Читать книгу Niemiecki bękart (wyd. 3) - Camilla Lackberg - Страница 8

Fjällbacka 1943

Оглавление

– Ale tchórz z tego Hanssona 10 , w głowie się nie mieści!

Vilgot Ringholm wyrżnął pięścią w stół, aż podskoczył kieliszek do koniaku. Kazał żonie podać coś do przegryzienia i niecierpliwił się, że tak długo to trwa. Grzebie się, jak to baba. Nie dopilnujesz, to nic nie będzie zrobione.

– Bodil! – zawołał w stronę kuchni, ale nikt się nie odezwał. Strząsnął popiół z cygara i krzyknął jeszcze raz, tym razem ze wszystkich sił: – Bodiiil!

– Może stara ci zwiała kuchennymi drzwiami? – zarechotał Egon Rudgren.

Dołączył do niego Hjalmar Bengtsson, co jeszcze bardziej rozwścieczyło Vilgota. Baba ośmiesza go przed ewentualnymi partnerami w interesach. Dosyć tego. Już miał wstać, żeby zrobić porządek, gdy żona wyszła z kuchni z wyładowaną po brzegi tacą.

– Przepraszam, trochę to trwało – powiedziała, spuszczając wzrok i stawiając tacę na stole. – Synu, mógłbyś…?

Prosząco kiwnęła głową w stronę kuchni, ale Vilgot jej przerwał.

– Frans nie ma czego szukać w kuchni, to babskie sprawy. Wyrósł na mężczyznę, niech siedzi z nami. Zawsze się czegoś nauczy.

Mrugnął do syna, a siedzący naprzeciw niego Frans przeciągnął się w fotelu. Pierwszy raz wolno mu było siedzieć tak długo przy kolacji wydanej dla kontrahentów ojca. Zazwyczaj po deserze szedł do swojego pokoju. Tym razem jednak ojciec chciał, by został. Fransa rozpierała duma. Jeszcze trochę, a guziki koszuli rozprysłyby się na wszystkie strony. Wieczór zapowiadał się coraz ciekawiej.

– Może kropelkę koniaku? Co wy na to? Parę tygodni temu skończył trzynaście lat. Może już pora, żeby spróbował koniaku?

– Jakie już? – zaśmiał się Hjalmar. – Pora była już dawno. Swoim chłopakom daję posmakować, odkąd skończyli jedenaście lat, i powiem, że bardzo dobrze im to robi.

– Vilgot, naprawdę uważasz… – Bodil z rozpaczą spojrzała na męża, który ostentacyjnie nalał do kieliszka sporo koniaku i podał synowi. Frans wypił łyk i zakaszlał.

– Spokojnie, chłopcze, koniak trzeba smakować, a nie wlewać w siebie.

– Vilgot… – znów odezwała się Bodil.

Vilgotowi wzrok pociemniał.

Bodil chciała jeszcze coś powiedzieć. Zwróciła się do Fransa, ale syn z triumfem uniósł kieliszek i powiedział z uśmiechem:

– Twoje zdrowie, droga mamo.

Idąc do kuchni, słyszała za sobą salwy śmiechu. Zamknęła drzwi.

– O czym to ja mówiłem? – powiedział Vilgot, zapraszając gestem do częstowania się kanapkami ze śledziem. – Nad czym ten Per Albin jeszcze się zastanawia? Przecież to jasne, że powinniśmy się włączyć po stronie Niemiec!

Egon i Hjalmar skinęli głowami. No pewnie, można się tylko zgodzić.

– To smutne – powiedział Hjalmar – że w tych trudnych czasach nasz kraj nie potrafi się zachować uczciwie, zgodnie ze szwedzkimi ideałami. Człowiek się niemal wstydzi, że jest Szwedem.

Wszyscy jednomyślnie pokiwali głowami, a potem wypili jeszcze po łyku.

– Że też nie pomyślałem wcześniej! Przecież nie będziemy pić koniaku pod śledzika. Frans, skocz, przynieś kilka zimnych piw!

Pięć minut później zasady zostały przywrócone: kanapki ze śledziem popijali dobrze schłodzonym tuborgiem. Frans ponownie zasiadł w fotelu naprzeciw ojca i uśmiechnął się szeroko, gdy Vilgot otworzył butelkę i podał mu bez słowa.

– Wpłaciłem parę koron, by wesprzeć słuszną sprawę, i panom radzę zrobić to samo. Hitler potrzebuje poparcia wszystkich porządnych ludzi.

– To prawda, interesy idą dobrze – powiedział Hjal-mar, unosząc do góry butelkę. – Ledwo nadążamy z eksportem rudy, tyle jest zamówień. Cokolwiek by mówić o wojnie, to opłacalne przedsięwzięcie.

– A jak się jeszcze pozbędziemy żydostwa i zyski się zwiększą, to będzie już całkiem dobrze. – Egon sięgnął w stronę pustoszejącego talerza po kolejną kanapkę. Odgryzł kęs i zwrócił się do Fransa, który pilnie słuchał: – Możesz być dumny ze swego ojca, chłopcze. Niewielu jest w kraju takich jak on.

– Wiem – mruknął Frans.

Czuł się skrępowany tym, że nagle zwraca się na niego uwagę.

– Mam nadzieję, że słuchasz ojca, a nie tych, co nie mają o niczym pojęcia. Chyba zdajesz sobie sprawę, że większość tych, którzy potępiają Niemców i wojnę, ma nieczystą krew. W naszej okolicy jest sporo włóczęgów różnej maści, Walonów 11 i im podobnych, więc nic dziwnego, że przekręcają fakty. Twój ojciec wie, jak jest naprawdę. Wszyscy byliśmy świadkami, jak Żydzi i cudzoziemcy próbowali wziąć górę, zniszczyć wszystko, co niezbrukane, szwedzkie. Hitler podąża słuszną drogą, zapamiętaj sobie moje słowa!

Egon rozgrzał się tak bardzo, że pluł okruszkami chleba na wszystkie strony. Frans słuchał go jak urzeczony.

– Panowie, czas pogadać o interesach.

Vilgot z hukiem postawił butelkę na stole, skupiając na sobie uwagę gości.

Frans przysłuchiwał się rozmowie jeszcze dwadzieścia minut, a potem chwiejnym krokiem poszedł do łóżka. Kładąc się w ubraniu na narzucie, miał wrażenie, że pokój wiruje. Dobiegająca z salonu rozmowa brzmiała jak brzęczenie. Zasnął w błogiej nieświadomości, jak się będzie czuł, kiedy się obudzi.


Gösta westchnął głęboko. Lato z wolna przechodziło w jesień, co dla niego oznaczało, że wkrótce będzie musiał ograniczyć do minimum granie w golfa. Wprawdzie było jeszcze dość ciepło i teoretycznie miał przed sobą co najmniej miesiąc, ale nauczony doświadczeniem wiedział, że kilka meczów przepadnie w strugach deszczu, kilka z powodu burz, a potem z dnia na dzień temperatura zmieni się z przyjemnej w nieznośną. To poważny minus życia w Szwecji. Plusów, które mogłyby go zrównoważyć, nie dostrzegał. Chyba że kiszone śledzie12, ale wyjeżdżając za granicę, można przecież zabrać ze sobą kilka puszek i już człowiek ma to, co najlepsze, i tu, i tam.

Na szczęście w komisariacie panował spokój. Mell-berg poszedł na spacer z Ernstem, a Martin i Paula pojechali do Grebbestad porozmawiać z Fransem Ringholmem. Gösta jeszcze raz spróbował sobie przypomnieć, gdzie słyszał to nazwisko, i z ulgą stwierdził, że klapka mu się otworzyła. Ringholm. Tak się nazywa dziennikarz z „Bohusläningen”. Sięgnął po leżący na biurku egzemplarz gazety i zaczął przeglądać. W końcu znalazł: Kjell Ringholm. Złośliwy skurczybyk. Uwielbiał dociskać miejscowych polityków i przedstawicieli władz regionu. Może to przypadek, choć naz wisko nie należało do często spotykanych. Czy mógłby być synem Fransa? Na wszelki wypadek zapisał to sobie w pamięci.

Na razie czekało go pilniejsze zadanie. Znów westchnął. Była to umiejętność, którą z wiekiem przekształcił niemal w sztukę. Ale to może poczekać do powrotu Martina. Wtedy ciężar rozłoży się na dwóch. W dodatku będzie miał dla siebie jeszcze godzinkę, może dwie, jeśli Martin i Paula postanowią zjeść lunch, zanim wrócą.

Potem pomyślał, że nie ma na co czekać. Lepiej, żeby ta sprawa już nad nim nie wisiała. Wstał i włożył kurtkę. Powiedział Annice, dokąd jedzie, wziął z garażu służbowy samochód i pojechał do Fjällbacki.

Dopiero gdy zadzwonił do drzwi, uprzytomnił sobie, że zrobił głupstwo. Było dopiero po dwunastej. To oczywiste, że chłopcy są w szkole. Już miał zawrócić, gdy drzwi się otworzyły i stanął w nich Adam. Pociągał nosem, oczy miał szkliste od gorączki.

– Chory jesteś? – spytał Gösta.

Chłopak przytaknął i jakby na dowód kichnął siarczyście i wytarł nos w chusteczkę.

– Przeziębiłem się – powiedział. Słychać było, że ma całkowicie zatkany nos.

– Można wejść?

Adam odsunął się od drzwi.

– Na własne ryzyko – powiedział i znów kichnął.

Gösta poczuł, jak pełne wirusów kropelki śliny opryskują mu dłoń, ale spokojnie wytarł ją rękawem. Przydałoby się kilkudniowe zwolnienie. Z przyjemnością smarkałby w chusteczkę, leżąc na kanapie i oglądając nagranie z ostatniego turnieju Masters. Mógłby wreszcie spokojnie przestudiować uderzenie Tigera na zwolnionych obrotach.

– Baby nie ba w dobu – powiedział Adam.

Idąc za nim do kuchni, Gösta zmarszczył czoło, ale po chwili odgadł: mamy nie ma w domu. Pewnie o to mu chodziło. Przez głowę przemknęła mu myśl, że przesłuchiwanie nieletniego pod nieobecność rodziców lub opiekunów prawnych jest niedopuszczalne, ale zniknęła równie szybko, jak się pojawiła. Gösta był zdania, że takie reguły niepotrzebnie utrudniają życie. Gdyby był z nim Ernst, na pewno by go poparł. Policjant Ernst, nie pies, pomyślał i zachichotał. Adam spojrzał na niego dziwnie.

Usiedli przy kuchennym stole z pozostałościami po śniadaniu. Było tam wszystko: okruchy chleba, rozmazane masło, rozlane kakao O’boy.

– No więc…

Gösta zabębnił po stole palcami i natychmiast pożałował, bo przylepiły mu się do nich okruchy. Wytarł rękę o nogawkę i zaczął jeszcze raz:

– Tak. Już doszedłeś do siebie?

Nawet dla niego zabrzmiało to dziwnie. Nie umiał rozmawiać z młodzieżą ani z osobami po urazie psychicznym. Nie wierzył też w te brednie. Dobry Boże, gość nie żył, gdy go znaleźli, co w tym takiego strasznego? Mało się napatrzył na umarlaków w ciągu tylu lat służby? I nie miał żadnego urazu.

Adam wytarł nos i wzruszył ramionami.

– Nie ma sprawy. W szkole uważają, że to superowo.

– Jak to się stało, że tam poszliście?

– To był pomysł Mattiasa.

Adam powiedział „Battiasa”, ale Gösta już się zdążył przestawić i na bieżąco tłumaczył sobie jego słowa.

– Wszyscy wiedzą, że ci starzy dziwacy zajmują się drugą wojną światową i tak dalej, a jeden chłopak w szkole mówił, że mają w domu całą masę coolerskich rzeczy. No i Mattias chciał, żebyśmy tam poszli zobaczyć…

Przerwało mu gwałtowne kichnięcie. Gösta aż podskoczył na krześle.

– To znaczy, że Mattias wpadł na pomysł, żeby się włamać do ich domu, tak? – Gösta surowo spojrzał na Adama.

– Zaraz włamać… – Adam zaczął się wiercić. – Przecież nie chcieliśmy niczego ukraść, nic z tych rzeczy, tylko trochę pooglądać. Myśleliśmy, że obaj wyjechali i nawet nie zauważą, że u nich byliśmy…

– Muszę ci uwierzyć na słowo – powiedział Gösta. – Byliście tam już kiedyś?

– Nie, jak słowo daję. – Adam spojrzał na niego błagalnie. – To był pierwszy raz.

– Będę musiał pobrać od ciebie odciski palców. Na poparcie tego, co mówisz. I żeby cię wykluczyć z kręgu podejrzanych. Nie masz nic przeciwko temu?

– A skąd. – Adamowi zalśniły oczy. – Zawsze oglądam CSI. Wiem, jakie to ważne, żeby wykluczyć. Potem wrzucicie odciski do komputera i już będziecie wiedzieć, kto tam był.

– Właśnie – potwierdził Gösta ze śmiertelnie poważną miną, chociaż w środku pękał ze śmiechu. Wrzucacie odciski palców do komputera. A jakże.

Wyjął sprzęt potrzebny do pobrania odcisków: poduszeczkę nasączoną czarnym tuszem i kartę rejestracyjną z dziesięcioma polami. Po kolei odcisnął na nich palce chłopaka.

– Gotowe – stwierdził z zadowoleniem.

– Potem to skanujecie, czy jak? – spytał Adam z zaciekawieniem.

– Oczywiście, skanujemy. A później, tak jak mówiłeś, porównujemy z tym, co mamy w bazie. Są w niej odciski palców wszystkich obywateli szwedzkich w wieku powyżej osiemnastu lat. I jeszcze trochę cudzoziemców. No wiesz, Interpol i tak dalej. Jesteśmy podłączeni do Interpolu. Stałym łączem. I do FBI, i CIA.

– Ale superowo! – Adam z podziwem spojrzał na niego.

Gösta śmiał się przez całą drogę do Tanumshede.


Starannie nakrył do stołu. Rozłożył żółty, ulubiony obrus Britty. Na nim biały serwis w wypukły wzorek, świeczniki, które dostali jeszcze w prezencie ślubnym, i wazon z kwiatami. Britta zawsze dbała, żeby niezależnie od pory roku w domu były świeże kwiaty. Dawniej była w kwiaciarni stałą klientką. Teraz chodził tam Herman. Chciał, żeby wszystko zostało po staremu. Bo jeśli wszystko dookoła pozostanie niezmienione, być może nie zatrzyma to nakręcania się spirali, ale przynajmniej ją spowolni.

Najgorzej było na początku, zanim lekarze postawili diagnozę. Britta zawsze była taka poukładana i nagle, czego nikt nie potrafił zrozumieć, nie mogła znaleźć kluczyków od samochodu, do wnuków zaczęła się zwracać niewłaściwymi imionami, nie pamiętała numerów telefonów przyjaciółek, do których dzwoniła przez całe życie. Najpierw myśleli, że to ze zmęczenia i stresu. Zaczęła brać multiwitaminę i suplementy diety, bo podejrzewali, że to z powodu niedoboru mikroelementów w organizmie. W końcu już nie można było zamykać oczu na fakt, że to coś poważnego.

Kiedy wysłuchali diagnozy, milczeli dłuższą chwilę. Potem Britta zaszlochała, ale tylko raz, i na tym koniec. Mocno ścisnęła dłoń Hermana, odpowiedział jej uściskiem. Oboje wiedzieli, co to znaczy. Byli razem od pięćdziesięciu pięciu lat. Teraz ich życie miało się radykalnie zmienić. Choroba stopniowo doprowadzi jej umysł do rozpadu, z wolna pozbawiając ją wspomnień i osobowości. Rozwarła się przed nimi ogromna, głęboka przepaść.

Od tamtej pory minął rok. Dobre chwile zdarzały się coraz rzadziej. Herman próbował złożyć serwetki tak, jak robiła to Britta, ale trzęsły mu się ręce. Zawsze składała je w wachlarz. Widział to tyle razy, a jednak ciągle mu nie wychodziło. Po czwartej próbie ze złości i bezradności podarł serwetkę na kawałeczki. Powoli opadły na talerz. Usiadł, żeby się uspokoić, i wytarł łzę z kącika oka.

Przeżyli ze sobą pięćdziesiąt pięć lat. Dobrych, szczęśliwych lat. Oczywiście raz było lepiej, raz gorzej, jak to w małżeństwie. Ale budowali swoje życie razem, na solidnych podstawach. Razem też dojrzewali, zwłaszcza kiedy urodziła się córka. Bardzo był wtedy dumny z Britty. Musiał przyznać, że przed narodzinami dziecka czasem żona wydawała mu się płytka i niemądra. Ale w dniu, kiedy wzięła na ręce Annę Gretę, stała się inną osobą. Jakby macierzyństwo dało jej nowy punkt oparcia. Urodziły im się trzy wspaniałe córki, a po narodzinach każdej kolejnej Herman kochał żonę coraz bardziej.

Poczuł dłoń na ramieniu.

– Tato? Co się dzieje? Pukałam, ale się nie odzywałeś, więc sama weszłam.

Herman szybko wytarł oczy i widząc zmartwioną minę najstarszej córki, spróbował się uśmiechnąć. Nie dała się oszukać. Objęła go i przytuliła policzek do jego policzka.

– Masz dzisiaj ciężki dzień, prawda?

Przytaknął i przez chwilę czuł się w jej objęciach jak dziecko. Dobrze ją z Brittą wychowali. Anna Greta była ciepłą, troskliwą i kochającą babcią dwójki ich prawnuków. Czasami nie mieściło mu się w głowie, że ta siwa kobieta po pięćdziesiątce to jego mała córeczka, która tuptała po domu, owijając sobie tatusia wokół palca.

– Jak ten czas leci, córeczko – powiedział w końcu, głaszcząc ją po ramieniu.

– Oj tak, tato, czas leci – odparła i ścisnęła go jeszcze mocniej. Po chwili powiedziała: – Może zrobilibyśmy porządek na stole? Mama nie będzie zachwycona, jak zobaczy taki bałagan. – Zaśmiała się. Herman też się uśmiechnął. – Poskładam serwetki, a ty rozłóż sztućce. Tak będzie najlepiej.

Wskazała palcem na rozrzucone, porwane kawałeczki serwetki i mrugnęła porozumiewawczo.

– Masz rację. – Uśmiechnął się z wdzięcznością. – Tak będzie najlepiej.


– O której przychodzą? – zawołał Patrik z sypialni.

Właśnie się przebierał, bo Erika nalegała, by włożył coś bardziej odpowiedniego niż dżinsy i T-shirt. Nie pomogło tłumaczenie, że „przecież to tylko twoja siostra i Dan”. To piątkowa kolacja i już. Musi być trochę elegancji.

Erika otworzyła piecyk, żeby zerknąć na polędwiczki. Miała wyrzuty sumienia, że wczoraj nakrzyczała na Patrika, i chcąc mu to wynagrodzić, przyrządziła jedną z jego ulubionych potraw: polędwiczki wieprzowe zapiekane w cieście z sosem porto i piure z ziemniaków. To samo podała w pamiętny wieczór, gdy zaprosiła go do siebie po raz pierwszy. W pierwszy wieczór, gdy… Zaśmiała się sama do siebie i zamknęła piecyk. Wydawało jej się, że to było tak dawno, choć minęło tylko kilka lat. Prawdziwie i gorąco kochała Patrika, ale, choć to zdumiewające, codzienność, kiedy się ma małe dziecko, szybko zabija w człowieku chęć kochania się pięć razy z rzędu, jak tamtej nocy. Teraz była zmęczona na samą myśl o ćwiczeniach w łóżku. Raz w tygodniu – to już wyczyn.

– Będą za pół godziny! – odkrzyknęła i zabrała się do robienia sosu.

Sama zdążyła się już przebrać w czarne spodnie i bluzkę w kolorze lila, ulubione ciuchy jeszcze z czasów, gdy mieszkała w Sztokholmie i miała w zasięgu mnóstwo sklepów. Na wszelki wypadek przewiązała się fartuszkiem. Patrik właśnie schodził po schodach i aż gwizdnął z uznaniem.

– Kogóż to widzą me zmęczone oczy? Po prostu boskie zjawisko, połączenie prostoty i kulinarności.

– Nie ma takiego słowa – powiedziała Erika ze śmiechem, gdy Patrik pocałował ją w kark.

– Teraz już jest – odparł Patrik i mrugnął do niej. Cofnął się o krok i zakręcił pirueta. – Co powiesz? Może być? Czy mam się przebrać jeszcze raz?

– Ojej, mówisz, jakbym była jakąś jędzą. – Z udawaną powagą obejrzała go od stóp do głów i roześmiała się. – Jesteś ozdobą naszego domu. Gdybyś jeszcze nakrył do stołu, tobym sobie przypomniała, dlaczego za ciebie wyszłam.

– Nakryć do stołu! Mówisz, masz!

Pół godziny później, gdy punktualnie o siódmej rozległ się dzwonek, kolacja była gotowa, a stół nakryty. W drzwiach stanęli Anna, Dan, Emma i Adrian. Dzieci od razu wbiegły, wołając Maję, swoją ulubienicę.

– Co to za przystojniak? – spytała Anna. – Gdzie podziałaś Patrika? W samą porę go zamieniłaś na ten wspaniały okaz.

Patrik uściskał Annę.

– Ja również się cieszę na twój widok, kochana szwagierko… Jak się macie, gołąbki? Jesteśmy prawdziwie zaszczyceni, że udało wam się wyrwać na chwilę z sypialni, żeby wstąpić w nasze skromne progi.

– No wiesz…

Anna zarumieniła się i trzepnęła Patrika w pierś, ale spojrzała na Dana tak, że widać było, że coś jest na rzeczy.

Wieczór był bardzo przyjemny. Emma i Adrian zabawiali Maję do chwili, gdy przyszła pora, żeby ją położyć spać, a potem sami zaczęli przysypiać na kanapie. Goście pochwalili jedzenie, jak na to zasługiwało, i opróżnili kilka butelek pysznego wina. Erika cieszyła się, że może posiedzieć z siostrą i z Danem przy spokojnej domowej kolacji. Bez ciemnych chmur na horyzoncie, bez wracania myślą do przeszłości. Niewinne pogawędki i sympatyczne przekomarzanki.

Nagle ten spokój zakłócił wściekły dzwonek komórki Dana.

– Przepraszam, sprawdzę, kto dzwoni o tej porze – powiedział Dan, idąc po telefon.

Zostawił go w kieszeni kurtki. Spojrzał na wyświet-lacz i zmarszczył czoło – nieznany numer.

– Mówi Dan, słucham – powiedział z wahaniem.

– Co się stało? – zaniepokoiła się Anna.

– Chodzi o Belindę. Była na jakiejś imprezie i się upiła. Dzwoniła jej koleżanka. Wpakuje ją do taksówki i przyśle do nas.

– Ale gdzie ona jest? Przecież miała być u Pernilli, w Munkedal?

– Widać nie jest, skoro koleżanka dzwoniła z Greb-bestad.

Dan wybrał jakiś numer, chyba obudził byłą żonę. Wyszedł do kuchni. Erika, Anna i Patrik słyszeli jedynie urywki rozmowy, dość nieprzyjemne. Po kilku minutach Dan wrócił do jadalni i z ponurą miną usiadł przy stole.

– Belinda powiedziała matce, że przenocuje u koleżanki. Z kolei koleżanka prawdopodobnie powiedziała w domu, że przenocuje u Belindy. Zamiast tego jakimś sposobem dotarły do Grebbestad i poszły na zabawę. Cholera! Myślałem, że mogę mieć pewność, że ona jej dopilnuje! – Nerwowym gestem przeciągnął ręką po włosach.

– Pernilla? – spytała Anna, głaszcząc go uspokajająco po ramieniu. – To wcale nie takie proste. Też byś się dał nabrać. To stara sztuczka.

– Wcale bym się nie dał! – powiedział Dan ze złością. – Wieczorem zadzwoniłbym do rodziców tej koleżanki, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku. Nie zaufałbym siedemnastolatce. Jak ona mogła być taka głupia? Nie mogę liczyć nawet na to, że upilnuje dzieci?

– Uspokój się – powiedziała surowo Anna. – Wszystko po kolei. Po pierwsze trzeba się zająć Belindą, jak przyjedzie. – Dan otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale nie pozwoliła mu się odezwać. – I dziś nie będziemy na nią krzyczeć. Porozmawiamy jutro, jak wytrzeźwieje. Okej?

Wprawdzie zakończyła pytaniem, ale dla wszystkich, również dla Dana, było jasne, że to nie podlega dyskusji. Dan kiwnął głową.

– Pościelę jej w pokoju gościnnym – powiedziała Erika.

– A ja przyniosę kubeł albo coś w tym rodzaju – powiedział Patrik. Miał nadzieję, że nie będzie musiał tego mówić, gdy Maja będzie nastolatką.

Kilka minut później usłyszeli samochód. Dan i Anna pośpieszyli otworzyć drzwi. Anna zapłaciła za taksówkę, a Dan wziął na ręce Belindę: leżała na tylnym siedzeniu jak szmaciana lalka.

– Tato… – wybełkotała. Potem objęła go za szyję i przytuliła twarz do jego piersi.

Dana zemdliło od bijącego od niej zapachu wymiocin, a jednocześnie ogarnęła go wielka czułość. Nagle wydała mu się taka mała i krucha. Tyle lat minęło, odkąd ją nosił na rękach.

Wydała zdławiony odgłos i Dan odruchowo odwrócił jej głowę. Z jej ust chlusnęła na schody śmierdząca czerwona breja. Nie ulegało wątpliwości, że nadużyła czerwonego wina, a w każdym razie wina najwięcej.

– Wnieś ją do domu, a to zostaw. Potem spłuczemy schody – powiedziała Erika. – Zanieś ją pod prysznic, zajmiemy się nią z Anną i przebierzemy.

Stojąc pod prysznicem, Belinda zaczęła rozdzierająco płakać. Anna pogłaskała ją po głowie, Erika delikatnie wytarła ręcznikiem.

– Ćśśś, zobaczysz, wszystko będzie dobrze – powiedziała Anna, wkładając jej czystą koszulkę.

– Kim miał tam być… I ja myślałam, że… Ale on powiedział Lindzie, że jestem… brzyydka… – zacinała się, wyrzucając z siebie słowa i łkając.

Anna i Erika spojrzały na siebie porozumiewawczo. Nie chciałyby być na jej miejscu. Nic nie boli tak jak pęknięte serce nastolatki. Też przez to kiedyś przechodziły, więc świetnie rozumiały, że można chcieć utopić smutek w winie, choćby ukojenie miało być chwilowe. Jutro Belinda poczuje się jeszcze gorzej, wiedziały to z własnego bolesnego doświadczenia. Teraz trzeba ją położyć do łóżka, a z resztą będą sobie radzić jutro.

Mellberg przystanął przed drzwiami, z ręką na klamce ważył wszystkie za i przeciw. Zdecydowanie przeważały przeciw. Przyszedł tu z dwóch powodów. Po pierwsze, nie miał nic lepszego do roboty w ten piątkowy wieczór. Po drugie, ciągle miał w pamięci czarne oczy Rity. Nie był jednak przekonany, czy to wystarczy, żeby zrobić coś tak idiotycznie śmiesznego, jak pójść na kurs salsy. Zresztą w środku na pewno jest mnóstwo gotowych na wszystko bab, które chodzą na kurs tylko po to, żeby poderwać faceta. Żałosne. Przez chwilę chciał się obrócić na pięcie, zahaczyć o stację benzynową, kupić chipsy i potem w domu obejrzeć nagrany odcinek Full frys med Stefan och Christer13. Na tę myśl aż zarechotał. Kurde, oni to się znają na kawałach. Właśnie podjął decyzję, gdy ktoś szarpnął drzwi.

– Bertil! Jak miło, że przyszedłeś! Wejdź, właśnie zaczynamy.

Zanim zdążył się zorientować, Rita chwyciła go za rękę i pociągnęła do sali gimnastycznej. Stojący na podłodze kaseciak pompował muzykę latynoamerykańską. Na Mellberga spojrzały ciekawie cztery pary. Mieszane, co skonstatował z pewnym zdziwieniem. Wizja bycia rozszarpywanym przez chutliwe suki się rozwiała.

– Będziesz tańczyć ze mną. Pomożesz mi demonstrować figury – powiedziała Rita.

Zdecydowanym ruchem pociągnęła go na środek. Stanęła przed nim, chwyciła go za rękę, drugą otoczyła swoją talię. Mellberg najchętniej złapałby ją za ten fantastyczny tłuszczyk. Kompletnie nie rozumiał facetów, którzy lubią dotykać kości.

– Bertil, skup się – powiedziała surowo. Mellberg się wyprostował. – Obserwujcie nas uważnie. Panie: prawa noga w przód, ciężar ciała na lewą nogę, prawa noga wraca. Panowie tak samo, tylko na odwrót: lewa noga w przód, ciężar ciała na prawą, lewa noga wraca. Będzie-my to powtarzać, aż sobie utrwalimy.


Mellberg próbował zrobić, jak powiedziała, ale wydawało mu się, że jego mózg wymazał nawet tak podstawową informację jak ta, która noga jest prawa, a która lewa. Ale Rita była dobrą nauczycielką. Zdecydowanymi ruchami przesuwała jego stopy w przód i w tył. Po chwili stwierdził z radością, że zaczyna łapać.

10

Per Albin Hansson (1885–1946) – socjaldemokrata, długoletni premier Szwecji, stał na czele rządu zgody narodowej w latach drugiej wojny światowej, usiłując balansować między stronami konfliktu.

11

W XVII wieku do Szwecji napłynęła liczna grupa imigrantów z Walonii. Zatrudniali się w górnictwie i przemyśle tkackim. Szwedzi mający ciemne włosy i oczy, niewyglądający na typowych Skandynawów, często powołują się na walońskie pochodzenie.

12

Kiszone śledzie – specjał szwedzkiej kuchni o niezwykle silnej woni.

13

Full frys med Stefan och Christer – nadawany przez szwedzką stację TV4 popularny sitcom w rodzaju Kiepskich.

Niemiecki bękart (wyd. 3)

Подняться наверх