Читать книгу Zagadka Cloomber - Arthur Conan Doyle - Страница 4
I
ОглавлениеHIDŻRA RODZINY WESTÓW Z EDYNBURGA
Ja, John Fothergill West, student prawa na Uniwersytecie w St Andrews, podjąłem próbę spisania na tych oto stronach swoich wspomnień w sposób otwarty, rzeczowy i zwięzły. Sukces literacki nie jest moją ambicją, nie usiłuję też za pomocą wyszukanego stylu ani innych zabiegów artystycznych przedstawiać omawianych tu niesamowitych wydarzeń w mroczniejszym świetle niż to należy. Największym moim pragnieniem jest, aby uczestnicy owych zajść mogli po przeczytaniu mojej relacji w pełni ją zaaprobować, nie znalazłszy ani jednego akapitu, w którym w jakikolwiek sposób odbiegałbym od prawdy lub też próbował ją upiększać. Jeżeli uda mi się ów cel osiągnąć, będę w pełni usatysfakcjonowany tą pierwszą i zapewne ostatnią w moim życiu próbą literacką.
Pierwotnie zamierzałem opisać wszystko w porządku chronologicznym, natomiast w zakresie zdarzeń, w których sam osobiście nie brałem udziału, oprzeć się na wiarygodnych doniesieniach. Jednakże pod wpływem życzliwych mi osób wpadłem na pomysł rozwiązania, które wydaje się mniej uciążliwe dla mnie i ciekawsze dla czytelnika. Postanowiłem mianowicie skorzystać z różnych dostępnych mi rękopisów traktujących o sprawach związanych z tematem tej opowieści i uzupełnić je o relacje z pierwszej ręki pochodzące od osób, które najlepiej znały generała-majora J. B. Heatherstone’a. Zgodnie z tym planem przedstawię czytelnikom zeznania Izraela Stakesa, niegdyś stangreta w Cloomber Hall, oraz Johna Easterlinga z Królewskiej Akademii Medycznej w Edynburgu, obecnie zaś praktykującego w Stranraer w Wigtownshire. Do nich zaś dodam wierne cytaty zaczerpnięte z dziennika nieżyjącego Johna Berthiera Heatherstone’a, dotyczące zajść mających miejsce w dolinie Thul jesienią 1841 roku, pod koniec pierwszej wojny brytyjsko-afgańskiej, wraz z opisem potyczki w wąwozie Terada oraz śmierci człowieka zwanego Gulab Szachem. Na siebie samego nakładam obowiązek uzupełnienia ewentualnych luk w tej historii. Tym samym z pozycji autora spadam do roli kompilatora; z drugiej wszakże strony dzieło moje przestaje być li tylko opowieścią, urasta zaś do rangi zbioru oświadczeń złożonych pod przysięgą.
Ojciec mój, John Hunter West, był znanym uczonym, zajmującym się sanskrytem i historią Orientu; jego nazwisko wciąż liczy się wśród zgłębiających owe dziedziny. Po sir Williamie Jonesie to on pierwszy zwrócił uwagę na znaczenie literatury wczesnoperskiej, a jego przekłady zarówno Hafiza, jak i Farida ud-Din Attara zasłużyły na najwyższe uznanie samego barona von Hammer-Purgstalla z Wiednia oraz innych wybitnych krytyków z Kontynentu. Wydanie „Orientalisches Scienz-blatt” ze stycznia 1861 roku nazywa go „der berühmte und sehr gelehrnte Hunter West von Edinburgh” 1 ; doskonale pamiętam, że ojciec — powodowany próżnością, którą wszak łatwo mu wybaczyć — wyciął ów fragment i przechowywał wśród najpilniej strzeżonych rodzinnych dokumentów.
Wykształcono go na adwokata z prawem do występowania przed Najwyższym Sądem Cywilnym Szkocji, lecz jego literackie zamiłowania pochłaniały tak wiele czasu, że nie starczało go już na pracę zawodową. Kiedy klienci dobijali się do drzwi jego kancelarii na George Street, ojciec siedział zagrzebany w papierach w zakątku biblioteki albo pochylał się nad jakimś zatęchłym manuskryptem w Towarzystwie Filozoficznym; starożytne kodeksy spisane sześćset lat przed Chrystusem bardziej pochłaniały jego umysł niż zawiłe zagadnienia dziewiętnastowiecznego szkockiego prawa.
Nie można się zatem dziwić, że w miarę, jak jego wiedza rosła, ubywało mu klientów. W momencie, gdy gwiazda jego sławy rozbłysła w zenicie, finansowo znalazł się na samym dnie. Ponieważ żaden z uniwersytetów w kraju nie prowadził katedry sanskrytu, a i gdzie indziej nie było zapotrzebowania na kwalifikacje, jakimi dysponował, bylibyśmy zmuszeni żyć w szlachetnym ubóstwie, czerpiąc pocieszenie z aforyzmów i nauk Ferdousiego, Omara Chajjama oraz innych wschodnich poetów, ulubieńców ojca, gdyby nie niespodziewana życzliwość i szczodrość jego przyrodniego brata, Williama Farintosha, dziedzica Branksome w Wigtownshire.
Ówże William Farintosh był właścicielem majątku ziemskiego, którego areał był niestety odwrotnie proporcjonalny do wartości, obejmował bowiem najbardziej ponury i jałowy obszar w całym tym ponurym i jałowym hrabstwie. Jako kawaler Farintosh miał wszakże znikome wydatki, zaś dochody z dzierżawy rozproszonych gospodarstw rolnych oraz sprzedaży hodowanych na wrzosowiskach kuców rasy Galloway nie tylko pozwalały mu żyć na odpowiednim poziomie, lecz także odłożyć okrągłą sumkę w banku.
W czasach, gdy powodziło nam się stosunkowo nieźle, nasze kontakty były sporadyczne, lecz gdy tylko zaczęliśmy z trudem wiązać koniec z końcem, ojciec otrzymał list, w którym krewniak niczym anioł opiekuńczy zapewniał go o swojej życzliwości i gotowości służenia pomocą. Pisał, że od pewnego czasu zawodzi go jedno płuco, a doktor Easterling ze Stranraer zaleca, aby ostatnie lata życia, jakie mu jeszcze pozostały, spędził w łagodniejszym klimacie. Postanowił zatem przenieść się na południe Włoch i prosił, abyśmy na czas jego nieobecności zamieszkali w Branksome, gdzie ojciec mógłby objąć funkcję zarządcy majątku oraz plenipotenta z pensją, której wysokość aż nadto zaspokoiłaby wszelkie nasze potrzeby.
Matka moja nie żyła już wówczas od kilku lat, decyzję musieliśmy więc podjąć we troje: ojciec, ja oraz moja siostra Esther. Łatwo odgadnąć, że nie zastanawialiśmy się długo nad przyjęciem tak hojnej propozycji. Jeszcze tej samej nocy ojciec wyruszył do Wigtown, Esther zaś i ja podążyliśmy za nim kilka dni później, taszcząc ze sobą dwa worki uczonych ksiąg oraz ten skąpy dobytek, który warto było zabrać.