Читать книгу Trylogia Magów Prochowych - Brian McClellan - Страница 7

Оглавление

2
Rozdział

Siedziba Szlachetnych Wojowników Pracy, największego związku zawodowego we wszystkich Dziewięciu, znajdowała się w starym magazynie w Dzielnicy Fabrycznej, niedaleko ujścia rzeki Ad.

Tamas spoglądał na budynek z pewnym niepokojem. Nieustannie ktoś tam wchodził i stamtąd wychodził. Dziesiątki, nie, setki ludzi. Nie da się porozmawiać z Ricardem niepostrzeżenie, ktoś niewątpliwie ich tu zauważy i najpewniej rozpozna. A rozmowa mogła przecież zakończyć się krwawo i Tamas nie miał zamiaru prowadzić jej w miejscu, gdzie strażnicy Ricarda znajdowali się w zasięgu głosu.

Gdyby nie przemożna potrzeba wypełniająca serce dudniące mu w piersi, Tamas zapewne zaczekałby do wieczora i poszedł za Tumblarem do domu.

– Możemy umówić się na spotkanie – zasugerował Olem, opierając się nonszalancko o ganek. Po drugiej stronie ulicy jeden ze strażników związkowych obserwował ich spod zmarszczonych brwi. Olem machnął do niego i gestem zaproponował papierosa. Strażnik uniósł brwi i odwrócił się, straciwszy zainteresowanie dwójką podejrzanych osobników.

– Na pewno nie będę się umawiał – zaoponował stanowczo Tamas. – Nie chcę, żeby się nas spodziewał.

– I tak będzie wiedział, że idziemy. Ma dwudziestu zbrojnych tylko na tej ulicy.

– Ja naliczyłem jedynie osiemnastu.

Olem obserwował pieszych z udawaną obojętnością.

– Strzelcy w oknie nad sklepem, trzydzieści kroków po lewej, sir.

– A. – Tamas zobaczył ich kątem oka. – Coś wystraszyło Ricarda. W starej siedzibie miał nie więcej niż czterech strażników naraz.

– Może niepokoją go Bruduńczycy?

– Albo mój powrót. Jest i Vlora. Chodźmy.

Ruszyli w dół ulicy, ze wszystkich sił starając się nie przyciągać uwagi, po chwili dołączyli do Vlory stojącej w progu niewielkiej piekarni. Tamas spojrzał na bochenki ułożone na ladzie i pomyślał o Mihalim. Ciekawe, gdzie był teraz wielki kuchmistrz. Na południu wraz z adrańską armią?

Oczywiście. Gdyby Mihali nie powstrzymywał Kresimira, Adopest byłby już zrównany z ziemią. Tamas zatęsknił nagle za kabaczkową zupą Mihalego.

Vlora poprowadziła ich przez piekarnię na niewielką uliczkę na zapleczu, pełną śmieci i błota.

– Tędy – mruknęła przez ramię. Tamas próbował ignorować wszechobecny smród, błoto mlaskało wstrętnie przy każdym kroku. Dzielnica Fabryczna była niewątpliwie najbrudniejszą częścią miasta, a uliczki na tyłach budynków najgorszą jej częścią.

Przeszli jeszcze trzema, następnie po metalowej drabinie wspięli się na piętrowy budynek i tam znaleźli tylne wejście do siedziby związku.

Dwóch strażników siedziało opartych o ścianę, z głowami zwieszonymi na piersi i twarzami całkowicie zasłoniętymi kapeluszami – zupełnie jakby drzemali na warcie. Vlora bez trudu poradziła sobie z dwoma przeciwnikami.

– Martwi? – Olem rzucił papierosa w błoto i dobył pistoletu.

– Nieprzytomni.

– Dobrze – stwierdził Tamas. – Postarajcie się nikogo nie zabijać. Nie mamy pewności, że to Ricard nas zdradził. – A jeśli tak, to ja zabiję.

Tamas sięgnął do klamki, ale Olem go powstrzymał.

– Proszę o wybaczenie, ale to my pójdziemy pierwsi.

– Mogę...

– To mój obowiązek. A pan nie pozwalał mi go ostatnio wykonywać.

Tamas ugryzł się w język. Olem wybrał fatalny moment na okazywanie niesubordynacji, ale miał rację.

– Ruszaj.

Nie czekał nawet trzech minut, gdy Olem ponownie pojawił się w drzwiach.

– Sir. Mamy go.

Przeszli wąskim korytarzem, potem przez pomieszczenia przeznaczone dla służby, zanim prześlizgnęli się bocznym wejściem do gabinetu Ricarda. Tumblar siedział za swoim biurkiem, surdut miał poplamiony, brodę potarganą, oczy gniewnie zmrużone. Stojąca za nim Vlora przyłożyła mu do głowy lufę pistoletu.

Na widok Olema uderzył dłońmi w blat.

– Co to ma niby znaczyć? Co wy sobie wyobrażacie... – Szczęka mu opadła, zamierzał się zerwać, ale Vlora położyła mu dłoń na ramieniu i przytrzymała na miejscu. – Tamas?! Ty żyjesz?!

– Nie wyglądasz mi na szczególnie zdziwionego – odpowiedział marszałek. Schował pistolet i kiwnięciem głowy dał Vlorze znak, by puściła ramię Ricarda. Olem zajął pozycję przy głównych drzwiach.

Ricard przełknął z wyraźnym trudem, wodził spojrzeniem od Olema do Tamasa. Marszałek nie miał pewności, czy była to reakcja zdrajcy, czy też może człowieka zaskoczonego.

– Słyszałem pogłoski, że żyjesz, ale żadne z moich źródeł nie było dość zaufane. Ja...

– Co się stało z moją szkołą dla prochowych magów? I gdzie mój syn?

– Taniel?

– A mam innego?

– A masz?

– Nie.

– Ja... no cóż, nie wiem, gdzie jest Taniel.

– Lepiej wyjaśnij, i to szybko. – Marszałek zabębnił palcami o kość słoniową, którą wyłożone były rękojeści jego pistoletów pojedynkowych.

– Oczywiście, oczywiście! Mogę wam zaproponować wina?

Tamas przechylił głowę. Ricard był najwyraźniej nieświadomy, że zaledwie jedno niewłaściwe słowo dzieli go od kuli w głowie.

– Mów.

– To bardzo długa historia.

– Streść.

– Taniel się obudził. Krótko po tym, jak wyruszyłeś na południe, ta dzikuska go obudziła. Oboje udali się na front, Taniel pomógł powstrzymać inwazję Kezu, a potem został postawiony przed sądem wojennym za niesubordynację. Wyrzucili go z armii, ale zaciągnął się do Skrzydeł Adoma, ale potem zabił pięciu oficerów Ket, w samoobronie. A potem przepadł.

Tamas kołysał się na piętach i kręcił głową.

– To wszystko wydarzyło się przez ostatnie trzy miesiące?

Ricard kiwnął głową i spojrzał przez ramię na Vlorę.

– I nie wiesz, gdzie jest teraz?

– Nie.

– A co się stało w szkole?

Ricard zmarszczył brwi.

– Nie miałem od nich żadnej wiadomości przez ostatnie kilka tygodni. Zakładałem, że wszystko w porządku.

Tamas próbował wyczytać coś z twarzy Ricarda. Tumblar osiągnął sukces, ponieważ umiał budzić sympatię, łagodzić różnice, skłaniać ludzi do wspólnego wysiłku. A jednak był beznadziejnym kłamcą. I fakt, że teraz najwyraźniej mówił prawdę, tylko pogłębił niepokój Tamasa.

Nagły okrzyk Olema był jedynym ostrzeżeniem. Marszałek odwrócił się gwałtownie i zobaczył kobietę, która kopnęła adiutanta pod kolano, posyłając go na ziemię. W następnej sekundzie doskoczyła do Tamasa ze sztyletem w dłoni, poruszając się z niesamowitą prędkością. Złapał napastniczkę za nadgarstek i odepchnął, a przynajmniej próbował. Nagle zrobiła krok w tył. Jednym ruchem palców wyrzuciła sztylet w powietrze, złapała drugą ręką i zamachnęła się, celując w gardło Tamasa.

Ostrze chybiło o włos. Vlora uderzyła w kobietę całym ciałem, obie wpadły na regał z książkami z taką siłą, że zwaliły wszystko na podłogę. Olem, poderwawszy się, doskoczył do nich i złapał nieznajomą za kołnierz. W tej samej chwili otrzymał cios pięścią między nogi. Zwinął się i osunął po ścianie.

Tamas stanął za nią, gotów zastrzelić kobietę, byle tylko ją powstrzymać.

– Fell, stój! – ryknął Tumblar.

Znieruchomiała natychmiast.

Nie przestając mierzyć do niej z pistoletu, Tamas postawił na nogi najpierw Vlorę, a potem Olema. Kobieta podniosła się sama do pozycji siedzącej pośrodku zwalonego regału i posępnie patrzyła w lufę pistoletu marszałka.

– Na otchłań, Fell! Co to miało być?! – odezwał się Ricard.

– Był pan w niebezpieczeństwie, sir.

– Próbowałaś zabić marszałka polnego?!

Policzki Fell zaróżowiły się lekko.

– Proszę o wybaczenie, sir. Nie poznałam go od tyłu. I nie, próbowałam ich jedynie obezwładnić.

– Zamierzyłaś się na mnie nożem! – przypomniał jej Tamas.

– Nie ciąłby głęboko. Jestem bardzo dokładna.

Tamas powiódł spojrzeniem od Vlory do Olema. Na policzku Vlory ciemniał siniak od uderzenia w regał, a Olem, wciąż zgięty wpół, klął cicho. Ta kobieta bez cienia strachu stawiła czoła trojgu uzbrojonym obcym i miała zamiar jedynie ich obezwładnić? Powaliła Olema w ułamku sekundy, niemal dostała Tamasa, choć ten zażywał niewielkie ilości prochu, by utrzymać lekki trans.

– Widzę, że zatrudniasz lepszych ludzi – powiedział Ricardowi.

Tumblar wrócił do biurka i oparł głowę na rękach.

– Mogłeś zapowiedzieć się normalnie.

– Nie, sir. Nie mógł – odezwała się Fell z podłogi. – Nie miał z nikim kontaktu od trzech miesięcy. Miasto jest w obcych rękach. Nie wiedział, co myśleć.

Ricard spojrzał na nią, marszcząc czoło, ale po chwili na jego twarzy odmalował się wyraz zrozumienia.

– O. Myślisz, że sprzedałem miasto Bruduńczykom, tak?

– Wiem, że obca armia zajęła moje miasto, na którego straży zostawiłem ciebie, Szafarza i Ondrausa.

– To przeklęty lord Claremonte.

Tym razem to Tamas się zmarszczył.

– Pan lorda Vetasa? Adamat nie pozbył się tego kundla?

– Adamat odwalił kawał niesamowitej roboty – zapewnił go Ricard. – Vetas nie żyje, a jego ludzie albo zginęli razem z nim, albo poszli w rozsypkę. Uporaliśmy się z Vetasem i chwilę potem jego pan zjawił się z dwiema brygadami bruduńskich żołnierzy i połową bruduńskiej kamaryli.

– Nikt nie bronił miasta?

Ricard poderwał głowę, nozdrza miał rozdęte.

– Próbowaliśmy. Ale... Claremonte nie przybył podbijać. Przynajmniej tak twierdzi. Powtarza, że jego armia jest tu tylko po to, by bronić nas przed Kezanami. Startuje w wyborach na pierwszego ministra Adro.

– Niech mnie otchłań, jeśli uwierzę! – Tamas zaczął chodzić w tę i z powrotem.

To wojsko kontrolujące Adopest budziło zbyt wiele pytań. Jeśli Tamas miał znaleźć odpowiedzi, będzie musiał ich szukać ze wsparciem własnej armii. Tymczasem Siódma wraz z Dziewiątą i armią delivijską były oddalone o tygodnie drogi.

– Załatw mi spotkanie z Claremonte’em – zażądał.

– To chyba nie jest najlepszy pomysł.

– A to dlaczego?

– Ma ze sobą połowę bruduńskiej kamaryli! – przypomniał Tamasowi Ricard. – Jesteś w stanie wymienić jakąkolwiek grupę, która nienawidzi cię mocniej niż królewskie kamaryle Dziewięciu? Zabiją cię na miejscu i wrzucą ciało w fale Ad.

Marszałek nie przestawał chodził. Nie miał na to czasu. Tak wielu wrogów. Tyle faktów, które musiał wziąć pod uwagę. Rozpaczliwie potrzebował sojuszników.

– A jakie są wieści z frontu?

– Trzymają się jakoś, ale...

– Ale co?

– Nie miałem żadnej dobrej nowiny od nich od ponad miesiąca.

– Tyle czasu nie miałeś kontaktu ze sztabem?! Na otchłań, Kez może stanąć u naszych bram już jutro! Niech to szlag, ja...

– Sir – wtrąciła Fell, zwracając się do Ricarda – czy przekazał pan wieści o Tanielu?

Tamas obrócił się gwałtownie, chwycił Tumblara za klapy.

– Co? Co z Tanielem?!

– Były... znaczy dotarły do nas pewne pogłoski, ale...

– Jakiego rodzaju pogłoski?

– Nic konkretnego.

– Mów.

Ricard przez chwilę wpatrywał się w swoje dłonie, zanim odezwał się cicho:

– Że Taniel został pojmany przez Kresimira i zawieszony na słupie w obozie Kezan. Ale – dodał już głośniej – to tylko plotki.

Puls dudnił Tamasowi w uszach. Kezanie pojmali jego chłopca? Powiesili go jak kawał mięsa?! Niczym jakieś makabryczne trofeum?! Przez ciało marszałka przetoczyła się fala strachu i natychmiast jej śladem pomknął biały płomień furii. Zanim Tamas zdążył pomyśleć, już biegł korytarzem, roztrącając ludzi na boki. Olem i Vlora dogonili go dopiero na ulicy.

– Dokąd idziemy, sir? – spytała dziewczyna.

Tamas zacisnął dłoń na rękojeści pistoletu.

– Zamierzam odnaleźć mojego chłopca, a jeśli cokolwiek mu się stało, wyciągnę Kresimirowi wszystkie flaki przez dupę.

Trylogia Magów Prochowych

Подняться наверх