Читать книгу Niemiecki bękart (wyd. 3) - Camilla Lackberg - Страница 7
Fjällbacka 1943
ОглавлениеSztućce stukały o talerze. Podczas obiadu starali się nie zerkać na puste krzesło przy stole, ale bez powodzenia.
– Szkoda, że znów musiał wyjechać tak prędko.
Matka podsunęła Erikowi salaterkę z ziemniakami. Nałożył sobie jeszcze jeden, chociaż miał pełen talerz. Tak było prościej. Gdyby tego nie zrobił, zachęcałaby go tak długo, ażby sobie nałożył. Spojrzał na talerz, zastanawiając się, jak ma to wszystko zjeść. Nie zwracał uwagi na to, co je. Jadł tylko dlatego, że musiał. Matka mówiła, że wstydzi się takiego chudzielca. Ludzie pomyślą, że go głodzą.
Co innego Axel. On zawsze jadł z apetytem. Pod-nosząc widelec do ust, Erik spojrzał na puste krzes-ło. Jedzenie rosło mu w ustach. Sos zmienił ziemniaki w mokrę breję. Żuł mechanicznie, by jak najprędzej przełknąć.
– Musi robić, co do niego należy.
Hugo Frankel surowo spojrzał na żonę, ale i on co chwila spoglądał na puste krzesło Axela. Naprzeciw krzesła Erika.
– Po prostu uważam, że mógłby parę dni odpocząć w domu.
– Sam decyduje o sobie. Nikt nie będzie mu mówić, co ma robić.
W głosie ojca słychać było dumę i Erik poczuł ukłucie w piersi. Zdarzało się to, gdy rodzice mówili o Axelu. Miał wtedy wrażenie, że jest niewidzialny, że jest cieniem rosłego, jasnowłosego Axela, który zawsze jest w centrum zainteresowania, chociaż wcale o to nie zabiega. Niechętnie wziął do ust kolejny kęs. Niech się wreszcie skończy ten obiad, żeby mógł się wymknąć do swojego pokoju i poczytać. Najlepiej coś historycznego. Fakty, nazwiska i daty miały w sobie coś, co go fascynowało. Nie podlegały żadnym zmianom, można się ich było nauczyć i polegać na nich.
Axel nie wykazywał szczególnego zapału do książek, a mimo to przez całą szkołę miał najlepsze oceny. Erik również miał dobre stopnie, ale musiał na nie solidnie zapracować. I nikt go nie poklepywał po ramieniu, nie chwalił się nim przed ludźmi. Nikt się nim nie szczycił.
Mimo to nie czuł niechęci do brata, choć czasem chciał. Nienawidzić, nie znosić, obarczyć winą za kłucie w piersi. Prawda była taka, że kochał Axela bardziej niż kogokolwiek innego. Axel był najsilniejszy, najodważniejszy. Zasługiwał na to, żeby się nim szczycić. Nie to co on. To fakt. Jak w książkach historycznych. Taki sam fakt jak to, że bitwa pod Hastings odbyła się w 1066 roku. To nie podlegało dyskusji. Nie było się nad czym rozwodzić. Tak było i już.
Erik spojrzał na talerz. Ku własnemu zdziwieniu stwierdził, że jest pusty.
– Ojcze, czy mogę już wstać od stołu? – spytał z nadzieją.
– Już zjadłeś? No proszę… Dobrze, idź. My z matką jeszcze chwilę posiedzimy.
Idąc po schodach do swego pokoju, Erik słyszał głosy rodziców dobiegające z jadalni.
– Żeby tylko Axel zbytnio się nie narażał…
– Gertrud, przestań się wreszcie tak cackać. On ma dziewiętnaście lat. Sklepikarz powiedział dziś, że jeszcze nie widział takiego chłopaka… Cieszmy się, że mamy takiego…
Głosy umilkły, gdy zamknął za sobą drzwi. Rzucił się na łóżko i sięgnął po leżącą na wierzchu książkę o Aleksandrze Wielkim. On też jest odważny. Tak samo jak Axel.
– Chodzi mi tylko o to, że mogłeś mi chociaż o tym wspomnieć. Stałam jak głupia, gdy Kristina powiedziała, że widziała cię na spacerze z Karin.
– Wiem, masz rację.
Patrik spuścił głowę. Kristina spędziła u nich na kawie godzinę. Było mnóstwo rozmaitych aluzji i znaczących spojrzeń. Gdy tylko teściowa zamknęła za sobą drzwi, Erika wybuchła.
– Problem polega nie na tym, że spacerujesz sobie z byłą żoną. Dobrze wiesz, że nie jestem zazdrosna. Zastanawia mnie tylko, dlaczego mi nic nie powie-działeś.
– Rozumiem…
Patrik unikał jej wzroku.
– Rozumiem! Tylko tyle masz do powiedzenia? Żadnych wyjaśnień? Myślałam, że możemy sobie powiedzieć wszystko!
Czuła, że zaczyna przesadzać, ale od kilku dni wzbierała w niej złość. Teraz znalazła ujście i Erika nie potrafiła się już powstrzymać.
– Dobrze – odparł Patrik. Wyglądał jak żółw, który ostrożnie wystawia głowę z pancerza, żeby sprawdzić, czy niebezpieczeństwo minęło. – I przepraszam, że ci nie powiedziałem. – Spojrzał na nią błagalnie.
– Tylko nie rób tego więcej…
Uśmiechnęła się słabo. Biała flaga wywieszona. Już żałowała, że tak na niego napadła, ale o tym powie mu potem. Teraz najbardziej potrzebuje świeżego powietrza.
Szybkim krokiem przeszła przez Fjällbackę, dziwnie opustoszałą po wyjeździe turystów, których przez dwa letnie miesiące wszędzie było pełno. Przypominała pokój po szalonej całonocnej zabawie. Kieliszki z niedopitym alkoholem, w kącie splątana serpentyna, na kanapie dogorywający gość w przekrzywionej czapeczce karnawałowej. W gruncie rzeczy Erika wolała tę porę roku. Lato było zbyt intensywne, zbyt nachalne. Teraz na Ingrid Bergmans torg panował spokój. Kiosk Centrum był jeszcze otwarty, ale za parę dni Maria i Mats znów go zamkną i jak co roku wyjadą uruchomić swój interes w Sälen7. Bardzo jej się podobała ta przewidywalność zmian. Co roku to samo, wciąż ten sam cykl. Same procedure as last year8.
Mijając plac i idąc pod górę Galärbacken, Erika kłaniała się mijanym ludziom. Większość znała, przynajmniej z widzenia. Przyśpieszała jednak, gdy wyczuwała, że ktoś ma ochotę przystanąć i porozmawiać. Dziś nie miała na to ochoty. Szybkim krokiem minęła stację benzynową OK/Q8 i szła Dinglevägen. Wtedy uzmysłowiła sobie, dokąd zmierza. Cel wybrała podświadomie już w chwili, gdy opuszczała Sälvik, ale dopiero teraz to do niej dotarło.
– Trzy pobicia, dwa napady na bank i jeszcze parę drobiazgów. Ale żadnego wyroku za podżeganie do nienawiści – powiedziała Paula, zamykając drzwi radiowozu po stronie pasażera. – Znalazłam też co nieco na faceta, który nazywa się Per Ringholm, na razie same drobne sprawy.
– To jego wnuk – powiedział Martin, zamykając samochód.
Przyjechali do Grebbestad, gdzie Frans Ringholm miał mieszkanie w pobliżu dawnego klubu Gästis.
– Cha, cha, ale się tu człowiek wytańczył. – Martin kiwnął głową w kierunku wejścia.
– Domyślam się. Ale minęły te czasy, co?
– Spokojnie można tak powiedzieć. Od ponad roku nie oglądałem od środka żadnego lokalu z dansingiem.
Nie wydawał się specjalnie zmartwiony. Był zakochany w swojej Pii i najchętniej nie wychodziłby z domu. Ale zanim w końcu spotkał na swej drodze księżniczkę, musiał pocałować niejedną żabę, a nawet ropuchę.
– A ty? – Spojrzał z ciekawością na Paulę.
– Co ja? – Udała, że nie rozumie.
W następnej chwili stanęli przed drzwiami Fransa. Martin zapukał mocno i za chwilę ze środka dobiegł odgłos kroków.
– Słucham?
Drzwi otworzył mężczyzna o krótko ostrzyżonych srebrzystych włosach. Ubrany był w dżinsy i kraciastą koszulę, taką samą, jaką z uporem, ignorując zmiany zachodzące w modzie, nosił Jan Guillou9.
– Pan Frans Ringholm?
Martin przyglądał mu się z ciekawością. Ringholm był dobrze znany w okolicy i nie tylko, Martin sprawdził w internecie. Należał do założycieli jednej z najaktywniej działających organizacji wrogich cudzoziemcom i, jak wynika z tego, co piszą na forach w sieci, coraz bardziej się liczącej.
– Tak, to ja. Czym państwu… – przesunął po nich wzrokiem – mogę służyć?
– Mamy do pana kilka pytań. Możemy wejść?
Frans uniósł brew, ale bez słowa odsunął się od drzwi, żeby ich wpuścić. Martin rozejrzał się ze zdziwieniem. Nie potrafiłby powiedzieć, czego się spodziewał, ale chyba jakiegoś zaniedbania, większego bałaganu. Tymczasem zobaczył schludne mieszkanie. Panował w nim taki porządek, że jego własne wydało się przy tym obskurne.
– Proszę usiąść. – Wskazał kanapę z fotelami w salonie, w głębi, po prawej. – Właśnie nastawiłem kawę. Któreś z państwa chciałoby mleka do kawy? Cukru? – Mówił spokojnie, ujmującym tonem.
Martin i Paula spojrzeli po sobie zaskoczeni.
– Ja dziękuję – odparł Martin.
– A ja poproszę mleko, bez cukru – powiedziała Paula, wchodząc do pokoju przed Martinem.
Usiedli na białej kanapie i rozejrzeli się. Był to jasny, przestronny pokój o dwóch oknach wychodzących na zatokę. Dość przytulny. Panował w nim porządek, ale bez pedanterii.
– Proszę, kawa. – Ringholm wszedł z wyładowaną po brzegi tacą. Na stole postawił trzy filiżanki gorącej kawy i spory talerz z kruchymi ciastkami. – Proszę się częstować. – Zatoczył ręką, wziął jedną z filiżanek i rozparł się w fotelu. – Słucham, czym mogę służyć?
Paula wypiła łyk kawy i powiedziała:
– Pewnie pan słyszał, że koło Fjällbacki znaleziono martwego mężczyznę.
– Tak, wiem, że chodzi o Erika Frankla. – Zrobił zmartwioną minę i kiwnął głową, potem wypił łyk kawy. – Było mi bardzo przykro, gdy się o tym dowiedziałem. Dla Axela to na pewno straszny cios.
– Tak, rzeczywiście… – Martin chrząknął. Zaskoczył go uprzejmy sposób bycia Ringholma. Było to absolutne przeciwieństwo tego, czego się spodziewał. Zmobilizował się i powiedział: – Chcielibyśmy porozmawiać o listach od pana, które znaleźliśmy u Erika Frankla.
– Zachował je. – Ringholm roześmiał się, sięgając po ciastko. – Tak, Erik lubił wszystko zbierać. Wy, młodzi, na pewno uważacie, że pisanie listów to mocno przykurzony relikt przeszłości, ale takim starym piernikom jak my trudno zmienić przyzwyczajenia.
Mrugnął poufale do Pauli. Już miała odpowiedzieć uśmiechem, gdy przypomniała sobie, że ten facet całe życie poświęcił zwalczaniu takich jak ona i utrudnianiu im życia.
– W tych listach są pogróżki… – powiedziała z surową twarzą.
– Eee… Nie określiłbym tego w ten sposób. – Obserwował ją spokojnie, wychylając się do tyłu na fotelu. Założył nogę na nogę i mówił dalej: – Uważa-łem, że powinienem poinformować Erika o istnieniu pewnych… sił w organizacji, które mogą działać w sposób, jak by to powiedzieć… nierozsądny.
– I uznał pan, że należy go o tym poinformować?
– Przyjaźniliśmy się w czasach, gdy obaj biegaliśmy w krótkich spodenkach. Przyznaję, oddaliliśmy się od siebie i od wielu lat nie można było mówić o prawdziwej przyjaźni. Rozeszły się nasze… drogi życiowe. – Uśmiechnął się. – Ale nie życzyłem mu źle i gdy uznałem, że należy go ostrzec, zrobiłem to. Niektórzy ludzie nie mogą pojąć, że nie trzeba od razu okładać się pięściami.
– Ale… kiedyś nie miał pan nic przeciwko okładaniu się pięściami – zauważył Martin. – Został pan trzykrotnie skazany za pobicia. I jeszcze za napady na bank, i z tego, co wiem, nie odsiedział pan tych wyroków tak grzecznie jak Dalajlama.
Ringholm nie wydawał się poruszony tą uwagą. Uśmiechnął się. Całkiem jak Dalajlama.
– Na wszystko przychodzi czas. Więzienie rządzi się własnymi prawami, czasem rozumieją tam tylko jeden język. Poza tym mądrość, jak mówią, przychodzi z wiekiem. Potrafiłem wyciągnąć wnioski.
– A pański wnuk wyciągnął?
Martin sięgnął po ciastko. W tym momencie Ring-holm złapał go za przegub i ścisnął. Wbił w niego wzrok i wysyczał:
– Mój wnuk nie ma z tym nic wspólnego. Zro-zumiano?
Martin nie odwrócił wzroku, wyszarpnął i rozmasował rękę.
– Niech pan tego nigdy więcej nie robi – powiedział cicho.
Ringholm roześmiał się i rozparł w fotelu. Znów zachowywał się jak uprzejmy starszy pan. Ale na fasadzie pojawiły się rysy. Za pozornym spokojem czaiła się furia. Czy Erik Frankel jej doświadczył?
Ernst z zapałem ciągnął smycz. Mellberg trzymał ją, zapierając się ze wszystkich sił. Starał się iść jak najwolniej i rozglądać się wokoło. Ernst nie pojmował, dlaczego jego pan wlecze się noga za nogą. Ziajał i szarpał smycz, próbując go zmusić, żeby przyśpieszył.
Mellberg prawie kończył rundkę, gdy doczekał się nagrody. Już miał dać za wygraną, gdy za plecami usłyszał kroki. Ernst aż skoczył z radości: poczuł, że zbliża się jego koleżanka.
– O, wy też jesteście na spacerze – powiedziała wesoło Rita.
Wyglądała dokładnie tak, jak ją zapamiętał. Poczuł, że kąciki ust rozciągają mu się w uśmiechu.
– Jesteśmy. Znaczy, na spacerze.
Co za głupia odpowiedź. Miał ochotę kopnąć się w tyłek. I to on, zazwyczaj taki elokwentny przy damach… Stoi i gada z nią jak ostatni głupek. Powiedział sobie, że musi wziąć się w garść, i już bardziej stanowczym tonem ciągnął:
– Rozumiem, że psy potrzebują ruchu, więc staram się codziennie z nim spacerować, co najmniej godzinę.
– Myślę, że nie tylko pieskom ruch dobrze robi. Nam obojgu też się przyda. – Rita zachichotała i poklepała swój krągły brzuszek.
Mellberg przyjął to z prawdziwą ulgą. Wreszcie kobieta, która rozumie, że troszkę tłuszczyku nie zaszkodzi.
– Co prawda, to prawda – odparł, również klepiąc się po okazałym brzuchu. – Byle nie przesadzać i wraz z wagą nie stracić powagi.
– Boże uchowaj – ze śmiechem powiedziała Rita. Ten nieco staroświecki zwrot w połączeniu z cudzoziemskim akcentem zabrzmiał wprost zachwycająco. – Dla-tego zawsze dbam, żeby składzik był pełny. – Przystanęła przed blokiem, a Seniorita zaczęła ciągnąć w stronę jednej z klatek. – Zapraszam na kawę. I ciasto.
Mellberg miał ochotę podskoczyć z radości, ale zrobił minę, jakby musiał się zastanowić, i z udaną obojętnością kiwnął głową.
– Będzie mi bardzo miło, ale tylko na chwilę. Niedługo muszę wracać do pracy…
– No to idziemy.
Wstukała kod, otworzyła drzwi i weszła pierwsza. Ernst nie był tak opanowany jak jego pan. Aż podskakiwał ze szczęścia, że podąża za Senioritą do jej domu.
Przytulnie – to pierwsze słowo, jakie przyszło Mellbergowi do głowy, kiedy weszli do mieszkania. W odróżnieniu od mieszkań Szwedów, którzy na ogół wolą wnętrza minimalistyczne i chłodne, tu aż kipiało gorącymi kolorami. Uwolniony od smyczy Ernst pobiegł za Senioritą i najwidoczniej otrzymał łaskawe pozwolenie na zabawę jej zabawkami. Mellberg powiesił kurtkę w przedpokoju, porządnie ustawił buty na półce i poszedł za głosem Rity. Była w kuchni.
– Chyba dobrze się razem bawią.
– Kto? – głupio spytał Mellberg, skupiony na kontemplowaniu bujnych pośladków Rity. Stojąc tyłem do niego, odmierzała kawę do maszynki.
– Seniorita i Ernst, rzecz jasna.
Odwróciła się i roześmiała. Mellberg zaśmiał się z zażenowaniem. Rzut oka na salon upewnił go w stopniu większym, niżby chciał: Ernst obwąchiwał Seniori-tę pod ogonem.
– Lubi pan drożdżówki? – spytała Rita.
– Czy Dolly Parton sypia na wznak? – wypsnęło się Mellbergowi.
Rita spojrzała na niego ze zdumieniem.
– Czy ja wiem? Pewnie tak. Z takim biustem pewnie musi…
Mellberg zaśmiał się zawstydzony.
– To takie powiedzonko. Chciałem przez to powiedzieć, że oczywiście uwielbiam drożdżówki.
Ze zdziwieniem stwierdził, że Rita stawia na stole trzy filiżanki i trzy talerzyki. Po chwili zagadka się wyjaśniła. Rita wychyliła się z kuchni i zawołała do sąsiedniego pokoju:
– Johanna, kawa!
– Już idę! – padła odpowiedź, a w następnej chwili w drzwiach pojawiła się prześliczna jasnowłosa kobieta z wielkim brzuchem.
– Moja… hm… synowa, Johanna – powiedziała Rita, wskazując na ciężarną kobietę. – A to Bertil Mellberg, właściciel Ernsta. Znalazłam go w lesie – powiedziała, chichocząc.
Mellberg wyciągnął rękę, żeby się przywitać, i o mało go nie skręciło z bólu. Nigdy w życiu nikt tak mocno nie uścisnął mu ręki, a przecież zdarzało mu się ją podawać różnym dryblasom.
Johanna przyjrzała mu się z rozbawieniem, a potem z pewnym trudem usiadła przy stole. Znalazła taką pozycję, żeby móc sięgnąć do filiżanki z kawą i do talerza z drożdżówkami, po czym z apetytem zabrała się do jedzenia.
– Kiedy przypada termin porodu? – spytał uprzejmie.
– Za trzy tygodnie – odparła krótko, ze skupieniem zjadając drożdżówkę, aż do najostatniejszego okruszka.
– Widzę, że jemy za dwoje.
Roześmiał się, ale zamilkł, widząc jej obrażoną minę. Mało kontaktowa cizia.
– To mój pierwszy wnuk – powiedziała z dumą Rita, czule głaszcząc Johannę po brzuchu.
Johanna spojrzała na teściową i pojaśniała na twarzy. Położyła dłoń na dłoni Rity.
– Ma pan wnuki? – z zaciekawieniem spytała Rita.
Nalała kawę i usiadła z nimi przy stole.
– Jeszcze nie – odparł, potrząsając głową. – Ale mam syna, Simona. Ma siedemnaście lat.
Mellberg wyprostował się z dumą. Syn zjawił się w jego życiu dość późno, a wiadomość o jego istnieniu przyjął bez zachwytu. Ale stopniowo przyzwyczaili się do siebie i Mellberg nie mógł się nadziwić uczuciu, które wypełniało mu pierś, gdy o nim myślał. Dobry z niego chłopak.
– Siedemnaście lat, ma jeszcze czas. Muszę powiedzieć, że wnuki to prawdziwe zwieńczenie życia, można powiedzieć deser.
Musiała jeszcze raz pogłaskać Johannę po brzuchu.
Psy bawiły się, biegając po mieszkaniu, a oni siedzieli, miło gawędząc. Mellberg dziwił się, że siedząc w kuchni Rity, odczuwa taką radość. Po tym, jak ostatnio się naciął, powiedział sobie, że już nie będzie się oglądać za kobietami. A jednak. Siedzi u Rity i uśmiecha się z zadowoleniem.
– Co ty na to?
Rita patrzyła wyczekująco i Mellberg domyślił się, że nie dosłyszał pytania, a powinien odpowiedzieć.
– Słucham?
– Upewniałam się: przyjdziesz wieczorem na mój kurs salsy, prawda? To kurs dla początkujących. Nic trudnego. O dwudziestej.
Mellberg spojrzał na nią z niedowierzaniem. Kurs salsy? On? Śmieszny pomysł. Ale spojrzał głęboko w ciemne oczy Rity i z przerażeniem usłyszał własną odpowiedź:
– Kurs salsy? O dwudziestej. Oczywiście, przyjdę.
Erika wkroczyła na żwirową ścieżkę prowadzącą do domu Franklów i w tym momencie pożałowała. Pomysł już nie wydawał się tak dobry jak wtedy, gdy przyszedł jej do głowy. Z wahaniem uderzyła dłonią w drzwi. Na początku nic się nie działo. Z ulgą pomyślała, że nikogo nie ma w domu. Ale po chwili dobiegł ją odgłos kroków. Na widok otwierających się drzwi poczuła, że opuszcza ją odwaga.
– Słucham?
Axel Frankel spojrzał na nią pytająco. Wyglądał na zmęczonego, wręcz wyczerpanego.
– Dzień dobry, nazywam się Erika Falck. Ja… – Urwała. Nie wiedziała, co mówić dalej.
– Wiem, córka Elsy. – Axel podniósł wyżej głowę i obserwował ją ze szczególnym wyrazem twarzy. Wpatrywał się w nią, a w jego spojrzeniu już nie było zmęczenia. – Tak, teraz widzę. Jesteś podobna do matki.
– Naprawdę? – zdziwiła się Erika. Nigdy wcześniej nikt jej tego nie powiedział.
– Tak, widzę podobieństwo w oczach. I wokół ust. – Przekrzywił głowę, jakby chłonął każdy szczegół jej wyglądu. Nagle odsunął się od drzwi. – Proszę wejść.
Erika weszła do przedpokoju i przystanęła.
– Chodźmy, siądziemy na werandzie.
Przeszedł przez przedpokój, oczekując, że Erika pójdzie za nim, gdy zatrzymała się, żeby powiesić kurtkę. Wskazał kanapę stojącą na przepięknej przeszklonej werandzie, podobnej do tej w jej własnym domu.
– Siadaj, proszę.
Po chwili milczenia – Axel najwyraźniej nie miał zamiaru proponować kawy – Erika chrząknęła.
– Przyszłam tu… – Zaczęła jeszcze raz: – Powód, dla którego tu przyszłam, jest taki, że zostawiłam u pańskiego brata pewien medal. – Zdała sobie sprawę, że zabrzmiało to dość obcesowo, i dodała: – Oczywiście składam panu wyrazy serdecznego współczucia. Ja…
Sytuacja wydała jej się bardzo niezręczna. Straciła wątek i nie wiedziała, co robić.
Axel zbył jej skrupuły machnięciem ręki i powiedział z uśmiechem:
– Mówiłaś coś o medalu.
– Tak – odparła, wdzięczna, że przejął inicjatywę. – Wiosną znalazłam w rzeczach matki medal. Hit-lerowski. Nie wiem, dlaczego i skąd go miała, a ponieważ wiedziałam, że pański brat… – Urwała i bezradnie wzruszyła ramionami.
– Mój brat ci pomógł?
– Rozmawiałam z nim przez telefon późną wiosną, ale potem miałam mnóstwo spraw i… zamierzałam się z nim skontaktować, ale… – Umilkła.
– I zastanawiasz się, czy ten medal nadal tu jest?
Przytaknęła.
– Przepraszam, że zawracam panu głowę w takiej sytuacji… Ale mama zachowała niewiele rzeczy i…
Znów zaczęła się wiercić. Powinna była zadzwonić, zamiast przychodzić bez uprzedzenia. Teraz wydało jej się to niedelikatne.
– Rozumiem cię. Naprawdę. Uwierz mi, wiem bardzo dobrze, jak ważne jest zakorzenienie w przeszłości. Nawet jeśli ogniwem łączącym z tą przeszłością jest martwy przedmiot. Erik doskonale to wiedział. Kolekcjonował tyle różnych przedmiotów, faktów. Dla niego nie były martwe. Żyły, miały do przekazania jakąś historię, czegoś uczyły.
Zapatrzył się przed siebie i przez chwilę sprawiał wrażenie, jakby był gdzieś bardzo daleko. Potem spojrzał na Erikę.
– Oczywiście, poszukam. Ale najpierw opowiedz mi trochę o swojej matce. Jaka była? Jakie miała życie?
Pytania wydały się Erice dziwne, ale spojrzał na nią tak prosząco, że postanowiła odpowiedzieć.
– Jaka była moja matka? Szczerze mówiąc, nie wiem. Nie była już taka młoda, gdy urodziła najpierw mnie, potem siostrę i… sama nie wiem… Nie miałyśmy z nią najlepszego kontaktu. A jak wyglądało jej życie? – Erika była zakłopotana. Nie rozumiała, o co mu chodzi, i nie wiedziała, jak odpowiedzieć na to pytanie. Spróbowała: – Chyba najtrudniejsze było dla niej samo życie. Odbierałam ją jako osobę niezwykle opanowaną, nigdy nieodczuwającą… radości.
Nic innego nie przyszło jej do głowy, chociaż bardzo się starała. Nie pamiętała, żeby matka kiedykolwiek była wesoła.
– Przykro mi to słyszeć.
Axel znów patrzył przez okno, jakby nie mógł się przemóc, by spojrzeć na zdumioną jego pytaniami Erikę.
– A jaka była moja mama wtedy, gdy pan ją znał? – Nie ukrywała ciekawości.
Axel spojrzał na nią, twarz mu się rozpogodziła.
– Przyjacielem Elsy był właściwie mój brat, byli rówieśnikami. Trzymali się zawsze razem: Erik, Elsy, Frans i Britta. Nierozłączna czwórka.
Zaśmiał się, ale był to śmiech szczególny, pozbawiony radości.
– Rzeczywiście, mama wspomniała o nich w pamiętnikach. Pański brat, to już wiem, a kim byli Frans i Britta?
– W pamiętnikach? – Axel lekko drgnął. Erika pomyślała, że jej się przywidziało. – Frans Ringholm i Britta… – Axel strzelił palcami – jak się nazywała? – Szukał w zakamarkach pamięci, ale nie mógł sobie przypomnieć. – Wydaje mi się, że nadal mieszka we Fjällbace. Ma dwie albo trzy córki, ale chyba sporo starsze od ciebie. Mam jej nazwisko na końcu języka, ale… Zresztą kiedy wyszła za mąż, pewnie i tak zmieniła nazwisko. Już wiem. Nazywała się Johansson, za mąż wyszła również za Johanssona. Czyli nic się nie zmieniło.
– W takim razie na pewno uda mi się ją odnaleźć. Ale nie odpowiedział pan. Jaka była moja matka? Wtedy.
Axel milczał przez chwilę, a potem powiedział:
– Spokojna, zamyślona. Ale nie smutna, nie taka, jaką ją opisujesz. Miała w sobie cichą radość. Nie to co Britta – prychnął.
– A jaka była Britta?
– Nigdy jej nie lubiłem i zupełnie nie rozumiałem, dlaczego brat zadaje się z taką… gąską. – Axel potrząs-nął głową. – Twoja matka była z innej gliny. Britta była płytką, rozchichotaną osóbką, uganiała się za Fransem tak… w tamtych czasach dziewczyny po prostu tak się nie zachowywały. Wtedy było inaczej, rozumiesz.
Lekko się uśmiechnął i mrugnął porozumiewawczo.
– A Frans?
Z półotwartymi ustami wpatrywała się we Frankla, chłonęła każde jego słowo. Im więcej się dowiadywała o matce, tym bardziej się przekonywała, jak mało ją znała.
– Nie byłem zachwycony przyjaźnią mojego brata z Fransem Ringholmem. Miał gwałtowne usposobienie, pewną skłonność do okrucieństwa… wolałbym nie zadawać się z kimś takim. Ani wtedy, ani teraz.
– A co on teraz robi?
– Mieszka w Grebbestad. Można powiedzieć, że wybraliśmy zupełnie różne drogi życiowe – powiedział to sucho, z pogardą.
– W jakim sensie?
– W takim, że ja poświęciłem się walce z nazizmem, natomiast Frans życzyłby sobie powtórki z historii, najlepiej tu, na szwedzkiej ziemi.
– A co ma z tym wspólnego hitlerowski medal? – spytała Erika i pochyliła się w jego stronę.
Wyraz twarzy Frankla zmienił się, jakby opadła zasłona. Wstał.
– Właśnie, medal. Chodźmy go poszukać.
Wyszedł z pokoju pierwszy, Erika, speszona, za nim. Zastanawiała się, co takiego powiedziała, że nagle się przed nią zamknął, ale uznała, że nie pora na pytania. Przystanął w przedpokoju przed drzwiami, których wcześniej nie zauważyła. Były zamknięte. Zawahał się, stał z ręką na klamce.
– Chyba lepiej będzie, jeśli wejdę sam – powiedział drżącym głosem.
Erika domyśliła się, że za drzwiami jest biblioteka, w której zginął Erik.
– Może odłóżmy to na kiedy indziej – zaproponowała. Miała wyrzuty sumienia, że zakłóciła mu żałobę.
– Nie, zróbmy to teraz – odparł szorstko. Ale natychmiast powtórzył to łagodniejszym tonem, jakby nie chciał, żeby zabrzmiało tak szorstko: – Zaraz wracam.
Otworzył drzwi, wszedł i zamknął je za sobą. Stojąc w przedpokoju, Erika słyszała, jak szpera w szufladach. Musiał szybko znaleźć, bo już po minucie czy dwóch wyszedł.
– Jest, proszę.
Z nieprzeniknionym wyrazem twarzy położył medal na jej wyciągniętej dłoni.
– Dziękuję, ja… – Nie wiedziała, co jeszcze mogłaby powiedzieć, i zamknęła dłoń. – Dziękuję. – Na tym poprzestała.
Idąc żwirową ścieżką, czuła, że na nią patrzy. Już miała zawrócić i przeprosić, że mu przeszkodziła z powodu takiej drobnostki, gdy dobiegł ją odgłos zamykania drzwi.
7
Sälen – miejscowość w okręgu Dalarna, popularny ośrodek sportów zimowych.
8
Same procedure as last year – ang.: Tak samo jak w zeszłym roku.
9
Jan Guillou – znany szwedzki dziennikarz i pisarz.