Читать книгу Hashimoto - Beata Abramczyk - Страница 9
Taniec
ОглавлениеWtym czasie na mojej drodze pojawiła się wielka pasja z dzieciństwa – taniec. Odkąd pamiętam, zawsze tańczyłam. W domu puszczałam adapter Bambino i przy dźwiękach Straussa potrafiłam tańczyć i tańczyć do utraty tchu. Wyobrażałam sobie, że jestem baletnicą i gdzieś na wielkiej scenie tańczę Jezioro łabędzie, układałam w głowie całe spektakle i... tańczyłam.
Kiedy byłam u babci, zawsze tańczyłam w ogrodzie pośród drzew. Kochałam to robić zwłaszcza w czasie burzy. Babcia chowała się pod pierzynę, a ja uciekałam do ogrodu. To był mój azyl, taki zaczarowany ogród, gdzie w tańcu wszystko było możliwe.
Gdy ukończyłam dziesięć lat, mama zaprowadzała mnie na zajęcia baletu klasycznego, jednak po roku musiałam zrezygnować, bo Mama zaszła w ciążę i nie miał mnie kto odprowadzać, a zajęcia odbywały się późno i daleko od mojego domu. No cóż, samo życie… Ale jako nastolatka znów mogłam tańczyć, uwielbiałam czuć tę magię. Spełniały się moje marzenia z dzieciństwa.
Teraz, z perspektywy czasu, wiem, że taniec był dla mnie wspaniałym lekarstwem.
Kiedy tańczymy, odbieramy muzykę nie tyko zmysłem słuchu, ale też sercem.
Czy to nie cudowne?
Jeżeli wsłuchamy się uważnie w perkusyjny podkład dowolnej piosenki lub choćby budzik, po chwili nasze serce zaczyna uderzać w identycznym rytmie.
Tak, rytm uderzeń serca dostosowuje się do tempa muzyki.
O niezwykłej mocy tańca wiedziały już ludy pierwotne. Rytualne tańce były rodzajem modlitwy.
Taniec wyzwala w nas wiele emocji, które możemy pokazać w ruchach. Pracują przy tym wszystkie grupy mięśni, wzrasta poziom endorfin, czyli hormonów szczęścia, co pozytywnie wpływa na nasze samopoczucie. Po kilku godzinach tańca czułam się zmęczona fizycznie, ale emocje takie jak smutek, żal czy przygnębienie odlatywały z wiatrem.
To był dla mnie piękny czas, czas pełen zabawy i poznawania świata.
Wtedy spotkałam swojego przyszłego męża, Marcina. Pierwszy raz zobaczyłam go na sali prób: przystojny, wysoki, emanował jakąś energią tak mocno, że wzroku nie mogłam od niego oderwać. Nasza jedenastoletnia historia wspólnego wirowania w tańcu była bardzo burzliwa, ale to materiał na inną książkę. Koniec końców, pobraliśmy się. Dzień ślubu ustaliliśmy na pierwszego kwietnia. Nikt z gości nie chciał przyjść, bo wszyscy myśleli, że to prima aprilis :) W rezultacie ślub się odbył, goście dopisali, było wspaniale.
Przez lata trwania w związku z Marcinem moje stany depresyjne dawały jednak o sobie znać – raz mocniej, raz słabiej. Najlepszym lekarstwem okazywał się zawsze taniec. Nawet jeśli nie tworzyliśmy z Marcinem pary, czułam, że on po prostu jest i mogę na niego liczyć.