Читать книгу Moja Jane Eyre - Brodi Ashton - Страница 5

Prolog

Оглавление

Wydaje ci się, że wiesz, jak było.

Słyszysz to nie po raz pierwszy, co? No to usłyszysz znowu: tylko ci się wydaje, że znasz tę opowieść. Żeby nie było, jest całkiem ciekawa, oto bowiem osierocona młoda kobieta bez grosza przy duszy podejmuje pracę guwernantki w bogatym domostwie, gdzie wpada w oko obrzydliwie bogatemu i surowemu jak plaster boczku możnowładcy, po czym (och i ach!) zakochuje się w nim do szaleństwa. Sporo w tym wszystkim pasji, aż człowieka bierze zachwyt, lecz zanim owa niecodzienna para staje na ślubnym kobiercu – trzymajcie się, bo będzie się działo! – wychodzi na jaw ohydna, okropna, zatrważająca zdrada! No a potem wybucha pożar i głównej bohaterce jest bardzo przykro, włóczy się bez celu, cierpiąc głód i niewygody, gdy tymczasem jej facet przygasza ją jak lampę, każąc jej wątpić we własne zdrowie psychiczne, ale koniec końców wszystko kończy się szczęśliwie, a miłość i sprawiedliwość triumfują. Dziewczyna (panna Eyre) oraz jej umiłowany (pan Rochester) żyją długo i szczęśliwie, no a potem to już chyba (westchnienie i tęskne spojrzenie za okno) wszyscy są szczęśliwi, no nie?

Otóż bynajmniej. My mamy inną historię do opowiedzenia (nie przyzwyczailiście się jeszcze?), a historia, którą zaraz zaprezentujemy, to coś więcej niż tylko inne ujęcie znanej i kochanej przez wszystkich powieści.

Ta wersja, drodzy czytelnicy, jest tą prawdziwą.

Kobieta, o której wam opowiemy (a właściwie dwie kobiety), istniała naprawdę. Mrożąca krew w żyłach zdrada i pożar również miały miejsce. Ale całą resztę znanej wam opowieści możecie wyrzucić do kosza. Wkrótce się przekonacie, że książka, którą właśnie trzymacie w rękach, bardzo się różni od wszystkich klasycznych romansów, które kiedykolwiek czytaliście.

Wszystko zaczęło się bardzo dawno temu. Tak dawno, że aż musimy się cofnąć do roku 1788, gdy Anglią władał król Jerzy III Hanowerski, który widział martwych ludzi. A konkretnie duchy. Czasem nawet ucinał sobie pogawędki z nieżyjącymi od dawna dworzanami oraz niesprawiedliwie dekapitowanymi królowymi, które fruwały po pałacu.

A potem wydarzyła się tragedia. Pewnego szczególnie pechowego dnia król zapomniał z komnaty okularów. Gdy szedł ogrodem, pewien psotny ogrodowy duch zatrząsł gałęzią nad jego głową, wołając donośnym głosem:

– Ty, patrz na mnie! Jestem królem Prus!

Jerzy, który akurat spodziewał się wizyty pruskiego władcy, natychmiast ukłonił się i wykrzyknął:

– Miło mi poznać Waszą Wysokość!

Po czym uścisnął drzewu gałąź.

Od tej chwili nazywano Jerzego „Szalonym Królem”, czego szczerze nie znosił. Z tego powodu przywołał do siebie ludzi, którzy, jak sądził, najlepiej się nadadzą do tego, by przepędzić panoszące się po włościach duchy: kapłanów specjalizujących się w egzorcyzmach, lekarzy oblatanych w wiedzy tajemnej, filozofów, naukowców, jasnowidzów i wszystkich, którzy mieli jakieś pojęcie o zjawiskach paranormalnych.

Tak oto powstało Królewskie Towarzystwo do spraw Relokacji Dusz Zbłąkanych.

W kolejnych latach Towarzystwo, jak skracano dla wygody przydługą nazwę szacownego komitetu, funkcjonowało prężnie i sprawnie jako prominentna i otoczona szacunkiem komórka angielskiej administracji. Jeśli w twoim sąsiedztwie działo się coś dziwnego, to do kogo… pisałeś list? Otóż właśnie do Towarzystwa, a Towarzystwo rychło wysyłało agenta, by uporał się z dręczącym cię upiorem.

Teraz przewiniemy taśmę, pominiemy rządy Jerzego IV i przeskoczymy prosto do chwili, w której na tron Anglii wstępuje król Wilhelm IV. Z Wilhelma był praktyczny facet. Nie wierzył w duchy, a Towarzystwo uważał za zbieraninę szarlatanów, którzy latami nawijali jego łatwowiernym poprzednikom makaron na uszy i nabijali ich w butelkę. Nie wspominając już o tym, że kasowali za to ładny grosz (znaczy się: szyling). Tak więc niemal w tym samym momencie, gdy królewskie siedzenie po raz pierwszy zetknęło się z tronem, Wilhelm wstrzymał finansowanie Towarzystwa z budżetu państwa. To doprowadziło do niesławnego sporu monarchy z sir Arthurem Wellesleyem (znanym też jako książę Wellington i Lord Przewodniczący KTRDZ), który z czasem zaognił się do żywiołowego i zupełnie niedżentelmeńskiego konfliktu. Wskutek tegoż konfliktu Towarzystwo popadło w niełaskę, a wkrótce później w nędzę.

Ten krótki wstęp przywiódł nas do początku naszej opowieści. Północna Anglia, rok 1834, wspomniane wcześniej osierocone dziewczę bez grosza przy duszy. Oraz pewien pałający chęcią zemsty młody mężczyzna.

Ale zacznijmy od dziewczyny.

Otóż miała na imię Jane.

Moja Jane Eyre

Подняться наверх