Читать книгу Dawca Przysięgi 2 - Brandon Sanderson - Страница 8

Оглавление

Jako Strażnik Kamienia, przez całe życie szukałem sposobu, by się poświęcić. W tajemnicy obawiam się, że to tchórzostwo. Łatwa droga ucieczki.

– Z szuflady 29-5, topaz

Chmury, które zazwyczaj gromadziły się wokół podstawy płaskowyżu Urithiru, tego dnia zniknęły, dzięki czemu Dalinar widział niekończące się urwiska poniżej. Samej ziemi nie dostrzegał – skalne ściany ciągnęły się w nieskończoność.

Mimo wszystko nie potrafił pojąć, jak wysoko w górach się znajdowali. Skryby Navani umiały ocenić wysokość z wykorzystaniem powietrza, ale ich liczby go nie zadowalały. Chciał zobaczyć. Naprawdę znajdowali się wyżej niż chmury nad Strzaskanymi Równinami? A może chmury w górach unosiły się niżej?

Jakże refleksyjny zrobiłeś się na starość, pomyślał, wstępując na jedną z platform Bramy Przysięgi. Navani trzymała go za rękę, choć Taravangian i Adrotagia pozostali nieco z tyłu na rampie.

Kiedy czekali, Navani popatrzyła mu w oczy.

– Wciąż cię niepokoi ostatnia wizja?

Nie to rozpraszało go w tej chwili, ale i tak pokiwał głową. Rzeczywiście się martwił. Odium. Choć Ojcowi Burz wróciła dawna pewność siebie, Dalinar nie mógł pozbyć się wspomnienia potężnego sprena skomlącego z przerażenia.

Navani i Jasnah napawały się jego relacją ze spotkania z mrocznym bogiem, choć postanowiły nie opublikować jej do szerszego rozpowszechniania.

– Może to było kolejne wcześniej zaplanowane wydarzenie, spotkanie, które przygotował dla ciebie Honor.

Dalinar pokręcił głową.

– Odium wydawał się rzeczywisty. Miałem z nim prawdziwy kontakt.

– Możesz wchodzić w relację z ludźmi w wizjach. Z wyjątkiem Wszechmocnego.

– Ponieważ, jak spekulujecie, Wszechmocny nie był w stanie stworzyć doskonałej podobizny boga. Nie. Widziałem wieczność, Navani... boski ogrom.

Zadrżał. Na razie postanowili zawiesić korzystanie z wizji. Któż mógł wiedzieć, jak wielkim ryzykiem było wprowadzanie do nich umysłów ludzi i potencjalne wystawianie ich na Odium?

Oczywiście, któż umie ocenić, kogo on może dotknąć w prawdziwym świecie? – pomyślał Dalinar. Znów podniósł wzrok, słońce płonęło bielą na tle wyblakłego błękitu nieba. Mógłby się spodziewać, że przebywanie nad chmurami da mu większą perspektywę.

Taravangian i Adrotagia w końcu do nich dotarli, a za nimi dziwny Mocowiązca Taravangiana, ta krótko ostrzyżona kobieta imieniem Malata. Pochód zamykali strażnicy Dalinara. Rial mu zasalutował. Znowu.

– Nie musisz mi salutować za każdym razem, kiedy na ciebie patrzę, sierżancie – powiedział Dalinar.

– Próbuję jedynie zachować ostrożność. – Ogorzały, ciemnoskóry mężczyzna zasalutował raz jeszcze. – Wolałbym nie zostać oskarżony o brak szacunku.

– Nie wymieniłem cię po imieniu, Rial.

– Wszyscy i tak wiedzieli, oświecony.

– Kto by pomyślał.

Rial uśmiechnął się szeroko, a Dalinar gestem kazał mu otworzyć manierkę i powąchał zawartość.

– Tym razem jest czysta?

– Całkowicie! Zbesztaliście mnie ostatnio. Sama woda.

– I dlatego trzymasz alkohol...

– W buteleczce, panie. Kieszeń na prawej nogawce spodni. Ale nie przejmujcie się. Starannie ją zapiąłem i całkowicie zapomniałem o istnieniu butelki. Odkryję ją po zakończeniu dzisiejszej służby.

– Jestem tego pewien.

Dalinar wziął Navani za rękę i ruszył za Adrotagią i Taravangianem.

– Mógłbyś zażądać, żeby ci wyznaczyli innego strażnika – szepnęła do niego Navani. – Ten obślizgły mężczyzna... ci nie pasuje.

– Właściwie nawet go lubię – przyznał Dalinar. – Przypomina mi niektórych przyjaciół ze starych czasów.

Budynek sterujący pośrodku tej platformy miał taki sam kształt jak wszystkie pozostałe – mozaiki na podłodze, mechanizm zamka w zakrzywionej ścianie. Tutaj jednak podłogę zdobiły glify w Pieśni Świtu. W Thaylen znajdował się identyczny budynek – a kiedy mechanizm zostanie uruchomiony, zamienią się miejscami.

Dziesięć podwyższeń tutaj, dziesięć na całym świecie. Glify na podłodze wskazywały, że mogła istnieć możliwość przenoszenia bezpośrednio z jednego miasta do drugiego, bez konieczności wcześniejszego przybycia do Urithiru. Nie odkryli jeszcze, jak to mogło działać, i na razie każda brama mogła wymieniać się jedynie ze swoim bliźniaczym odbiciem – a najpierw musiały zostać odblokowane z obu stron.

Navani natychmiast podeszła do mechanizmu sterującego. Malata dołączyła do niej i patrzyła ponad jej ramieniem, gdy Navani manipulowała mechanizmem dziurki od klucza, który znajdował się pośrodku dziesięcioramiennej gwiazdy na metalowej płytce.

– Tak. – Navani zajrzała do notatek. – Mechanizm jest taki sam jak na Strzaskanych Równinach. Trzeba przekręcić to tutaj...

Napisała coś przez łączotrzcinę do Thaylen, a później kazała im wyjść na zewnątrz. Po chwili budynek zabłysł – wypłynęła z niego fala Burzowego Światła, jak powidok pochodni, którą ktoś machał w ciemnościach. A później w drzwiach pojawili się Kaladin i Shallan.

– Udało się! – Shallan wyskoczyła na zewnątrz, emanując zapałem. W przeciwieństwie do niej Kaladin wyszedł pewnym krokiem. – Przeniesienie jedynie budynków sterujących zamiast całych podwyższeń powinno oszczędzać Burzowe Światło.

– Aż do tej pory – powiedziała Navani – przy każdym przeniesieniu wykorzystywaliśmy pełną moc Bram Przysięgi. Podejrzewam, że to niejedyny błąd, jaki popełniliśmy w odniesieniu do tego miejsca i jego urządzeń. Tak czy inaczej, skoro we dwoje otworzyliście thayleńską bramę po ich stronie, powinniśmy móc z niej korzystać wedle życzenia... oczywiście z pomocą Świetlistego.

– Panie – zwrócił się Kaladin do Dalinara – królowa jest gotowa się z wami spotkać.

Taravangian, Navani, Adrotagia i Malata weszli do budynku, choć Shallan ruszyła po rampie w stronę Urithiru. Dalinar chwycił Kaladina za ramię, kiedy ten próbował pójść w jej ślady.

– Lot przed arcyburzą poszedł dobrze? – spytał Dalinar.

– Żadnych problemów, panie. Jestem pewien, że wszystko się uda.

– W takim razie w czasie następnej burzy polecisz do Kholinaru, żołnierzu. Liczę, że ty i Adolin powstrzymacie Elhokara przed zrobieniem czegoś wyjątkowo głupiego. Bądź ostrożny. W mieście dzieje się coś dziwnego, a ja nie mogę sobie pozwolić na to, by cię stracić.

– Tak, panie.

– A lecąc, pomachaj ziemiom wzdłuż południowego odgałęzienia Śmiertelnej Rzeki. Być może podbili je parshmeni, ale należą do ciebie.

– ...Panie?

– Jesteś Odpryskowym, Kaladinie. To sprawia, że należysz do co najmniej czwartego dahnu, a z tym powinna wiązać się ziemia. Elhokar znalazł ci ładny kawałek wzdłuż rzeki, który wrócił w ubiegłym roku do korony po bezpotomnej śmierci oświeconego. Nie jest zbyt wielki, ale należy do ciebie.

Kaladin wydawał się oszołomiony.

– Czy na tej ziemi są wioski, panie?

– Sześć albo siedem i jedno większe miasteczko. Rzeka jest jedną z najstabilniejszych w Alethkarze. Nie wysycha nawet w czasie Przesilenia. To dobry szlak dla karawan. Twoim poddanym będzie się dobrze powodzić.

– Panie. Wiecie, że nie chcę tego ciężaru.

– Jeśli pragnąłeś życia bez ciężarów, nie powinieneś wypowiadać przysiąg. Nie wybieramy takich rzeczy, synu. Upewnij się tylko, że będziesz miał dobrego zarządcę, mądre skryby i kilku porządnych mężczyzn z piątego i szóstego dahnu do rządzenia miasteczkami. Osobiście uznam nas za szczęściarzy, i ciebie również, jeśli po tym wszystkim zostanie jeszcze królestwo, którego ciężar musielibyśmy dźwigać.

Kaladin powoli pokiwał głową.

– Moja rodzina przebywa w północnym Alethkarze. Teraz, gdy przećwiczyłem latanie z burzami, chciałbym ich stamtąd zabrać, gdy powrócę z misji w Kholinarze.

– Otwórz tę Bramę Przysięgi, a będziesz miał tyle czasu, ile tylko potrzebujesz. Zapewniam cię, że najlepszym, co możesz zrobić w tej chwili dla rodziny, jest powstrzymanie upadku Alethkaru.

Według raportów przychodzących przez łączotrzciny Pustkowcy kierowali się powoli na północ i zdobyli większość Alethkaru. Relis Ruthar próbował zebrać pozostałe alethyjskie wojska, ale został odepchnięty w stronę Herdazu i ucierpiał z rąk Stopionych. Ale Pustkowcy nie zabijali tych, którzy nie walczyli. Rodzina Kaladina powinna być względnie bezpieczna.

Kapitan zbiegł po rampie, a Dalinar odprowadzał go wzrokiem, myśląc o własnych ciężarach. Kiedy Elhokar i Adolin powrócą z misji ocalenia Kholinaru, będą musieli zająć się wymyślonym przez Elhokara powołaniem arcykróla. Jeszcze tego nie ogłosił, nawet arcyksiążętom.

Dalinar w głębi duszy wiedział, że powinien od razu się tym zająć, ogłosić Adolina arcyksięciem i abdykować, ale zwlekał. W ten sposób ostatecznie oddaliłby się od swojej ojczyzny. Najpierw zamierzał pomóc w odzyskaniu stolicy.

Dołączył do pozostałych w budynku sterującym i skinął na Malatę. Kobieta przywołała swoje Ostrze Odprysku i wsunęła je do otworu. Metalowa płyta poruszyła się, dostosowując się do kształtu Ostrza. Przeprowadzili próby i choć ściany budynków były cienkie, Ostrze Odprysku nie wystawało po drugiej stronie, lecz wtapiało się w mechanizm.

Malata naparła na bok rękojeści Ostrza. Wewnętrzna ściana budynku zaczęła się obracać, a podłoga pod mozaikami emanować blaskiem. Rozjaśnione od spodu wyglądały jak witraże. Zatrzymała Ostrze we właściwej pozycji i w rozbłysku światła dotarli na miejsce. Dalinar wyszedł z niewielkiego budynku na podwyższenie w odległym Thaylen, porcie na zachodnim wybrzeżu dużej południowej wyspy w pobliżu Krain Lodu.

Tu podwyższenie otaczające Bramę Przysięgi zmieniono w park rzeźby – ale większość dzieł leżała przewrócona i w kawałkach. Królowa Fen czekała na rampie z doradcami. Shallan pewnie poprosiła ją, by zaczekała w tym miejscu na wypadek, gdyby przeniesienie samego pomieszczenia się nie powiodło.

Podwyższenie wznosiło się wysoko nad miastem, a gdy Dalinar dotarł do krawędzi, odkrył, że ma doskonały widok. Aż zaparło mu dech w piersiach.

Podobnie jak Kharbranth, Thaylen wybudowano na zboczu, dla ochrony przed arcyburzami oparto je o górę. Choć Dalinar nigdy nie odwiedził miasta, uważnie studiował mapy i wiedział, że Thaylen składało się niegdyś z fragmentu blisko centrum, który nazywano Starożytnym Okręgiem. Ta wzniesiona część miała wyraźny kształt wynikający z tego, jak przed tysiącami lat wykuto je w skałach.

Od tego czasu miasto znacznie się rozrosło. Niższa część zwana Niskim Okręgiem tłoczyła się u podstawy muru – szerokich, masywnych umocnień na zachodzie, które biegły od klifów po jednej stronie miasta do pogórza po drugiej.

Ponad Starożytnym Okręgiem i za nim miasto wznosiło się na kolejnych poziomach przypominających stopnie. Te Wysokie Okręgi kończyły się Królewskim Okręgiem na szczycie miasta, w którym wybudowano pałace, rezydencje i świątynie. Brama Przysięgi również znajdowała się na tym poziomie, na północnym skraju miasta, blisko klifów nad oceanem.

Niegdyś ten widok oszałamiałby wspaniałą architekturą. Teraz Dalinar zatrzymał się z innego powodu. Zawaliły się dziesiątki... nie, setki budowli. Całe kwartały obracały się w ruinę, kiedy zsuwały się na nie budynki położone wyżej, zmiażdżone przez Wieczną Burzę. To, co niegdyś było jednym z najwspanialszych miast Rosharu – słynącym ze sztuki, handlu i doskonałych marmurów – popękało i rozpadło się, jak talerz upuszczony przez nieostrożną służącą.

Jak na ironię, wiele skromniejszych budynków w dolnej części miasta – w cieniu muru – przetrwało burze. Ale słynne thayleńskie doki znajdowały się poza tymi umocnieniami, na niewielkim zachodnim półwyspie wyrastającym przed miastem. Ta okolica niegdyś była gęsto zabudowana – pewnie magazynami, tawernami i sklepami. W całości z drewna.

Zostały całkiem zmiecione z powierzchni ziemi. Pozostały tylko zmiażdżone ruiny.

Ojcze Burz. Nic dziwnego, że Fen sprzeciwiała się jego żądaniom, które ją rozpraszały. Większość zniszczeń wywołała ta pierwsza pełna Wieczna Burza – Thaylen było szczególnie odsłonięte, żaden ląd nie osłabiał burzy pędzącej po zachodnim oceanie. Poza tym wiele budynków było drewnianych, szczególnie w Wysokich Okręgach. Luksus dostępny w miejscu takim jak Thaylen, do tej pory wystawionym jedynie na najłagodniejsze burzowe wichry.

Wieczna Burza nadeszła już pięć razy, choć jej późniejsze przejścia – na szczęście – nie były tak niszczycielskie jak pierwsze. Dalinar przyglądał się jeszcze przez chwilę, zanim poprowadził swoją grupę w stronę rampy, gdzie stała królowa Fen wraz z towarzyszącymi skrybami, jasnookimi i strażnikami. Wśród nich znajdował się również książę małżonek Kmakl, starzejący się Thaylen, którego zwisające wąsy i brwi otaczały twarz. Miał na sobie kamizelkę i czapkę, a towarzyszyli mu dwaj żarliwcy jako skrybowie.

– Fen... – odezwał się cicho Dalinar. – Tak mi przykro.

– Wygląda na to, że zbyt długo żyliśmy w luksusie – odparła Fen, a Dalinara zaskoczył jej wyraźny akcent, nieobecny w wizjach. – W dzieciństwie martwiłam się, że ludzie w innych krajach odkryją, jak przyjemne jest tu życie, ze spokojną pogodą znad cieśnin i słabymi burzami. Zakładałam, że pewnego dnia zaleją nas emigranci.

Odwróciła się do miasta i westchnęła cicho.

Jak żyłoby się w takim miejscu? Próbował sobie wyobrazić mieszkanie w domach, które nie przypominały fortec. Budynkach z drewna z dużymi oknami. O dachach, które miały jedynie chronić przed deszczem. Ludzie żartowali, że w Kharbranth trzeba wywiesić na zewnątrz dzwonek, żeby wiedzieć, kiedy nadchodzi arcyburza, bo inaczej można ją przegapić. Na szczęście dla Taravangiana jego miasto było zwrócone częściowo na południe, co uchroniło je przed tak wielkimi zniszczeniami.

– Wybierzmy się na wycieczkę – zaproponowała Fen. – Sądzę, że pozostało jeszcze kilka miejsc, które warto zobaczyć.

Dawca Przysięgi 2

Подняться наверх