Читать книгу Fabrykantka aniołków - Camilla Lackberg - Страница 9
Fjällbacka 1915
ОглавлениеWreszcie będzie wolna. Pójdzie na służbę do gospodarza do Hamburgsund i wyrwie się z domu przybranej matki i jej wstrętnych bachorów. Nie mówiąc o przybranym ojcu. Od kiedy zaczęła dojrzewać i nabierać kobiecych kształtów, nachodził ją w nocy coraz częściej. Odkąd zaczęła miesiączkować, żyła w ciągłym strachu, że w jej brzuchu zacznie rosnąć dziecko. To ostatnia rzecz, jakiej potrzebowała. Nie będzie taka jak te zapłakane, przerażone dziewczyny, które z wrzeszczącym zawiniątkiem na ręku pukały do drzwi jej matki. Już jako dziecko nimi gardziła, były słabe i bezwolne.
Spakowała swój skromny dobytek. Z rodzinnego domu nie miała nic, a tutaj nie dostała nic, co warto byłoby zabrać. Ale nie zamierzała odejść z pustymi rękami. Zakradła się do sypialni przybranych rodziców. Pod łóżkiem, przy samej ścianie, stało pudełko z biżuterią, którą odziedziczyła po matce. Położyła się na podłodze i wyciągnęła je. Nikt jej nie przeszkodzi. Przybrana matka jest we Fjällbace, a dzieci bawią się na podwórku.
Podniosła wieczko i uśmiechnęła się z zadowoleniem. Wystarczająco dużo cennych przedmiotów, żeby się zabezpieczyć na jakiś czas. Cieszyła się, że zabierając swoje dziedzictwo, sprawi przykrość tej jędzy.
– Co ty robisz? – Drgnęła. Od drzwi dobiegł głos przybranego ojca.
Myślała, że jest w oborze. Serce biło jej jak szalone. Po chwili poczuła, jak ogarnia ją spokój. Nic nie zniweczy jej planów.
– A jak ci się zdaje? – powiedziała, wkładając pudełko z biżuterią do kieszeni spódnicy.
– Czyś ty zwariowała, dziewczyno? Kradniesz biżuterię? – Zrobił krok w jej stronę.
Dagmar powstrzymała go gestem.
– Zgadza się, ale radzę, żebyś mi nie przeszkadzał, bo pójdę prosto na policję i powiem, coś mi zrobił.
– Nie odważysz się! – Zacisnął pięści, ale po chwili jego spojrzenie pojaśniało. – Kto by tam wierzył córce fabrykantki aniołków!
– Potrafię być bardzo przekonująca. Po całej okolicy rozejdą się plotki, i to szybciej, niż myślisz.
Spochmurniał, chyba się wahał. Postanowiła mu pomóc podjąć decyzję.
– Mam propozycję. Gdy moja droga przybrana matka odkryje, że nie ma biżuterii, postarasz się ją udobruchać i przekonać, żeby sobie dała spokój. Jeśli mi to obiecasz, dostaniesz dodatkową nagrodę, zanim odejdę. – Podeszła do przybranego ojca. Położyła mu rękę na przyrodzeniu i zaczęła pocierać. Gdy jego oczy zrobiły się szkliste, wiedziała, że ma nad nim władzę. – Zgoda? – spytała, rozpinając mu rozporek.
– Zgoda – odparł, kładąc dłoń na jej głowie i popychając ją w dół.
Wieża do skoków na Badholmen wznosiła się majestatycznie ku niebu. Erika odepchnęła obraz zwisającego z niej, kołysanego wiatrem mężczyzny. Wolała nie wracać do tamtego strasznego wydarzenia. Zresztą Badholmen kojarzyła jej się z czymś zupełnie innym. Wysepka leżąca bardzo blisko Fjällbacki mieniła się na wodzie jak klejnot. Znajdujące się na niej schronisko młodzieżowe cieszyło się dużą popularnością, latem miało pełne obłożenie. Erika uważała, że to oczywiste. Sprzyjały temu dwie rzeczy: świetna lokalizacja i fakt, że sam budynek miał mnóstwo staroświeckiego uroku.
– Są wszyscy? – Rozglądała się nerwowo, usiłując policzyć dzieci.
Trójka małych dzikusów w pomarańczowych kapokach rozbiegła się po pomoście.
– Patriku! Może byś trochę pomógł, co? – powiedziała do męża, łapiąc za kołnierz przebiegającą niebezpiecznie blisko skraju pomostu Maję.
– A kto uruchomi motorówkę? Jak to sobie wyobrażasz? – Patrik rozłożył ręce, twarz mu poczerwieniała.
– Jeśli nam się uda wsadzić ich do łódki, zanim wpadną do wody, będziesz mógł ją spokojnie uruchamiać.
Maja wiła się jak piskorz, ale Erika mocno chwyciła za wieszak przy jej kołnierzu. Drugą, wolną ręką złapała Noela, który na tłuściutkich nóżkach gonił Antona. Anton zdążył już odbiec spory kawałek w stronę kamiennego mostka łączącego Badholmen ze stałym lądem.
– Anton, stój! – krzyknęła, ale nie zatrzymał się. Mknął jak strzała, lecz i tak szybko go dogoniła i wzięła na ręce. Zaczął się wyrywać, krzyczał histerycznie. – Boże, jak ja mogłam pomyśleć, że to dobry pomysł? – powiedziała, gdy już podała mężowi szlochającego synka. Spływała potem. Odcumowała łódź i wskoczyła do środka.
– Zobaczysz, zaraz będzie dobrze. Tylko wypłyniemy kawałek w morze. – Patrik przekręcił kluczyk i na szczęście już przy pierwszej próbie udało mu się uruchomić silnik. Pochylił się, żeby odczepić cumę rufową. Drugą ręką odpychał się od sąsiedniej łodzi. Niełatwo było wypłynąć. Przy pomoście było gęsto od łodzi. Gdyby nie miały odbijaczy, żadna nie uniknęłaby uszkodzeń.
– Przepraszam, że na ciebie burknęłam. – Erika posadziła dzieci na dnie łódki i usiadła na ławce.
– Już zapomniałem – powiedział, powoli przesuwając rumpel. Łódka odwróciła się rufą do portu, dziobem do Fjällbacki.
Był przepiękny niedzielny poranek, bezchmurne błękitne niebo, woda gładka jak lustro. Nad ich głowami z krzykiem krążyły mewy. Erika rozejrzała się i zobaczyła, że na wielu łodziach cumujących w marinie ludzie jedzą śniadanie. Wielu pewnie jeszcze odsypiało nocne pijaństwo. Zwłaszcza młodzi lubili popić w sobotnią noc. Dobrze, że ja mam to już za sobą, pomyślała, patrząc z większą niż przedtem czułością na dzieci. Teraz już spokojnie siedziały na dnie łódki.
Podeszła do Patrika i położyła mu głowę na ramieniu. Objął ją i pocałował w policzek.
– Słuchaj – powiedział nagle. – Przypomnij mi, jak już dopłyniemy, żebym ci zadał kilka pytań o Valö i stary ośrodek kolonijny.
– A co chcesz wiedzieć? – zainteresowała się Erika.
– Potem spokojnie o tym pogadamy – odparł i pocałował ją jeszcze raz.
Wiedziała, że zrobił to, żeby się z nią podrażnić. Ciekawość aż ją rozsadzała, ale opanowała się. Bez słowa osłoniła oczy dłonią i spojrzała w stronę Valö. Potem, gdy pyrkocząc powoli, mijali wyspę, w przelocie zobaczyła duży biały dom. Czy kiedykolwiek się wyjaśni, co się tam stało wiele lat temu? Nie cierpiała książek i filmów niedających odpowiedzi na wszystkie pytania. Wręcz odmawiała czytania o niewyjaśnionych, zagadkowych zbrodniach. Jeśli chodzi o Valö, próbowała się czegoś dogrzebać, ale jej wysiłki spełzły na niczym. Wszystko skrywał mrok tajemnicy, tak jak drzewa skrywały dom na wyspie.
Martin stanął z uniesioną dłonią i dopiero po chwili nacisnął dzwonek. Usłyszał kroki. Przez chwilę chciał obrócić się na pięcie i odejść. Drzwi się otworzyły, Annika spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– O, to ty? Coś się stało?
Zmusił się do uśmiechu, ale Anniki nie dało się oszukać. Zresztą właśnie dlatego do niej przyszedł. Jak tylko zaczął pracować w komisariacie, Annika wzięła go pod swoje skrzydła. Była jak druga matka. Teraz też z nią najchętniej rozmawiał.
– No więc, ja… – wydusił.
– Wejdź – przerwała mu. – Usiądziemy w kuchni, napijemy się kawy, opowiesz mi, co się dzieje.
Martin zdjął buty i poszedł za nią do kuchni.
– Siadaj. – Wprawnym ruchem nabrała kilka miarek kawy i wsypała do filtra. – Co zrobiłeś z Pią i Tuvą?
– Zostały w domu. Powiedziałem, że idę się przejść, więc niedługo będę musiał wracać. Mamy jechać nad wodę.
– Leia też uwielbia się kąpać. Parę dni temu, gdy już mieliśmy wracać do domu, nie mogliśmy jej wyciągnąć z wody. Prawdziwy z niej stwór wodny. Dziś Lennart też z nią pojechał, żebym mogła trochę posprzątać.
Promieniała, opowiadając o adoptowanej córeczce. Wkrótce miał minąć rok, odkąd przywieźli ją z mężem z Chin. Teraz wszystko w ich życiu kręciło się wokół Lei.
Martin nie potrafiłby sobie wyobrazić lepszej matki. Była taka ciepła i opiekuńcza, że nawet on czuł się przy niej bezpiecznie. Najchętniej położyłby głowę na jej ramieniu i dał upust łzom, które go paliły pod powiekami. Powstrzymał się. Jeśli się rozpłacze, nie będzie mógł przestać.
– Chyba wyjmę kilka drożdżówek. – Sięgnęła do zamrażarki, wyjęła torebkę z bułkami i włożyła ją do mikrofalówki. – Wczoraj upiekłam, miałam zamiar wziąć kilka do pracy.
– Ale wiesz, że pieczenie dla nas bułek nie należy do twoich obowiązków służbowych?
– Nie jestem pewna, czy Mellberg by się z tobą zgodził. Gdybym się bliżej przyjrzała swojej umowie o pracę, na pewno by się okazało, że gdzieś stoi drobnym drukiem: pracownica zobowiązuje się również dostarczać do komisariatu policji w Tanum domowe wypieki.
– Prawda. Bertil nie przeżyłby jednego dnia bez ciebie i twoich wypieków.
– Zwłaszcza odkąd Rita trzyma go na diecie. Paula mówi, że u Bertila i Rity podaje się teraz wyłącznie chleb pełnoziarnisty i jarzyny.
– Chciałbym to zobaczyć. – Martin wybuchnął śmiechem. Przyjemne uczucie objęło brzuch, napięcie zaczęło puszczać.
Zabrzmiał dzwonek mikrofalówki. Annika wyłożyła na talerz gorące bułeczki i postawiła na stole filiżanki z kawą.
– Gotowe. A teraz opowiadaj, co cię gryzie. Od paru dni widzę, że coś ci jest, ale pomyślałam, że jak zechcesz, to sam powiesz.
– Może to nic takiego, i nie chciałem cię obarczać swoimi problemami, ale… – Martin się zdenerwował. Czuł, że gardło mu się zaciska.
– Nie mów głupstw, po to tu siedzę. Opowiadaj.
Martin musiał odetchnąć kilka razy.
– Pia jest chora – odezwał się w końcu. Jego słowa odbiły się echem od ścian kuchni.
Annika zbladła. Nie tego się spodziewała. Martin obracał filiżankę w dłoniach. Znów zaczerpnął tchu i wyrzucił z siebie wszystko:
– Od dawna czuła się zmęczona. Właściwie od urodzenia Tuvy, ale myśleliśmy, że to nic dziwnego, zwyczajne zmęczenie po połogu. Ale Tuva ma już prawie dwa lata, a zmęczenie nie ustępowało. Była zmęczona coraz bardziej. A potem wymacała sobie na szyi jakieś guzki…
Dłoń Anniki powędrowała do ust. Już się domyślała, co będzie dalej.
– Kilka tygodni temu pojechałem z nią do lekarza. Od razu widzieliśmy, co podejrzewa. Dał jej pilne skierowanie do Uddevalli. Pojechaliśmy na badania. Jutro przed południem ma wyznaczoną wizytę na onkologii, mają jej dać wyniki. Ale właściwie już wiadomo, co nam powiedzą. – Łzy pociekły mu po policzkach, wytarł je ze złością.
Annika podała mu serwetkę.
– Popłacz sobie, ulży ci.
– To okropnie niesprawiedliwe. Pia ma dopiero trzydzieści lat, a Tuva jest jeszcze taka malutka. Poguglowałem, żeby się zorientować, jakie statystycznie są szanse na wyleczenie, i okazuje się, że marne. Pia jest bardzo dzielna, a ja jestem pospolitym tchórzem. Nie potrafię się zdobyć na to, żeby z nią o tym rozmawiać. Prawie nie mogę patrzeć, jak się zajmuje Tuvą. Nie mogę nawet spojrzeć jej w oczy. Czuję się jak ostatnia szmata! – Już nie mógł powstrzymać łez. Oparł głowę na rękach i zatrząsł się od płaczu.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki