Читать книгу Świat bez bohaterów - Brandon Mull - Страница 9

Rozdział 2 Depozytariusz wiedzy

Оглавление

Jason przez dłuższą chwilę przedzierał się brawurowo przez listowie, to rzadsze, to gęstsze, i w końcu zatrzymał się, czując zmęczenie w nogach. Przykucnął i zaczął bacznie nasłuchiwać, a w głowie dudniło mu w rytm bicia serca. Albo nikt za nim nie podążał, albo jego prześladowcy poruszali się cicho jak ninja. Na wszelki wypadek przebiegł jeszcze kawałek, aż kolka w boku i brak oddechu zmusiły go w końcu do odpoczynku. Zgiął się wpół, opierając ręce na kolanach, ale nadal nie słyszał niczego, co świadczyłoby o pościgu.

Usiadł na ziemi i oparł plecy o chropowaty pień drzewa, cicho dysząc. W jakim miejscu ludzie wiwatowaliby na widok muzyków spadających ze śmiertelnie niebezpiecznego wodospadu? Czy naprawdę właśnie kogoś zastrzelił z łuku?

Zamknął oczy, schował twarz w dłoniach i spróbował siłą woli zmusić się do przebudzenia. Dopóki miał zamknięte oczy, mógł być wszędzie. Nieprzytomny w szpitalnym łóżku. Ogłuszony na sztucznej murawie w boksie. Tyle że nadal czuł pień pod plecami i nadal słyszał cykanie owadów.

Perkusista zmierzał ku pewnej śmierci w wodach ogromnego wodospadu. Czy to miało znaczenie, że strzała trafiła go w ramię na kilka sekund przed samobójczym skokiem? Jason zazgrzytał zębami. Nie miał dość wprawy w strzelaniu, więc mierzył za nisko. To jeszcze nie czyniło z niego kryminalisty, prawda? Jedynie beznadziejnego ratownika. W końcu próbował pomóc ludziom, którzy już byli skazani na śmierć. Zgadza się?

Prawdziwym kryminalistą był ten drań, który przeciął linę. Jason nie mógł uwierzyć, że człowiek z ekipy ratowniczej nie zawahał się odciąć tych wszystkich ludzi. Właściwie ich zabił.

Jasonowi zadrżały ręce. Noc było chłodna, a w mokrym kombinezonie bardziej marzł. Spoliczkował się. Uszczypnął się w rękę. Odczucia wydawały się zupełnie prawdziwe.

Mając dość tego, że siedzi i się trzęsie, wstał i odszedł ciężkim krokiem od rzeki. Huk wodospadu powoli przeszedł w cichy syk.

Podłoże się wznosiło. Jason rozglądał się za schronieniem. W półmroku lasu czas wlókł się w nieskończoność. Po godzinie albo dwóch, kiedy kombinezon wydawał się już nieco suchszy, a długi spacer wymęczył Jasona, chłopiec zdecydował się wślizgnąć pod gęsty krzak. Zarośla pachniały trochę jak odświeżacz powietrza w kształcie choinki w samochodzie taty. Jason nie słyszał już wodospadu.

Oparł głowę na zgiętej ręce i zacisnął zęby, żeby przestać nimi szczękać. Odkrył, że kiedy zgarnął wokół siebie liście, zwinął się w kłębek i przestał się wiercić, wreszcie zrobiło mu się trochę cieplej.

Naprawdę mógł przejść do jakiejś innej rzeczywistości? Na tę myśl zadygotał. Jak wróci do domu? Nie widział żadnego śladu drogi powrotnej przy drzewie, z którego wyszedł. Żadnego migoczącego portalu prowadzącego do wymiaru, w którym znajdował się jego dom. Gdzie ma zacząć szukać drogi powrotnej? A jeśli nie ma powrotu? Czy to zdarzyło się już komuś wcześniej?

Jason wyjął telefon komórkowy. Poświata z ekranu rozświetliła ciemny krzew. Najwyraźniej telefon przetrwał kąpiel w basenie hipopotama. Jason nie zdziwił się, widząc, że nie ma zasięgu. Nie zadzwoni do domu. Miał jedną nieodebraną wiadomość. Najpewniej od mamy, która go upominała. Otworzył wiadomość.

„Proszę, odbierz. Nawet jeśli wolisz zlekceważyć moje zdanie, nadal cię kocham”.

Łzy napłynęły mu od oczu. Zupełnie opacznie go zrozumiała! On po prostu chciał, żeby nie próbowała wtrącać się do jego toku nauki.

Wcześniej tego dnia wyrwało mu się nieopatrznie, że czeka go sprawdzian z biologii i musi przygotować pracę z angielskiego. Rodzice niewiele wiedzieli o jego nawykach, jeśli idzie o naukę, głównie dlatego, że regularnie przynosił do domu naprawdę dobre oceny, więc nie musieli specjalnie się martwić. Jednakże od czasu do czasu mama postanawiała pobawić się w rodzica. Powiedziała mu, że nie powinien iść trenować odbić, jeśli ma do odrobienia pracę domową. Próbował wytłumaczyć, że ma to wszystko rozplanowane, ale ona się uparła. Wobec tego po prostu wyszedł i pojechał na rowerze potrenować mimo jej protestów, nie przejmując się karą, jaka może go za to czekać.

Dlaczego był taki uparty? Próbowała dodzwonić się do niego, a on nie odbierał. Tak go właśnie zapamięta? Jako niewdzięcznego, nieposłusznego palanta? Na tę myśl aż mu się zacisnął żołądek. Czy ta krótka wiadomość to jego ostatni kontakt z rodziną?

Poczuł, jak wzbiera w nim frustracja i strach, i odruchowo zacisnął dłonie w pięści. Rozejrzał się wokół po pustym lesie, mając ochotę wrzasnąć, uderzyć w coś. Jak mógł tu ugrzęznąć, w tym zwariowanym miejscu, tak daleko od wszystkich, których znał?

Jason pomyślał o swoim psie, Cieniu, trzyletnim labradorze. Kto go będzie karmił? Wyprowadzał? Kto będzie mu rzucał zniszczoną, starą piłeczkę tenisową? Rodzice nigdy nie chcieli mieć psa. Żeby go dostać, Jason obiecał, że weźmie na siebie wszelkie związane z psem obowiązki. Tresował go, z pieniędzy za koszenie trawników i mycie samochodów zapłacił za sofę, którą Cień pogryzł. Z oddaniem sprzątał po psie, kąpał go, bawił się z nim, wędrował z nim po lasach. Wątpił, czy rodzice wiedzieli, ile Cień je, gdzie lubi być drapany czy choćby, gdzie szukać jego smyczy. Jeśli Jason nigdy nie odnajdzie drogi do domu, Cień może na tym ucierpieć bardziej niż inni!

– Halo! – zawołał, chociaż wiedział, że to nie ma sensu. – Chcę wrócić do domu! Halo! Halo!

Zamrugał, powstrzymując łzy i próbując zapanować nad emocjami. To wszystko nie miało sensu, ale musiał się uspokoić; musiał to wszystko rozgryźć, jeśli miał kiedykolwiek ponownie zobaczyć przyjaciół, rodziców i resztę rodziny.

Wziął głęboki wdech i przejrzał pozostałe wiadomości. Było ich tylko pięć. Cztery to była krótka, durna wymiana zdań z Mattem. Jedna była od Tima, który zapraszał go na trening w boksie. Jason był naprawdę dobry w kasowaniu wiadomości. Teraz żałował, że nie ma niczego więcej do czytania. Bateria rozładowywała się, więc po raz ostatni przeczytał wiadomość od mamy, a potem zamknął telefon.

Zacisnął powieki. Musiał odpocząć. Miał nadzieję, że rano, wypoczęty i z rozjaśnionymi myślami spojrzy na sytuację z lepszej perspektywy.

W domu, kiedy nie mógł zasnąć, leżał w łóżku, czekając, aż na świecącym ekranie zegara cyfrowego pojawią się określone układy cyfry, w tym tak charakterystyczne, jak 11:11, 11:22, 11:24, 12:12, 12:21 i jego ulubione – 12:34 i 12:48. Tu nasłuchiwał nocnych odgłosów: sporadycznego pohukiwania sów, trzepotu skrzydeł lub szelestu liści od czasu do czasu, szmerów i cykania owadów. Przesunął się, próbując znaleźć wygodną pozycję. Kiedy już się martwił, że nigdy nie zaśnie...

...obudził się, gdy światło słoneczne przesączało się przez listowie. Zamrugał i w głowie mu się zakręciło na widok nieznajomej okolicy. Natychmiast powróciły do niego wydarzenia poprzedniego dnia i zaciążyły kamieniem na sercu. W głębi duszy miał nadzieję, że obudzi się w łóżku szpitalnym. Czy człowiek może zasnąć we śnie i obudzić się, gdy sen nadal trwa?

Jason usiadł, zauważając, że kombinezon nadal ma odrobinę wilgotny. W świetle dnia dostrzegł, że niektóre z otaczających drzew były porośnięte gęstym, fioletowym mchem obsypanym maleńkimi, białymi kwiatuszkami. Pobliski krzew miał długie, skręcone jak korkociąg liście. Wskazówki były subtelne, ale Jason wiedział, że z pewnością nie znajduje się w pobliżu miasteczka Vista w stanie Kolorado. Instynkt krzyczał, że znajduje się z dala od domu, z dala od właściwego mu miejsca. Więcej: sądząc po ubraniach, jakie nosili ludzie znad wodospadu, możliwe, że znalazł się nawet z dala od właściwego mu czasu.

Zesztywniałe mięśnie zaprotestowały, gdy Jason wstał. Roztarł bok, w który przez całą noc wbijał mu się kamień. Szczególnie obolałe miał mięśnie pod prawą łopatką. Pomyślał, że to pewnie efekt napinania łuku poprzedniego wieczoru.

Westchnął. Przez drzewa rosnące wokół i zasłaniające widok, nie wiedział, w którym kierunku ma iść. Malutki żółty ptaszek z czarnymi cętkami zaświergotał na gałęzi. Mały wachlarz z piórek zdobił mu tył głowy. Jason zawsze bardziej niż inni ludzie zwracał uwagę na zwierzęta, ale nie rozpoznał tego gatunku ptaka.

Z rękami na biodrach rozważył możliwości. Gdziekolwiek był, śmierć w dziczy pozostawała realnym zagrożeniem, jeśli Jason nie podejmie żadnych działań. Myśląc o ludziach, których widział nad wodospadem, uznał, że gdzieś w okolicy musi znajdować się miasteczko.

Czując coraz większy głód, skręcił w stronę wschodzącego słońca. Wkrótce doszedł do potoku, wystarczająco wąskiego, żeby dało się przez niego przeskoczyć. Pomyślał, że gdyby chciał, mógłby dojść z biegiem potoku do rzeki. Tłum powinien się już rozejść.

Przykucnął w miejscu, gdzie woda spadała z małej skalnej półki. Wyglądała na czystą, ale powstrzymał chęć, żeby się jej napić, bo mógłby się od tego rozchorować.

Postanowił iść wzdłuż strumienia. Wtedy, gdyby zaczął umierać z pragnienia, zawsze mógł zaryzykować zatrucie bakteriami, przy okazji ratując sobie życie. Postanowił jednak pójść najpierw w górę potoku, ponieważ rzekę uznał za pechowe miejsce.

Nie przeszedł wiele, kiedy dotarł do sadzawki, z której brał początek strumień. Rozejrzał się po okolicy i oniemiał, dostrzegając między drzewami wielki budynek zbudowany w całości z cętkowanego granitu. Szczyt budowli okalał fryz przedstawiający walczących mężczyzn – żołnierzy piechoty uzbrojonych we włócznie i tarcze, którzy stawiali czoło uzbrojonym jeźdźcom na rydwanach. Pozbawione okien ściany z idealnie dopasowanych bloków kryły się za rozlicznymi, żłobkowanymi kolumnami. Potężne kamienne posągi stały po obu stronach ciągu szerokich, kamiennych stopni prowadzących do mosiężnych drzwi wbudowanych w zwieńczoną łukiem niszę. Całość przywodziła na myśl wymyślne muzeum. Tyle że ta ogromna konstrukcja stała pośrodku lasu i nie prowadziła do niej żadna dostrzegalna droga czy nawet ścieżka.

Jasonowi ulżyło na widok dowodu istnienia cywilizacji i pośpiesznie wspiął się po schodach. Zawahał się przy drzwiach. Może to był ogromny grobowiec? Ta myśl sprawiła, że nagle zamarł. Czy naprawdę chciał wejść do mauzoleum na pustkowiu?

Złapał mosiężną klamkę, szarpnął ciężkie drzwi i z ulgą odkrył, że nie są zamknięte na zamek – z ulgą, bo kto by zostawił grobowiec otwarty? Pociągnął drzwi i otworzył je szeroko.

Kiedy Jason wszedł do środka, stary mężczyzna w fioletowym kapeluszu o kształcie oklapłego grzyba podniósł wzrok znad wielkiego, drewnianego biurka. Na kościstym nosie opierały mu się wielkie okulary w drucianej oprawce i z dwuogniskowymi soczewkami. Odchylił głowę i spojrzał na Jasona oczami o powiększonych tęczówkach. Skóra pod jego oczami opadała głębokimi żłobieniami.

– Wielka Matko Wiedzy – szepnął.

– Dzień dobry – powiedział Jason z ulgą, że znalazł prawdziwą i nierozgniewaną osobę.

Mężczyzna wstał i obszedł biurko. Jego fioletowe pumpy pasowały do kapelusza i rozdymały się jak balony na wysokości ud. Przy butach połyskiwały błyszczące sprzączki.

– Witam, Poszukiwaczu Wiedzy – wyrecytował z powagą mężczyzna. – Z pewnością przybyłeś z daleka i zniosłeś wiele trudów, by zasłużyć na prawo studiowania w Skarbnicy Wiedzy. Niewielu ma odwagę przybyć tutaj, i dość umiejętności, by odnaleźć ten niezwykły gmach.

– Chyba rzeczywiście jestem z daleka. I zdecydowanie cieszę się, że pana widzę.

Starszy mężczyzna zatarł dłonie.

– W tej dekadzie jesteś pierwszym dzielnym poszukiwaczem przygód, który zwycięsko dotarł do tych świętych korytarzy oświecenia. Doprawdy, musisz być poszukiwaczem, którym kieruje przemożny głód wiedzy. Zbyt długo obywałem się bez nowego towarzystwa. Bądź łaskaw zaszczycić mnie opowieściami z twej podróży.

Jason zamrugał zaskoczony i podrapał się z zakłopotaniem po policzku.

– Nikt pana nie odwiedza? Dopiero co widziałem grupę ludzi przy wodospadzie niedaleko stąd.

Starzec skrzywił się w zadumie.

– Miejscowi zbliżają się do skarbnicy równie rzadko, jak do wodospadu. Musiała nadarzyć się jakaś specjalna okazja.

Jason nie rwał się do opowiadania o wypadku z tratwą.

– Chyba tak. Mówi pan, że chce usłyszeć moją historię? Cóż, połknął mnie hipopotam. Tylko że nie znalazłem się w hipopotamie. Wylądowałem w drzewie. A potem po prostu dotarłem tutaj.

Mężczyzna zmrużył oczy za okularami.

– Wolisz mówić zagadkami. Dobrze więc, zasłużyłeś sobie na to, by pozostać zagadkowym. Jestem Bridonus Keplin Dunscrip Garonicum Dziewiąty, depozytariusz wiedzy. Jestem strażnikiem zgromadzonej tu wiedzy. Czym mogę służyć?

Jason przyjrzał mu się w zamyśleniu.

– Nikt nie zjawił się tutaj od dekady?

– Jesteś pierwszy od dziesięciu lat.

– Co pan porabia całymi dniami?

Starzec przekrzywił głowę.

– Zajmuję się archiwami. Opiekuję się wiedzą. Każdy tom jest skatalogowany w mojej głowie. – Popukał się długim palcem w skroń.

– Czyli jest pan bibliotekarzem.

Starzec spuścił na chwilę wzrok.

– Wolę określenie depozytariusz wiedzy.

– Proszę posłuchać, nazywam się Jason i znalazłem się tutaj przypadkiem, chociaż wygląda na to, że niektórzy robią co w ich mocy, by odnaleźć to miejsce. Rozumiem, czemu im to trochę zajmuje, skoro ta budowla znajduje się pośrodku niczego. Może mi pan powiedzieć, gdzie jestem?

Depozytariusz wiedzy miał taką minę, jakby był w rozterce.

– Jesteś w Skarbnicy Wiedzy – wyjaśnił z wahaniem.

– Nie, pytam bardziej ogólnie. O ten świat. Nazywa się jakoś?

Depozytariusz wiedzy pochylił się, unosząc gwałtownie brwi.

– Świat?

– Słyszał pan kiedyś o Kolorado?

– Nie.

– Ale mówi pan po angielsku.

– Naturalnie. Większość ludzi mówi w języku wspólnym.

– Wie pan, skąd się wziął angielski?

– Oczywiście: ze świata Poza. Zadajesz podejrzane pytania, wędrowcze.

– Czyżby? – Jason się zaśmiał. – Na moim miejscu też by pan je zadawał. Z tego, co wiem, może pan być halucynacją, częścią zwariowanego snu, który nie chce się skończyć.

– Rozumiem – odparł depozytariusz wiedzy. – Jesteś filozofem.

– Nie, w jakiś sposób przedostałem się tu z mojego świata. Wylądowałem w tutejszych lasach. Pochodzę z tego samego miejsca co język angielski.

Depozytariusz wiedzy nagle spojrzał z rezerwą.

– Pozaświatowiec?

– Możliwe, skoro mówi pan, że angielski pochodzi ze świata Poza. Często zjawiają się tutaj ludzie z mojego świata?

– Już nie – odparł sceptycznie depozytariusz wiedzy.

– Wie pan, jak mogę wrócić?

Mężczyzna uśmiechnął się do Jasona.

– Proszę, nie mów już ani słowa. Przebyłeś długą drogę do tego sanktuarium, żeby po prostu ze mnie zakpić? Kto cię do tego namówił? Może mój syn?

– Pan myśli, że żartuję?

Depozytariusz wiedzy oparł pięści na biodrach.

– Chcesz, żebym uwierzył, że pierwszy od wielu dziesięcioleci Pozaświatowiec, który odwiedził Lyrian, zjawił się akurat w Skarbnicy Wiedzy? Może i jestem znany z naiwności, młody wędrowcze, ale i ona ma swoje granice.

Jason złapał się za głowę.

– Nie mogę w to uwierzyć. Wygląda pan jak ktoś, kto mógłby mi pomóc, gdyby mi zaufał.

Depozytariusz wiedzy uśmiechnął się cieplej, jakby świetnie bawił się absurdalnością sytuacji, gdy Jason pozostał w swojej roli, chociaż go zdemaskowano.

– Dość tych bzdur. Z pewnością zjawiłeś się tutaj nie tylko po to, by spłatać mi figla?

– Ten świat nazywa się Lyrian?

Poirytowany depozytariusz wiedzy nie odpowiedział.

– Gdzie znajduje się najbliższe miasto?

Depozytariusz wiedzy zdjął okulary i potarł oczy.

– Jak doskonale wiesz, nie ma żadnych osiedli w tej okolicy. Najbliższe miasto znajduje się dwa dni drogi stąd.

– To dlaczego dziesiątki ludzi oglądały muzyków rzucających się z pobliskiego wodospadu?

– Rzadko kiedy zawracam sobie głowę wydarzeniami rozgrywającymi się poza tymi murami.

Jason pogrzebał w kieszeni i wyjął klucze. Z łańcuszka przy kluczach zwieszał się mały laserowy wskaźnik. Jason przycisnął guzik i na ścianie pojawiła się czerwona kropeczka.

– Widział pan kiedyś laser?

– Cóż za ciekawy przyrząd. – W głosie depozytariusza wiedzy znowu pojawiło się szczere zainteresowanie.

Jason podciągnął niebieskawą nogawkę kombinezonu.

– Proszę spojrzeć na moje buty. Sądząc po tym, jakie stroje zobaczyłem u ludzi nad wodospadem, nigdy nie widział pan podobnych butów.

Depozytariusz wiedzy pochylił się, mrużąc oczy.

– Niezwykłej roboty obuwie.

Jason poklepał się po kieszeniach.

– Większość rzeczy zostawiłem w szatni, ale domyślam się, że mój strój też nie jest typowy.

– Zgadza się.

– Cóż, a ja nigdy nie widziałem kapelusza, który byłby podobny do pańskiego. Mówię panu, to może brzmieć dla pana równie dziwnie, jak wydaje się mnie, ale naprawdę nie jestem stąd.

Depozytariusz wiedzy złożył ręce, prostując palce wskazujące i opierając je o spierzchnięte usta.

– Pojawienie się Pozaświatowca byłoby wielkiej wagi nowiną. Byłbym głupcem, wierząc, że to możliwe. Starym głupcem, który powinien wiedzieć swoje. A jednak sprawiłeś, że się zawahałem.

– Świetnie. Mówi pan, że ma pan książki. Są tu jakieś książki, z których się dowiem, gdzie jestem?

– Oczywiście.

– A książka, która pomoże mi powrócić do mojego świata?

Depozytariusz wiedzy spiorunował Jasona pełnym podejrzliwości spojrzeniem i zniżył głos.

– Nie powinieneś domagać się nierozsądnych informacji. Niezależnie od tego, czy z ciebie żartowniś, czy wariat, obaj wiemy, że cesarz zabrania otwartych dyskusji na takie tematy.

– I tu się pan myli – powiedział Jason, cofając się do wyjścia. – Nie znam tutejszych reguł. Nie próbuję nikogo obrazić, ale najwyraźniej cały czas wchodzę komuś na odcisk. Nic nie wiem o cesarzu. Jeżeli nie chce mi pan pomóc, to pójdę sobie, nie ma sprawy. Przepraszam, że zawracałem głowę.

– Chwileczkę. – Depozytariusz wiedzy przyjrzał się uważnie Jasonowi. – Jak wspomniałem, goście zjawiają się tu coraz rzadziej. Naprawdę tak chętnie odwrócisz się plecami do największego magazynu wiedzy na tych ziemiach? Powiedzmy, że uwierzę w twoje szaleńcze rojenia. Twierdzisz, że nic nie wiesz o tym świecie. Znam pewną księgę, która dostarczy ci solidnych podstaw.

– Pomoże mi wrócić do domu?

Depozytariusz wiedzy podrapał się po brodzie poznaczoną plamami wątrobowymi ręką.

– Nie wiem, czy taką informację można zaleźć w jakiejkolwiek książce. Jeżeli jednak naprawdę jesteś obcy w Lyrianie, ta dostarczy ci fundamentów. Być może przywiodła cię tutaj Ręka Opaczności. Chodź.

Jason wyszedł za depozytariuszem wiedzy z holu wejściowego, mijając żłobkowane kolumny i brodate popiersia w owalnych niszach. Przeszli długimi korytarzami zastawionymi wysokimi regałami z książkami. Na niektórych półkach leżały zwinięte zwoje, na innych ryte tabliczki. Jason zauważył jedną półkę zastawioną książkami oprawionymi w żelazo. Na innej znajdowały się miniatury wielkości naparstków.

Chwilę kluczyli po zastawionym książkami labiryncie, aż depozytariusz wiedzy nakazał Jasonowi gestem usiąść przy szerokim stole z ciemnego cedru. Stękając, zdjął z półki ciężki, niebieski tom, tak wysoki, że prawie sięgał mu do pasa, i ze srebrnymi literami o wyszukanym kształcie wytłoczonymi na froncie okładki. Zataszczył książkę na stół. Nie dość, że była nadzwyczaj wysoka i szeroka, to jeszcze miała wiele cali grubości. Jason przeczytał tytuł.

Skrócona historia Lyrianu. Podpisywał się pod nią ktoś określony jako „Autor Nieznany”.

– Żartuje pan – powiedział Jason, dotykając tomiszcza.

– Ta książka może dostarczyć ci podstawowej wiedzy na temat naszego świata – wyjaśnił depozytariusz.

– Jest ogromna. Skrócona historia? To jakiś żart?

Depozytariusz wiedzy pokręcił głową.

– Lyrian to starożytna ziemia o długiej i zawiłej przeszłości. Wiele dawnej wiedzy straciło dziś na ważności, ale mogę wskazać ci kilka trafnych akapitów.

Otworzył tom i przekartkował większość stronic. Książka była w doskonałym stanie – albo była nowa, albo doskonale zakonserwowana.

Po przekartkowaniu po kilka stronic naraz depozytariusz wiedzy wskazał napisany ozdobnymi literami nagłówek.

– Możesz zacząć tutaj. Każda część historii zaczyna się od streszczenia.

– „Schyłek Epoki Czarnoksiężników” – przeczytał Jason. Słowa napisano czarnymi, wykaligrafowanymi literami. – Macie tutaj czarnoksiężników?

– Kiedyś było ich wielu. Teraz został tylko jeden.

– Czarnoksiężników, którzy rzucają czary? – dopytywał się z niedowierzaniem Jason. – Którzy posługują się magią?

– Większość nazywa to magią. Czarnoksiężnicy mówią po edomicku, w języku stworzenia. Słowami zrozumiałymi dla całej materii i intelektu. Zobaczysz, że wspomina się o tym w historii. Przeczytaj streszczenie.

Jason westchnął. Kaligrafia była ozdobna, ale czytelna.

Trzy główne postaci pod koniec Epoki Czarnoksiężników powszechnie uważa się za jedynych prawdziwych mistrzów języka wysokoedomickiego. Eldrin i Zokar realizowali swoje ambicje stworzenia idealnej rasy, Certius natomiast odsunął się od cywilizowanego świata, zadowalając się zaludnianiem południowych dżungli swoimi dziełami. Eldrin słynął z tego, że pracował samotnie, odmawiając podzielenia się swoimi odkryciami. Zokar sprzymierzył się z innymi wybitnymi czarnoksiężnikami tej epoki, przyjmując na uczniów Arastusa, Orrucka i Maldora.

– Ci goście mają dziwne imiona – narzekał Jason.

– Czytaj dalej – ponaglał depozytariusz wiedzy. – Nie musisz zapamiętać każdego szczegółu.

Nie ulega wątpliwości, że z czasem biegłość Eldrina w niuansach edomickiego przewyższyła zdolności Zokara. Wkrótce po tym, jak Eldrin stworzył Amar Kabal, Zokar wypowiedział wojnę.

Zokar poświęcił lata na gromadzenie najbardziej przerażającej armii na ziemi i zawarł przymierza z najpotężniejszymi królestwami tej epoki. Rasy, które stworzył, wiernie mu służyły w kampanii przeciwko Eldrinowi, podobnie jak torivorowie. (Wbrew roszczeniom Zokara, pozostaje wiele wątpliwości, czy rzeczywiście stworzył torivorów. Patrz: podrozdział F, ustępy 7–33.)

Obawiając się przymierza między dwoma swoimi największymi rywalami, Zokar najpierw wysłał siły na południe, by wyeliminować Certiusa, mniejsze zagrożenie, i to mu się powiodło. Manewr ten został zapamiętany jako Szaleństwo Zokara, ponieważ alians między Certiusem i Eldrinem był wysoce nieprawdopodobny, a przedsięwzięcie to dało Eldrinowi czas na przygotowania. Oczekując nieuchronnej bitwy, stworzył drinlingów.

Przed ostateczną bitwą Orruck i Maldor wypadli z łask Zokara – prawdziwa ironia losu, zważywszy, że ostatecznie to Arastus zdradził Zokara w zamian za przywilej zostania pierwszym i jedynym uczniem Eldrina. Ostatecznie, Zokar był zmuszony stawić czoło Eldrinowi osobiście, w legendarnym pojedynku, który powszechnie uznaje się za koniec Epoki Czarnoksiężników.

Po zwycięstwie z pomocą Arastusa rozgoryczony Eldrin postanowił pozbyć się wszystkich tych, którzy aspirowali do miana czarnoksiężnika, i złupił ogromne zasoby wiedzy, skutecznie kładąc kres studiom nad edomickim. Po dwóch czarnoksiężnikach słuch wszelki zaginął i nigdy już nie stworzyli nowej rasy.

– W tym miejscu kończy się podsumowanie – powiedział Jason, podnosząc wzrok.

– Potem następuje o wiele bardziej szczegółowa relacja streszczonych wydarzeń – wyjaśnił depozytariusz wiedzy. – Poważny student może sięgnąć do rozległych odnośników i komentarzy.

– Nie zrozumiałem wszystkich słów – przyznał Jason. – Zwłaszcza nazw ras. Co to jest drinling? Albo torivor? I co to jest Amar Kabal?

– Na razie to nieistotne dla ciebie szczegóły – zapewnił go depozytariusz wiedzy. – Co zrozumiałeś z tego streszczenia?

– Wynika z niego, że nie powinno być już żadnych czarnoksiężników. Eldrin i Arastus wszystkich zniszczyli, a potem odeszli.

– Zrozumiałeś wystarczająco dużo. – Depozytariusz wiedzy przekartkował książkę dalej, aż doszedł prawie do końca. – Tu jest ustęp opisujący obecne czasy.

– „Zarania rządów Maldora” – przeczytał na głos Jason.

Z zaciśniętymi ustami depozytariusz wiedzy skinął głową.

– Kiedy Eldrin opuścił te ziemie, kilka ras, które stworzył, założyło własne królestwa. Niektóre przemieszały się z rodzajem ludzkim; inne zachowały dystans, jeszcze inne osłabły i wyginęły. Minęły wieki. Nikt nie spodziewał się ponownie ujrzeć czarnoksiężnika. I wtedy wrócił Maldor.

– Jeden z uczniów Zokara.

– Wszyscy, łącznie z Eldrinem, zakładali, że Zokar pozbył się Maldora. Nikt nie zgadł, że przetrwał w ukryciu. Maldor może i był najmniej potężnym z uczniów Zokara, ale nie brakowało mu przebiegłości, a w świecie pozbawionym czarnoksiężników jego zdolności wydały się nagle ogromne. Czytaj.

Maldor wykazał nadzwyczajną cierpliwość w swoich staraniach o władzę. Nikt nie poznał jego tożsamości, dopóki nie stworzył twierdzy na Felrook, umocniony przymierzami z Castonem i Dimdellem. W ukryciu udało mu się zgromadzić wokół siebie wiele rozproszonych i podupadłych ras Zokara, co ostatecznie pozwoliło mu zebrać i wyposażyć imponujące siły. Największą przewagę bez wątpienia zyskał, kiedy zdobył kontrolę nad torivorami.

Potem nadeszły dekady genialnych politycznych manewrów. Sprzymierzeńcy stali się poddanymi, a wrogów trzymano na dystans dzięki skomplikowanemu systemowi rozejmów. Maldor okazał się mistrzem w izolowaniu zagrażających mu królestw, pokonywaniu ich w walce, a potem pozyskiwaniu ich zasobów dla swojej sprawy. Zdołał zapobiec zorganizowaniu zjednoczonego oporu do czasu, kiedy taka opozycja nie miała już żadnej szansy na zwycięstwo. Chociaż przetrwały jeszcze pojedyncze wolne królestwa, roszczenia Maldora do tytułu cesarza Lyrianu w rzeczywistości pozostają niepodważone.

– Wasz cesarz jest czarnoksiężnikiem? – zapytał Jason.

– Ostatnim – poinformował go z powagą depozytariusz wiedzy. – Po tym, jak był świadkiem upadku swojego mistrza, sam nie wziął sobie żadnego ucznia. Cesarz doskonale zdaje sobie sprawę, jaką przewagę daje mu fakt, że tylko on zna edomicki, i zabronił studiów nad tym językiem.

– Zakładam, że Maldor nie jest miłym władcą.

Depozytariusz wiedzy uniósł brwi.

– Cesarz to twardy człowiek. Oczywiście, pozostaję jego dłużnikiem, ponieważ pozwala mi trwać na tym posterunku, gdzie czuwam nad zasobami wiedzy.

– Skoro jest czarnoksiężnikiem, myśli pan, że mógłby wiedzieć, jak odesłać mnie do domu?

– Jasonie, jeśli szukasz rady, rozważ moje słowa. Nierozważne jest ściąganie na siebie uwagi Maldora. Większość ludzi bardzo się stara, żeby pozostać z dala od jego myśli. Jeżeli naprawdę jesteś Pozaświatowcem, wolałbyś raczej nie dzielić się tą informacją wszem wobec. Przyczaj się. Ucz się powoli i po cichu. W dzisiejszych czasach przykre konsekwencje dotykają tych, którzy wyróżniają się w tłumie.

Jason pokiwał w zadumie głową.

– Kto spisał historię, którą właśnie czytałem?

Depozytariusz wiedzy odwrócił wzrok.

– Trudno powiedzieć, jak powstają te księgi: autor nieznany i tak dalej. Domyślam się, że tekst ten przekazywano sobie od niegdysiejszych czasów.

– Treść wydaje się dość aktualna. A przecież wspomniał pan, że jestem pierwszym gościem od dziesięciu lat, prawda?

Starzec zacisnął usta.

– Maldor pracował długie dziesięciolecia nad umocnieniem swojej władzy. Mogłem zdobyć tę księgę na wiele różnych sposobów.

– Możliwe, ale założę się, że to pan ją napisał.

Depozytariusz wiedzy poczerwieniał i odwrócił wzrok.

– To niedorzeczne.

– Proszę się nie wstydzić! Ja bym się tym przechwalał. Proszę spojrzeć, jaka jest długa! I jeszcze ręcznie napisana!

Depozytariusz westchnął.

– Nie podoba mi się idea przypisywania pracy piśmiennej konkretnej osobie. Tekst, który pochodzi z nieznanych źródeł, ma w sobie więcej tajemniczości. Trudniej go zignorować.

– Czyli to pan ją napisał.

– Tak.

– Podoba mi się to, że chociaż streszczenia są zwięzłe, nadal opowiadają historię. Napisał pan coś jeszcze?

– Nic, co zamierzam ci ujawnić. Pragnę jedynie, by zapamiętano mnie jako Autora Nieznanego.

– Przyzna się pan kiedyś do czegoś, co pan napisał?

Depozytariusz wiedzy zdjął okulary i potarł oczy.

– Być może. Mój ojciec nakłonił mnie, bym opanował prawa, które rządzą pięknym stylem pisarskim, aż będę w stanie utkać ze słów całe światy. Jeśli kiedykolwiek dokonam tego wyczynu, być może podpiszę własnym imieniem opowieść.

Jason rozejrzał się wokół, po korytarzach pełnych książek. Książek spisanych w innym świecie – historii, spostrzeżeń i filozofii, których przeczytanie wymagałoby wielu żywotów i których nigdy nie pozna. Depozytariusz wiedzy założył z powrotem dwuogniskowe okulary.

– Zgłodniałem – powiedział Jason.

– Nakarmiliśmy umysł – powiedział starszy mężczyzna, klepiąc się po brzuchu – czemu nie zająć się żołądkiem?

***

Depozytariusz wiedzy podał lunch w pokoju, który nazywał Komnatą Kontemplacji. Ogromne maski zdobiły ściany, każda ukazująca ludzką twarz z brązu i każda z jednym zmrużonym okiem. Nieco poplamione i miejscami rozmazane zawiłe malowidło przedstawiające tysiące splecionych rąk pokrywało sufit. Kilkanaście świec osadzonych w żeliwnym żyrandolu i kilka lampek oliwnych rozstawionych w pomieszczeniu dawało światło.

Ku zaskoczeniu Jasona posiłek podał młody chłopak, którego spotkał nad rzeką poprzedniego wieczoru. Kiedy wszedł do pokoju i napotkał spojrzenie Jasona, delikatnie pokręcił głową z proszącym wyrazem twarzy. Jason uznał, że chłopak nie chce, by wydało się, że poznali się już wcześniej. Depozytariusz wiedzy bezceremonialnie przedstawił chłopca jako Hermiego.

Jason zajadał łapczywie. Posiłek rozpoczął stosik gorzkich szarych orzechów. Depozytariusz wiedzy upierał się, że są bardzo pożywne. Jason pochłonął je, popijając chłodnym napojem, który smakował jak rozcieńczony sok jagodowy z odrobiną miodu. Główne danie składało się z grzybów o kapeluszach w kropki, z dodatkiem suszonych żółtych jagód o smaku kwaśnych cukierków. Grzyby były większe od dłoni Jasona. Były delikatne i mięsiste, a ich słonawy posmak nie różnił się zbytnio od szynki. Jason zjadł dwa spore kapelusze. Na deser podano ciasto z fioletowym nadzieniem przypominającym konsystencją miąższ dyni. Jason z zachwytem przekonał się, że placek jest słodki i przepyszny.

– To ciasto jest doskonałe – powiedział.

– Tak, nie ma nic lepszego od placka z niebieskim korzeniem.

– Próbowałem porównać do czegoś jego smak.

– Jest jedyny w swoim rodzaju. Jak byś go opisał? Trochę jak przeciwieństwo dziczyzny z pieprzem w sosie miętowym.

– Wierzę na słowo. Dlaczego te wszystkie maski mrugają? – Jason machnął widelcem, wskazując maski w całym pomieszczeniu.

Depozytariusz wiedzy otarł usta fioletową serwetką z falbanką.

– Jedno oko otwarte na całą prawdę, a drugie zamknięte na wszelkie oszustwo.

– To ma o wiele więcej sensu, niż się spodziewałem. – Jason spojrzał ponownie na maski, dostrzegając w nich symbol wnikliwości. – Ma pan coś przeciwko, bym został tu na noc?

Mężczyzna zamrugał zaskoczony.

– Zakładałem, że zostaniesz na dużo dłużej niż jedną noc.

Jason pokręcił głową.

– Muszę wymyślić, jak wrócić do domu. Rodzice wariują z niepokoju. Mój pies pewnie umiera z głodu. Tam jest moje życie. Wszyscy, których znam, moi przyjaciele. Moja szkoła.

– Jesteś więc uczniem? Gdzie znajdziesz lepsze miejsce dla zdobycia edukacji, jeśli nie w Skarbnicy Wiedzy?

– To wspaniałe miejsce, naprawdę, ale nie mogę zostać.

Depozytariusz wiedzy pokiwał z żalem głową.

– Nie mogłem się doczekać towarzystwa.

– Masz Hermiego.

– To dzieciak.

– Ja mam tylko trzynaście lat.

– To wiek, w którym chłopiec podejmuje obowiązki wieku męskiego. Hermie ma raptem jedenaście.

– Może powinien pan się przenieść – zasugerował Jason. – Nigdy nie będzie miał pan wielu gości, jeśli będzie się pan ukrywał w tym lesie.

Depozytariusz wiedzy pokręcił głową.

– Tylko dzięki ustronnemu położeniu unikam niepożądanego nadzoru. Ci, którzy naprawdę potrzebują tego miejsca i je doceniają, znajdą drogę.

Jason pomógł Hermiemu posprzątać talerze i srebra. W małej kuchni depozytariusz wiedzy nie zgodził się, by gość pomagał przy zmywaniu.

– Nie marnuj czasu na sprawy przyziemne. Hermie pozmywa. Badaj bibliotekę, póki możesz, bo jutro może być już za późno. Proszę tylko, żebyś nie wchodził na górne piętro. To zabronione.

– Zabronione? Dlaczego?

Hermie rzucił Jasonowi zaciekawione spojrzenie.

– Nie mogę powiedzieć – odparł depozytariusz wiedzy. – Zapewniam cię jednak, że nie jest to zwyczajny zakaz. Mój ojciec zwykł obejmować zakazem pewne książki w naszej rodzinnej bibliotece, bo tylko dzięki temu zabierałem się do ich czytania. Nudy, w większości wypadków. Cwany podstęp. To, co zakazane, jest zawsze najbardziej ekscytujące. Nie zrozum omylnie moich intencji. Zalecam z całą szczerością, oprzyj się pokusie, nie daj się zaintrygować. Wstęp na górne piętro jest absolutnie zakazany nie bez powodu. Rozumiesz?

– Tak.

Czy depozytariusz wiedzy próbował posłużyć się tą samą sztuczką, którą wykorzystywał jego ojciec, i to zaraz po tym, jak wyjaśnił jej mechanizm? Górne piętro musi być pełne nudnych podręczników, słowników i tego typu śmiecia. Albo to niesamowicie odlotowe miejsce ze starożytnymi artefaktami, bronią i skarbami. A co ważniejsze, mogą się tam znajdować jakieś wskazówki, które pozwolą mu znaleźć drogę do domu. Czy depozytariusz wiedzy nie wyjaśnił chwilę temu, że informacje na temat Poza są zabronione? Gdzie lepiej ich szukać niż w zakazanej części biblioteki? Im więcej Jason o tym myślał, tym silniejsze miał wrażenie, że depozytariusz wiedzy z rozmysłem podsunął mu wskazówkę. Jason zostawił starca i Hermiego w kuchni, a sam postanowił zbadać schody.

Błądził w labiryncie książek, zaskoczony tym, jak łatwo stracić tu orientację. Zanim znalazł schody, odkrył ogromne atrium pośrodku biblioteki, do którego można było zajrzeć przez potężne szyby wstawione we wszystkie ściany. Znalazł przesuwane drzwi i zapuścił się na zielony dziedziniec.

Sądząc po położeniu słońca, minęło już południe. Kilka kłębiastych obłoczków odcinało się od pola błękitu. Pośrodku atrium, obok kamiennego zegara słonecznego, znajdowała się zakryta studnia z kołowrotem i wiadrem do kompletu. Bujne drzewa owocowe ocieniały krzewy skrzące się jagodami. Niektóre owoce wyglądały znajomo, jak odmiany śliwek i moreli, tyle że w dziwnych kolorach, podczas gdy inne wydawały się zupełnie obce – na przykład, owoc o szarym futerku albo drugi, podłużny i półprzezroczysty.

Kiedy już stosownie zbadał ogród na dziedzińcu, Jason wrócił do krętej wędrówki korytarzami zastawionymi regałami z książkami. Nie było ściany w tym budynku, pod którą nie stałyby tomy. Książki zajmowały nawet przestrzeń nad drzwiami. Wiszące w różnych miejscach latarnie dostarczały większość światła. Raz za razem Jason trafiał na ślepe uliczki, które zmuszały go do zawrócenia po własnych śladach. Wreszcie, po długim błądzeniu, dotarł do kręconych schodów w kącie na tyłach wielkiego budynku. Wbiegł po nich, pokonując po dwa stopnie na raz i wylądował przed wielkimi, żelaznymi drzwiami podziurawionymi maleńkimi otworami. Perforacja układała się w równą siatkę kolumn i rzędów. Drewniane kołki o kształcie golfowego kołeczka tee sterczały z dziesięciu środkowych dziur w górnym rzędzie.

Jason złapał za klamkę. Drzwi zamknięto na zamek. W pobliżu klamki nie było żadnej dziurki na klucz. Jason zaczął liczyć otwory i dorachował się stu w każdym poziomym rzędzie i około trzystu w każdej pionowej kolumnie. Szybkie wyliczenia wskazywały na łącznie trzydzieści tysięcy dziurek.

Jason wyjął kołek i usłyszał przy tym pstryknięcie. Drewienko było nieco dłuższe od jego małego palca. Kiedy włożył je w przypadkowy otwór, usłyszał pyknięcie. Pstryk-pyk, pstryk-pyk, pstryk-pyk – Jason na próbę wkładał kołeczek w różne dziurki. Pokręcił głową. W życiu nie widział bardziej skomplikowanego zamka. Odłożył kołek do dziurki, z której go wyjął. Pyk. Szanse, że przypadkiem ułoży dziesięć kołków we właściwej kombinacji były niewyobrażalnie małe – zdecydowanie mniejsze niż coś tak prostego jak wygrana na loterii.

Przyglądając się, zauważył maleńkie symbole po lewej stronie każdego rzędu i pod każdą kolumną. Żaden się nie powtarzał.

Kiedy bliższe oględziny nie zaowocowały nowymi informacjami, Jason zszedł z piętra. Nie mając nic innego do roboty, włóczył się i szperał. Znalazł książki o uprawie roli i wytwarzaniu narzędzi. Wiele tomów spisano w obcych językach, których nie rozpoznawał. Jedna z książek napisanych po angielsku omawiała, jak skonstruować i umocnić prowizoryczny garnizon na wrogim terytorium. Inna, pod tytułem Eposy hrabiego Galina z Misenmarch, była masywnym tomiszczem pełnym długich wierszy. Jason wyobraził sobie, jak zabiera tę książkę do domu i dla żartu obwieszcza, że jest jej autorem. Czy można by uznać to za plagiat, skoro pożyczył materiały z innego świata? Jego nauczycielka od angielskiego chybaby zemdlała!

Jason przeglądał interesujący rękopis pod tytułem Krótkie żywoty, przedstawiający ponoć opartą na faktach relację na temat rasy ludzi, których życie trwało tylko dwa lata, kiedy zza rogu wyszedł wielki pies o długiej, białej sierści. Jason zamknął książkę. Pies po prostu stał z wywieszonym mokrym, różowym językiem. Chłopiec podszedł do niego ostrożnie i zanurzył rękę w jedwabistej sierści.

– Grzeczny psiak – powiedział specjalnym głosem, jakim mówił do psów. – Dobry z ciebie psiak. Wcale nie chcesz mnie pokiereszować, co?

Głaszcząc zwierzaka, zastanowił się, jak miewa się jego własny pies w domu.

Psisko odeszło kawałek, ale zaraz się zatrzymało i obejrzało. Lśniący, srebrny dzwonek zwieszający się z obroży zadźwięczał cicho, kiedy pies się poruszył.

– Chcesz, żebym poszedł za tobą? – spytał Jason, odkładając książkę.

Pies poprowadził go prostą drogą do Komnaty Kontemplacji. Kolacja już czekała na stole. Bardzo przypominała lunch, tyle że grzyby były żółte i kształtem przypominały wełniane czapki.

Jason usiadł naprzeciwko depozytariusza wiedzy i zaczął zajadać. Hermiego nie było.

– Niezły jest ten zamek w drzwiach na piętro – powiedział Jason z ustami pełnymi maślanych grzybów.

Depozytariusz wiedzy zamarł z kęsem w połowie drogi do ust.

– Gdzie można by trzymać kombinację do takiego zamku jak ten? – zapytał Jason, przełknąwszy.

– Niewątpliwie bezczelny z ciebie młodzieniec, delikatnie rzecz ujmując – gorączkował się depozytariusz wiedzy. – Wejście na piętro jest zabronione. To dotyczy także mojej osoby.

– To pan zaprojektował te drzwi?

– Nie.

– A kto? Nieznany Projektant?

Depozytariusz wiedzy wzruszył ramionami.

– Zna pan kombinację, prawda? Jaki bibliotekarz odciąłby się całkowicie od części biblioteki?

– Miałbyś ochotę spróbować krzyżówki bąbelkowca, którą sam wyhodowałem?

– Ponawiam pytanie.

Depozytariusz wiedzy podniósł podłużny, przezroczysty owoc, który Jason zauważył w atrium.

– Prawdziwy bąbelkowiec jest właściwie niewidzialny. Skrzyżowałem ten z qualinem. Smakuje całkiem dobrze.

– Zostanę tu dłużej niż do jutra, jeśli zdradzi mi pan kombinację.

Depozytariusz wiedzy uniósł brwi.

– Gdybyś mimo zakazu wszedł na piętro, musiałbym cię stąd wyrzucić. Jeśli taki masz zamiar, wolałbym, żebyś od razu odszedł.

Jason stracił apetyt. Depozytariusz wiedzy zjadł kęs.

– Nie musi mi jej pan podawać – rzucił Jason z całą nonszalancją, na jaką było go stać. – Wystarczy, że mi pan powie, jak ją zdobyć. Jakaś mała wskazówka. Ciekawią mnie tylko drzwi. Nigdy nie widziałem podobnego zamka.

Depozytariusz wiedzy przyjrzał mu się z wahaniem.

– Nagłe zainteresowanie zamkami, co? Dobrze więc, skoro jesteś zdeterminowany. Ostrzegałem więcej niż raz. Książka pod tytułem Życie, jakie znałem może zawierać wskazówkę.

– Jak ją znajdę?

– Każę przynieść ją do twojego pokoju.

Jason wrócił do jedzenia. Wgryzł się w krzyżówkę bąbelkowca. Miąższ był lepki, ale słodki i smaczny. Zielonkawy płyn spłynął mu po brodzie. Na koniec Jason zjadł kawałek placka z niebieskim korzeniem.

Później, kiedy Hermie zajął się sprzątaniem, depozytariusz wiedzy zaprowadził Jasona do sypialni. Surowy pokój kontrastował z pełną przepychu architekturą widoczną w całym budynku. Małe łóżko, stołek, prosty stół, komoda z misą toaletową stanowiły jedyne umeblowanie. Poza tym, nagie ściany, naga podłoga i żadnych okien.

Kiedy został sam, Jason zgasił pojedynczą grubą świecę i pokój zatonął w ciemności. Gdzieś daleko usłyszał słaby dźwięk dzwoneczka. Siadając na łóżku, Jason wyjął komórkę, a blask ekranu odepchnął ciemność wokół. Odczytał raz jeszcze wiadomości. Bateria już prawie się wyczerpała.

Żałował, że nie ma z nim Matta albo Tima. Od lat byli jego najlepszymi przyjaciółmi. Matt był najbardziej lojalną osobą, jaką Jason znał, a Tim był przezabawny. Gdyby tu byli, Jason pewnie w ogóle by się nie bał.

Jednakże nie było ich tutaj. Nikogo tu nie było. Zastanawiał się, czy Matt i Tim będą się obwiniać za jego zniknięcie. Pewnie pomyślą, że dostał jakiegoś zakrzepu w mózgu czy czegoś podobnego od uderzenia piłką w głowę. Wyobraził sobie, jak szukają jego ciała. Żałował, że nie może im dać znać, że żyje. Żałował, że nie może wskoczyć na rower i pojechać, by się z nimi spotkać, wpaść z nimi do kina, porzucać piłką albo zorganizować sobie mały turniej baseballowy.

Ktoś zapukał cicho do drzwi.

– Proszę – powiedział Jason.

Hermie wszedł ze świecą w ręku i zamknął za sobą drzwi. Odstawił świecę i usiadł na podłodze.

– Dziwne światło – zauważył. – Parasz się edomickim?

Jason zerknął na komórkę.

– To przedmiot ze świata Poza. Nie podziała już zbyt długo.

– Dzięki, że nie powiedziałeś nic o rzece. Nie dostałem pozwolenia, żeby tam pójść.

– Nie ma sprawy.

– Co sobie myślałeś, kiedy strzeliłeś z łuku w tratwę?

– Wydawało mi się, że upadek z wodospadu to kiepski pomysł. Chciałem ich uratować.

Chłopak się naburmuszył.

– Próbujesz być bohaterem? To dlatego myszkujesz przy górnym piętrze?

– Nie jestem bohaterem – zapewnił go Jason. – Ja tylko chcę wrócić do domu.

– Założę się, że chcesz się dostać do Harthenham.

– A co to jest?

Hermie skrzyżował ręce na piersi.

– Daj spokój, naprawdę zamierzasz udawać, że nie wiesz?

– Naprawdę nie mam pojęcia.

Bateria w komórce padła.

– I skończyło się twoje światło – zauważył Hermie.

– Tylko tyle było prądu w baterii. Wiesz, jak dostać się na piętro?

Hermie prychnął.

– Jestem wystarczająco bystry, żeby trzymać się od niego z dala. Pomagam tu tylko przy sprzątaniu i załatwianiu sprawunków. Tu jest ta książka, którą chciałeś. – Podał cienką książkę oprawioną w kremową skórę i zatytułowaną Życie, jakie znałem oraz inne historie. – Musiałbyś być tępy, żeby przegapić wskazówkę.

Jason wziął książkę.

– Dzięki. Czemu nie oszczędzisz mi straty czasu i nie wskażesz od razu podpowiedzi?

Hermie uniósł ręce.

– Ja w tym nie biorę udziału. Pies pomoże ci poruszać się po tym miejscu. W każdym razie, dzięki, że nie wspomniałeś o naszym spotkaniu. Miałbym kłopoty. Ja nic nie powiem o strzelaniu do ludzi z łuku.

– Uczciwy układ.

Hermie zabrał święcę i podszedł do drzwi.

– Prześpij się trochę.

I wyszedł, nie czekając na odpowiedź.

Jason został ciemnościach.

Miał nadzieję, że Hermie mu pomoże. Miło byłoby mieć przyjaciela. Chłopakowi jednak najwyraźniej zależało tylko na tym, żeby nie wspominać o ich pierwszym spotkaniu.

Jason położył się na łóżku. To już jego druga noc w alternatywnej rzeczywistości. Dzięki depozytariuszowi wiedzy miał teraz powód wierzyć, że inni też przechodzili z jego świata do tego. To mu dało pewną nadzieję, że gdzieś, ktoś może znać drogę powrotną. Przy odrobinie szczęścia odpowiedź może znajdować się w pobliżu, czekać za zakazanymi drzwiami.

W domu rodzice pewnie już obdzwonili szpitale i powiadomili policję. Może nawet mówią o nim w wiadomościach! Pewnie szukają go w całym zoo – w ostatnim miejscu, w którym go widziano. Ciekawe, czy jakieś dowody wskażą na udział hipopotama.

Świat bez bohaterów

Подняться наверх