Читать книгу Dwaj panowie w "Zodiaku" - Barbara Gordon - Страница 7
3
ОглавлениеMagdalena Kotymówna była z pewnością ładną dziewczyną i wiedziała o tym. Wysoka, rudowłosa, o zielonych oczach, ubrana z niedbałym szykiem, zwracała na ulicy powszechną uwagę. Mężczyźni odwracali za nią głowy, kobiety obrzucały ją uważnym spojrzeniem, w mgnieniu oka obejmującym całość postaci i utrwalającym w pamięci każdy szczegół powierzchowności. Świetna okazja do wymiany zdań:
— Widziałaś?!
— Gdyby tylko się uczesała...
— Ależ zapewniam cię, że ten bałagan na głowie wprost od fryzjera. To najnowsza linia fryzury, nie wiesz o tym?
— I z tą spódniczką przesada. Na dobrą sprawę mogłaby jej w ogóle nie mieć, nikt by się nie spostrzegł.
— Ma co pokazywać: takie nogi!
— Czy nie uważasz, że trochę krzywe?
Tego dnia nie obchodziło jednak Magdaleny, czy patrzy na nią ktoś, czy nie patrzy i co mówią przechodnie obu płci o krótkości jej spódniczki i długości nóg. Miała o wiele poważniejsze kłopoty. Rodzicom jej wydawało się tylko, że Magda niczego nie dostrzega, nie słyszy i nie rozumie spraw dziejących się w domu. Dotarło do jej uszu to i owo. Szła teraz przez gwarne, rozsłonecznione ulice warszawskie zamyślona, gniewna i zrozpaczona, zastanawiając się, co ma o tym wszystkim myśleć i co począć. Nie wsiadła w „setkę” spod Politechniki ani nie wzięła taksówki na rogu Noakowskiego, co znakomicie skróciłoby jej drogę na Stare Miasto. Będzie tego później żałowała, bo niecierpliwość jest złym doradcą, zwłaszcza gdy cechuje miłość i to miłość osoby tak postrzelonej jak Janek Klimunt, początkujący malarz-abstrakcjonista, wystawiający swoje obrazy na widok publiczny w Barbakanie.
Rzecz w tym, iż właśnie tego dnia Magdalena Kotymówna postanowiła wyznać swojemu narzeczonemu to wszystko, co dotychczas skrzętnie przed nim ukrywała, czego zresztą sama nie była tak bardzo do niedawna pewna, czego mogła się tylko domyślać, a co już teraz stało się dla niej jak najbardziej oczywiste. Czy Janek będzie chciał w ogóle ożenić się z nią, jeżeli powie mu, że jej ojciec jest zwyczajnym złodziejem i jako takiego w najbliższym czasie chyba zamkną w więzieniu?
— Idiotka — mówi Magdalena sama do siebie — kretynka. Że też nie domyśliłam się tego wcześniej.
Jak wiele młodych dziewcząt, w ogóle nie zastanawiała się nigdy, skąd jej rodzice czerpią środki na takie życie, jakie prowadzili. Wiedziała tylko, że ojciec jej zajmuje poważne stanowisko, więc też prawdopodobnie bardzo dużo zarabia. Wiedziała także, iż wuj Edmund w Ameryce ma jakieś dobrze prosperujące przedsiębiorstwo i chętnie przysyła swojej siostrze, a jej matce, paczki na każde zawołanie. Zuzanna nie nauczyła córki ani szacunku, ani czułości dla siebie, od dawna już Magdalena traktowała ją nie jak matkę, lecz jak bardzo lekkomyślną i nieznośną młodszą siostrę. Za to wszystkie swoje uczucia skoncentrowała na ojcu. To był jej ideał, człowiek-opoka i podpora, mądry, szanowany i energiczny. W dodatku ten właśnie wielki w jej mniemaniu człowiek był wobec małej zielonookiej dziewczynki tak uległy i hojny. Nie było rzeczy, której by dla niej nie zrobił — Magdalena również gotowa byłaby do każdego poświęcenia dla niego.
— Złodziej — szepcze Magdalena — złodziej... — i miałaby ochotę wykrzykiwać to wstrętne słowo na głos, żeby usłyszała je cała Warszawa, żeby wszyscy dowiedzieli się, jak boleśnie zawiodła się, jak haniebnie została oszukana przez swoje bożyszcze. Ma ochotę pójść na most i skoczyć do Wisły.
Córka złodzieja. Jutro czy pojutrze gazety doniosą o aresztowaniu obywatela dyrektora Władysława K. i oczywiście wszyscy dookoła będą wiedzieli, o kogo chodzi. W dodatku, mało że sam kradł — to jeszcze by mu może wybaczyła — ale on i innych do tego zmuszał. Jakie świństwo!
Teraz zaczynała rozumieć wiele spraw, które były dla niej niejasne. Wiedziała już teraz, dlaczego od pewnego czasu — od dłuższego już chyba czasu? — jej ojciec bywał taki roztargniony. Dlaczego nie widywała go całymi dniami, dlaczego nie miewał już dla niej wolnych chwil. Nie może sobie nawet przypomnieć, kiedy to ostatnio rozmawiali ze sobą tak otwarcie i serdecznie, jak wówczas, gdy dorastająca dziewczynka, pełna ciekawości świata, odwoływała się raz po raz do wiedzy swojego ojca, którą uważała za źródło niewyczerpane. Okazuje się, iż to nie tylko pierwszy rok jej studiów i znajomość z Jankiem odsunęły ojca na dalszy plan w jej życiu. To on sam dobrowolnie z niego się usunął, odszedł, chociaż wciąż jeszcze mieszkali pod wspólnym dachem; zatonął w swoich kombinacjach, pochłaniających widocznie w pełni jego zainteresowania. Już tylko dawał Magdalenie pieniądze, kiedy chciała i ile chciała, ale czynił to z roztargnieniem, jakby od niechcenia, i nie pytał już nigdy, na co są jej potrzebne.
— Przestał mnie kochać — myśli Magdalena i zastanawia się, czy ona sama kocha jeszcze, czy może w ogóle jeszcze kochać człowieka, któremu tak ufała i który okazał się niegodny tego zaufania. Myśli też z obrzydzeniem o Zuzannie, która przecież nie mogła nie wiedzieć. Zuzanna wiedziała. Magdalena jest tego najzupełniej pewna. Przypomina sobie znaczące spojrzenia matki, półsłówka mogące być nieraz pogróżkami, lekceważenie męża przez jawne flirty i romanse. Ona wiedziała — a on się jej bał. Tak to wyglądało.
Zapewne, Magdalena okłamywałaby samą siebie, gdyby stwierdziła, że gardzi dobrobytem. Lubiła ładne sukienki, lubiła wygody, rozrywki i brak przymusu ograniczania się na każdym kroku. Ale mierzi ją pochodzenie tego dobrobytu i jej własna ślepota, jej nieświadomość w korzystaniu z niego. Kotymowi imponowało, że ma mądrą, inteligentną córkę. Jak mógł, rozwijał w niej samodzielność myśli. Schlebiała mu i bawiła go. Teraz bystrość Magdaleny obróciła się przeciwko niemu. Jak gdyby rozwiązywała krzyżówkę, łączy w całość zdarzenia dawniejsze i dzisiejsze, słowa i gesty, reakcje i fakty. To nie tak dawno przecież przyszła do nich do mieszkania, do ich pięknej willi na Żoliborzu, pewna dość skromnie ubrana kobieta. Zuzanny nie było — odbywała swoją kolejną wyprawę do Zakopanego. Kotym jeszcze nie wrócił z pracy. W domu była tylko Magdalena. Gosposia nie chciała wpuścić kobiety. Kobieta zaczęła gorzko płakać.