Читать книгу Arabski kochanek - Carol Marinelli - Страница 4
ROZDZIAŁ TRZECI
ОглавлениеCzekał na nią.
Miała na sobie jasnoszarą wełnianą sukienkę, skromną, ale ładnie podkreślającą szczupłą talię i pełny biust.
Był ciekaw, jak zdoła się przygotować w ciągu godziny. Jego kochanki nawykły do pełnej gotowości. Musiał przyznać, że doskonale sobie poradziła. Nikt by się nie domyślił, że niedawno ratowała czyjeś życie w strugach deszczu.
Związane wcześniej włosy teraz rozpuściła. Świeżo umyte, spływały kaskadą na ramiona. Miała długie nogi, na stopach ciemnoszare pantofle na wysokich szpilkach.
Pogratulował sobie wyboru i ujął ją za łokieć, prowadząc do stolika. Wzdrygnęła się pod jego dotykiem; miał jeszcze długą drogę przed sobą! Sprawdził w jej CV, że miała dwadzieścia sześć lat i była samotna, ale zachowywała się jak nastolatka na pierwszej randce.
Postanowił, że jeśli o jedenastej nie będą już w łóżku, o północy zastuka do Mandy.
Usiedli, gdy zadzwonił jego telefon. Przeprosił i zaczął szybko mówić po arabsku. Po chwili zakończył rozmowę i wyłączył aparat.
– To mój stary przyjaciel, pracuje w szpitalu, do którego przywieziono ofiary… zawsze rozmawia w naszym języku.
– Jak oni się czują?
– Matka odzyskała przytomność.
– A dziecko?
– Chirurdzy działają, powinno być dobrze. Jest przytomne. To dziewczynka!
Felicity się roześmiała, Karim także. Miał olśniewająco białe, choć lekko nieregularne zęby. Był wprost oszałamiający.
Zamówił świetne wino i wykwintne zakąski. Był miłym i rozmownym kompanem, a gdy przyniesiono dania główne, Felicity niemal się rozluźniła.
Niemal, bo jak zwykle jej umysł wybiegł w przyszłość, na koniec wieczoru, następny wieczór i następny.
To była prawdziwa randka.
Takie randki prowadziły do kolejnych spotkań…
Rozmawiali o tym, że Felicity jest zwolenniczką porodów naturalnych. Karim twierdził, że nie po to urządzają nowoczesny szpital, żeby nie korzystać ze zdobyczy nauki.
– Mam nadzieję, że wiele się nauczę w Zaraku – oznajmiła.
– Nie byłby z ciebie dobry chirurg.
– Za to jestem dobrą położną – odparła z uśmiechem.
– Co powiedziałaś matce?
– Że znalazłam tani nocleg. – Gdy zmarszczył brwi, dodała: – Gdybym opowiedziała o wypadku, tylko by się martwiła. Nie jestem pewna, czy dobrze robię, wyjeżdżając. Moja siostra choruje od wielu lat. Jej kuracja dużo kosztuje. Wyjazd pokryje wydatki, ale… – urwała, jeszcze nigdy nie zwierzała się nieznajomemu.
– Ale? – ponaglił.
– Boję się, że sobie nie poradzą. Siostra ma anoreksję. Teraz jest wyleczona, ale mam obawy, czy mój wyjazd nie spowoduje nawrotu choroby. – Poruszyła się nerwowo na krześle. – Chyba jednak nie mam wyboru.
– Za to siostra go ma – odparł Karim. Kelner przyniósł mus z białej czekolady, polany gorącym sosem malinowym. – Może być zdrowa albo nie, nie zrobisz tego za nią.
Miał rację, ale to nie było takie proste.
– Nie rozumiesz…
– Przeciwnie! – odparł z mocą. – Wiem wszystko o rodzinie i obowiązkach.
Karim zrezygnował z deseru i buszował po desce z wybornymi serami. Podsunął jej krakersa, którego, ku swemu zdumieniu, przyjęła.
– A twój ojciec?
– Umarł przed kilku laty – odparła.
– Przykro mi, naprawdę.
– Nie ma powodu. To on był wszystkiemu winien. A twoja rodzina?
– Niewiele mam o tym do powiedzenia – odparł, wzruszając ramionami.
Rozsmarował miękki ser na krakersie, położył na wierzch odrobinę galaretki z pigwy i podał jej. Dla siebie przyrządził to samo.
Karim dawał prezenty, ale nigdy nie dzielił się swoją własnością. Dziś zrobił wyjątek.
– Mam dwóch braci. Matka mieszka w Londynie, ojciec w Zaraku.
– Rozwiedli się?
Na jego twarzy pojawiło się napięcie. Przestraszyła się, że powiedziała coś niewłaściwego.
– W Zaraku nie ma rozwodów. Choć matka mieszka w Anglii, dała ojcu czterech synów. Zasługuje na jego szacunek i wsparcie.
– Czterech? – Zmarszczyła zabawnie nos. – Mówiłeś, że masz dwóch braci.
– Zgadza się.
Teraz na pewno powiedziała coś niewłaściwego.
– Przepraszam…
– Nie mogłaś wiedzieć. – Umilkł, po czym dodał: – Jestem trzecim synem. Achmed był drugim. Zarak to w większości pustynia. Brat lubił wyścigi, trenował na pustyni. Jego pojazd się zepsuł, a pomoc nie dotarła na czas.
– Przykro mi – bąknęła. Przytrzymał jej spojrzenie, chciał coś powiedzieć, ale zmienił zdanie.
Nie było płacenia rachunku – tylko dwa osobne pokoje.
Tej części wieczoru zawsze się obawiała.
Stanęli przy windach, serce tłukło się jej w piersi.
– Dziękuję – wykrztusiła – za cudowny wieczór.
Karim zamierzał oznajmić, że to jeszcze nie koniec, ale widząc jej zdenerwowanie, postanowił ją najpierw uspokoić. Będzie muskał ustami jej włosy, szyję… pojadą następną windą prosto do jego pokoju.
Była jego słodkim deserem; czekał nań dwanaście godzin i pragnął nagrody za dobre sprawowanie.
Trzymał ją lekko za biodra i delikatnie całował. Było to tak rozkoszne, że postanowiła się temu poddać. Strach zastąpiła przyjemność, twarda gula w żołądku nieco się rozluźniła. Gdyby poprosił ją o następne spotkanie, zgodziłaby się bez wahania, choć dzieliła ich tak wielka odległość.
Z ustami na jej ustach przyciągnął ją mocniej do siebie, a ona oddała mu pocałunek. Był czuły, ale i namiętny, wsunął jej język w usta, ona zaś nagle się szarpnęła. Jeśli nawet nie dziś, wkrótce będzie musiała mu wyznać, że jest oziębła. Nie była w stanie się z tym zmierzyć.
Ujrzała zdumienie w jego oczach, gdy wyrwawszy się z jego objęć, wpadła do windy.
– Zostaw mnie – zaszlochała, gdy za nią zawołał. Na ślepo wcisnęła kilka guzików, więc winda zatrzymywała się niemal na każdym piętrze. Nie bała się, że będzie ją ścigał. Była przerażona swoim panicznym zachowaniem. Tłumiąc szloch, wbiegła do pokoju.
Zrzuciła piękną suknię na podłogę i w samej bieliźnie skuliła się w chłodnej pościeli. Czuła wstyd na myśl o swoim postępowaniu. Zrobiła z siebie idiotkę, Karim całował ją przecież tylko na pożegnanie.
Jego pocałunek sprawił jej niewysłowioną rozkosz.
Postąpiła głupio, udając, że może być normalna.
I to przed takim mężczyzną jak Karim.