Читать книгу Kompleks 7215 - Bartek Biedrzycki - Страница 10
ОглавлениеCzerwiec, rok 2010
Stała pod drzewem, patrząc na przejeżdżające samochody. Uliczka była mała, więc i ruch niewielki. Czerwiec dobiegał końca, słońce prażyło niemiłosiernie, ale gęste liście dawały przyjemny cień. Świat, zdawało się, zastygł w bezruchu, oczekując razem z nią. Zerknęła nerwowo na przegub, ale nie było na nim zegarka. Zerwała pasek przypadkiem poprzedniego dnia, kiedy przestawiali meble w swoim mieszkaniu na Starym Mokotowie. Westchnęła i zerknęła na zegarek na komórce. Ileż to może trwać?
Przypomniała sobie, jak kilka miesięcy temu, wkrótce po ślubie, tak samo jak teraz czekała na innej ulicy, w innym mieście. Wybiegł w końcu z budynku, chwycił ją w ramiona i mocno uściskał.
– Zgadnij co? – zapytał wtedy.
Nie wiedziała.
– Podnieśli mi klasę specjalisty! – Męska rzecz, zacząć od pochwalenia się.
– Super! – skomentowała.
Rzeczywiście, po niecałym roku odbębniania sztabowej pańszczyzny gdzieś w Polsce C albo nawet D to całkiem niezły wynik, szczególnie że akurat swoją specjalnością zajmował się niewiele, odkąd z wyróżnieniem skończył szkołę oficerską. Oczywiście, bycie sztabowcem i tak było o niebo lepsze niż regularna służba w oddziale w takiej dziurze, gdzie psy nawet dupami nie szczekają, ale dla żony młodego oficera w takich miejscach jak ta mieścina życie nie miało zbyt wiele do zaoferowania. Można było tylko gapić się z okna wojskowych bloków na jedyną ulicę w miasteczku – nieodmiennie albo ulicę, albo aleję Wojska Polskiego – oddzielającą blokowisko od otoczonej betonowym murem i drutem kolczastym jednostki. Nienawidziła tego miejsca i za wszelką cenę chciała się wyrwać. Nieważne gdzie, gdziekolwiek. Byle do cywilizacji, do miejsca, w którym jedyną atrakcją nie jest przejeżdżający dwa razy na dobę pociąg.
– Gratuluję. – Uśmiechnęła się i uścisnęła go.
Kochała go strasznie, bez pamięci. Gotowa była nawet mieszkać dalej razem z nim w małym, popeerelowskim mieszkanku w miejscu, gdzie nie ostał się nawet diabeł, żeby komukolwiek powiedzieć dobranoc.
– Dziękuję. – Też się uśmiechnął i pocałował ją. – Ale nie to jest najważniejsze.
Ruszyli powoli wzdłuż rozgrzanej czerwcowym słońcem ulicy. Słabe podmuchy wiatru podrywały w powietrze drobinki pyłu pokrywającego całe to potworne zadupie. Znad znajdującego się za blokowiskiem poligonu niosły się pyłki traw i sosen rosnących dalej, za krawędzią porytej zapadającymi się transzejami trawiastej płaszczyzny. Nie popędzała go, ciesząc się tym letnim spacerem. Nawet obrzydliwe miasteczko w takiej chwili zdawało się znośne. Lekko ścisnęła jego dłoń.
Nieśpiesznym krokiem dotarli nad niewielkie jezioro. Grupka młodzieży pływała przy brzegu i skakała z drewnianego pomostu, drąc się wniebogłosy. Deski pomostu wyblakły od słońca i deszczu, z czasem zrobiły się sinoszare. Stare i zniszczone, jak wszystko tutaj, pomyślała znowu, pragnąc wyrwać się gdziekolwiek.
Pociągnął ją na stojącą z boku ławeczkę.
– Ile tu już siedzimy, prócz tego, że o wiele za długo? – spytał, zerkając na odblaski słońca na wodzie.
– O wiele za długo. – Roześmiała się w głos.
Zawsze doskonale wiedział, co chodzi jej po głowie. Między innymi dlatego właśnie za niego wyszła.
– No to pakuj walizki – wypalił wreszcie po dłuższej, efektownej pauzie.
Spojrzał na nią, żeby sprawdzić wrażenie swoich słów. Przerosło jego oczekiwania. Zerwała się z ławki i jak dziecko skakała wokoło, ściskając go i całując, śmiejąc się w głos.
– Dobry Boże, jak ty to załatwiłeś? Jak udało ci się wyrwać nas z tej przeklętej przez wszystkich nory? – dopytywała się.
– Siadaj lepiej, bo nie skończyłem mówić. – Roześmiał się i poczekał, aż przysiądzie na ławce. Pogłaskał żonę po policzku.
– Czyś ty oszalał!? – zawołała i zerwała się znowu. – Nieważne gdzie, byle jak najdalej stąd! I byleś ty był ze mną. Mogę już teraz iść na pociąg!
– Teraz to bez sensu, bo pociąg jest za pięć godzin, a na tym przystanku nie ma nawet wiaty, żeby się schować przed słońcem – zaśmiał się. – A poza tym będziemy mieli transport.
Potrząsnęła głową, wracając do rzeczywistości. Zerknęła znów na front budynku. Z uśmiechem przypomniała sobie ten cały transport tak szumnie obiecany przez jej męża. Zdezelowany wojskowy star, którym wlekli się razem z niewielkim dobytkiem przez pół kraju. Cała masa planowanych postojów na uzupełnianie płynu w chłodnicy i oleju. Jeden, ale za to długi i całkiem nieplanowany, na wymianę złamanego wału. Mimo wszystko warto było przecierpieć ten exodus, żeby wreszcie wejść do starego, lecz ładnego i – po małomiasteczkowej klitce – całkiem przestronnego mieszkania. Wszystko wydawało jej się wspaniałe: młody i piękny jak z obrazka oficer u boku, widok z okna prosto na park, a nie na betonowy mur i druty. No i miasto dookoła, takie wielkie, wow.
– Śpiąca królewno – usłyszała tuż nad uchem głos młodego oficera.
Uniosła twarz, spoglądając na niego. Piękny jak z obrazka. Rudy, ale to nic. Pasowała mu ta krótka, równo obcięta szczecina.
– Długo czekasz?
– Może kwadrans.
Bez słowa ruszyli w dół ulicy, zostawiając za sobą koszarowe zabudowania z czerwonej cegły. Do domu mieli stąd tylko kilka przecznic, często przemierzali wspólnie tę drogę, urządzając sobie spacery zimą, wiosną i teraz – latem. Ulicą przetoczył się charczący autobus. Za skrzyżowaniem zahamował z piskiem na przystanku.
– Wiesz, stało się coś niezwykłego.
– Tak? Co takiego?
– Awansowali mnie na porucznika. Tak zupełnie znienacka i bez powodu. Mam za mało wysługi lat, żadnych specjalnych osiągnięć. Ot, po prostu, z góry przyszedł rozkaz.
– Gratuluję. Musiałeś się czymś zasłużyć... – Spojrzała na męża z dumą i podziwem.
– Jest coś jeszcze, przenieśli mnie – dodał po chwili.
Kobieta zamarła w pół kroku na ułamek sekundy, potem odzyskała rezon i ruszyła dalej chodnikiem w tym samym tempie.
– To... nieważne, wiesz – uśmiechnęła się do niego. – Bez znaczenia. Mogę nawet wrócić do tamtej strasznej nory, byle z tobą.
– Nie, nic takiego! – szybko zaprzeczył.
Zatrzymał ją, objął ramionami i mocno uścisnął, jakby chciał ją na zawsze zatrzymać, nigdy nie wypuścić.
– Przenieśli mnie tylko do jakichś dziwnych zadań na drugą stronę miasta. Będziemy pracowali na północy, ale nic nie wiem, bo to wszystko takie strasznie tajne przez poufne, że nawet ty nie będziesz mogła się o tym dowiedzieć...
– Za to ja chciałabym, żebyś ty się o czymś dowiedział. Właściwie to ja już wiem od kilku dni, ale nie byłam pewna.
Spojrzał na nią, uśmiechając się zachęcająco. Wiedział, co usłyszy, zanim otworzyła usta.
– Ojcem zostaniesz.