Читать книгу Diagnoza Osaczenie - Anna Dembowska - Страница 5

Rozdział I

Оглавление

Kłamstwo musi być lepsze od prawdy, skoro tak chętnie w nim żyjemy. Łatwo przyswajamy, czego lepiej nie wiedzieć, co wypierać, co ignorować, na co być głuchym, jak patrzeć, by nie zobaczyć. Odruchowa reakcja na dwa pierwsze zdania: „Ooo… to nie o mnie”. Cóż, jesteśmy w tym całkiem nieźli, szkolimy się od małego, niepostrzeżenie zmieniamy rzeczywistość, którą każdy nazywa swoimi słowami. Wyświetlamy sobie własne życie, wymyślamy siebie. A że płynie w nas ten sam kwas deoksyrybonukleinowy, to każdy jest dobry, każdy ma rację, każdy wie lepiej, każdy zna sprawiedliwość. Nie unikniemy śmierci, jednak żyjemy w przekonaniu, że nas nie dotyczy. Równie zgrabnie omijamy choroby, lajkujemy i wspieramy zbiórki na leczenie, pozostając przy tym w niezachwianej wierze, że choroby nam się nie przytrafią.

„Guz nadnerczy? Skąd on we mnie? Nie, to nie może być prawda, brzmi jak pieprzony żart”, pomyślała Julia, gdy usłyszała diagnozę. I nic w tym dziwnego, miała osiemnaście lat, od dawna z sukcesami trenowała biatlon, rak to ostatnia rzecz, która mogłaby jej się przydarzyć. Miały być medale, a nie jazda na wózku po szpitalu. Choroby wydawały jej się dotąd tak odległe, jakby co najmniej odkryto je na innej planecie.

– Sezon się zaczyna, za miesiąc mam zawody… – zaczęła tłumaczyć lekarzowi. Jednak z wyrazu jego twarzy wyczytała, że nici z zawodów.

– Córeczko, co ty opowiadasz?! – wtrąciła mama Julii. – Nie słyszałaś, co powiedział pan doktor? Masz raka…

– Wskazane byłoby rozpoczęcie leczenia dość szybko. Guz nadnerczy nie poddaje się chemioterapii, ma dużą skłonność do inwazji miejscowej i przerzutów. Nie możemy wykluczyć nacieków w miąższ nerki – mówił doktor monotonnym tonem pozbawionym emocji. – Biorąc pod uwagę rozmiary guza, najrozsądniej będzie jak najszybciej przeprowadzić zabieg.

– Jaki zabieg? – dopytała się Julia.

– Operację chirurgiczną.

„To grubo nie fair”, pomyślała Julia, patrząc w niemalże przezroczystą z przerażenia twarz mamy. „Mam przejebane”.

Chirurgia to właściwie dość prosta metoda leczenia, wycinanie chorych fragmentów, zaszywanie, czasem wszywanie. Zamiast nożyc krawieckich chirurg ma skalpel wykonany z ultratwardego węgliku tytanu lub nóż elektrochirurgiczny, który przypomina długopis. Szyje ręcznie dziwaczną igłą wygiętą w łuk. Leży przed nim na stole nie wypchany, ale żywy człowiek, który oddał swoje życie w jego ręce.

Dla chirurga nefrektomia, czyli usunięcie nerki, to nie jest operacja skomplikowana. Nigdy jednak nie można być zbyt pewnym siebie. Bo nie ma prostych operacji, każda może zaskoczyć. Dlatego w tym zawodzie wyznacznikiem prawdziwego profesjonalisty jest pokora. Błąd może kosztować życie. Na to bowiem, co dzieje się po „otwarciu” pacjenta, mają wpływ wielorakie czynniki – od wagi pacjenta przez geny, właściwości naczyń po wrodzone anomalie anatomiczne. Tego nie pokaże żaden tomograf.

Chirurg ma prawo stanąć przy stole operacyjnym jako samodzielny operator dopiero po sześciu latach studiów medycznych, rocznym stażu i kolejnych sześciu latach specjalizacji. Aktywny chirurg wykonuje od dwóch do pięciu operacji dziennie, ręce musi mieć sprawne i elastyczne niczym pianista. Chirurgia to medyczna ekstraklasa, dla najtwardszych, najlepszych i najbardziej zdeterminowanych. Za takiego właśnie był uważany i bardzo w środowisku medycznym ceniony profesor Jan Artman.

Tego dnia, 10 grudnia 2014 roku, profesor Artman operował z Anną Leśniewską, swoją partnerką życiową, wcześniej jego studentką. Połączyła ich chirurgia. Oboje byli utalentowani i ambitni. Anna miesiąc przed tą operacją wróciła z urlopu macierzyńskiego.

Czas na sali upływał w rytm miarowego pikania urządzeń rejestrujących funkcje życiowe pacjentki. Zaintubowana Julia miała zaklejone plastrami powieki, by jej otwarte oczy nikogo nie niepokoiły. Była w pełnej narkozie. Cały czas czuwał nad nią anestezjolog. Na tacy przed instrumentariuszką lśniły zdezynfekowane w dwustu stopniach Celsjusza narzędzia ze stali nierdzewnej: skalpele, haki, klemy, zamki, nożyczki, wygięte igły, imadła, pęsety. Inna pielęgniarka odbierała od chirurgów niepotrzebne narzędzia, brudne okłady, zakrwawione serwety. Zespół działał jak dobrze naoliwiona maszyna.

Operacja Julii toczyła się bez niespodzianek. Artman dokonał szerokiego bocznego cięcia pod lewym dwunastym żebrem pacjentki. Pod naporem jego pewnej ręki skalpel przeciął gładko oklejoną folią skórę. Po przecięciu tkanek podskórnych, założeniu haków, podwiązaniu naczyń uzyskali dostęp do nerki. Mozolnie przygotowali naczynia do resekcji. Anna chirurgicznym nożem elektrycznym tamowała drobne źródła krwawienia. Taki nóż tnie jak skalpel, ale Anna robiła nim coś odwrotnego – zespalała naczynia. Wprawnym ruchem ręki delikatnie przybliżała jego końcówkę do naczynia i… „zacerowane”. Była teraz całkowicie pochłonięta pracą, z powodu urlopu macierzyńskiego dawno nie praktykowała, brakowało jej sali operacyjnej. Nie myślała o dzieciach ani co zjadła jej dziesięciomiesięczna córeczka. O tym pomyśli, gdy zdejmie maskę chirurgiczną, rękawiczki i fartuch.

Artman wypreparował moczowód, zamknął go i przeciął. Tak samo należało postąpić z tętnicą i żyłą łączącymi chorą nerkę z krwiobiegiem.

– Klem poproszę – powiedział Artman.

Instrumentariuszka włożyła klem w jego otwartą dłoń. Założył go, zamknął naczynie, po czym spojrzał na Annę i powiedział:

– Ostatni ruch zostawiam tobie. Przetnij żyłę nerkową. – Wiedział, że jej na tym zależy.

Anna utkwiła wzrok w oczach Artmana, jej spojrzenie było pełne ciepła. Patrzyła nie jak chirurg, ale jak kobieta kochająca. Artman się speszył, dreszcz przebiegł po jego ciele.

– Nożyczki poproszę – zwróciła się Anna do instrumentariuszki zdecydowanym głosem.

Anna przecięła żyłę nerkową. Następnie wsunęła rękę pod nerkę i wyjęła ją. Na dłoni poczuła ciepło ludzkich wnętrzności, nerka nadal jeszcze pulsowała życiem, od którego właśnie została odcięta. Anna odłożyła nerkę do naczynia. Jej rękawice ociekały krwią.

– Proszę nie zalewać preparatu. – Artman zwrócił się do pielęgniarki. Ta przejęła pojemnik z wyciętą nerką i odstawiła go na bok.

– Podkłucie – poprosiła Anna.

Instrumentariuszka podała jej podwiązkę, następnie szycie. Anna zaczęła szyć, wprawnie manewrując trzymaną imadłem igłą. Precyzyjnie zakładała szwy, była w swoim żywiole, na swoim miejscu, robiła to, co było jej powołaniem, ratowała zdrowie i życie.

– Serweta, proszę.

– Tu nie ma żadnego guza! – łamanym głosem oznajmiła pielęgniarka, nachylając się nad wyciętym organem. – To jest zdrowa nerka!

Anna delikatnie poprawiła serwetę i odwróciła się do pielęgniarki. Niedowierzanie mieszało się z przerażeniem, że kilka sekund temu stało się coś nieodwracalnego. Zapadła cisza. Urządzenia monitorujące pikały miarowo, jak gdyby nigdy nic.

– Spokojnie. Na tomografie widać go wyraźnie – powiedział Artman. – A czy nie ma, to już wykażą próby histopatologiczne. Proszę odnieść nerkę do laboratorium.

Pielęgniarka wyniosła pojemnik z nerką z sali. Z profesorem się nie dyskutuje.

Anna próbowała kontynuować, zachować zimną krew, lecz najgorsze myśli galopowały po jej głowie, tętentem wytrącały pewność z rąk. Artman przejął operację, ale Anna nie mogła odejść od stołu, jej asysta była niezbędna do samego końca.

Napięcie narastało z każdą sekundą, nikt nic nie mówił. Pielęgniarka wycierała kropelki potu z czoła Anny. Zwykle robiła to dość bezmyślnie, tym razem było jej żal lekarki. Anna zaciskała zęby, nie pozwoliła owładnąć się emocjom. I gdy tak tkwiła w bezruchu na hakach, wydawało jej się, że wiszące nad polem operacyjnym lampy rozświetlają się. Było coraz jaśniej, tak jasno, że bolały ją oczy. Miała wrażenie, że wtacza na górę wielki głaz i z każdym krokiem staje się on coraz cięższy.

Godzinę po operacji Artman chodził w tę i z powrotem po niewielkim pokoju lekarskim. Anna wodziła za nim zamglonymi od płaczu oczami.

– Co teraz będzie? – zapytała niepewnie.

Artman zatrzymał się, by ponownie przyjrzeć się tomografowi operowanej Julii. Opis badania, który sporządziła Anna, wyraźnie wskazywał na lewą nerkę jako tę objętą zmianami. Zdenerwowany Artman rzucił wynikami o biurko.

– Anka! Coś ty najlepszego zrobiła?!

Anna skuliła się w sobie, ukryła twarz w dłoniach.

– Jak mogłaś się tak pomylić?! – Artman chwycił ją za ramiona. Podniosła głowę, utkwiła w nim pełen przerażenia wzrok. – Masz, weź to. – Podał jej tabletkę. – Popij. Nie możesz się tak pokazać, masz coś do malowania?

– W szafce w szatni. – Anna posłusznie połknęła tabletkę. Artman wyszedł z pokoju.

Anna znowu zalała się łzami, wcisnęła się głęboko w fotel, głowę ciężko wbiła w oparcie. Adrenalina puściła. Anna opadła jak wypompowana dmuchana lala. Ale w uszach wciąż słyszała pulsowanie maszyn z sali operacyjnej i rytm serca Julii. Chciała przestać to słyszeć, lecz nie mogła…

Uciążliwy dźwięk zakłócił odgłos otwieranych drzwi. Ktoś wszedł do pokoju, zamknął za sobą drzwi, popatrzył na Annę, lecz ona nie miała siły otworzyć oczu. Jej ciało stawało się coraz cięższe, otumaniające tabletki, które podał jej Artman, zaczęły działać.

Drzwi skrzypnęły ponownie. Anna usiłowała się podnieść. Bezskutecznie. Poruszenie ręką sprawiło jej ból. I wtedy dotarło do niej, że ma podłączoną kroplówkę. Nie zarejestrowała, kiedy to się stało. Artman podszedł do łóżka Anny i zwiększył przepływ.

– Po co tu przyszłaś? – szepnął i spojrzał wyzywająco na opartą o stół Bognę.

– Nie możemy czekać w nieskończoność. Wiesz o tym doskonale – powiedziała z naciskiem Bogna. – Co z nią? – Wskazała na śniętą Annę.

– Nie martw się, Anna zniknie – odpowiedział. Odłączył kroplówkę, na ramiona bezwładnej Anny zarzucił kurtkę, a na jej głowę wsunął czapkę.

Diagnoza Osaczenie

Подняться наверх