozostając na granicy, za którą był już tylko wytrzeszcz. Odruchowo spojrzała na swoje ramiona. Rano włożyła krótki top i spódniczkę eksponującą zgrabne nogi. Teraz miała gęsią skórę. Chłód, jaki bił z oczu siedzącej na wprost niej kobiety, był niemal bolesny. Obydwie zastygły, wzajemnie taksując się wzrokiem. Zaskoczenie? Niedowierzanie? Złość?
– Widziałam, jak się w niego wpatrywała, gdy zjeżdżaliśmy windą na kolację, ale myślałam, że przesadzam – wyznała Marcelina, nie spuszczając wzroku. – Później wyłowiłam jej obleśne spojrzenia w jego kierunku. Obrzydliwość – zniżyła głos niemal do szeptu. – Startować do żonatego faceta? I to pod okiem żony? Cios poniżej pasa! Nie daruję tej zdzirze!
– Na niektóre kobiety obrączka działa jak magnes – stwierdziła Magda i uświadomiła sobie, że właśnie dolała oliwy do ognia, dlatego natychmiast dodała żartobliwym tonem: – Może wcale nie jest tak źle? Chyba odrobinę przesadzasz.
– Ja przesadzam? – Przyjaciółka się zaperzyła. – Nie jestem ślepa, więc widzę, jak babsko mizdrzy się do mojego męża.
– Być może dopatrujesz się czegoś, czego w ogóle nie ma. – Magda usiłowała rozładować ciężką atmosferę. – Jeszcze niedawno twierdziłaś, że jesteś pewna Czarka.
– A czy ja coś mówię o Czarku? – spytała całkiem głośno, czym wywołała zainteresowanie kilku wczasowiczów przechodzących obok ich stolika. – Co on ma z tym wspólnego?
Magda przekrzywiła głowę, bo zdawało jej się, że z tej perspektywy będzie jej łatwiej zrozumieć sens usłyszanych słów. Nie pomogło. Spróbowała odchylić głowę w drugą stronę. Znowu nic rozsądnego nie przyszło jej na myśl.
– Że niby o kim mówisz, bo jakoś nie mogę skumać? – spytała, nie kryjąc zaćmienia umysłu.
Marcelina z niedowierzaniem pokręciła głową, jakby mówiła o oczywistej oczywistości, i z przekąsem odparła:
– Czarek jest w porządku! – zapewniła ochoczo. – To ta baba się na niego uparła.
Magda przygryzła dolną wargę. Milczała. Bezwiednie przeniosła wzrok na siedzącą po drugiej stronie sali dziewczynę, żywo zainteresowaną wchodzącymi do restauracji osobami. Każdą z nich dokładnie lustrowała, wcale się z tym nie kryjąc. Rzeczywiście wyglądała jak harpia wypuszczona na łowy. Jej zbyt kusa spódniczka odsłaniała uda. Złocista skóra ramion prześwitywała spod szydełkowej śnieżnobiałej bluzki. Długie włosy zebrane w kok na czubku głowy dodawały jej powabu.
Magda zastanawiała się, czy można ślepcowi otworzyć oczy.
– Nie przejmuj się nią – odezwała się, znowu patrząc na zatroskaną twarz Marceliny. –W końcu ufasz Czarkowi.
Tyle że ona nie musiała mu wierzyć. Właściwie gdyby to o nią chodziło, nigdy nie zgodziłaby się na to, by jej facet przebywał poza domem kilka miesięcy w roku, włócząc się po świecie, na dobrą sprawę nie wiadomo z kim. Zaufanie? Tak, ale zawsze ograniczone. Za dobrze znała ludzi. Naiwność to koniec związku.
***
Magda jeszcze mocniej zacisnęła uda. Bezwiednie zagryzła wargi. Czuła, że zbliża się moment, gdy przestanie nad sobą panować. Złapała kilka głębszych wdechów, ale na nic się zdały. Pęcherz pulsował i nie miał zamiaru zrezygnować z prawa do swobody.
Na moment zdusiła przyziemną żądzę i wróciła do odgłosów rozmowy. Nie mogła się ujawnić. Oddychała prawie bezgłośnie, koncentrując się na słowach wypowiadanych w kabinie obok. I pomyśleć, że to ona przez dwadzieścia lat skakała z kwiatka na kwiatek, a teraz jest uziemiona. Zazdrość? Nigdy! Zwłaszcza jeśli chodzi o Marcelinę. Ich gust był zupełnie inny. Zresztą Marcelina szybko założyła rodzinę, a Magda uciekała od poważnych związków. Wolała niezobowiązujące randki i szalone wypady za miasto. Nie tak miało wyglądać jej życie. W wieku dziewiętnastu lat sprecyzowała plany. Kochała i chciała być z chłopkiem, który był wyjątkowy. Ślepy los pokrzyżował marzenia. Zabrał jej wszystko, pozostawiając przygnębiającą pustkę i ciągłe wyrzuty sumienia, które niczym nie dawały się zagłuszyć.
Ostatnie miesiące i nieoczekiwana ciąża jedynie przywołały tamte chwile. Nie chciała z nikim dzielić się wspomnieniami, ale rozmazane obrazy, krew, rozdzierający ból i przeraźliwy strach stanowiły tło dla jej obecnego życia.
– Bez obaw – zapewniała Marcelina. – Czarek nie będzie robił problemów. W końcu jesteś moim przyjacielem z liceum.
Przyjaźń to słowo klucz, które w tym przypadku miało głębszy sens i Magda była o tym całkowicie przekonana.
– Jeszcze raz bardzo ci dziękuję za życzenia. Sprawiłeś mi ogromną przyjemność tym telefonem. Muszę już wracać do gości.
Czas naglił, a pęcherz niemal pękał w szwach, dlatego Magda powoli uchyliła drzwi kabiny, wyślizgnęła się na zewnątrz i zaczęła głośno się szamotać oraz chrząkać. W tej kakofonii dźwięków, szurając botkami, na nowo wsunęła się do toalety. Głośny szum oddawanego moczu prawie zagłuszył ostatnie słowa wypowiedziane tuż obok. Jednak wprawne ucho Magdy natychmiast wyłapało zmianę w głosie rozmówczyni. Znowu stał się oficjalny. Taki, jakim na co dzień rozmawiała z kolegami z firmy.
Najwidoczniej połączenie zostało zakończone. Jeszcze tylko obowiązkowe naciśnięcie na spłuczkę i drzwi otworzyły się z impetem. Chwilę później Magda również wyszła z kabiny.
– Pamiętam, że w czasie ciąży też ciągle biegałam do toalety, jakby mój pęcherz zmniejszył się do rozmiarów średniej wielkości pomidora – zaczęła Marcelina, starannie myjąc dłonie.
Telefon leżał tuż obok umywalki tak, by nie przyciągać uwagi. To w przypadku Magdy było niemal niemożliwe. Obserwowała sylwetkę kobiety schylonej nad niewielką szklaną umywalką. Jej turkusowa bluzka z rękawami jak skrzydła nietoperza doskonale kryła nieznaczne mankamenty figury. Obcisła, sięgająca kolan spódnica odsłaniała zgrabne łydki, które nawet wtedy, gdy ważyła kilka kilogramów więcej, pozostały kuszące. Kozaki na wysokim obcasie dodatkowo wyeksponowały jej sylwetkę. Magda pomyślała, że za takimi butami tęskni najbardziej. Ciąża pozbawiła ją dobrodziejstw, a kręgosłup bolał gorzej niż wtedy, gdy biegała w szpilkach od klienta do klienta.
– Kto dzwonił? – spytała Magda bez ogródek, wsuwając dłonie pod strumień chłodnej wody.
Marcelina zastanawiała się nad kłamstwem. By dać sobie czas, zaczęła starannie suszyć dłonie, po czym zabrała się za poprawianie fryzury. Sceptyczne podejście Magdy do Emila tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że ta rozmowa powinna zostać tajemnicą, dlatego skłamała:
– To z banku.
– W sobotę wieczorem?
Oczy Marceliny niemal wychodziły z orbit. Szybko pracujące trybiki szukały wiarygodnej wymówki. Magda to nie byle jaki przeciwnik. Nie miała zamiaru jej lekceważyć.
– Okazuje się, że dzwonią do każdego klienta w dniu jego urodzin i składają życzenia – stwierdziła, dumna z wymyślonego kłamstewka.
– Nie słyszałam jeszcze o takim pomyśle – odparła Magda z nieskrywaną satysfakcją.
– Oczywiście oferują też możliwość kupna specjalnego ubezpieczenia i w prezencie dają roczną składkę gratis – brnęła, starając się zachować spokój.
– To świetna oferta! – Magda postanowiła grać w tę grę. – Mam nadzieję, że ją przyjęłaś – dodała, włączając suszarkę.
Głośny dźwięk wydmuchiwanego ciepłego powietrza pozwolił na moment zawiesić rozmowę. Magda zbierała myśli. Sam fakt, że Marcelina kłamie, był dla niej dużym zaskoczeniem. Dotychczas nie złapała jej na tym i gdyby ktokolwiek poprosił o wskazanie osoby, której ufa bezgranicznie, niewątpliwie byłaby to stojąca przy niej kobieta. Tak było, zanim Emil na nowo pojawił się w ich życiu.