Читать книгу Świat bez bohaterów - Brandon Mull - Страница 7

Prolog

Оглавление

Książę zwisał w ciemnościach. Ramiona go bolały, wiekowe kajdany wcinały mu się w nadgarstki, gdy próbował się przespać. Łańcuchy nie pozwalały mu się położyć. Nie był w stanie powiedzieć, czy tak naprawdę było jasno czy ciemno, ponieważ wrogowie ukradli mu wzrok.

W oddali usłyszał krzyk – niepohamowany skowyt człowieka, który próbuje – bezowocnie – uciec od najstraszliwszej agonii. Te przerażające wrzaski dobiegały z wyższych korytarzy, tłumione przez przeszkody po drodze.

Po niezliczonych tygodniach w lochach Felrook książę potrafił odgadnąć, co musi czuć tamten człowiek. Nigdy w życiu nie wyobrażał sobie cierpienia tak różnorodnego i wyrafinowanego, jakiego doświadczył w tym miejscu.

Wyprostował się, zmniejszając nieco obciążenie na nadgarstkach. Był przekonany, że jeśli dłużej potrzymają go tutaj zakutego, odpadną mu ręce. Chociaż wolał obecne kwatery od poprzednich, gdzie podłoga jeżyła się od ostrych, zardzewiałych kolców, a wszelkie próby położenia się lub siedzenia wiązały się z przelaniem własnej krwi.

Niewidoczny, nieszczęsny więzień nadal krzyczał. Książę westchnął. Przez cały czas kiedy go torturowano, niezależnie od tego, jaką truciznę wlano mu przemocą do gardła, niezależnie od tego, jakie pytanie mu zadano, nie wypowiedział nawet jednego słowa. Nie krzyczał także z bólu. Wiedział, że niektóre z mikstur opracowanych przez Maldora albo jego sługusów były zdolne rozwiązać mu język i przyćmić umysł, więc kiedy go pochwycono, stanowczo poprzysiągł sobie nie wydać z siebie żadnego dźwięku.

Oprawcy nękali go naprawdę fachowo. Próbowali go przekupić jedzeniem i wodą. Próbowali przymusić go do mówienia bólem. Niektórzy zjawiali się i przemawiali doń spokojnie i rozsądnie. Inni występowali z kategorycznymi żądaniami. Czasem musiał stawić czoło kilku inkwizytorom z rzędu. A innym razem godziny i dni ciągnęły się w nieskończoność między kolejnymi przesłuchaniami. Nie był w stanie nazwać rozmaitości toksyn, jakie mu podano, ale niezależnie od tego, jak bardzo starano się zmącić mu myśli i osłabić determinację, książę koncentrował się na jednej konieczności: milczeniu.

W końcu przemówi. W głębi ducha czepiał się nadziei, że ostatecznie zostanie zaprowadzony przed oblicze cesarza. I wtedy wypowie jedno słowo.

Stopniowo, jak przez mgłę, do księcia zaczęło docierać, że odzyskuje niezwykłą jak na obecne warunki jasność umysłu. Ból głowy nie ustępował, głód nadal szarpał mu trzewia, ale książę odkrył, że może świadomie kierować myślami – uważał to za rzecz zupełnie naturalną, dopóki nie zaczęto faszerować jego posiłków dodatkami wpływającymi na pracę umysłu. Jeśli pominąć fakt, że nieustannie trzymał się naczelnej zasady zachowania milczenia, to w ciągu ostatnich tygodni jego myśli błądziły zupełnie bezwładnie, a poczucie tożsamości zaczęło się rozmywać.

Drzwi do celi otworzyły się ze skrzypieniem. Zesztywniał, gotując się na wszystko. Zachowaj milczenie, przestrzegł się w myślach. Choćby nie wiadomo co zrobili czy powiedzieli.

– No, proszę, proszę – usłyszał ciepły, znany mu głos. – Z każdym dniem wyglądasz coraz gorzej.

Książę nie odpowiedział. Do celi weszli także inni mężczyźni. Trzech, nie licząc tego, który mówił.

– Skoro masz mieć gościa, to lepiej, żebyśmy cię obmyli – kontynuował przyjazny głos prawie bez chwili przerwy.

Brutalne ręce rozpięły kajdany. Książę był skonsternowany. Nie myto go, odkąd trafił do lochów. Może to była jakaś sztuczka? A może wreszcie stanie przed obliczem cesarza?

Wielkie łapska chwyciły go za ramiona. Pociągnęły go do przodu, a potem pchnęły na kolana. Szorstkie szmaty tarły jego nagie ciało. Niebawem niewidoczne dłonie zaczęły przycinać mu zarost. Kilka minut później prosta brzytwa przesunęła się po policzkach.

Przytrzymywało go dwóch mężczyzn, po jednym z każdego boku, co podsunęło księciu myśl, jak mógłby ich zaatakować. Gdyby posłużył się nogami i uderzył w ich kolana, a potem dorwałby brzytwę, zdołałby dorzucić cztery trupy na swoje konto. Odkąd go uwięziono, zabił już sześciu strażników.

Nie. Nawet gdyby pokonał tych mężczyzn, bez wzroku nigdy nie zdołałby uciec z lochów. Za to mógłby zaprzepaścić audiencję u Maldora. Książę zadrżał. Wielu jego najlepszych ludzi i najbliższych przyjaciół oddało życie, a on – mimo ich ofiary – zawiódł. Jego jedyną szansą na odkupienie było stanąć przed cesarzem.

– Wydajesz się dzisiaj wyjątkowo potulny. Czyżbyś wreszcie postanowił zostać wzorcowym więźniem?

W myślach księcia pojawiły się kąśliwie riposty. Od tak dawna mąciło mu się w głowie, że teraz kusiło go, by odpowiedzieć. Nie, nawet jeśli wydawało mu się, że myśli klarownie, i choćby to pytanie było niewinne, to, jeżeli złamie zasadę milczenia, w końcu oprawcy zmuszą go do zdradzenia tajemnic. Miał do przekazania tylko jedno słowo i wypowie je w obecności Maldora.

– Gotowy na spacer?

Mężczyźni stojący po bokach pomogli księciu wstać, a potem wyprowadzili go z celi. Szedł, powłócząc nogami. Jak zawsze, brakowało mu oczu, ale z całą determinacją badał otoczenie pozostałymi zmysłami, zwracając uwagę na kierunek i temperaturę ciągu powietrza, akustykę korytarza, zapachy zgnilizny i płonących pochodni.

Po pewnym czasie usłyszał, że otwierają się drzwi, i wszedł do jakiegoś pomieszczenia. Eskorta zmusiła go do uklęknięcia, nakładając mu okowy na kostki i nadgarstki, a potem zamykając ciężki, żelazny kołnierz na szyi. Strażnicy wyszli bez słowa. A przynajmniej część z nich. Jeden lub kilku mogło zostać potajemnie.

Mijały minuty. Godziny. W końcu drzwi celi otworzyły się i znowu zamknęły.

– Nareszcie ponownie się spotykamy – rozległ się znajomy głos.

Dreszcz przebiegł księciu po plecach. Maldor odwiedził Trensicourt wiele lat temu, próbując wynegocjować sojusz. Jako mały chłopiec książę studiował każdy ruch tego człowieka – człowieka, który zdaniem jego ojca był bardzo niebezpieczny.

– Obiecałem, że pewnego dnia uklękniesz przede mną – rzucił oschłym tonem cesarz.

Książę poruszył ramionami – dość, żeby łańcuchy zabrzęczały.

– Owszem, wolałbym, abyś z własnej woli okazał mi szacunek – dodał cesarz. – Może i na to przyjdzie czas. Rozumiem, że zapomniałeś języka w gębie.

Książę się zawahał. Musiał mieć pewność. Poznał to słowo mocy ogromnym kosztem. Cesarz nie miał prawa podejrzewać, że książę znał wszystkie sylaby. W przeciwnym wypadku nigdy nie zjawiłby się osobiście. Tylko czy to nie była jakaś sztuczka? Czy mówca nie podszywał się pod cesarza? Książę wiedział, że będzie miał tylko jedną szansę.

– Nie widziałem potrzeby, by zwracać się do twoich podwładnych – powiedział książę zaskoczony, jak chrapliwie i słabo zabrzmiał jego własny głos.

– Następca tronu Trensicourt mówi! – wykrzyknął Maldor. – Wdychałeś żrącą substancję, więc już zacząłem podejrzewać, że straciłeś zdolność artykułowania. Doprawdy masz żelazny charakter. Gdybym wiedział, że potrzebujesz jedynie mojej obecności, odwiedziłbym cię wcześniej.

Jeśli to był impostor, to naprawdę świetny.

– Co cię sprowadza do lochów?

Cesarz się zawahał.

– Zjawiłem się, żeby świętować koniec moich zmartwień.

– Masz jeszcze wiele królestw do podbicia – zaprotestował książę. – Ja jestem tylko pojedynczym człowiekiem.

– Zwornikiem konstrukcji – mruknął cesarz. – Wystarczy go usunąć, żeby całość się zawaliła.

– Są jeszcze inni – upierał się książę. – Przyjdzie czas, że oni powstaną.

– Mówisz, jakby już było po tobie. – Maldor się zaśmiał. – Przyjacielu, nigdy nie zamierzałem cię zabijać. Chciałem tylko udowodnić, że nie możesz mi się przeciwstawić, a do tego potrzebowałem po prostu cię pokonać. Boli mnie twój widok w tym stanie. Wolałbym odziać cię w strojne szaty i opatrzyć twe rany. Jak zapewne pamiętasz, już kiedyś ofiarowałem ci przyjaźń. Nie dość, że ją odrzuciłeś, to jeszcze podjąłeś walkę przeciwko mnie i podjudzałeś innych, by uczynili to samo.

– Nigdy nie pozyskasz mojej lojalności.

– Żałuję, że nie jesteś rozsądny – ubolewał cesarz. – Doskonale zdaję sobie sprawę, że nie dorównuje ci żaden z moich sług. Mógłbyś być moim głównym przybocznym. Uczyniłbym cię lordem Trensicourt, a nawet więcej: mógłbyś swobodnie rządzić niczym król pod każdym względem prócz tytułu. Mógłbym zwrócić ci wzrok, przedłużyć życie. Mógłbyś dokonać wiele dobrego.

– A cały Lyrian znalazłby się pod twoim zwierzchnictwem – odparł książę. – Skąd mam wiedzieć, że to naprawdę ty? Straciłem oczy.

– Z pewnością poznajesz mój głos – odparł z rozbawieniem cesarz.

– Wiele lat temu rozmawiałeś ze mną w salonie Trensicourt. Pokazałem ci zabawkę.

– Zaczynamy bawić się w zagadki?

– Pamiętasz tę zabawkę?

– Nakręcana karuzela z wyjmowanymi konikami. Wyjąłeś z karuzeli emaliowanego konika, jak mi się zdaje, w większości niebieskiego, i poprosiłeś, żebym się z tobą pobawił.

Książę skinął głową. Tylko cesarz mógł znać te szczegóły. Kto inny by o nich słyszał. Książę prawie bez chwili pauzy wypowiedział Słowo, które trzymał w tajemnicy od chwili uwięzienia. Poczuł jego moc, gdy opuściło jego usta, prawdziwe edomickie słowo-klucz.

Książę czekał w ciemnościach.

– Cóż za przedziwny okrzyk – zauważył cesarz.

Przerażenie i konsternacja wyprowadziły księcia z równowagi. To słowo powinno być zgubą cesarza! Gorączkowo próbował je sobie przypomnieć, ale wypowiedzenie go na głos sprawiało, że znikało z pamięci.

– Wyglądasz na zatroskanego – rzucił Maldor.

– To słowo powinno było cię zniszczyć – szepnął książę, gdy umarły w nim resztki determinacji, a jego wewnętrzny świat skurczył się do zimnego zakątka, w którym pozostały tylko popioły nadziei.

Cesarz się roześmiał.

– Dajże spokój, mój niezłomny książę, z pewnością nie mogłeś wierzyć, że nie jestem świadom celu twojej misji! W rzeczy samej, rozmawiamy, ale nie bezpośrednio. Korzystam z pośrednika. W końcu bycie czarnoksiężnikiem powinno wiązać się z pewnymi dobrodziejstwami! Mój emisariusz mówi z moją modulacją i z łatwością możemy porozumiewać się na odległość. Ponieważ jednak nie jest mną, owo niebezpieczne słowo nie może wpłynąć na żadnego z nas. A teraz, kiedy straciłeś swą ostatnią broń, czy rozważysz moją propozycję?

– Nigdy – szepnął książę.

Zostało mu tylko to jedno – nigdy nie pozwoli, by cesarz skłonił go do zmiany stron. Przynajmniej tyle był winien wszystkim, którzy w niego wierzyli.

– Jestem pod wielkim wrażeniem faktu, że nauczyłeś się Słowa – kontynuował cesarz. – Ty jesteś pierwszym. Dawno temu obiecałem sobie, że ten, kto nauczy się Słowa, zostanie zaproszony do najściślejszego kręgu moich współpracowników. Nie masz innego wyboru. Nie giń bez powodu. Dalszy opór nic ci nie da. Współpracuj ze mną, a nadal będziesz mógł dokonać wiele dobrego. Tym razem odpowiedz z namysłem, bo nie otrzymasz następnej szansy. W końcu dopiero co próbowałeś mnie zabić. A wstępne zapoznanie się z mymi gościnnymi lochami było łagodne z porównaniu z grozą, która jeszcze cię czeka.

Książę spuścił głowę i przez chwilę milczał. Tyle planów, zręcznych manewrów, śmiałych aliansów, szczęśliwych ucieczek o włos od klęski – a on zawiódł! Wypowiedział Słowo przed przynętą! Nawet przewidział taką możliwość, lecz ostatecznie Maldor go przechytrzył i zniszczył, jak czynił nieodmiennie ze wszystkimi wrogami. Książę szukał w sobie nadziei lub wiary, ale niczego nie znalazł. Być może powinien pogodzić się z tym co nieuniknione. Nie był pewien, jak długo jeszcze zdoła zachować jasność umysłu w tym miejscu.

Uniósł głowę.

– Nigdy nie będę ci służył. Pokonałeś mnie, lecz nigdy mnie nie kupisz.

Był winien te słowa tym, którzy za niego zginęli. Był winien te słowa samemu sobie. Zostać zniszczonym to jedno, a on przynajmniej się nie poddał.

– Dobrze więc. Byłeś najlepszym z moich adwersarzy, to muszę ci przyznać. Wiedz jednak, że tu zostaniesz złamany. Możesz liczyć na mój podziw, ale nie na litość.

Rozległ się dźwięk oddalających się kroków i drzwi zatrzasnęły się z ostatecznością, z jaką opada płyta grobowca.

Świat bez bohaterów

Подняться наверх