Читать книгу Dawca Przysięgi 2 - Brandon Sanderson - Страница 5
ОглавлениеVenli była zdecydowana, by okazać się godną mocy.
Przybyła z pozostałymi, niewielką grupką wybraną spośród pozostałych przy życiu słuchaczy, i przygotowała się na nadchodzącą burzę.
Nie wiedziała, czy Ulim – albo jego widmowi panowie, starożytni bogowie słuchaczy – umieli czytać jej w myślach. Ale gdyby mieli taką zdolność, odkryliby, że jest lojalna.
To była wojna, a Venli kroczyła na jej czele. Ona odkryła pierwszego Pustkosprena. Ona odkryła burzoformę. Ona wybawiła swój lud. Ona była błogosławiona.
Ten dzień miał to potwierdzić. Spośród ocalałych dwóch tysięcy słuchaczy wybrano dziewięcioro, w tym Venli. Demid stał obok niej z szerokim uśmiechem na twarzy. Uwielbiał się uczyć nowych rzeczy, a burza była kolejną przygodą. Obiecano im coś wielkiego.
Widzisz, Eshonai? – pomyślała Venli. Widzisz, co możemy osiągnąć, jeśli nas nie powstrzymujesz?
– W porządku, tak, zgadza się. – Ulim przepływał po ziemi w postaci jaskrawej czerwonej energii. – Dobrze, dobrze. Wszyscy w szeregu. Z twarzą zwróconą na zachód.
– Czy mamy poszukać schronienia przed burzą, wysłanniku? – spytała Melu w Rytmie Udręki. – Albo osłaniać się tarczami?
Ulim przyjął przed nimi postać malutkiego człowieka.
– Nie bądź śmieszna. To nasza burza. Nie masz się czego bać.
– I da nam moc – dodała Venli. – Moc potężniejszą od burzoformy?
– Wielką moc – potwierdził Ulim. – Zostaliście wybrani. Jesteście wyjątkowi. Ale musicie ją przyjąć. Pozwolić, by w was wniknęła. Musicie jej pragnąć, bo inaczej moce nie zajmą miejsca w waszych sercach klejnotów.
Venli wycierpiała tak wiele, ale to była jej nagroda. Dość już życia pod panowaniem ludzi. Nigdy więcej nie będzie uwięziona, bezsilna. Z tą nową mocą zawsze będzie mogła się bronić.
Wieczna Burza pojawiła się na zachodzie, powróciła jak wcześniej. Pobliska wioska skryła się w cieniu burzy, a później znów ukazała w blasku czerwonych błyskawic.
Venli wystąpiła do przodu i zanuciła z Łaknieniem, wyciągając ręce na boki. Burza nie przypominała arcyburzy – żadnej ściany gruzu i wody z kremem. Była o wiele bardziej elegancka, jak kłębiąca się chmura dymu i ciemności. Błyskawice przecinały ją ze wszystkich stron, nadając jej szkarłatny odcień.
Odchyliła głowę do tyłu, na spotkanie kłębiących się, gotujących chmur, i została pochłonięta przez burzę.
Otoczyła ją wściekła, gwałtowna ciemność. Wszędzie wokół niej przelatywały kawałki płonącego popiołu, ale tym razem nie czuła deszczu. Jedynie dudnienie gromu. Puls burzy.
Popiół wgryzał się w jej skórę, coś uderzyło w ziemię obok niej, przetaczając się po skałach. Drzewo? Tak, płonące drzewo. Piasek, zerwana kora i kamyki uderzały o jej skórę i skorupę. Uklękła, zacisnęła powieki i zasłoniła twarz rękami, chroniąc ją przed niesionymi przez wiatr szczątkami.
Coś większego otarło się o jej ramię, uszkadzając pancerz. Jęknęła, opadła na ziemię i zwinęła się w kłębek.
Otoczył ją nacisk, napierający na jej umysł i duszę. Wpuść Mnie.
Z trudnością otworzyła się na tę siłę. To było jak przyjęcie nowej formy, prawda?
Jej wnętrzności wypełnił ból, jakby ktoś podpalił jej żyły. Krzyknęła, a wtedy w język wbił się piasek. Węgielki szarpały ubranie i osmalały skórę.
I nagle głos.
Co to?
Ciepły głos. Starożytny, ojcowski, życzliwy i otulający.
– Proszę. – Dym sprawiał, że Venli oddychała z trudem. – Proszę.
Tak. Wybierz innego. Ona jest moja.
Moc, która na nią napierała, cofnęła się, a ból zniknął. Jego miejsce zajęło coś innego, mniejszego i nie tak dominującego. Z radością przyjęła tego sprena i jęknęła z ulgą dostrojona do Udręki.
Wydawało się, że całą wieczność leży skulona pod naporem burzy. W końcu wichry osłabły. Błyskawice przygasły. Grzmoty się oddaliły.
Zamrugała, pozbywając się piachu z oczu. Kiedy się poruszyła, zrzuciła z siebie kawałki skamieniałego kremu i połamanej kory. Zakaszlała, podniosła się i wpatrzyła w zniszczone ubranie i osmaloną skórę.
Już nie nosiła burzoformy. Zmieniła się w... czy to była zwinnoforma? Ubranie wydawało się na nią za duże, zniknęły imponujące mięśnie. Dostroiła się do rytmów i odkryła, że wciąż słyszy te nowe – gwałtowne, wściekłe rytmy, które przychodziły z formami mocy.
To nie była zwinnoforma ani nic innego, co Venli rozpoznawała. Miała piersi – choć były niewielkie, jak u większości form poza paroformą – i długie pasma włosów. Odwróciła się, by sprawdzić, czy inni wyglądają tak samo.
Demid stał w pobliżu i choć jego ubranie było w strzępach, umięśnionego ciała nie znaczyły ślady osmalenia. Był wysoki – o wiele wyższy od niej – barczysty i dominujący. Bardziej przypominał rzeźbę niż słuchacza. Poruszył się, jego oczy zapłonęły czerwienią, a ciało zapulsowało ciemnofioletową mocą – blaskiem, który jednocześnie przywodził na myśl światło i ciemność. Zniknął, ale Demid wydawał się zadowolony ze zdolności do przywoływania go.
Co to była za forma? Tak potężna, ze skorupą wyrastającą ze skóry na ramionach i krańcach twarzy.
– Demid? – spytała.
Odwrócił się w stronę Melu, kroczącej w podobnej formie, i powiedział coś w języku, którego Venli nie rozpoznawała. Słyszała jednak rytm Pogardy.
– Demid? – powtórzyła. – Jak się czujesz? Co się stało?
Znów się odezwał w tym dziwnym języku, a jego kolejne słowa rozmywały się w jej umyśle, przekształcały się, aż je zrozumiała.
– ...Odium dosiada wichrów, jak niegdyś wróg. Niewiarygodne. Aharat, czy to ty?
– Tak – odpowiedziała Melu. – To... dobre... uczucie.
– Uczucie – powiedział Demid. – Uczucie. – Odetchnął głęboko. – Uczucie.
Oszaleli?
W pobliżu Mrun przeciskał się obok wielkiego głazu, którego wcześniej tu nie było. Venli z przerażeniem uświadomiła sobie, że widzi pod nim złamaną rękę i płynącą z niej krew. Wbrew obietnicy Ulima jedno z nich zostało zmiażdżone.
Choć Mrun, podobnie jak wszyscy pozostali, został pobłogosławiony potężną, majestatyczną sylwetką, zatoczył się, gdy odchodził od głazu. Chwycił kamień i padł na kolana, a jego ciało pulsowało tym ciemnofioletowym światłem. Jęknął i coś wybełkotał. Altoki podeszła z przeciwnej strony. Pochylona i z odsłoniętymi zębami kroczyła jak drapieżnik. Kiedy podeszła bliżej, Venli słyszała jej szept:
– Wysokie niebo. Martwe wichry. Krwawy deszcz.
– Demidzie. – Venli dostroiła się do Zniszczenia. – Coś poszło nie tak. Usiądź, zaczekaj. Znajdę sprena.
Demid spojrzał na nią.
– Znałaś tego trupa?
– Tego trupa? Demidzie, dlaczego...
– O nie. O nie. O nie! – Ulim prześlizgnął się po ziemi w jej stronę. – Ty... Ty nie... Och, to źle, źle.
– Ulimie! – Venli dostroiła się do Pogardy i wskazała na Demida. – Coś jest nie w porządku z moimi towarzyszami. Coś ty na nas sprowadził?
– Nie mów do nich, Venli! – Ulim przybrał postać człowieczka. – Nie wskazuj na nich!
W pobliżu Demid zbierał w dłoni ciemnofioletową moc, wpatrując się w nią i Ulima.
– To ty – powiedział do Ulima. – Wysłannik. Swoją pracą zasłużyłeś na mój szacunek, sprenie.
Ulim ukłonił się Demidowi.
– Proszę, o wielki ze Stopionych, zobacz pasję i wybacz temu dziecku.
– Powinieneś jej wyjaśnić, by mnie nie... drażniła.
Venli zmarszczyła czoło.
– Co to...
– Chodź ze mną.
Ulim prześlizgnął się po skałach. Venli, zaniepokojona i przytłoczona doświadczeniem, dostroiła się do Udręki i podążyła za nim. Z tyłu Demid zbierał się z pozostałymi.
Spren znów przyjął postać człowieczka.
– Masz szczęście. On mógł cię zniszczyć.
– Demid nigdy by tego nie zrobił.
– Na twoje nieszczęście twoja dawna para odeszła. To Hariel... a on jest najbardziej wybuchowy ze wszystkich Stopionych.
– Hariel? Co chcesz powiedzieć przez...
Urwała, patrząc, jak pozostali rozmawiają cicho z Demidem. Byli tacy wysocy, tacy dumni, a ich zachowania były... zupełnie niewłaściwe.
Każdy słuchacz zmieniał się, przybierając nową formę, a zmiana ta dotyczyła nawet sposobu myślenia i temperamentu. Mimo to zawsze pozostawała sobą. Nawet burzoforma nie zmieniła jej w kogoś innego. Może... stała się mniej współczująca, bardziej agresywna. Ale wciąż była sobą.
To było coś innego. Demid nie stał jak jej dawna para ani nie mówił jak on.
– Nie... – szepnęła. – Powiedziałeś, że otwieramy się na nowego sprena, nową formę!
– Powiedziałem – wysyczał Ulim – że się otwieracie. Nie powiedziałem, co wejdzie. Posłuchaj, wasi bogowie potrzebują ciał. Tak jest za każdym Powrotem. Powinno wam to pochlebiać.
– Pochlebiać, że zostajemy zabici?!
– Tak, dla dobra rasy. To są Stopieni, odrodzone starożytne dusze. Ty najwyraźniej zyskałaś inną formę mocy. Więź z pomniejszym Pustkosprenem, co wynosi cię ponad zwyczajnych słuchaczy, którzy mają normalne formy, ale wciąż znajdujesz się o krok od Stopionych. Duży krok.
Pokiwała głową i znów ruszyła w stronę grupy.
– Zaczekaj. – Ulim prześlizgiwał się po ziemi przed nią. – Co robisz? Co jest z tobą nie w porządku?
– Zamierzam odesłać tę jedną duszę. Sprowadzić Demida z powrotem. On musi znać konsekwencje, zanim wybierze tak drastyczny...
– Z powrotem? Z powrotem?! On jest martwy. Ty też powinnaś. Co zrobiłaś? Opierałaś się jak ta twoja siostra?
– Z drogi.
– On cię zabije. Przestrzegałem cię przed jego wybuch...
– Wysłanniku – powiedział Demid w rytm Zniszczenia, odwracając się w ich stronę. To nie był jego głos.
Dostroiła się do Udręki. To nie był jego głos.
– Pozwól jej przejść – powiedziała istota w ciele Demida. – Porozmawiam z nią.
Ulim westchnął.
– A niech to.
– Mówisz jak człowiek, sprenie – stwierdził Demid. – Wspaniale nam tu służyłeś, ale przyjąłeś ich zwyczaje i używasz ich języka. To mnie drażni.
Ulim wycofał się po skałach. Venli podeszła do grupy Stopionych. Dwoje wciąż miało problemy z poruszaniem się. Zataczali się, pochylali, padali na kolana. Inna dwójka się uśmiechała, krzywo i niewłaściwie.
Bogowie słuchaczy nie byli do końca zdrowi na umyśle.
– Żałuję śmierci twojego przyjaciela, dobra sługo – powiedział Demid głębokim głosem, w pełni dostrojony do Rytmu Rozkazu. – Choć jesteście dziećmi zdrajców, wasza wojna zasługuje na pochwałę. Stawiliście czoło naszym odwiecznym wrogom i nie okazywaliście litości, choć nie mieliście szans.
– Proszę. On był dla mnie ważny. Czy możesz go przywrócić?
– On przeszedł do ślepoty poza. W przeciwieństwie do bezmyślnego Pustkosprena, z którym się związałaś i który zamieszkał w twoim sercu klejnotu, moja dusza nie może z nikim dzielić mieszkania. Nic, ani Odrodzenie, ani akt Odium, nie może go teraz przywrócić.
Wyciągnął rękę i ujął Venli pod brodę. Przyjrzał się jej twarzy.
– Miałaś nosić duszę tej, u której boku walczyłem przez tysiąclecia. Została zawrócona, a ty zajęta. Odium ma dla ciebie cel. Raduj się tym i nie opłakuj odejścia przyjaciela. Odium w końcu sprowadzi pomstę na tych, przeciwko którym walczymy.
Puścił ją, a ona musiała bardzo się postarać, żeby nie upaść. Nie. Nie okaże słabości.
Ale... Demid...
Wyrzuciła go ze swoich myśli, jak wcześniej Eshonai. To była droga, którą wybrała w chwili, gdy przed laty po raz pierwszy posłuchała Ulima i uznała, że zaryzykuje powrót bogów jej ludu.
Demid zginął, ale ona została zachowana. A sam Odium, bóg bogów, miał dla niej cel. Usiadła na ziemi, by zaczekać, gdy Stopieni rozmawiali w swoim dziwnym języku. Kiedy czekała, dostrzegła coś unoszącego się nad ziemią w pobliżu. Malutkiego sprena, który wyglądał jak kula światła. Tak... widziała jednego z nich w pobliżu Eshonai? Co to było?
Wydawał się poruszony i prześlizgnął się po skałach bliżej niej. Natychmiast coś sobie uświadomiła – instynktowną prawdę, równie oczywistą jak burze i słońce. Gdyby stwory stojące w pobliżu dostrzegły tego sprena, zniszczyłyby go.
Przykryła sprena dłonią w chwili, gdy istota nosząca ciało Demida odwróciła się w jej stronę. Przycisnęła sprena do skał i dostroiła się do Zmieszania.
Chyba nie dostrzegł, co zrobiła.
– Bądź gotowa dać się zanieść – powiedział. – Musimy się udać do Aletheli.