Читать книгу Zagadka Cloomber - Arthur Conan Doyle - Страница 6
III
ОглавлениеDALSZA ZNAJOMOŚĆ Z GENERAŁEM-MAJOREM J. B. HEATHERSTONE’EM
Jak można się było spodziewać, wieść o świeżo przybyłym lokatorze w Cloomber Hall wzbudziła w naszej małej społeczności nie lada poruszenie, dając początek licznym spekulacjom na temat nowego najemcy oraz powodów, dla których wybrał on właśnie ten odludny zakątek kraju. Szybko stało się jasne, że cokolwiek nim kierowało, planuje zabawić u nas jakiś czas: z Wigtown do Cloomber ciągnęły zastępy hydraulików i stolarzy, dom od rana do nocy rozbrzmiewał uderzeniami młotków. Remont trwał w najlepsze. Zadziwiające, jak prędko udało się usunąć ślady pozostawione przez deszcz i wiatr: wkrótce wielka, prostokątna budowla wyglądała jak nowa, jakby ją wczoraj postawiono. Wiele wskazywało na to, że pieniądze nie stanowią dla generała Heatherstone’a żadnego problemu i nie z oszczędności postanowił zamieszkać pośród nas.
— Może chce się oddać studiom — podsunął mój ojciec, gdy omawialiśmy tę kwestię przy stole podczas śniadania. — Niewykluczone, że wybrał tak odosobnione miejsce, aby ukończyć jakieś magnum opus, nad którym pracuje. Jeżeli tak, z największą radością udostępnię mu swoją bibliotekę.
Esther i ja wybuchnęliśmy śmiechem na to jakże dumne określenie dwóch worków książek.
— Może być tak, jak mówisz, ojcze — przyznałem — lecz podczas naszej krótkiej rozmowy generał nie zrobił na mnie wrażenia człowieka o wielkim zamiłowaniu do książek. Jeżeli miałbym zgadywać, rzekłbym, że przeniósł się tutaj za radą lekarza, licząc, że cisza oraz świeże powietrze pomogą mu ukoić skołatane nerwy. Gdybyś widział, jak na mnie łypał, jak trzęsły mu się ręce, nie miałbyś wątpliwości, że temu człowiekowi potrzeba spokoju.
— Ciekawe, czy ma żonę i dzieci — wtrąciła moja siostra. — Biedactwa, będą tutaj okropnie samotne! Poza nami w promieniu siedmiu mil albo i więcej nie ma żadnej rodziny, którą można by odwiedzać.
— Generał Heatherstone to wybitny żołnierz — zauważył ojciec.
— Gdzie o nim słyszałeś, papo?
— Ach, moi drodzy — odrzekł ojciec, uśmiechając się do nas znad filiżanki z kawą — dopiero co śmialiście się z mojej biblioteki. Widzicie teraz, że bywa bardzo użyteczna. — Mówiąc to, zdjął z półki księgę w czerwonej okładce i przewrócił kilka stronic. — Oto pochodzący sprzed trzech lat rejestr wojskowych stacjonujących w Indiach — wyjaśnił. — A oto i poszukiwany przez nas dżentelmen: „J. B. Heatherstone, komandor Orderu Łaźni”, moi drodzy, „odznaczony Krzyżem Wiktorii” — Krzyżem Wiktorii, pomyślcie tylko! — „dawniej pułkownik w Indiach, w 41. bengalskim pułku piechoty, obecnie w stanie spoczynku w randze generała-majora”. Obok przedstawiono przebieg jego służby: „zdobycie Ghazni i obrona Dżalalabadu, Sobraon w 1848 roku, powstanie sipajów i oblężenie Oudh. Pięciokrotnie wymieniany w meldunkach”. Uważam, moi drodzy, że powinniśmy być dumni z takiego sąsiada.
— Przypuszczam, że nie ma tam mowy o tym, czy jest żonaty? — zagadnęła Esther.
— Nie — odparł ojciec, kręcąc siwą głową, po czym skwapliwie zademonstrował nam swoje poczucie humoru: — Informacja ta nie figuruje w spisie jego bohaterskich czynów, choć śmiało mogłaby się tam znaleźć, wierz mi, moja droga.
Wszelkie nasze wątpliwości zostały wkrótce rozwiane. W dniu zakończenia remontu w Cloomber Hall wybrałem się do Wigtown i po drodze natknąłem się na powóz wiozący generała Heatherstone’a z rodziną do ich nowego domu. U boku generała siedziała starsza dama, blada i bardzo mizerna, na wprost zaś młodzieniec mniej więcej w moim wieku oraz kilka lat młodsza od niego panna. Uchyliłem kapelusza i już miałem ich wyminąć, gdy generał krzyknął na woźnicę, aby ten się zatrzymał, po czym wyciągnął do mnie rękę na powitanie. W świetle dnia przekonałem się, że jego twarz, choć ponura i sroga, potrafiła przyjąć całkiem uprzejmy wyraz.
— Jakże się pan miewa? — zawołał. — Winien jestem panu przeprosiny za swoje nieco szorstkie zachowanie onegdaj w nocy. Proszę wybaczyć staremu wiarusowi, który najlepsze lata życia spędził w mundurze. Muszę jednak przyznać, że jak na Szkota ma pan bardzo ciemną karnację.
— Płynie we mnie także hiszpańska krew — odparłem, zaintrygowany powrotem do kwestii koloru mojej skóry.
— To istotnie wszystko tłumaczy — przyznał generał, a zwracając się do żony, rzekł: — Moja droga, pozwól, że ci przedstawię pana Fothergilla Westa. A oto mój syn i córka. Przybywamy do Cloomber w poszukiwaniu spokoju, panie West — niczym nie zakłóconego spokoju.
— W takim razie nie mogliście państwo lepiej trafić — stwierdziłem.
— Tak pan sądzi? — mruknął Heatherstone. — W rzeczy samej, bardzo tu cicho i odludnie. Nocami można zapewne przemierzać wiejskie drogi i nie napotkać żywego ducha, mam rację?
— Niewielu kręci się tutaj po zmroku — przyznałem.
— Nie doskwierają wam włóczędzy ani wędrowni żebracy? Domokrążcy, włóczykije albo ci łajdacy Cyganie? Nie ma w okolicy podobnego tałatajstwa...?
— Chłodno dzisiaj — wtrąciła pani Heatherstone, otulając się ciaśniej narzutką z foczego futra. — Nie powinniśmy dłużej zatrzymywać pana Westa.
— Słusznie, moja duszko, słusznie. W drogę, woźnico. Do widzenia, panie West. — Powóz ze stukotem kół potoczył się w stronę Cloomber Hall, ja zaś, pogrążony w zadumie, ruszyłem w stronę naszej wiejskiej metropolii.
Gdy szedłem główną ulicą, z biura wybiegł pan McNeil i dał mi znak, abym się zatrzymał. — Zjawili się nowi najemcy — oznajmił. — Dziś rano wyjechali do Cloomber.
— Spotkałem ich po drodze — odrzekłem. Spojrzawszy na krępego pełnomocnika spostrzegłem, że ma zaczerwienioną twarz, jakby niedawno raczył się alkoholem.
— Nie ma to jak robić interesy z prawdziwym dżentelmenem — dodał ze śmiechem. — Rozumiemy się bez słów. „To jaką kwotę wpisać?” — rzuca do mnie generał, wyjmując z leżącego na stole pugilaresu czysty czek. „Dwieście funtów” — ja na to. Bądź co bądź należy mi się dodatkowa zapłata za czas i fatygę.
— Sądziłem, że uregulował ją już właściciel majątku — zauważyłem.
— Tak, tak, ale należy mi się prowizja. Generał wypisał czek i rzucił mi go, jakby to był stary znaczek pocztowy. Tak się powinno załatwiać sprawy pomiędzy uczciwymi ludźmi — choć nie uchodzi, aby jeden korzystał na krzywdzie drugiego. Wstąpi pan do mnie na kieliszeczek whisky, panie West?
— Nie, dziękuję — odparłem. — Mam jeszcze coś do załatwienia.
— No cóż, interesy przede wszystkim. Zresztą lepiej jest nie pić z rana. Co do mnie, to z wyjątkiem kropelki przed śniadaniem na apetyt i kieliszka, może dwóch po posiłku na trawienie w ogóle nie tykam alkoholu przed południem. Może to nadmierna ostrożność z mojej strony, ale zapobiegliwości nigdy dosyć. Co pan sądzi o generale, panie West?
— Nie zdążyliśmy się poznać na tyle, abym mógł go oceniać — odpowiedziałem.
Pan McNeil postukał się palcem wskazującym w czoło. — Oto, co o nim myślę — rzekł konfidencjonalnym szeptem. — Według mnie, sir, całkiem postradał rozum... Co uznałby pan za dowód szaleństwa, panie West?
— Wystawienie czeku in blanco pełnomocnikowi z Wigtown — odparłem.
— Żarty się pana trzymają! Ale tak między nami, gdyby ktoś spytał pana, ile stąd mil do najbliższego portu, czy przyjmuje on okręty ze Wschodu, czy po okolicznych drogach pętają się włóczędzy i czy zgodnie z umową najmu wolno postawić mur wokół posiadłości, co by pan sobie pomyślał?
— Z całą pewnością uznałbym takiego człowieka za ekscentryka — odrzekłem.
— Gdyby każdy dostawał, co mu się należy, nasz pan generał znalazłby się w domu za wysokim murem i nie kosztowałoby go to ani pensa — stwierdził pełnomocnik.
— Czyli gdzie? — zapytałem.
— Ano w zakładzie dla obłąkanych hrabstwa Wigtown! — wybuchnął śmiechem krępy człowieczek, ja zaś oddaliłem się, pozostawiając go zaśmiewającego się z własnego dowcipu.
Przybycie nowej rodziny do Cloomber Hall w najmniejszym stopniu nie wpłynęło na monotonię życia na naszym odludziu. Zamiast korzystać z prostych przyjemności, jakie okolica miała do zaoferowania, albo włączyć się — na co liczyliśmy — w próby ulżenia doli ubogich zagrodników oraz rybaków, generał i jego bliscy zdawali się unikać wszelkich kontaktów i z rzadka zapuszczali się poza bramę posiadłości. Wkrótce też przekonaliśmy się, że słowa pełnomocnika dotyczące planów budowy muru nie były takie dalekie od prawdy: gromada robotników trudziła się od rana do nocy, wznosząc wysokie drewniane ogrodzenie wokół całej posiadłości. Kiedy je postawiono i zakończono ostrokołem, otaczający Cloomber Hall park stał się niedostępny dla wszystkich z wyjątkiem doświadczonych i wprawnych wspinaczy. Zupełnie jakby stary żołnierz do tego stopnia przesiąkł duchem bitewnym, że — podobnie jak mój wuj Toby — nawet w czasie pokoju zdawał się trwać w gotowości obronnej. W dodatku, o czym doniósł mi Begbie, właściciel jedynego sklepu spożywczego w Wigtown, zaprowiantował swój dom jak na oblężenie, zamówiwszy setki dostępnych rodzajów konserw mięsnych i warzywnych.
Jak można przypuszczać, wydarzenia te nie przeszły bez echa. Cała okolica nic, tylko plotkowała o nowych lokatorach Cloomber Hall i powodach ich przyjazdu w nasze strony. Jedyna wszak hipoteza, jaką zrodziły umysły tutejszych wieśniaków, zgadzała się co do joty z wyjaśnieniem zaproponowanym już wcześniej przez pana McNeila, według którego stary generał i jego rodzina zbiorowo popadli w obłęd. Ewentualnie Heatherstone popełnił jakąś straszliwą zbrodnię i próbował umknąć przed konsekwencjami swoich czynów. W zaistniałych okolicznościach podejrzenia te były całkiem zrozumiałe, lecz żadnego nie sposób było uznać za prawdziwe wytłumaczenie zaistniałych faktów.
Istotnie, zachowanie generała Heatherstone’a podczas naszego pierwszego spotkania mogło sugerować chorobę psychiczną, lecz kiedy rozmawialiśmy po raz drugi, trudno byłoby znaleźć rozsądniejszego i grzeczniejszego człowieka. Poza tym ani jego małżonka, ani dzieci również nie kwapili się do opuszczania samotni, jaką stało się Cloomber Hall, więc przyczyną tego stanu rzeczy nie mógł być wyłącznie stan zdrowia generała. Argument, że ukrywa się on przed wymiarem sprawiedliwości, okazał się jeszcze trudniejszy do obrony: Wigtownshire mogło być ponurym i odludnym miejscem, lecz nie zapadłą dziurą, w której mógłby się niepostrzeżenie ukryć sławny wojskowy. Nikt też, kto nie chciałby zwracać na siebie uwagi, nie dawałby pożywki tylu plotkom, co nasz nowy sąsiad. Ogółem skłaniałem się raczej ku wnioskowi, że prawdziwe rozwiązanie zagadki kryje się w aluzji do ciszy i spokoju: generał z rodziną schronili się tutaj powodowani desperacką wręcz potrzebą samotności i odpoczynku. Wkrótce też mieliśmy się przekonać, jak daleko sięga to pragnienie izolacji od świata.