Читать книгу Dwaj panowie w "Zodiaku" - Barbara Gordon - Страница 6

2

Оглавление

Zuzanna Kotymowa jeszcze raz otworzyła szafę, obszerną szafę ścienną, która z pewnością zmieścić by mogła przyodziewek całej sporej rodziny. Mieściła ona jednak tylko ubiory jednej kobiety. To nie takie łatwe: zdecydować się na wybór, postanowić, co zabrać, a co zostawić. Należała do kobiet, które z lżejszym sercem decydują się na porzucenie męża, domu, dzieci, kochanka aniżeli ulubionej sukni czy efektownej pary pantofli. Jeżeli na przykład pozostawi tę śliczną parę pantofelków od Kamińskiego, w których jej smukłe nogi wydawały się jeszcze smuklejsze, będzie się jej wciąż zdawało, że czegoś jej w życiu zabrakło, czegoś zapomniała, o czym zapomnieć nie było wolno. Więc weźmie je ze sobą, chociaż w walizce zupełnie już nie ma miejsca. Zostawi zatem ten żółty płócienny komplecik. Nie, nie zostawi, bo podobno prawdziwe lniane płótno jest w Ameryce bardzo cenione. To jest szalenie eleganckie. Trzeba wyjąć trochę bielizny. Tego to tam nie brak, wstyd będzie nawet w takiej bieliźnie pokazać się choćby nawet Kitty, tej zamorskiej bratowej, mimo że ta szczapa, ten wieszak na kiecki, a nie kobieta, posiada dużo więcej pieniędzy aniżeli gustu. To, co przysyłała czasami Zuzannie, żeby pomóc „tym biedakom w nieszczęśliwej ojczyźnie”, nadawało się niestety wyłącznie na sprzedaż hurtem handlarkom z bazaru. Nawet w komisie czegoś takiego by nie przyjęli.

Zuzanna po raz dziewiąty czy dziesiąty z kolei zamyka walizkę i zatrzaskuje szafę, jak gdyby nieodwołalnie zamykała za sobą drzwi domu, do którego nie ma zamiaru powrócić. Chodzi po mieszkaniu, zagląda do rozmaitych szufladek i skrytek, czy aby nie zapomniała jakiegoś niezbędnego drobiazgu. Jeżeli czegoś zapomni, musi pożegnać się z tym na zawsze. Nikt jej nie przyśle, do nikogo nie będzie mogła napisać, żeby jej przysłano. Najpóźniej jutro wkroczą tu obcy ludzie i wszystko, co posiada jakąkolwiek wartość, przestanie stanowić własność państwa Kotymów. Uśmiecha się złośliwie na myśl, jaką też minę zrobi Magdalena, kiedy to nastąpi. Magdalena tego się nie spodziewa. Nie podejrzewa nawet niczego. Sama sobie winna: ta dziewczyna zupełnie straciła ostatnio rozum przez swojego malarza. Zuzanna uważa, że sumienie wobec córki ma zupełnie czyste: proponowała jej wspólny wyjazd do Edmunda do Ameryki. Czyniła to wprawdzie z widocznym brakiem entuzjazmu, ale postąpiła lojalnie. Trzeba było widzieć wyraz twarzy Magdaleny, kiedy odpowiedziała impertynencko:

— Zlituj się, mamo, a co ja bym tam robiła?!

W kogo w ogóle wdała się ta Magdalena? W nią samą na pewno nie. Od kilku już lat Zuzanna nie tylko nie znajduje z córką wspólnego języka, ale ścierają się między sobą ostro, gniewnie, z obopólną pogardą i niechęcią. Do ojca Magda też właściwie nie jest zbyt podobna z usposobienia: nie przywiązuje żadnej wagi do pieniędzy. Może dlatego, że nigdy jej na niczym nie zbywało. Za to teraz przekona się, co znaczy bieda. Bieda, której smak Zuzanna w młodości poznała, i wtedy postanowiła sobie, że nie będzie nigdy takiej ceny, której by nie zapłaciła za dobrobyt. Zuzanna jest pewna, że nastąpi czas, kiedy Magda ze skruchą zwróci się do niej o pomoc. Wtedy ona na tej zarozumiałej smarkuli odegra się za wszystkie owe baczne i krytyczne spojrzenia dziecka, za kpiące miny podlotka, za obojętne, nie dostrzegające w ogóle prawie Zuzanny oczy młodej dziewczyny.

— Chciałabym mieć matkę, nie kokotę — powiedziała nie tak dawno Magda podczas jakiejś gwałtownej sprzeczki.

Właściwie Zuzanna miałaby chęć chodzić po mieszkaniu śpiewając wesoło. Już jutro pozostawi za sobą całe to świństwo. Już jutro płynąć będzie ku przyszłości, ku życiu pełnemu pięknych obietnic, łatwych sukcesów i wesołych dni. Jeszcze nie jest stara, ma dopiero trzydzieści osiem lat i może się jej jeszcze zdarzyć wspaniała przygoda.

Wykłada z torebki na stół wszystkie drobiazgi i papiery. Sprawdza ponownie, czy wszystko w porządku. Bilet na wieczorny pociąg do Gdyni. Gdzież się zapodział? Jest. Chwali własną przezorność: dobrze, że go sama nie wykupywała, że kazała to załatwić tej kretynce, Ziembikównie. Tylko kto ją prosił o miejscówkę? To może wywołać komplikacje. Bilet na „Batorego”’ jest. Dowód osobisty. Notes można zostawić. Na co jej w Ameryce warszawskie telefony i adresy. Do nikogo nie zamierza pisywać. Koniec. Koniec ze wszystkim, co pozostawia za sobą.

Zuzanna nie zamierza się również z nikim żegnać. Dość miała nieprzyjemności, kiedy Dzida zrobiła wrażenie w kawiarni kilka dni temu, że jej w ogóle nie poznaje. Kika odważyła się na ruch podobny do skinięcia głową, ale natychmiast spuściła oczy, bo ta świnia Dzida złapała ją ostrzegawczo za ramię. Zuzanna jakby słyszała, co mówi szeptem na ucho jedna z jej byłych przyjaciółek do drugiej byłej przyjaciółki:

— Uważaj. Lepiej nie. Bo jeszcze gotowa przysiąść się do nas. Nie wiesz, że on lada moment będzie siedział?

— To już?

— Chciałaś powiedzieć chyba „dopiero”! Najwyższy czas. Ucho się urwało, dzban przestanie wodę nosić.

— Forsę chyba, nie wodę.

— Zawsze byłam ciekawa, skąd oni na to wszystko mają...

— Ciekawa byłaś? Przecież wszyscy dookoła wiedzieli.

„Wiedzieli, wiedzieli. Ale nikt nosem nie kręcił, nikomu nie śmierdziało...” — myśli z rozdrażnieniem Zuzanna.

Tak więc żadnych spraw do załatwienia Zuzanna przed wyjazdem nie ma. Prócz jednej. Musi sprawdzić, czy sytuacja rozwija się zgodnie z planem, który bardziej jej osobiście niż komukolwiek innemu zawdzięcza narodziny.

W mieszkaniu jest bardzo cicho i bardzo pusto, chociaż pełno tu różnych mebli i rzeczy, i chociaż mieszka tu wciąż jeszcze troje ludzi, bardzo sobie wprawdzie obcych i tak oddalonych od siebie, jak gdyby już przedzielał je ocean — lecz stanowiących rodzinę. „Grobowiec rodzinny” — myśli Zuzanna. Zupełnie jakby ktoś już umarł, mimo iż wszyscy żyją. Jeszcze wszyscy żyją.

Zuzanna czuje nieprzepartą potrzebę zakłócenia tej męczącej ciszy. Jej chęć pokrywa się zresztą z koniecznością przeprowadzenia pewnej ważnej rozmowy. Podchodzi więc do telefonu i nakręca znany sobie dobrze numer.

— Franek? — upewnia się głosem niepodobnym do tonu, jakim zwykła przemawiać do córki lub demonstrować niechęć w stosunku do męża. — Jeszcze raz dzień dobry. Czy Władek dzwonił już do ciebie? Aha, jeszcze nie. Ale zadzwoni, zadzwoni, nie bój się. Już ja go znam. Z góry powiedziałam ci, że da się na to złapać. Wątpię, żeby się rozmyślił. W jego sytuacji to jedyna szansa. Jeżeli nie zadzwoni...? To ty zatelefonuj do niego. Ach nie, nie, gdyby go przyskrzynili, już bym o tym wiedziała. Oni takich rzeczy nie robią w biurze, skąd. Do domu pewno przyjdą. Ale... powiedz mi, nie żałujesz? No, jak to czego... że namówiłam ciebie. Ja?! Wyrzuty sumienia! Udało ci się. Ciebie...? Pewnie, że kocham. Nie mów tylko, że dla mnie to robisz, bo robisz dla nas. Dla mnie i dla siebie. Więc posłuchaj teraz już poważnie. Kiedy będziesz z nim już umówiony, natychmiast dzwoń. Żebyś zdążył mnie zawiadomić, zanim on wróci do domu. Nigdzie nie wychodzę. I jeszcze jedna sprawa, uważaj dobrze i pamiętaj. Sprawdziłam wczoraj wieczorem: on ma przy płaszczu specjalne guziki. Rozkręcają się i w środku mają schowek na te jego brylanty czy szmaragdy. Sprytne, prawda? Płaszcz taki sam jak twój, włoski ortalion. Łatwo będzie w szatni zamienić. Nie zapomnij o tym. Zrozumiałeś? To się nam przyda. No to czekam. Pa. Pa.

Odłożyła słuchawkę i przeciągnęła się w obszernym, skórzanym fotelu leniwie jak kotka. Na razie wszystko gra. Mrużąc oczy, by nie widzieć otoczenia, spowszedniałego do obrzydliwości, wyobrażała sobie swoje przyszłe życie w najrozkoszniejszych barwach. Oto zjawia się u Edmunda: nie uboga siostra, którą trzeba wziąć na utrzymanie, lecz równorzędny partner z poważnym kapitałem. Doprawdy, nie wie, ile tam sobie na boczku uciułał Władysław, ale spodziewa się, znając go, że nie są to drobiazgi. Dostanie nareszcie ten legendarny skarb do ręki — tak samo dobrze jej własność, jak jego. A jeżeli jej plan zawiedzie? Uśmiecha się zarozumiale: w każdym wypadku, jakkolwiek by się nie potoczyły zdarzenia, Zuzanna Kotymowa wygra. Tak już to sobie ułożyła.

Właściwie powinna być wdzięczna Magdalenie, że dziewczyna zbuntowała się. Gdyby Magdalena wyraziła ochotę na towarzyszenie jej do Ameryki, plan Zuzanny nie miałby żadnych szans powodzenia.

Dwaj panowie w

Подняться наверх