Читать книгу Futbol jeszcze bardziej obnażony - Anonimowy Piłkarz - Страница 8
NIE CHODZI O PIENIĄDZE
ОглавлениеW ciągu ostatnich kilku lat grałem przeciwko dwóm byłym klubom. Pierwszy mecz poszedł nieźle – kiedy schodziłem z boiska, kibice śpiewali moje nazwisko. W drugim było już nieco gorzej, bo ledwo udało mi się uciec ze stadionu. To kolejny przykład tego, jak futbol doprowadza do sytuacji, które są mało komfortowe dla wszystkich uczestników. Nieważne, jakiej drużynie kibicujesz albo dla kogo grasz: prędzej czy później będziesz musiał stanąć twarzą w twarz z ludźmi, którzy cię nienawidzą. Gówno, z którym mam ostatnio do czynienia, jest nie do zniesienia.
Kiedy wspominam moją karierę, dochodzę czasem do wniosku, że rozsądniej byłoby zamknąć gębę i nie obrażać niektórych ludzi, klubów czy kibiców. Z drugiej strony nie byłbym wtedy sobą, a w futbolu nie ma nic gorszego niż wazeliniarstwo. Na pewno byłbym teraz bogatszy, ale jestem przekonany, że przeżyłbym załamanie nerwowe. Potrafię być tylko sobą.
Wiedziałem, że będę miał do odbycia sporo niekomfortowych spotkań, bo na przestrzeni lat wkurwiłem całe mnóstwo osób. Czasami z premedytacją, czasami zupełnym przypadkiem… ale efekt zawsze był taki sam. Wielu piłkarzy mówi rzeczy, które denerwują normalnych ludzi, bo pisząc na Twitterze, nie myślą o tym, jakie to ma przełożenie na prawdziwe życie. W rezultacie jedziesz na mecz wyjazdowy, gdzie każdy jest przeciwko tobie, a trybuny domagają się twojej krwi. To nie jest miłe.
Jakiś czas temu, nie po raz pierwszy w mojej karierze, przetrwanie w moim ówczesnym klubie wisiało na włosku. Z dwóch powodów. Po pierwsze, depresja zmogła mnie tak bardzo, że zwyczajnie nie byłem w stanie funkcjonować – ani na boisku, ani poza nim. Długo biłem się z myślami, aż w końcu poinformowałem mojego trenera, że musi ze mnie zrezygnować. Niestety, postanowił dać mi ostatnią szansę. Doceniałem to, że się stara, ale on kompletnie nie zrozumiał sytuacji – i tu właśnie leży podstawowa różnica pomiędzy trenerami, którzy osiągają sukcesy, a tymi, którzy tego nie robią. Dobry trener zawsze myśli o tym, co jest dobre dla jego zespołu, a nie pojedynczego zawodnika. Nie zrozumcie mnie źle: zawsze upewni się, że z piłkarzem wszystko jest w porządku, ale jeśli ten nie może grać, to nie zagra.
Po drugie, klub miał kłopoty finansowe i zalegał piłkarzom kupę forsy. Nie płacili mi tak długo, że powoli zaczynałem się żegnać z moim domem. Cóż – życie. Nie chcę, żeby ktoś mi współczuł i nigdy o to nie prosiłem, bo wierzę w swoją zdolność do wychodzenia z trudnych sytuacji. Ta historia ciągnęła się przez ponad rok. Usłyszałem dziesiątki fałszywych obietnic o przelewie na początku przyszłego tygodnia, siadałem do coraz to nowych negocjacji i podpisywałem kolejne papiery. Ktoś musiał wyciąć cały las, żeby wyprodukować wszystkie te kartki, które mi podsuwali i które nic nie znaczyły.
Równocześnie klub karmił kibiców propagandą – jeżeli piłkarze będą naciskać na wypłatę zaległych pensji, będziemy musieli zacząć postępowanie likwidacyjne. Fani obrócili się przeciwko nam, a kiedy przejeżdżaliśmy przez bramę i szliśmy do szatni, stali za ogrodzeniem boiska treningowego i miotali przekleństwa.
Ludzie potrafią być bardzo odważni, kiedy stoją daleko od ciebie. Któregoś dnia coś mnie tknęło i postanowiłem, że do nich podejdę. Po tym, jak uścisnęliśmy dłonie, powiedzieli mi, że przetrwanie ich klubu jest ważniejsze od indywidualnych interesów. Powinienem być, jak to nazwali, „bohaterem” i uratować klub poprzez zrezygnowanie ze wszystkich pieniędzy, które mi się należą.
– Stary, co ma dla ciebie większe znaczenie? – spytałem jednego z nich. – Twoja rodzina czy ten klub?
Odpowiedział bez chwili zastanowienia.
– Moja rodzina.
– U mnie tak samo – odparłem. – Potrzebuję tych pieniędzy, żeby moja rodzina miała gdzie mieszkać, więc obawiam się, że nie mogę zwyczajnie z nich zrezygnować, bo nie mógłbym wtedy wspierać swojej rodziny, zgadza się? Z czego będę spłacał swój kredyt? Niezbyt rozsądnie byłoby chyba wrócić któregoś dnia do domu i powiedzieć żonie i dzieciom, że machnąłem ręką na dużą kwotę pieniędzy i musimy się wyprowadzić, ale to nic takiego, bo jakiś klub piłkarski, z którym nie łączą nas żadne specjalne więzi, ucieknie od odpowiedzialności za swoje długi.
Nastała cisza, a panowie wyglądali bardzo niepewnie. Nie chciałem ich ośmieszyć; chciałem tylko pokazać im drugą stronę historii, której do tej pory nie znali. Rozmowa toczyła się dalej, ale po chwili nie miałem już wątpliwości, że on i jego kumpel byli podobni do pozostałych kibiców. Nie do końca rozumieją mechanizmy i sytuacje, którymi się tak pasjonują, i niezbyt obchodzi ich los piłkarzy, bo przecież to jasne, że każdy piłkarz jest milionerem, no nie? Nie mówiłem im o różnych sprawach, które nie dają mi spać – na przykład o tym, że potrzebuję tych pieniędzy do zapłacenia dużego podatku albo że bank grozi zajęciem mojego domu. Dla nich byłem tylko chciwym piłkarzyną.
Fani potrafią być bardzo selektywni w decydowaniu o tym, w co chcą wierzyć, ale trzeba przyznać, że w tym konkretnym przypadku napisano naprawdę dużo bzdur na temat zapaści finansowej klubu. Swoje trzy grosze dorzucali do tego właściciele, potencjalni właściciele i byli właściciele. Tak naprawdę jedyną grupą, która siedziała cicho, byli piłkarze. Kiedy teraz o tym myślę, może ta cisza tak denerwowała kibiców, ale jak to w życiu – tak źle i tak niedobrze. Ludzie, którzy ponosili odpowiedzialność za doprowadzenie klubu do ruiny finansowej, byli już dawno gdzie indziej, a piłkarzy linczowano za nadużycia, które miały miejsce, zanim większość z nich w ogóle pojawiła się w klubie. Szaleństwo.
Co gorsza, tamtego lata znalezienie nowego klubu było dla mnie jeszcze trudniejsze niż zwykle, jeśli nie niemożliwe. Niektórzy młodsi piłkarze z miejsca podpisywali nowe kontrakty w dużych klubach za dobre pieniądze. Było ich stać na czekanie, aż klub będzie w stanie zapłacić swoje zaległości, więc chętnie podpisywali umowy o odroczeniu płatności, które klub podsuwał każdemu zawodnikowi. Moja sytuacja była nieco inna, o czym dowiedziałem się od swojego agenta i byłego trenera, z którym utrzymywałem przyjacielskie relacje.
Okazało się, że mój inny były trener, którego szczerze nie cierpię, unicestwił moją pozycję na rynku transferowym. On najwyraźniej czuje wobec mnie to samo, bo każdy telefon, który wykonywał mój agent, spotykał się z tą samą odpowiedzią: „Wiemy, że to niezły zawodnik, ale ostrzegali nas przed nim – sprawia problemy”.
Wiedział, że sytuacja w moim obecnym klubie jest tragiczna; poza tym darzył ten klub nienawiścią z powodów, w które nie będziemy się zagłębiać, ale na pewno miało to dodatkowy wpływ na jego decyzję o ostrzeżeniu każdego trenera, jaki tylko przyjdzie mu do głowy, żeby mnie nie sprowadzać. W rezultacie znalazłem się w pułapce: nie mogłem znaleźć nowego klubu, bo moje imię obsmarowywał jakiś stary, pieprzony pierdziel, i nie mogłem odejść z klubu, w którym się znajdowałem, bo nigdy nie zapłaciliby mi pieniędzy, które byli mi dłużni. Kibice z dnia na dzień robili się coraz bardziej wściekli. Coś musiało pęknąć.
***
Ostatecznie to ja dałem za wygraną – odszedłem z klubu bez żadnych pieniędzy. Za chwilę ruszał nowy sezon, a jeśli miałem znaleźć nowy klub, to musiałem odejść, zanim tamci zarejestrują mnie w rozgrywkach. Byłem zmuszony zaryzykować i założyć, że moja pozycja negocjacyjna nie będzie szczególnie osłabiona przez to, że byłem bezrobotny. Tego obawiałem się najbardziej, a klub o tym wiedział.
Podpisałem pierwszą ugodę o przeniesieniu terminu płatności jakieś sześć miesięcy temu i powiedziano mi, że mam się spodziewać pieniędzy za sześć miesięcy. To oznaczało sześć miesięcy bez żadnego przychodu i bez czegokolwiek, co można by sprzedać, jednocześnie próbując płacić 16 tysięcy funtów miesięcznej raty kredytu hipotecznego i setki tysięcy podatku, nie licząc kar za nieterminowe płatności.
Teraz zapytali mnie, czy nie moglibyśmy przełożyć wypłaty długu jeszcze raz, co oznaczałoby dla mnie pewne bankructwo. Musiałem im powiedzieć, że tego nie podpiszę. Trzymałem się kurczowo faktu, że zalegali mi mnóstwo pieniędzy. Dzięki temu miałem chociaż jakiś argument, kiedy szedłem do banku negocjować swoją hipotekę. Praktycznie rzecz biorąc, klub musiał mi zapłacić, nawet jeśli nie miał pieniędzy. Z dnia na dzień cała sprawa zamieniła się w rosyjską ruletkę.
Swoją drogą w trakcie tej farsy Związek Zawodowych Piłkarzy zachowywał się skandalicznie. Przestraszyli się tej sprawy i uciekli gdzie pieprz rośnie. Kiedy futbol zdejmuje białe rękawiczki i zaczyna grać ostro, Związek Zawodowych Piłkarzy ma wszystkich w dupie, chyba że chodzi o elitarnego zawodnika z topowego klubu. Nie mieliśmy żadnej pomocy ani kontaktu, żadnej porady ani wskazówki. Zostawili nas samych. Sytuacja była tak skomplikowana, że wydawało się, jakby wszyscy, którzy nie są z nią bezpośrednio związani, stanęli z boku i patrzyli, kto ugnie się jako pierwszy.
Na szczęście udało mi się znaleźć klub – duży klub – a premia za podpisanie kontraktu, którą wynegocjowałem, była wystarczająca, żeby zatrzymać dom, przynajmniej na chwilę. Kiedy mieliśmy zagrać z moim byłym zespołem, w głowie kłębiły mi się tysiące myśli. W pewnym momencie zastanawiałem się, czy nie poprosić trenera, żeby mnie pominął, ale to nie w moim stylu i praktycznie natychmiast odrzuciłem ten pomysł. Nie jestem tchórzem, nigdy nie byłem, ale wiedziałem, że będzie ostro – i miałem rację.
Kiedy spiker wyczytał moje nazwisko, po stadionie rozeszły się tak ogłuszające gwizdy, że prawie pękły mi bębenki. Nie potrafiłem skupić się na grze. Wyzwiska stawały się coraz gorsze, aż w końcu ustały. Tak jak zawsze wróciłem do szatni, przebrałem się, wyszedłem ze stadionu i pojechałem do domu, ale czułem i wciąż czuję niesamowitą odrazę do tych fanów i tego klubu. Nic dziwnego, że prawie każdy piłkarz uważa kibiców za kompletnych ignorantów. To prawda, że ta zgraja była zmanipulowana wieloma sprzecznymi informacjami, ale kiedy tylko w ich głowach pojawiały się jakieś wątpliwości, wybierali najprostsze rozwiązanie i obwiniali zawodników.
Później nastąpił ciąg naprawdę interesujących wydarzeń. Najpierw zadzwonili do mnie z banku, żeby powiedzieć, że nastąpiło przeoczenie dotyczące mojego kredytu i przez ostatnie dwa lata płaciłem za dużo. Zamiast 16 tysięcy funtów miesięcznie powinienem dawać im dziesięć i pół tysiąca. Nie było przeprosin. Wręcz przeciwnie – kobieta przydzielona do mojej sprawy zachowywała się tak, jakby czekała na „dziękuję”. Zamiast tego usłyszała ode mnie inne słowo i od tej pory już się ze mną nie kontaktuje.
Drugi uśmiech losu nastąpił dzień po meczu z moim byłym klubem, kiedy zadzwonił do mnie prezes.
– Słuchaj – zaczął. – Nie wiem, czy przyda ci się to jakoś w rozmowach z twoim starym klubem jako element negocjacji, ale kiedy kibice zaczęli śpiewać o tobie tamtą piosenkę, prezes klubu, z którym siedziałem na trybunie dyrektorskiej, wstał i do nich dołączył.
– Żartujesz! – krzyknąłem.
– Nie, stary – odparł. – Musiałem mu powiedzieć, żeby usiadł, i przypomnieć, że jesteś jednym z naszych piłkarzy i powinien przestać się zachowywać jak dziesięciolatek i okazać trochę szacunku.
– Dzięki, stary. Dobrze zrobiłeś – powiedziałem.
– Ta… Ale on usiadł, a po chwili znowu się odwrócił i powiedział: „Tak, ale przecież to tylko [Anonimowy Piłkarz] – zasługuje na to”.
Po obu stronach słuchawki nastała cisza, która trwała całą wieczność, choć tak naprawdę było to jakieś dziesięć sekund. Wtedy udało mi się zebrać jakieś słowa.
– Powtórz, stary – powiedziałem. – Co dokładnie powiedział?
Prezes powtórzył, a ja kompletnie odleciałem. Padło mnóstwo przekleństw, głównie z mojej strony, i kolejne prośby o pełny opis wydarzeń, żebym był absolutnie pewien, że dobrze to rozumiem. Rozłączyłem się i przez jakąś godzinę siedziałem w ciszy, myśląc nad sytuacją. Najgorszą rzeczą, kiedy jesteś wściekły, jest natychmiastowa reakcja. Obecnie staram się przetrawić informacje i przemyśleć kolejny krok. Nauczyłem się tego od przyjaciół, którzy z powodzeniem radzą sobie w biznesie, mimo że jest to wbrew mojej naturze. Uznałem, że najpierw powinienem zadzwonić do mojego agenta, który razem ze mną zajmował się tą sprawą. Opowiedziałem mu całą historię, on zadzwonił do naszych prawników… i zaczęło się piekło.
– Wiesz co? – powiedziałem. – Od miesięcy staję dla nich na głowie. Zgadzam się na przekładanie terminów tych pierdolonych wypłat, z którymi zalegają nam od miesięcy, jeśli nie lat, sprzedałem wszystko, co mam, wystawiłem dom na sprzedaż i tak mi dziękują? Zadzwoń do tego prezesa i powiedz mu, żeby wsadził sobie swój kontrakt w dupę. – (On dalej łudził się, że zgodzę się przełożyć wypłatę). – Powiedz mu, że nie chcę mu pomóc i że cała jego praca poszła na marne. Nie chcę nawet tych pieniędzy, nie chodzi o pieniądze. Po prostu chcę zobaczyć, jak upada. Chcę zobaczyć, co powie kibicom, kiedy upadnie, po całej jego pierdolonej gadce o byciu zbawicielem klubu.
Byłem już wtedy na maksymalnym gazie. Biorę te wszystkie leki, ale dalej potrafię być mściwym gnojkiem, kiedy mnie poniesie.
– Teraz najważniejsze – powiedziałem. – Powiedz mu, że jutro rano każda gazeta w kraju będzie miała artykuł o tym, co powiedział na trybunie podczas ostatniego meczu, i każdy dowie się, że klub upadł dlatego, że nie potrafił zamknąć gęby i nie popisywać się przed kumplami. Powiedz mu, że mój prezes pozwoli gazetom, żeby go zacytowały.
To ostatnie zdanie było stuprocentowym kłamstwem, ale całą resztę mówiłem zupełnie serio.
20 minut później oddzwonił do mnie prawnik.
– Prezes klubu zaprzeczył wszelkim twoim oskarżeniom. Powiedział, że dał się ponieść emocjom i być może pod wpływem chwili powiedział coś, czego nie powinien, ale to wszystko.
– W porządku. To powiedział to czy nie? – spytałem.
Zignorował mnie.
– Ponadto chciał, żeby ci przekazać, że uważa cię za świetnego zawodnika i docenia wszystko, co zrobiłeś, żeby pomóc mu uratować klub. Rozumie twoje poświęcenie finansowe, tak jak innych piłkarzy. Poprosił, żeby cię przeprosić za swój wybryk, i jeszcze raz podkreślił najmocniej, jak się da, że klub nie ma pieniędzy i nie przetrwa, jeśli wszyscy piłkarze nie podpiszą dokumentów dotyczących przełożenia płatności, które zostały wysłane mailem.
– Cóż, a więc taką mamy sytuację, tak? Powiedz mu, że właśnie przepierdolił ostatnie dwa lata swojego życia, bo nigdy tego nie podpiszę. Chcę zobaczyć, jak upada, i chcę, żeby wszyscy wiedzieli, że klub upadł z powodu jego słów na trybunie. Przed końcem tygodnia jego nazwisko będzie wydrukowane obok słów, które wypowiedział, w każdej gazecie w kraju, dokładnie tak samo, jak robił to klub, kiedy próbowali wskazać winnych wśród najlepiej zarabiających.
– Chwilkę – powiedział prawnik. – Moim obowiązkiem jest cię poinformować, że powinieneś podpisać ugodę o przełożeniu płatności, jeżeli chcesz mieć jakąkolwiek szansę odzyskania pieniędzy, które klub jest ci dłużny.
– Rozumiem – odparłem. – I wiem, że ty też mnie rozumiesz. Tu już nie chodzi o pieniądze, bo przez niego ta sprawa stała się osobista. Więc proszę, wróć do niego i powiedz mu, że nie podpiszę tej ugody. Znasz mnie. Wiesz, jaki potrafię być poważny. Jestem śmiertelnie poważny.
30 minut później znów zadzwonił telefon.
– Jesteś sam i siedzisz na czymś? – spytał prawnik.
Nie byłem i nie siedziałem, ale skłamałem:
– Tak.
– Właśnie zadzwonili do mnie przedstawiciele klubu – powiedział. – Poprosili mnie, żeby jeszcze raz przekazać pełne i szczere przeprosiny, oraz poinstruowali mnie, żeby poinformować o ich ofercie wynoszącej pełną kwotę zaległych płatności.
– Żartujesz?
– Nie – odparł. – Nie żartuję. Ale jest jeden warunek.
– OK. Co to za warunek? – spytałem.
– Na litość boską, nie wydawaj tego prezesa gazetom. Znam cię, oni też cię znają i wszyscy jesteśmy teraz trochę zmartwieni. Chyba nie dzwoniłeś jeszcze do żadnych dziennikarzy?
– Nie – znowu skłamałem. Cóż, jeśli wejdziesz między wrony…
Pozwólcie, że wyjaśnię wam, jak wielki był to przełom. Klub publicznie, w bardzo otwarty sposób ogłaszał, że w kasie panuje zupełna pustka i że sytuacja jest dramatyczna. Poprosili nawet kibiców o duże darowizny na rzecz ratowania klubu. Najwyraźniej były to bzdury. Problem w tym, że na tak śliskim etapie negocjacji musisz żonglować tak wieloma czynnikami, że potrzebujesz naprawdę stalowych nerwów. Moja siła polega na tym, że zawsze trzymam nerwy na wodzy tak długo, aż wszystkich dotknie szkoda, w tym mnie. Jeśli jesteś na to gotowy, to zawsze poznasz prawdę. Inna sprawa, czy ta prawda w jakikolwiek sposób ci się przyda.
Musiałem jednak zrobić też coś, co niezbyt mi pasowało. Nie mam nic przeciwko sprzeciwianiu się władzy, ale sumienie nie pozwala mi sprzedać własnej matki. W tym przypadku musiałem zrobić wyjątek. Wielu byłych kolegów z drużyny, którzy znajdowali się w tej samej sytuacji, dzwoniło do mnie i pytało, co zamierzam zrobić (zawsze to robią, ale wyłącznie dlatego, że nie bełkoczę tak jak niektórzy), a ja odpowiadałem nie tylko, że ugoda to nasza najlepsza szansa na zobaczenie pieniędzy, ale też, że już ją podpisałem. To nic osobistego, jak mawiają. Lubię kilku tych chłopaków, ale odpowiadam, jak już tłumaczyłem, za swoją rodzinę. A to była dramatyczna sytuacja: na szali był dom Anonimowych.
Skończyło się na tym, że zgodziłem się na propozycję, zaakceptowałem przeprosiny prezesa i obiecałem, że nie rzucę go gazetom na pożarcie. A wiecie, gdzie poszły wszystkie te pieniądze? Do urzędu skarbowego. I tak nie wystarczyło na pokrycie całego podatku.
Tak skończył się jeden z najbardziej przygnębiających etapów mojego życia. Nigdy więcej nie chciałbym przeżywać tego ponownie – chciałem już tylko grać w piłkę. Jednak czasami sprawy nie układają się po twojej myśli i tracisz tę prostą przyjemność. Możesz wtedy beczeć i narzekać, że masz pecha, albo się wyprostować i walczyć z nadzieją, że ludzie poznają prawdę.
W tamtym klubie dalej mnie nienawidzą i nie mam z tym problemu. Nie jest to najprzyjemniejsza rzecz w moim życiu, ale jestem dużym chłopcem – poradzę sobie. Tylko niech wiedzą, że gdybym nie przekonał reszty zawodników do podpisania ugody o przełożeniu płatności, nie mieliby swojego klubu, któremu mogą teraz kibicować, ani krzesełka, z którego mogą mnie teraz wyzywać.