Читать книгу Futbol jeszcze bardziej obnażony - Anonimowy Piłkarz - Страница 5
MÓJ MĄŻ – ANONIMOWY PIŁKARZ
ОглавлениеW zawodowym futbolu może się wydarzyć praktycznie wszystko: dzisiaj możesz się znajdować w blasku fleszy po fantastycznym sezonie, by jutro rozglądać się za nowym klubem z rosnącym poczuciem, że ten wielki świat, który miał się przed tobą otworzyć, wcale nie jest taki wielki. To te zaskoczenia sprawiają, że każdy sezon wydaje się bardziej ekscytujący od poprzedniego.
Jedyne, co mój mąż kiedykolwiek mówił o swojej karierze piłkarskiej, to to, że zmierza na sam szczyt: będzie grał w Premier League. Nie obchodziła go popularność, ale dostrzegał zalety, jakie niosą za sobą sukcesy piłkarskie – mógł na przykład śmiać się z moich znajomych, kiedy się z nimi spotykaliśmy: „Wasze dzieci będą kiedyś miały moje nazwisko na koszulce. Będą oglądać mnie w telewizji i wołać do mnie »wujku«”. Zawsze wiedział, jak pastwić się nad ludźmi wystarczająco mocno, by się od niego odwrócili.
W klubie, który nadal kocha i w którym spędził większą część pierwszego etapu swojej kariery, miał ogromny wpływ na wydarzenia na boisku. Kiedy tam przyszedł, nie mieli nic, a kiedy odchodził, mieli ugruntowaną, solidną pozycję w angielskim futbolu. Tylko nie myślcie, że mówi o tym ze skromnością – jeżeli go o to spytacie, dokładnie powie wam, co sądzi o swoim wkładzie w ten sukces. Był tak ważny, że klub wysyłał go czasem na boisko kulawego. Pamiętam szczególnie jeden taki sezon, kiedy nie było chyba żadnego meczu, z którego nie wróciłby z jakąś kontuzją – zdartą kostką, spuchniętym udem albo ranami i guzami na całym ciele i twarzy. Ale nigdy nie narzekał. Mówił mi: „Najlepsi są najbardziej poobijani. Jeśli będę wracał bez żadnych ran, możesz zacząć się martwić”. W zeszłym sezonie wrócił z 25-centymetrową raną na piszczelu i padł na łóżko. Około 2.00 w nocy poczułam, że zjeżdża ze mnie kołdra – to on przeczołgiwał się do łazienki i ciągnął za sobą naszą kołdrę, która zlepiła się z krwią na jego nodze. Zdążył zniszczyć tyle ładnych kompletów, że już dawno przestałam takie kupować.
Kilka lat temu spędził tydzień w Leicester, gdzie dostał serię zastrzyków w kolano. Podawali mu rohypnol, ponieważ doktor potrzebował go przytomnego, mimo że procedura była wyjątkowo bolesna. Któregoś dnia usłyszałam stukanie do drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam go – wyglądał, jakby wrócił z pijackiej bójki. Położyłam go na kanapie i wtedy zadzwonił jego telefon. Wyświetlił się „Lekarz”, więc odebrałam.
Zakomunikowali mi, że uciekł ze szpitala i robią wszystko, co w ich mocy, żeby go znaleźć. Powiedziałam, że jest obok mnie, a lekarz odparł, żeby mieć na niego oko i poczekać, aż zejdzie z niego rohypnol – co po jakimś czasie nastąpiło. Godzinę później wszedł do kuchni, strasznie oszołomiony, i zaczął narzekać, że boli go ramię. Podciągnęłam rękaw i zobaczyłam wystającą igłę od kroplówki.
Pamiętam też, jak pewnego razu popłakałam się ze śmiechu, kiedy lekarz próbował go opatrywać. Był jeszcze w stroju meczowym, a doktor starał się mu założyć 30 szwów na ranę nad okiem. Zanim zaczął, powiedział, że procedurę trzeba wykonać pod znieczuleniem. Jego błąd polegał na tym, że chwilę później rzucił, ot tak, że tylko rugbiści są w stanie wytrzymać zakładanie tak wielu szwów bez znieczulenia. Mój mąż przynajmniej raz stracił przytomność podczas zabiegu, ale kiedy ten wreszcie się skończył, mógł powiedzieć: „Proszę bardzo, doktorku. Moje oko jest zaszyte, a wszyscy rugbiści nadal marzą, żeby być piłkarzami, więc co powiesz następnemu, który tu przyjdzie?”. Trzeba wiedzieć, jak do niego podchodzić, ponieważ wszystko jest wyzwaniem, a jeżeli to on je rzuca, potrafi zrobić wszystko, aby osiągnąć cel.
Oczywiście żadne z nas nie myśli szczególnie ciepło o szkodach, które futbol wyrządził w jego ciele. Wystarczająco źle patrzy się na niego po przegranym meczu, kiedy ma zły humor, ale jeżeli nie może nawet wyjść na boisko z powodu kontuzji, to atmosfera w domu jest naprawdę nieciekawa.
Otrzymywał wyróżnienia od swoich kolegów po fachu i klubów, dla których grał. Odnosił sukcesy i zdobywał trofea, ale kiedy patrzy w przeszłość i podsumowuje czas, jaki spędził na kopaniu piłki, a potem porównuje go z tym, gdzie mógłby się znaleźć, gdyby używał swojej głowy zamiast nóg, to wiem, że czuje się, jakby podjął złą decyzję. Mógł być bardziej szanowany, bogatszy, a przede wszystkim szczęśliwszy. Czuje, że zmarnował ostatnie 15 lat życia. Może się to wydawać aroganckie, ale jest w tym trochę racji.
Żadne z nas nie wiedziało, co stanie się, kiedy zaczniemy utrzymywać się z jego gry w klubie. Po trzech czy czterech latach coś się w nim zmieniło. Był taki… wyobcowany. Na początku myślałam, że stara się być skoncentrowany, ale wiele lat później, kiedy wiedziałam już, że nie traktuje futbolu na serio, nadal był taki sam. Przybrał inną tożsamość i przez większość czasu nie było żadnego sposobu, żeby do niego dotrzeć.
Futbol, tak jak życie, potrafi być czasem absurdalny. Człowiek myśli sobie, że ma wszystko, co mógłby sobie wymarzyć, żeby zaraz odkryć, że to nic nie warte. Kiedy mój mąż trafił do Premier League, nie wiedział już, po co w ogóle gra w piłkę: jego największym celem było granie w piłkę na najwyższym poziomie, a gdy już tam dotarł, nie miał pojęcia, gdzie iść dalej. Przetrwanie to wystarczający cel dla wielu osób związanych z Premier League – piłkarzy, trenerów, fanów, a już szczególnie właścicieli – ale dla niego było to nie do pomyślenia. Wątpię, żeby kiedykolwiek postrzegał sukces w ten sposób, i to go drażniło. Łatwo mówić, ale cóż – właśnie wtedy powinien skończyć karierę. Osiągnął swój cel, kolejnych już nie miał.
Pamiętam, że kiedy go poznałam, miał w sypialni zdjęcie Kurta Cobaina. Wokalista Nirvany leżał na scenie po występie, szlochał, tak jakby dał z siebie absolutnie wszystko i nie miał dokąd pójść. Wtedy pomyślałam tylko, że to fajne zdjęcie wpływowego człowieka, więc nigdy go o to nie pytałam.
Jednak kilka lat temu na drzwiach naszej lodówki pojawił się wycinek z gazety. Wycięty artykuł opisywał wydarzenia, jakie miały miejsce po zwycięstwie Barcelony w finale Klubowych Mistrzostw Świata, które było ostatnim triumfem zespołu Pepa Guardioli w roku, w którym wygrali wszystko, o co grali. W połowie artykułu ktoś podkreślił jedno zdanie żółtym zakreś-
laczem. Asystent Guardioli Tito Vilanova w końcu znalazł trenera pośród tłumu ludzi chodzących po boisku. Guardiola, zapłakany, odwrócił się do niego i powiedział: „I co my teraz zrobimy?”.
To pytanie słyszę teraz bardzo często.
Pani Anonimowa