Читать книгу Stacja: Nowy Świat - Bartek Biedrzycki - Страница 7
Prolog
ОглавлениеGówno mnie to obchodzi! – wrzasnął Jurek, aż ją odrzuciło. – Masz natychmiast wziąć Marcinka i iść z nim do metra! Natychmiast – darł się w słuchawce tak, że musiała odsunąć smartfona od ucha. – Słyszysz mnie, Grażyna? W tej chwili! Macie iść na Uniwersytet, bo tam jest najgłębiej, albo możecie na Powiśle, bo tam są podwójne stropy pod tunelem Wisłostrady. Puść mi SMS-a. I tam macie na mnie czekać, ja za kilka godzin was znajdę! – Mąż, kapral z oddziału inżynieryjnego w jednostce na Bystrej, wydzierał się, jakby od tego zależały losy całego świata.
– Dobrze, już dobrze, w porządku. Zjemy śniadanie... – zaczęła, ale jej przerwał. Wiedziała, że nie znosi sprzeciwu, ale tym razem nawet na potakiwanie zareagował nerwowo.
– Gówno nie śniadanie, ubierajcie się i wychodźcie natychmiast! – krzyknął. – Jest wojna, jakbyś przegapiła!
Grażyna zamarła. Opuściła rękę z telefonem, chociaż mąż coś jeszcze wrzeszczał. Potarła czoło dłonią i na chwilę przymknęła ciężkie od snu oczy. Jaka wojna?! Wyjrzała za okno, ale na ulicach ruch był normalny, ludzie chodzili, poranne słońce przebijało się między zabudowaniami. Szum ulicy – jechały samochody, gdzieś dalej zaterkotał dzwonek tramwaju.
– Jeszcze raz, spokojnie, Jurek, opanuj się, jaka wojna? – powiedziała, na powrót podnosząc telefon do ucha.
– Zmobilizowali nas, na Bliskim Wschodzie wybuchła wojna atomowa, na co ty czekasz, kretynko, bierz naszego syna i chowaj się! Znajdę was najdalej za kilka godzin i lepiej, żebyście siedzieli na Powiślu i czekali, bo inaczej nie wiem, co zrobię! – wrzasnął. W tle słyszała krzyki innych mężczyzn, jakieś dalekie zawodzenie syreny. Dopiero wtedy dotarło do niej, co powiedział mąż.
„Zmobilizowali nas”. „Wojna atomowa”. „Uniwersytet, bo tam jest najgłębiej”...
Rozłączyła się i przerażona rozejrzała po mieszkaniu. W głowie kłębiły się myśli, ale pomogła codzienna poranna rutyna i doświadczenie. W kuchni głośno grało radio.
Mr. Krushchev said we will bury you
I don’t subscribe to this point of view
It would be such an ignorant thing to do
If the Russians love their children too
Rozpoznała frazę muzyczną z Prokofiewa, myśląc o ponurym żarcie losu, że akurat w tej chwili, akurat ten kawałek Sumnera ktoś puszcza w radiu.
How can I save my little boy from Oppenheimer’s deadly toy
– ciągnął Gordon. Grażyna otrząsnęła się z chwilowej zadumy. Szybkim krokiem weszła do pokoju synka, bezceremonialnie obudziła trzylatka i zaczęła ściągać z niego piżamę.
– Nieeeeee – zaprotestował i rozpłakał się, zaskoczony nagłą brutalnością matki. Zaplątał się w bluzie z niebieską lokomotywą i pojękując, poskarżył, że mama ciągnie go za włosy.
– Spokojnie, Marcinek, spokojnie – zmitygowała się i przytuliła małego. – Mam niespodziankę, ale musimy się pośpieszyć, wiesz? Tata do nas dzisiaj przyjedzie!
– Ooooo. – Chłopiec pociągnął nosem i zdarł w końcu z siebie piżamę. W pośpiechu naciągnęła mu podkoszulkę, potem zaczęła nakładać bluzę. – Nieeeee ta! Chcę z Anakinem! – zawołał, odpychając ręce Grażyny. Zacisnęła szczęki, gwałtownie się wyprostowała. Jednym ruchem zrzuciła z półki stertę ubranek.
– Ta?! – zapytała ostro, rozprostowując bluzę z kapturem wyciągniętą z tekstylnego kłębowiska. Malec pokiwał głową. Wystawił rączki, aby wsunąć je w rękawy.
Myśli Grażyny pędziły gorączkowo. Wojna, schrony przeciwatomowe, ukryć się, zabezpieczyć. Zapasowe ciuchy, woda, jedzenie. Rzuciła synkowi dżinsowe spodnie, mimo że zaczynało się upalne lato.
– Nakładaj! – krzyknęła jedynie i nie oglądając się, wybiegła do kuchni. Z leżącej w rogu pod oknem torby wysypała wprost na podłogę rzeczy na siłownię i basen. Wrzuciła do niej kilka małych butelek z wodą, napoczęty bochenek chleba, suszone kabanosy z lodówki, kilka konserw z szafki. Zaglądając w przelocie do Marcinka szarpiącego się z nogawkami, przebiegła do sypialni, tam wyciągnęła z szafy mały pled, dorzuciła na wierzch własny zimowy polar. W pośpiechu zdjęła letnią sukienkę i naciągnęła dżinsy, a na bluzkę z krótkim rękawem flanelową koszulę. Zajrzała do torby i, wiedziona nagłym olśnieniem, pobiegła do łazienki, gdzie ruchem dłoni zgarnęła wszystko, co stało na półce aptecznej – aspiryna, plastry, woda utleniona, waciki.
– Mamo! – zawołał Marcin ze swojego pokoju. – Maaa-mo!
– Już, malutki, jestem, już do ciebie biegnę! – Wpadła do pokoju dziecięcego, rzucając torbę w przedpokoju. – Skarpety wciągaj, mój ty Anakinie.
– Nieeeee teeeee! – wrzasnął chłopiec. – Te z Artuuuuu! – Poczerwieniał na twarzy ze złości. – Co ty, nie wiesz!?
– Tak, wiem. – Zdusiła w ustach przekleństwo i wysypała zawartość szuflady na łóżko. Znalazła ulubione skarpety, bezceremonialnie naciągnęła je synkowi na stopy, zapasową parę wetknęła w kieszeń spodni. Porwała małego i zaniosła do przedpokoju, gdzie założyła mu adidasy.
– Nie te! Sandały chcę!
– Nie dzisiaj! – odwarknęła nerwowo. – Idziemy z tatą na poligon, musisz mieć żołnierskie buty!
– Serio?! – Zrobił wielkie oczy, kiedy porwała go na ręce. Zarzuciła torbę na ramię, trzasnęła drzwiami i odruchowo sprawdzając, czy ma telefon, zamknęła na klucz. Zbiegła po schodach, potykając się i czując, jak panika zaczyna przejmować nad nią kontrolę.
Ulica zalana była ostrym porannym światłem. Budynki rzucały długie, chłodne po nocy cienie, lekki wiatr niósł wilgoć od Wisły. Biegła z dzieckiem w ramionach, mamrocząc coś uspokajająco, w stronę rzeki. Z daleka widziała już błękitne, powyginane w kształt litery M zadaszenie nad wejściem. Potknęła się i zatoczyła, tracąc równowagę, gdy próbowała wystukać na klawiaturze dotykowej SMS do męża. Że jednak Powiśle. Że dadzą radę. Że kochają, czekają, żeby się śpieszył. Ze zdenerwowania udało jej się tylko wklepać nazwę stacji i posłać wiadomość.
Syreny zawyły, kiedy dobiegła do schodów. Powietrze wypełnił przerażająco bliski huk silnika odrzutowego i wielki cień przemknął nad ich głowami. Marcin toczył dookoła oczami, zafascynowany, zaintrygowany i przejęty strachem, którym coraz bardziej emanowała mama. Działo się coś niezwykłego i nie chciał nic z tych wydarzeń uronić.