Читать книгу Hashimoto - Beata Abramczyk - Страница 10

Życie dorosłe

Оглавление

Po ślubie długo staraliśmy się z Marcinem o dziecko.

Pierwszą ciążę poroniłam. Jak pewnie dla większości kobiet, które tego doświadczyły, było to dla mnie przeżycie traumatyczne.

Był koniec trzeciego miesiąca ciąży. Leżałam w wielkich bólach przez prawie czterdzieści osiem godzin, tak jakbym rodziła. Lekarz twierdził, że tak będzie najlepiej, a ja się modliłam i gryzłam poduszkę z bólu. W myślach ochrzciłam swoje dziecko. Nie miałam żadnego wsparcia, nikt nie mógł mi pomóc. Na sali leżały kobiety, trzymały swoje nowo narodzone dzieci, karmiły je, a mnie przeszywał ogromny ból, nie tylko fizyczny, ale i psychiczny. Czułam się bardzo samotna, nie pojmowałam, dlaczego tak się dzieje. Potem nagle wszystko ustało. A we mnie pojawiła się... pustka.

Po roku od tego zdarzenia zaszłam w ciążę po raz drugi. I tym razem los mnie nie oszczędził. Znowu ogromny ból, szpital, przyczyna tak ostrego stanu nieznana, podejrzenie ciąży pozamacicznej. Wtedy USG nie było wszechobecne. Wiłam się z bólu i czekałam... dwa dni! Badanie wykonano dopiero, jak było już ze mną naprawdę źle. Ciąża się rozlała, nastąpiło zapalenie otrzewnej, znalazłam się na stole operacyjnym. Lekarz później powiedział, że wlali we mnie sześć wiader wody. Po narkozie nie mogłam się wybudzić, było ze mną bardzo niedobrze. Okazało się, że jestem uczulona na dolargan – lek przeciwbólowy, i dostałam szoku anafilaktycznego. Mój Tata, który pracował w tym szpitalu, cały czas czuwał przy mnie. Jakoś z tego wyszłam.

Rodzice zabrali mnie do siebie do domu, bo potrzebowałam stałej opieki, a Mama była już na emeryturze. Miałam jednak duże trudności z oddychaniem, inhalacje nie pomagały i po trzech dniach znowu wylądowałam w szpitalu, i to z paraliżem lewej strony ciała. Dusiłam się w karetce pogotowia. Twarz, rękę, nogę miałam powykrzywiane w sposób nienaturalny i bolesny. Makabryczne przeżycie. Po zastrzykach, jakie mi zrobiono w szpitalu, paraliż powoli ustępował, ale ból mięśni był okropny. I tak przez tydzień.

Po powrocie do domu Tata namówił mnie, żebym pojechała z nim do sanatorium do Krynicy Zdroju. Pojechaliśmy.

Ale tam nadal czułam się źle, mój oddech był płytki i bolesny. Pewnego razu starsza pani, z którą dzieliliśmy stolik podczas posiłków, popatrzyła na mnie i powiedziała: „Ty się, dziecko, dusisz. Przyjdź do mojego pokoju, spróbuję ci pomóc”.

Poszłam. Zaczęła od delikatnego masażu kręgosłupa, krąg po kręgu. Odczułam pewną ulgę. Potem powiedziała, że spróbuje popracować nad moją energią. To było bardzo dziwne uczucie. Nie dotykała mnie, a ja czułam, jakby rozszerzała moje ciało od środka.

Następnego dnia ponownie znalazłam się w pokoju starszej pani. Podczas masażu poczułam w pewnej chwili, jakby jakiś kamień przechodził mi od gardła do żołądka. I wtedy po raz pierwszy od tygodni wzięłam głęboki, spokojny wdech, aż zabolało w płucach. Okazało się, że przyczyną trudności z oddychaniem były zablokowane mięśnie międzyżebrowe – efekt operacji.

Od tego czasu wszystko w moim życiu zaczęło się pomału układać. Kochany Marcin swoją opanowaną i konsekwentną postawą podtrzymywał mnie na duchu. Nie ulegał moim panicznym strachom, irracjonalnym wyobrażeniom, że jak tylko w moim organizmie dzieje się coś nie tak, to za chwilę zdarzy się tragedia. Wytrzymywał wszystkie moje stany, wiedział, że musi być twardy, bo to mi pomagało. Marcin po raz kolejny wyciągnął mnie z czarnej matni wyobraźni, która tak często podsuwa złe scenariusze.

Po tych wydarzeniach lekarze kazali mi zapomnieć o ciąży i dzieciach. To był dla nas cios, bo bardzo pragnęliśmy dziecka. Nie chcieliśmy się poddać. I wówczas na mojej drodze pojawił się wspaniały lekarz i cudowny człowiek. Nigdy nie dał mi odczuć, że może rzeczywiście nie będę mogła mieć dzieci. Leczył mnie holistycznie. Wtedy nie wiedziałam nawet, co to znaczy. Podczas każdej wizyty słuchał mnie bardzo uważnie. Wykonał też szereg badań specjalistycznych, ale przede wszystkim dużo, dużo ze mną rozmawiał, zawsze miał dla mnie czas. Pewnego dnia powiedział: „Dziecko, jedź na wakacje i odpocznij. Wyrzuć ze swojej głowy myśli negatywne. Nie oczekuj tej ciąży jak wybawienia, oddaj to Bogu”. Posłuchałam. Rok później urodziłam mojego pierwszego syna. Co prawda, ostatni miesiąc ciąży przeleżałam w szpitalu, ale byłam pod opieką wspaniałego lekarza. Poród odbył się przez cesarkę. Jakże wielkie było moje szczęście, kiedy położyli mi na piersi naszego synka. Tego wspaniałego uczucia nie oddadzą żadne słowa.

Od tej chwili najważniejsze było moje dziecko. Wszystkie wcześniejsze przeżycia przestały mieć znaczenie. Czas mijał szybko, moje zdrowie się ustabilizowało. I nagle...

Najpierw zauważyłam na skórze małą krostkę. Poszłam do dermatologa, przepisał maści, ale nie zadziałały. Zdecydowałam skonsultować to z innym dermatologiem, dobrym znajomym mojego Taty. Oglądnął uważnie i kazał natychmiast wyciąć tę zmianę. Zrobiłam to szybko. Wynik był przerażający: rak podstawnokomórkowy. Zapłakana wróciłam do domu. Myśli szalały, wyobraźnia znów podsuwała mi tragiczne obrazy z przeszłości. Ale lekarz pocieszał mnie, że zmiana była mała, wszystko zostało wycięte i to koniec leczenia. Nie mogłam się tylko opalać. I raz w roku miałam zgłaszać się na kontrolę.

Cieszyłam się bardzo i dziękowałam Bogu, że to wszystko już za mną. Marcin modlił się równie gorąco i przyrzekł, że jak wszystko będzie dobrze, rzuci palenie. Dotrzymał słowa – nie pali. Przez cały ten czas brakuje mi jedynie słońca, przed którym muszę się ukrywać.

Niedługo potem zaszłam w drugą ciążę. Przebiegała bez powikłań. Kończył się dziewiąty miesiąc i za kilka dni miałam się zgłosić do szpitala. Wtem przyjeżdża mąż z kliniki (dowoził mojemu lekarzowi wyniki badań) i mówi: „Jutro jedziesz rodzić. Lekarz przyspieszył termin”. Nie wiedziałam, skąd ten pośpiech. Później okazało się, że macica była w dwóch miejscach cienka jak papier i w każdej chwili mogła pęknąć. Urodziłam drugiego wspaniałego synka. Również przez cesarskie cięcie. Wtedy po cesarce dziecko przynoszono do matek po dwunastu godzinach, ja na moje maleńkie cudo czekałam tylko pół godziny. Doprawdy, cud!

Zastanawiałam się, jak to jest, że chociaż z moim zdrowiem działo się często bardzo źle, to jednak drugi raz zostałam szczęśliwą matką. Widać Bóg nade mną czuwał. I zawsze podsyłał mi odpowiednich ludzi w odpowiednim czasie, wspaniałych ludzi i lekarzy, którzy w porę reagowali i ratowali mi życie.

Upływały dni, miesiące, lata. Byłam bardzo zajęta, zawieszona między domem, wychowywaniem dzieci a pracą. Ot, szablonowy scenariusz, jaki zna wiele kobiet. Wszystko układało się dobrze – dzieci rosły, rozwijały się, miałam ciekawą pracę, awansowałam. Marcin mi pomagał. Byliśmy rodziną jak tysiące innych. Moje dolegliwości również znacznie mniej dawały mi się we znaki. Do czasu...

Pewnego dnia prowadziłam samochód i nagle zjechałam na lewy pas, nie mając świadomości, że jadę pod prąd. Głowa zaczęła mnie boleć... Do dziś nie wiem, w jaki sposób udało mi się dotrzeć szczęśliwie do znajomej. Przyjechał po mnie Marcin i zawiózł do szpitala. Badania, badania i... nic. Wypuścili mnie. Poradzili tylko, bym zgłosiła się do neurologa. Wieczorem ból głowy był tak potworny, że Marcin wezwał prywatnego lekarza. Pani doktor opukała mnie, popatrzyła mi głęboko w oczy i powiedziała: „Albo ma pani guza mózgu, albo stwardnienie rozsiane”. I pojechała. Szok! Od rana kolejna seria badań. Wyniki okej, ale mój stres sięgał zenitu. Ból głowy ustępował, tylko ni stąd, ni zowąd nasilały się zawroty. Diagnoz było sporo: chory kręgosłup, astygmatyzm i jeszcze parę innych. Tarczycy nikt mi nie kazał badać.

Pomału wszystko się wyciszyło, a ja znowu wpadłam w wir obowiązków domowych i zawodowych.


Hashimoto

Подняться наверх