Читать книгу Tysiąc kawałków - Anna Ziobro - Страница 5

Grudzień 2007 roku

Оглавление

Walizka była prawie spakowana, mieszcząc w sobie głównie ubrania i kosmetyki. Za moment miał w niej wylądować najważniejszy element bagażu – zakupiona przed tygodniem sylwestrowa sukienka. Wcześniej jednak Julia postanowiła po raz kolejny ją przymierzyć.

Zdjęła bawełnianą bluzkę i dopasowane jeansy, które stanowiły jej ulubiony strój domowy. W bieliźnie stanęła przed dużym lustrem i rozpuściła związane jeszcze przed chwilą w koński ogon włosy. Lustrując swoje odbicie, uśmiechnęła się z zadowoleniem. Zdrowa dieta w połączeniu z zajęciami z aerobiku, na które chodziła dwa lub trzy razy w tygodniu, pomagały jej utrzymać doskonałą figurę. Miała niespełna sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu i niemal idealne wymiary. Lekko rozjaśnione włosy sięgały prawie do pasa, a pełne usta z wyraźnie zaznaczonym łukiem kupidyna potrafiły ułożyć się w kuszący uśmiech.

Miała świadomość, że posiada nieprzeciętną urodę. Często wysłuchiwała mniej lub bardziej wysublimowanych komplementów, a kiedy szła ulicą z rozpuszczonymi włosami, lekko kołysząc biodrami, niewielu mężczyzn było w stanie przejść obok zupełnie obojętnie. Od czasu ostatnich klas szkoły podstawowej miała ogromne powodzenie. Mogła przebierać do woli – najpierw w sympatiach, później w chłopakach, aż w końcu w mniej lub bardziej stałych partnerach. Niestety, kiedy już dawała komuś szansę, dość szybko okazywało się, że nie traktowano jej poważnie. Stanowiła przyjemne dla oka trofeum – króliczka „Playboya”, którym można zaimponować w towarzystwie, obiekt seksualny, który każdy chciał wypróbować, ale mało kto był skłonny poznać naprawdę. Marzyła o wielkiej miłości, ale fakt, że w wieku dwudziestu dziewięciu lat nie posiadała widoków na zamążpójście, nie spędzał jej snu z powiek. Czuła, że ma przed sobą całe życie i w końcu spotka kogoś idealnego, kto pokocha nie tylko opakowanie, ale przede wszystkim ją samą, Julię Nowak, w całej okazałości.

Ubrała sukienkę i ostrożnie zapięła znajdujący się po lewej stronie suwak. Następnie włożyła szpilki i po chwili z lustra spojrzała na nią kobieta gotowa zawojować świat lub przynajmniej jego męską część. Dopasowana gorsetowa góra w czarnym kolorze i asymetryczny, srebrny dół idealnie współgrały z czarnymi, aksamitnymi, piętnastocentymetrowymi szpilkami z lekko połyskującymi noskami.

Przez dłuższą chwilę przyglądała się sobie z różnych stron, przechadzając się tam i z powrotem po pokoju i stukając obcasami po panelach podłogowych. Kiedy zatrzepotała długimi rzęsami do własnego odbicia, uchyliły się drzwi i do środka weszła jej matka Zofia.

– Chyba całkiem ci odbiło! – zagadnęła swoim zwyczajowym, zgryźliwym tonem na widok córki przeglądającej się w lustrze. – Musiałaś wydać na ten strój pół pensji!

Żeby tylko pół! – pomyślała Julia, uśmiechając się pod nosem, po czym stwierdziła, śmiało patrząc na matkę:

– Nie zaprzeczysz chyba, że jest wart każdej ceny.

– Szykujesz się na ten wyjazd jak Kopciuszek na bal – skwitowała Zofia uszczypliwie.

– Kto wie, może akurat tam spotkam swojego księcia – odpowiedziała żartobliwie, zdejmując szpilki.

– Zamierzasz kręcić tyłkiem przed obcokrajowcami? – Matka spojrzała na nią z przyganą. – Masz prawie trzydzieści lat i powinnaś się w końcu ustatkować.

– Nie zamierzam przed nikim kręcić tyłkiem – zapewniła.

– To po co jedziesz do tej Pragi?

– Bo chcę raz w życiu zabawić się w stylu glamour.

Glamour? Boże, brzmisz jak głupiutka nastolatka. – Zofia była zbulwersowana.

– Przesadzasz, mamo! Nigdy nie byłam ani na wyjazdowym Sylwestrze, ani tym bardziej w Pradze, więc nie powinnaś się oburzać, że chcę bardziej spektakularnie niż zwykle przywitać Nowy Rok.

Julia nie przepadała za wyjazdami do wielkich miast. Zamiast do stolicy Czech najchętniej wybrałaby się na urlop pod palmami. Gdzieś, gdzie mogłaby założyć skąpe bikini i do woli zażywać słońca. Leżeć na plaży, na której delikatny wiatr rozwiewałby jej włosy, a ona moczyłaby stopy w cudownie ciepłym i krystalicznie czystym morzu. Z pensji pielęgniarskiej, którą pobierała w miejskim szpitalu, nie było jej jednak stać na tego rodzaju luksusy i wylot na Seszele czy Karaiby nie wchodził w grę. Musiała więc zadowolić się Pragą. Zaplanowała ten wyjazd z dwoma koleżankami, podobnie jak ona singielkami. W cenę imprezy turystycznej wliczono zabawę sylwestrową organizowaną w dużym obiekcie hotelowym. Miła pani zatrudniona na stanowisku tour operatora zapewniła, że to oferta dla osób w młodym wieku, niekoniecznie par, które chcą spędzić Sylwestra hucznie, a jednocześnie z dala od raniącego uszy disco polo i atmosfery wiejskiej remizy, nie wydając przy tym fortuny.

Zdjąwszy ostrożnie sukienkę, Julia pospiesznie nałożyła z powrotem bawełnianą bluzkę. Matka obserwowała ją w milczeniu, kiedy starannie składała srebrno-czarną kreację, by za moment umieścić ją w walizce. W końcu jednak nie wytrzymała i wypaliła:

– Powinnaś szukać sobie męża na własnym podwórku, zamiast szwendać się po obcych miastach z dwoma równie zdesperowanymi koleżankami.

– Nie jestem zdesperowana i nie jadę szukać męża – odpowiedziała, starając się, by jej głos brzmiał pojednawczo. Za kilka godzin miała wsiąść do autokaru i nie chciała poprzedzać tej chwili kłótnią z własną matką. – Chcę po prostu miło spędzić czas.

Zofia była gotowa na dalszą tyradę, ale widząc wyraźnie zniechęcone spojrzenie Julii, machnęła tylko ręką i wychodząc z pokoju, rzuciła zrezygnowanym tonem:

– Jesteś dorosła, więc rób jak uważasz.

Kiedy matka znalazła się za drzwiami, Julia włożyła sukienkę i buty do walizki, a potem ostrożnie ją zasunęła. Jeszcze raz spojrzała na swoje odbicie i z szerokim uśmiechem powiedziała do siebie:

– Uwaga, Prago! Nadchodzę!

***

W lokalu panowała gwarna atmosfera. Choć subtelne dekoracje i przytłumione światła tworzyły przyjemny obrazek, Daniel miał wrażenie, że znalazł się tu przypadkiem i zupełnie nie pasował do tego miejsca. Przez moment pożałował nawet, że nie odmówił znajomym ze studiów, którzy namawiali go na ten wyjazd. Wielogodzinny przejazd autokarem przez pół Polski i dotarcie do tętniącej bożonarodzeniowymi iluminacjami Pragi miały stanowić dla niego jeden z nielicznych wybryków młodości. Wydawały się także lepszym rozwiązaniem niż spędzenie Sylwestra w akademiku w gronie kolegów, którzy prawdziwie szampański nastrój mogli osiągnąć już przed dwudziestą pierwszą.

Z głośników wydobywała się skoczna muzyka z lat sześćdziesiątych, zachęcająca do energicznych pląsów na parkiecie. Być może powinien dać się ponieść roztańczonemu tłumowi, zapomnieć na moment o przyzwoitości i rezerwie, które wypełniały jego codzienne życie, zrobić coś szalonego i ten jeden raz zatańczyć bez skrępowania Let’s twist again… Niestety, nie potrafił. Od zawojowania parkietu wolał niezbyt wygodne krzesło przy barze, niespieszne sączenie martini i dyskretną obserwację bawiącego się towarzystwa.

Kiedy w całej sali zadudniło rytmiczne Pretty Woman, dostrzegł kobietę, od której tego wieczoru miał nie oderwać wzroku. Schodziła z parkietu w stronę baru i zatrzymała się na jego przeciwległym końcu. Usiadła na wysokim krześle, delikatnie odgarniając włosy lejące się połyskującą w kolorowym oświetleniu kaskadą. Założyła nogę na nogę, delikatnie obciągając jedną stopę i eksponując tym samym wysokie szpilki. Uśmiechnęła się do siadającej obok kobiety w sposób, który sprawił, że Daniel zadrżał na całym ciele. Zaczęły opowiadać sobie coś wyjątkowo zabawnego, bo dziewczyna raz za razem wybuchała uroczym śmiechem, emanując pozytywną energią. Po chwili z wyjątkową gracją sięgnęła po smukły kieliszek z winem, który postawił przed nią barman, i z uśmiechem upiła mały łyk. Daniel obserwował ją całkowicie oczarowany. Przestał zauważać wszystkich dookoła. Nie słyszał głośnej muzyki, śmiechów i beztroskich rozmów. Była tylko ona, siedząca na drugim końcu baru i przyciągająca go jak magnes.

Daniel nie był jednym z tych mężczyzn, którzy na widok krągłych piersi, jędrnej pupy, długich włosów i oczu o sarnim spojrzeniu byli gotowi popaść w miłosny amok. U kobiet cenił przede wszystkim naturalność, wrażliwość i ciekawość świata. Prawdę mówiąc, istniała długa lista kobiecych cech, które w jego własnej hierarchii stały wyżej niż wygląd zewnętrzny. Teraz jednak był skłonny stracić głowę dla nieznajomej, o której wiedział tylko tyle, że jest niewiarygodnie piękna.

– Niezła laska, co? – krzyknął mu wprost do ucha Artur, kolega z akademika, przerywając tym samym stan zauroczenia, w którym od dłuższej chwili znajdował się Daniel.

– Chyba tak – odpowiedział niepewnie.

– Chyba?! Nie odrywasz od niej wzroku od co najmniej kwadransa – zauważył niezbyt odkrywczo. – Powinieneś podejść i się przywitać.

– Przywitać? – spytał Daniel jednocześnie zdziwionym i lekko zmieszanym tonem.

– Tak. Wygląda na to, że jest tu z koleżanką, a nie z facetem.

– Nie żartuj! – obruszył się Daniel. – Nie podejdę do niej!

Był zwyczajnym mężczyzną. Trochę nieśmiałym, dość romantycznym i z pewnością niezbyt przebojowym. Studiował na piątym roku polonistyki i najbardziej komfortowo czuł się wśród książek. Podobno był całkiem przystojny, ale nie potrafił bez skrępowania tego wykorzystywać. Nie interesował go tani podryw, niezobowiązujący seks czy przelotne znajomości. Szukał miłości, w której mógłby utonąć i żyć nią do końca świata. Kobiety, dla której zrobiłby wszystko i która odpłaciłaby mu tym samym. Był przekonany, że siedząca nieopodal piękna nieznajoma nie da mu szansy, by mógł przekonać się, czy jest tą jedyną. Jego drugą połową.

– Niby dlaczego? – głos Artura znów wyrwał go z zamyślenia. – Nie wszystkie ładne laski poszukują nadzianych koksów. Niektóre wolą zwykłych facetów ze średniej grubości portfelem.

Uśmiechnął się, nie odrywając wzroku od niej. Miał wrażenie, że przez moment na niego spojrzała, po czym dalej opowiadała coś z przejęciem swojej koleżance.

– Nie wiedziałem, że jesteś takim znawcą – odpowiedział po chwili.

– Znawcą nie jestem, ale nie przyjechaliśmy tutaj siedzieć posępnie przy barze. Jeśli ty do niej nie zagadasz, ja to zrobię.

Daniel spojrzał na Artura z wyrzutem i w pierwszej chwili chciał mu tego zabronić. Uświadomił sobie, że nie zniósłby widoku, jak ona wchodzi na parkiet z innym mężczyzną, szczególnie jego kumplem. Uśmiecha się do niego tak, że miękną mu kolana. Przedstawia się i krok po kroku odkrywa przed nim swoją historię. Zupełnie nie wiedząc kiedy, zaczął uzurpować sobie do niej wyłączne prawo na ten wieczór. Szybko zdał sobie jednak sprawę, że to nie ma sensu. Nie powinien rościć sobie żadnych praw, snuć fantazji czy posyłać westchnień przepełnionych cichą nadzieją. Nie powinien jej nawet tak otwarcie obserwować. Obawiał się, że zaraz zacznie ślinić się jak napalony nastolatek, a to nie było w jego stylu. Wręcz znajdowało się na przeciwległym biegunie jego dotychczasowych zachowań!

– W takim razie powodzenia – powiedział ostatecznie do Artura, mając nadzieję, że udało mu się ukryć w głosie jęk zawodu.

– Żartowałem! – odrzekł tamten pospiesznie. – Naprawdę tak łatwo się poddajesz?

– Na to wygląda.

Nie był typem fightera. Był raczej skłonny odpuścić niż podjąć ryzyko odrzucenia. Nie mógłby spojrzeć sobie w oczy, gdyby spróbował do niej podejść, a ona oficjalnie by go zignorowała. Na niewygodnym krześle barowym czuł się bezpieczniej. Zamówił kolejne martini i postanowił wciągnąć się w rozmowę z kolegą.

– Stary, gdybym miał twój wygląd, rwałbym laski na okrągło – powiedział Artur, pociągając z kufla łyk piwa.

– Gdybym miał twoją przebojowość, pewnie robiłbym to samo – odpowiedział przekornie Daniel, jednocześnie starając się nie zwracać na nieznajomą uwagi. Mimowolnie zaczął wyobrażać sobie jednak, że dotyka jej miękkich włosów i znów spojrzał w jej kierunku. Miał wrażenie, że na moment ich oczy się spotkały.

– Czyli masz zamiar poprzestać na rozbieraniu jej wzrokiem? – zasugerował Artur.

– Nie rozbieram jej wzrokiem – zaprotestował. – To znaczy, chyba nie miałem takiego zamiaru… Cholera! Aż tak to widać?

Artur nic nie odpowiedział, tylko parsknął śmiechem. Za to ona znów spojrzała w jego stronę. Posłał jej nieznaczny uśmiech, a ona odpowiedziała tym samym, by po chwili zrobić to znowu. Nagle poczuł, że to jest ten moment w życiu, w którym należy coś zrobić. Wyzwolić w sobie odrobinę szaleństwa i dać się ponieść chwili.

– Wiesz co? Może jednak spróbuję – powiedział do Artura. – Tylko daruj sobie żarty, jeśli wrócę tu za chwilę z podkulonym ogonem.

– Mam przeczucie, że nie wrócisz.

Wstał i powoli ruszył w jej kierunku, zastanawiając się, czy wypity przed chwilą alkohol dodał mu odpowiednio dużo odwagi. Patrzyła na niego, kiedy powoli, przesuwając się obok roztańczonego tłumu, zmniejszał dzielącą ich odległość. Kiedy znalazł się na wyciągnięcie ręki, poczuł, że nie ma już odwrotu. Musiał zaprosić ją na parkiet, chociaż był marnym tancerzem. Tym razem miał jednak szczęście, bo przed momentem skoczne lata sześćdziesiąte zastąpiła nastrojowa ballada.

– Masz ochotę zatańczyć? – zapytał z nadzieją, że nie zacznie trząść się z przejęcia. Z jednej strony nie zniósłby odmowy, ale z drugiej trochę bał się, że się zgodzi.

– Z przyjemnością – odpowiedziała i znów się uśmiechnęła. Zrobiła to tylko dla niego, jakby wszystko wokół nie miało znaczenia.

– Jestem Daniel – powiedział, podając jej dłoń.

– Julia. Miło mi!

Tysiąc kawałków

Подняться наверх