Читать книгу Blondynka w Paragwaju - Beata Pawlikowska - Страница 5

Оглавление

ROZDZIAŁ 2


Trzy niezwykłe rzeczy

Dlaczego Paragwaj?

Chodziło mi to po głowie już od dawna.

Byłam w Paragwaju mniej więcej dwadzieścia lat temu. Przejechałam przez Gran Chaco, dotarłam do rzeki Pilcomayo na zachodzie, zwiedziłam wioski i miasta Mennonitów, widziałam niesamowite drzewa butelkowe pokryte kolcami i ogromne, dzikie pustkowia.

W Paragwaju nauczyłam się pić yerba mate i przywiozłam ten zwyczaj do Polski.

Coś mnie ciągnęło z powrotem.

Czasem tak jest, że nie wiesz jeszcze po co, ale chcesz gdzieś być. Jakaś część twojej duszy wie, że tam jest dla ciebie coś ważnego. Coś, co w jakiś sposób zmieni ciebie i twoje życie.


Paragwajskie kubki do picia yerba mate zrobione z zielonego drewna palo santo

Nie ma sensu pytać co to jest ani próbować to znaleźć w wirtualnej przestrzeni.

To jest tylko tam. I czeka na ciebie. Znajdziesz to tylko wtedy, kiedy osobiście się z tym spotkasz. I wtedy nie będziesz miał wątpliwości, że to jest właśnie to, czego szukałeś.

Czułam więc, że ciągnie mnie z powrotem do Paragwaju i nie pytałam dlaczego tak jest, tylko wiedziałam, że chcę to zrobić.

Przy okazji postanowiłam zrobić jeszcze dwie rzeczy, które ciągle ostatnio chodziły mi po głowie: pojechać do Urugwaju – bo to był ostatni kraj w Ameryce Południowej, w którym nie byłam. I zobaczyć jeszcze raz największe wodospady świata Iguazú, gdzie byłam kilka razy wcześniej, ale nie mogłam przestać o nich myśleć.


I tak właśnie powstał pomysł tej wyprawy.

Znajdowałam się właśnie w połowie drogi, w autobusie zmierzającym do miasta Posadas w północnej Argentynie, na granicy z miastem Encarnación po stronie paragwajskiej.

To jest pierwsza niezwykła rzecz jeżeli chodzi o ten kraj.

Trzy największe miasta w Paragwaju mają nazwy prosto z Biblii – Ucieleśnienie, Wniebowzięcie i Poczęcie. Encarnación na południu, stolica Asunción i Concepción na północy.

Druga najbardziej niezwykła i wyjątkowa rzecz w Paragwaju to zwyczaj picia yerba mate z kubków zrobionych z zielonego drewna palo santo, które ma niezwykły smak i aromat.

Trzecia najbardziej niezwykła rzecz w Paragwaju to codzienny chleb wszystkich Paragwajczyków, czyli bułka z manioku zwana chipą. Najlepsza jest świeżo upieczona, jeszcze ciepła, sprzedawana z kosza zawiniętego w czysty płócienny obrus.

Ale to jeszcze nic.

Następne trzy najbardziej niezwykłe rzeczy w Paragwaju są jeszcze bardziej niesamowite.

W 1864 r. prezydent Mariscal Lopez najpierw usiłował wtrącić się w sprawy wewnętrzne Urugwaju, a potem wypowiedział wojnę Argentynie. W odpowiedzi trzy najbliższe kraje zawiązały sojusz i skierowały się przeciwko niemu. Zaczęła się wojna znana jako Guerra de la triple allianza, czyli „wojna potrójnego sojuszu”, nazywana też wojną paragwajską.

Krótko mówiąc Brazylia, Urugwaj i Argentyna połączyły siły i bezlitośnie wymierzały Paragwajowi kolejne ciosy. Było jasne, że jeden niezbyt wielki kraj ma małe szanse wobec olbrzymich sąsiadów.

Giganci zachowali się łagodnie. Na początku wojny zaproponowali prezydentowi Lopezowi ugodę i przerwanie walk. Warunkiem jednak było nie tylko jego odejście ze stanowiska, ale opuszczenie Paragwaju na zawsze.

Mariscal Lopez nie zgodził się.

Wojna trwała nadal.

W konsekwencji przez sześć lat w jego kraju zginęło 75% wszystkich Paragwajczyków. Wyobrażasz sobie? Ze wszystkich ludzi w kraju tylko co czwarty pozostał żywy.

Ale to jeszcze nic.

Podczas bitew ginęli głównie mężczyźni.

Kiedy wojna się kończyła, okazało się, że w Paragwaju zginęło 99% mężczyzn powyżej dwudziestego roku życia. Zostały tylko kobiety i dzieci.

Wyobrażasz sobie taką sytuację?

Zabić wszystkich dorosłych mężczyzn w kraju?... Zostaje tylko 1% mężczyzn, wśród których są głównie staruszkowie, którzy byli zbyt słabi, żeby iść na wojnę i dlatego przeżyli.

Czy jesteś sobie w stanie wyobrazić taki kraj? Złożony wyłącznie z wdów, sierot i staruszków?

Tak właśnie było w Paragwaju pod koniec XIX wieku.


Ale i to jeszcze nic.

W 1869 roku stolica Paragwaju była oblężona, prezydent musiał uciekać, było jasne, że wojna jest przegrana. Kraje Potrójnego Sojuszu zażądały kapitulacji, ale Mariscal Lopez znów się na to nie zgodził i powtarzał, że będzie walczył do końca.

W jego kraju nie było już żołnierzy, bo wszyscy zostali zabici w bitwach. Armia nie istniała, panował głód i strach. Ale prezydent chciał walczyć dalej.

W sierpniu w okolicach wielkiego pola zwanego Acosta Ñu pojawiły się zbrojne oddziały Brazylijczyków.

– Przygotować wojsko! – rozkazał prezydent Mariscal Lopez.


– Ale jak?... – odpowiedział jego sekretarz. – Nie mamy już armii, nie mamy żołnierzy!

– Nie mamy?... – powtórzył prezydent i zacisnął pięści.

– Zostały tylko wdowy i dzieci – uzupełnił sekretarz.

Był pewnie przekonany, że to przesądzi sprawę, bo jak można toczyć wojnę nie mając ani jednego dorosłego żołnierza?...

– W takim razie wyślemy dzieci! – powiedział nagle prezydent.

– Dzieci?! – zdumiał się sekretarz. – Ale przecież z daleka będzie widać, że to nie są żołnierze!

– Wybierz wszystkich większych chłopców, ubierz ich w mundury i namaluj im wąsy! – powiedział prezydent i chociaż to brzmi jak ponury dowcip, to tak właśnie zrobiono!!!

Trzech i pół tysiąca chłopców przebrano w dorosłe ubrania, namalowano im pod nosami czarne wąsy i o ósmej rano wysłano na bitwę na wielkim, pustym polu. Tam wkrótce na rozpędzonych koniach nadciągnęła brazylijska kawaleria. Dzieci zaczęły uciekać przez pobliską rzekę, gdzie czekał drugi oddział konnych żołnierzy z Brazylii. Wszystkie zginęły.

Wyobrażasz sobie?

To tak niewiarygodne, że trudno uwierzyć.

Co roku 16 sierpnia w Paragwaju obchodzi się Dzień Dziecka – na cześć dzieci, które zginęły w tamtej bitwie.

Prezydent Mariscal Lopez zginął na polu walki. Argentyna zaproponowała, żeby podzielić Paragwaj na dwie połowy, jedną ona włączy do swojego terytorium, a druga zostanie wcielona do Brazylii.

W sumie było to całkiem logiczne rozwiązanie, biorąc pod uwagę fakt, że po wojnie w Paragwaju zostały tylko sieroty, wdowy i staruszkowie. Kto miał pracować w polu? Kto miał zakładać rodziny? Kto miał odbudować zrujnowane domy? No kto?... Kto mógłby ożenić się z paragwajskimi wdowami i wychować ich dzieci, skoro w państwie nie został ani jeden dorosły mężczyzna?...

Brazylia jednak nie zgodziła się na to rozwiązanie. Prawdopodobnie nie chciała sąsiadować bezpośrednio z równie wielką jak ona Argentyną.

Ostatecznie oba kraje odcięły sobie po kawałku terytorium Paragwaju, zabierając mu w sumie ponad 156 000 km2.

Widziałam wzruszające zdjęcia z tamtego czasu. Na jednym widać grupę kobiet o indiańskich rysach. Zawinięte w chusty i pledy, z małymi dziećmi i wyrazem rezygnacji na twarzach.

Wojna się skończyła, ale co dalej?...

I to jest następna niesamowita rzecz.

Kobiety stworzyły w Paragwaju nowe państwo!

Zakładały gospodarstwa, uprawiały ziemię, wychowywały dzieci, w miastach pracowały w urzędach i na rządowych posadach. W razie potrzeby były też żołnierzami, policjantami, sędziami, brukarzami i murarzami.

Założyły nowe plantacje yerba mate, bo poprzednie zostały albo zniszczone, albo stracone razem z terytorium zabranym przez zwycięskich sąsiadów.

W sumie dziwne jest to, że kobieta nie została nowym prezydentem Paragwaju, ale był 1870 rok i takie rzeczy jeszcze się nikomu nie śniły.

Blondynka w Paragwaju

Подняться наверх