Читать книгу Jak przetrwać w zabobonnym Krakowie - Barbara Faron - Страница 11

Wstęp

Оглавление

Przeżegnaj się pierwej, niźli poczniesz czytać,

By więc co nie przyszło, chciałoby cię pytać:

Co to czytasz bracie na tej nowej karcie?

Mów: cóż ci do tego, okopciały Czarcie?

– Sejm piekielny, 1622

Według słowników i encyklopedii mianem czaru, czarów bądź czarowania od czasów prasłowiańskich określano „nadzwyczajne zjawisko i zdarzenie przypisywane działaniom sił nadprzyrodzonych”, jak również „czynności i środki magiczne wywołujące ich działanie”, a więc wszelkiego rodzaju gusła, wróżby czy uroki1. Innymi słowy – elementy wszechobecne kiedyś w życiu krakowian, których relikty zachowały się do współczesności.

Co prawda zmieniły się czasy i zmieniły obyczaje, ale i dzisiaj na wszelki wypadek niektórzy z nas odpukują w niemalowane albo schodzą czarnemu kotu z drogi. Nietrudno też napotkać kobiety unikające stawiania torebki na podłodze z obawy, że pieniądze będą z niej uciekały, ludzi wertujących kolorowe pisma w poszukiwaniu horoskopu (choć w te nieprzychylne wolimy nie wierzyć) czy takich, którzy w trudnych sytuacjach życiowych udają się po poradę do wróżki. Tak na wszelki wypadek.

W czasach studenckich sama wybrałam się do jednej, ale o co chciałam spytać, nie pamiętam. Nie potrafię sobie również przypomnieć, czy rejterując sprzed drzwi zapuszczonej, nieistniejącej już kamienicy w okolicach dzisiejszej Galerii Krakowskiej, kierowałam się zdrowym rozsądkiem czy może irracjonalnym lękiem przed ogniem piekielnym, bo przecież jako mała dziewczynka wyrastałam w przekonaniu, że wiara w czary jest grzechem. I pewnie nie ja jedna, skoro Katechizm Kościoła Katolickiego mówi:

Należy odrzucić wszystkie formy wróżbiarstwa: odwoływanie się do Szatana lub demonów, przywoływanie zmarłych lub inne praktyki mające rzekomo odsłaniać przyszłość. Korzystanie z horoskopów, astrologia, chiromancja, wyjaśnianie przepowiedni i wróżb, zjawiska jasnowidztwa, posługiwanie się medium są przejawami chęci panowania nad czasem, nad historią i wreszcie nad ludźmi, a jednocześnie pragnieniem zjednania sobie ukrytych mocy. Praktyki te są sprzeczne ze czcią i szacunkiem – połączonym z miłującą bojaźnią – które należą się jedynie Bogu2.

Z drugiej strony pokusa poznania przyszłości czy zaklinania rzeczywistości jest tak wielka, że zarówno przed wiekami, jak i współcześnie katolicy zdają się przymykać oko na nauki Kościoła w tej kwestii. Od dzieciństwa przecież obserwowałam, jak w praktykach powiązanych z cyklem życia i śmierci czy cyklem pór roku, tak istotnym w społecznościach rolniczych, religia od dawna przeplatała się z szeregiem mniej lub bardziej skomplikowanych czynności magicznych. Jedne miały zapewnić urodzaj, drugie chronić inwentarz, a jeszcze inne bronić ludzi i zwierzęta przed złem we wszelkich jego przejawach: przed chorobami, złym okiem zawistnej sąsiadki, czarownikami i czarownicami, nocnymi demonami czy diabłem, którego z ostrożności, aby go przypadkowo nie przywołać, nazywano nie wprost, ale za pomocą wyrażeń omownych, takich jak Zły lub Czarny.

W Polsce Kościół zasadniczo stał na stanowisku walki z zabobonami, ale nie brakowało duchownych, którzy nie tylko w okresie kontrreformacji straszyli gawiedź ogniem piekielnym. A skoro ludzie się bali, musieli się bronić. W jaki sposób? Przede wszystkim stosując magię ochronną, w której używano przedmiotów związanych z kultem religijnym, szubienicznych powrozów i innych mniej lub bardziej makabrycznych rekwizytów.

Jako dziecko lubiłam słuchać opowieści starszych ludzi o zmorach, które miały ich podobno nachodzić we śnie, i na wszelki wypadek starałam się nie zasypiać na wznak, co również miało być skuteczną ochroną przed tą nocną marą3. Wierzyłam także święcie w istnienie strzygoni, czyli istot na podobieństwo wampirów spragnionych ludzkiej lub zwierzęcej krwi, diabła wcielającego się w czarnego barana i przede wszystkim boginek, które miały brzydki zwyczaj podrzucania swoich niewydarzonych i łapczywych dzieci w miejsce ludzkich noworodków. Na domiar wszystkiego miałam świadomość, że ludzie z mojego otoczenia parali się lub parają skrycie znachorstwem, odczynianiem uroków, a rodzona babka – według miejscowych plotek – hodowała w piwnicy używane w praktykach magicznych diabelskie ziele (przestęp), które należało podlewać mlekiem, żeby nie płakało. Ile w tym było prawdy, nie wiadomo, ale siła plotki była tak wielka, że sąsiadka oskarżyła babkę przed władzami gminy o odebranie mleka krowie za pomocą owego ziela.

Kiedy przy okazji pisania pracy magisterskiej z zakresu obyczajowości i obrzędowości mojej miejscowości chciałam wgłębić się w temat, większość osób nabierała wody w usta. Po części wynikało to z obawy przed wyśmianiem, a po części działo się tak dlatego, że przekazywane z pokolenia na pokolenie praktyki magiczne stanowiły tabu i nie były przeznaczone do upublicznienia. A dlaczego? Bo czary i czarowanie od wieków spowijała aura tajemniczości i odarte z niej mogły stracić moc. Nie bez przyczyny przecież szanujący się znachorzy, czarownicy, wszelkiej maści przepowiadacze przyszłości czy alchemicy zazdrośnie strzegli swoich sekretów. Zupełnie inaczej niż dzisiaj, kiedy wróżbiarstwo może stanowić całkiem niezłe źródło pieniędzy wyłudzanych od naiwnych klientów, a osoby uważające się za wróżów lub wróżki chętnie opowiadają o swoim zajęciu, o czym przekonał się reporter Tomasz Kwaśniewski przy pracy nad książką W co wierzą Polacy? Śledztwo w sprawie wróżek, jasnowidzów, szeptuch…

Jeśli kilka dekad temu, zanim wszechobecne media na dobre zdominowały kulturę ludową, wierzono w prawdziwość opowieści o nocnych demonach, diabłach i urokach, nietrudno sobie wyobrazić, jak potężna była przed wiekami wiara w czary i czarowanie. Wbrew stereotypowemu myśleniu zabobony nie były domeną osób niżej urodzonych czy niewykształconych, choć najdłużej przetrwały wśród ludu, czego dowodzą badania prowadzone w okolicach Krakowa od XIX wieku przez etnografów tej miary co Oskar Kolberg, Józef Łepkowski czy Seweryn Udziela4. Ponadto epoką, w której czary i magia stały na porządku dziennym, nie było wcale średniowiecze, lecz renesans, kiedy to Kraków zasłynął jako centrum alchemii, praktykowanej na królewskim dworze, na uniwersytecie, a nawet w klasztorach miejscowych dominikanów i tynieckich benedyktynów. To wtedy przez miasto przewinęło się wielu słynnych alchemików, magów i astrologów, ale też szarlatanów wszelkiego autoramentu, którzy oferowali usługi zamożnym mieszczanom i gościli na wspaniałym dworze Jagiellonów czy w murach Uniwersytetu Krakowskiego. Wielu, jak największy polski alchemik Michał Sędziwój, którego mit był kiedyś silniejszy od mitu legendarnego Mistrza Twardowskiego, miało swoje domy w obrębie dzisiejszej starówki, otaczane nimbem tajemnicy i – jak kamienica Sędziwoja – omijane przez krakowian z nabożnym lękiem.

Kraków był centrum nauk tajemnych poczynając od czasów królowej Bony, która przywiozła na Wawel modę na zainteresowanie magią, aż do kontrreformacji. Znośnie żyło się tu także domniemanym czarownicom, podczas gdy na Zachodzie ich koleżanki po fachu płonęły na stosach. Tutaj też w 1595 roku ukazała się pierwsza drukowana w języku polskim książka o czarach, czarownikach i usługach świadczonych przez diabły rodzajowi ludzkiemu, zatytułowana Pogrom czarnoksięskie błędy, latawców zdrady i alchimickie fałsze. Jej autorem był eksjezuita Stanisław z Gór Poklatecki, który nie ukrywał sympatii dla magii naturalnej (białej), a któremu zależało na tym, aby przestrzec swoich czytelników przed oszustwami wszelkich czarnoksiężników, alchemików oraz „latawców”.

Pisząc o czarach i czarowaniu, Poklatecki oparł się nie tylko na własnym doświadczeniu, ale zapewne czerpał wiedzę także z traktatów zagranicznych. Wśród nich musiały być i takie, które dokonywały klasyfikacji działań magicznych. W XVI wieku rozróżniano bowiem trzy rodzaje czarów: sors divinatoria, sors amatoria i sors malefica (bądź venefica). Sors divinatoria, czyli przepowiadanie przyszłości, traktowane było w historii czarownictwa dość łagodnie, chociaż kobietę parającą się wróżbiarstwem nietrudno było oskarżyć o coś więcej. Poza tym korzystanie z usług wróżek mogło doprowadzić do nieoczekiwanych zbrodni, czego dowodzi sprawa niejakiego Idziego Puto ze wsi Droginia, który w 1681 roku stanął przed krakowskim sądem grodzkim. Sędziowie skazali go na karę śmierci, ponieważ wskutek wskazówek odebranych od wróżek zabił aż osiem osób5. Sors amatoria, drugi rodzaj czarów, polegał na wzbudzaniu w ludziach miłości, głównie zmysłowej, z kolei celem sors malefica było szkodzenie życiu lub zdrowiu ludzi i zwierząt bądź neutralizowanie tego rodzaju czarów.

1 W. Boryś, Słownik etymologiczny języka polskiego, Kraków 2005, s. 90.

2 Katechizm Kościoła Katolickiego 2116, oprac. internetowe M. Baranowski, w oparciu o wyd. Pallottinum 1994, http://www.katechizm.opoka.org.pl/rkkkIII-2-1.htm [dostęp: 22 kwietnia 2019].

3 H. Biegeleisen, Lecznictwo ludu polskiego, Kraków 1929, s. 274.

4 O. Kolberg, Lud: jego zwyczaje, sposób życia, mowa, podania, przysłowia, obrzędy, gusła, zabawy, pieśni, muzyka i tańce, seria 5–7, Krakowskie, cz. I–III, Kraków 1871–1874; J. Łepkowski, Przegląd tradycyj, legend, nabożeństw, zwyczajów, przysłów i właściwości, Kraków 2018 (edycja na podst. wydania z 1866 roku); S. Udziela, Krakowiacy, Kraków 1924; S. Udziela, Świat nadzmysłowy ludu krakowskiego, mieszkającego po prawym brzegu Wisły. Wielkoludy – Czarownice i Czarownicy – Choroby, Warszawa 1901.

5 M. Pilaszek, Procesy o czary w Polsce w wiekach XV–XVIII, Kraków 2008, s. 357.

Jak przetrwać w zabobonnym Krakowie

Подняться наверх