Читать книгу Trylogia Nadzoru - Charlie Fletcher - Страница 11
ROZDZIAŁ II
Hern myśliwy
ОглавлениеNa północ od Londynu, w pobliżu pradawnego serca Brytanii, Hern polował na wzgórzu w blasku księżyca.
Podobnie jak wszyscy Hernowie ścigał zwierzynę z parą kościopsów: Chartem i Nosem. Krótkonogi Nos znajdował się pięćdziesiąt metrów niżej na zboczu, z brzuchem przy ziemi węszył wzdłuż nierównej krawędzi starego lasu, jakby tonsurą okalającego łyse wzniesienie. Wysoki Chart stał obok Herna napięty niczym naciągnięta cięciwa, z tylnymi łapami drżącymi niecierpliwie, gotów rzucić się do biegu, gdy tylko Nos wypłoszy zdobycz z zacienionych krzaków.
Choć jego twarz pokrywały spiralne, splecione tatuaże i zaprzysiągł wierność nocy, jednocześnie był jak Sluagh i nie był jak oni. Hernowie już dawno odsunęli się od Sluagh, nie chcąc podróżować w ich gronie ani uczestniczyć w ich rytuałach w określonych porach roku. Nie byli już wobec nich szczególnie nieprzyjaźni, zwłaszcza że przecież łączyły ich dawne więzi, ale woleli wieść samotne życie u boku swoich kościopsów. Najbardziej rzucającą się w oczy różnicą w wyglądzie obydwóch grup było jelenie poroże, które Hernowie przyczepiali sobie do głów. Najpierw starannie przycinali pod kątem jego podstawy, a następnie mocowali je do włosów tak solidnie, że wydawało się naprawdę wyrastać z czaszki.
Z tyłu głowy osobnika stojącego na wzgórzu wystawały krótkie, lecz groźne rogi sarniaka, każdy z trzema ostrymi rozwidleniami. Dzięki nim Hern wyglądał opływowo niczym kropla i wrażenie to jeszcze się wzmagało, gdy biegł u boku Charta, któremu niemal dotrzymywał tempa.
W większej z bestii, smukłym psie kłusowniczym, przeważała krew charta, od którego wziął swoje imię. W długą, splątaną sierść wzdłuż jego grzbietu wpleciono małe, zżółknięte kości różnych zwierząt łownych i to właśnie na jednym z tych dawnych trofeów Hern trzymał uspokajająco palec. Kręgosłup obdarzonego wydatną piersią Nosa, który węszył poniżej, zdobiła krótsza, lecz podobna dekoracja, ale to, co na większym z psów wyglądało dostojnie, na mniejszym, kundlu będącym połączeniem jamnika i spaniela, wydawało się po prostu solidnie wykonane.
Nagle zapadła cisza, jakby tkanina świata została rozerwana, po czym coś wypadło z hałasem z krzaków, ścigane przez ujadającego Nosa. Hern zabrał palec z kości i Chart popędził ku uciekającemu zwierzęciu, sadząc długie susy, z taką prędkością, że potrzebował jedynie trzech uderzeń serca, żeby dotrzeć do Nosa, i jeszcze jednego, by z głuchym warknięciem dopaść ofiarę.
Nos szczekał z podekscytowaniem, bębniąc ogonem o trawę, gdy Chart dwukrotnie potrząsnął zającem i upuścił go martwego. Obydwa psy obejrzały się na Herna. Większy przekrzywił łeb, mniejszy zaskamlał nerwowo.
Hern stał do nich tyłem, spoglądając na szczyt wzniesienia.
– Czego chcesz? – spytał.
Na tle nieba widniała samotna postać odziana w długi płaszcz z borsuczych skór. Na czole przybysz nosił opaskę z czaszką tego zwierzęcia, jego twarz pokrywały gęsto tatuaże, a u pasa wisiał nóż zakrzywiony jak sierp. Niewątpliwie był to Sluagh.
– Myśliwy – powiedział Czaszka Borsuka.
– Czym jest zwierzyna? – odparł Hern.
– Chodzący za dnia – wyjaśnił Sluagh. – Nic niebezpiecznego. Po prostu trudno go dopaść, inaczej już byśmy go mieli.
– Nie poluję na chodzących za dnia – rzekł Hern. – Wiesz o tym.
Sluagh ruszył po zboczu w jego stronę. Hern strzelił z palców w stronę kościopsów, które dopiero teraz z powrotem skierowały uwagę na upolowanego zająca i złapały jego ciało z nietypowym dla siebie brakiem rywalizacji. Rozdarły ofiarę i położyły się obok siebie, każdy ze swoją połówką.
– Niezłe zwierzęta – zauważył Sluagh.
– One też nie polują na istoty dnia.
Przybysz usiadł na piętach i spojrzał na jedzące psy. Na plecach miał duży skórzany worek, założony na podobieństwo plecaka.
– Jest pewien człowiek nazwiskiem Mountfellon, dzielący swój czas między Londyn a dom położony na północny wschód stąd – powiedział po chwili. – Wyrządził krzywdę jednemu z nas.
– Czyż nie jest to zatem sprawa dla Nadzoru? – zapytał Hern, który postanowił dalej stać. – Przysięgli chronić obydwa światy przed sobą nawzajem, a skoro chodzący za dnia skrzywdził...
– Nadzór przestał istnieć – warknął Czaszka Borsuka. – Wiesz dobrze, że już dawno przestał nas chronić, a jego władza ograniczyła się jedynie do Londynu, zresztą nawet tam...
– Nadzór jest najbardziej niebezpieczny, gdy zostaje mu niewielu członków – przerwał mu Hern. – Wielu Czystych, którzy o tym zapomnieli, już nie żyje.
Sluagh splunął na trawę.
– Nadzór zgnił w słońcu. Jego epoka wreszcie się skończyła. Poza tym zdarzenie miało miejsce z dala od Londynu.
– To nie dla mnie.
– Spójrz na to. Czy powtórzysz, że to nie twoja sprawa? – spytał Sluagh. Otworzył skórzany worek i podał go Hernowi, który powąchał zawartość i odwrócił pakunek do góry dnem.
Na trawę wypadło kilka sporych kości, ludzka czaszka i coś, co wyglądało na duży, postrzępiony zwój pergaminu.
– Widywałem już wcześniej kości. Co w nich takiego?
– Rozwiń rulon – polecił Czaszka Borsuka.
Hern rozwijał sztywny materiał, dopóki nie zauważył, że to nie pergamin, lecz skóra, na dodatek taka, która niegdyś pokrywała Sluagh. Początkowo jego ruchy charakteryzowały się zniecierpliwieniem, jednak wkrótce pojawił się w nich szacunek, gdy wygładzał dłonią pokrytą charakterystycznym tatuażem powierzchnię. Plątanina czarnych linii zbiegała się w wielkim wizerunku czaszki słonki, umieszczonej pomiędzy miejscami, gdzie dawniej znajdowały się łopatki, dziób zaś biegł w dół kręgosłupa. Dwa ogromne, puste oczodoły wydawały się wpatrywać w myśliwego patrzącego na nie w świetle księżyca.
– Obłupił ze skóry jednego z nas. – Hern spojrzał na Sluagh, a ten przytaknął.
– Pojmał, zabił, oskórował żywego lub umarłego, a później wygotował ciało z kości. To nie są łowy dla rozrywki, lecz dla sprawiedliwości. Ktoś musi za to odpowiednio zapłacić, tak każe Prawo i Obyczaj – powiedział. – Hernowie przysięgli nam pomagać, gdy chodzący za dnia przeleją krew Czystego.
Hern potarł twarz, jakby właśnie się obudził. Otrząsnął się, zupełnie jak jego kościopsy, i skinął głową.
– Kto ci powiedział, że to zrobię? Kto ci powiedział, że jestem związany przysięgą pokrewieństwa z tymi znakami?
– Słonkowa Korona – odrzekł Czaszka Borsuka, wpatrując się w kościsty czub złożony z ostrych dziobów biegnących między rogami Herna.
– Czyli wyszukałeś mnie, żeby powołać się na pokrewieństwo.
– Więź – odparł Sluagh. – Nie ze mną. Uznałem, że lepiej niż ktokolwiek wyczujesz tego, który skrzywdził kogoś noszącego twój znak.
– Jeśli ten Mountfellon pojechał do Londynu, to jestem od niego odcięty tak samo jak ty – oznajmił Hern. – Takie łowy nic nie dadzą. Londyn jest opasany żelazem i poprzecinany płynącą wodą.
– Opasany żelazem? Na przykład takim? – spytał Czaszka Borsuka, a w gąszczu niebieskich linii wijących mu się po twarzy ukazał się uśmiech.
Sluagh wyciągnął zza pasa nóż i podniósł go, by pochwycił księżycowe promienie i zalśnił na tle ciemnego nieba. Nie była to pradawna klinga z brązu noszona zwykle przez jego pobratymców, lecz mocno zużyty nóż do pieczywa – ale to nie dlatego Hern zachłysnął się nagle z wrażenia. Jego lud od pokoleń instynktownie bał się żelaza, a tymczasem Czaszka Borsuka nie tylko trzymał przeklęty metal, lecz również oblizał go bez mrugnięcia, bez dotkliwego parzenia sobie języka. Bez choćby najmniejszego rezultatu.
– Co to znaczy? – spytał zaszokowany Hern głosem chrapliwym i pełnym napięcia. Przywykł do samotności i niezależności, a działania Sluagh wstrząsnęły właśnie fundamentami jego świata.
– Prawo Żelaza nałożone na nas przed wiekami zostało przełamane – wyjaśnił Czaszka Borsuka. – Ja je przełamałem.
Rzucił nóż Hernowi, który instynktownie się odsunął i pozwolił klindze wylądować na trawie.
– Możesz go podnieść i nie stanie ci się krzywda – rzekł Sluagh. – Jeśli nie zdołasz, wycofam swoją prośbę, stanie się bowiem jasne, że nie łączy nas pokrewieństwo i czas istotnie rozciął łączącą nas pradawną więź. Natomiast jeśli uda ci się go ująć, dostaniemy potwierdzenie, że wciąż jesteście spokrewnieni ze Sluagh i uczynione przeze mnie dobro zadziałało na nas obydwóch, a wy nie jesteście już obciążeni zakazem. W takim wypadku poproszę cię jedynie o to, żebyś odpłacił się, odnajdując tego Mountfellona oraz wymyślając sposób, jak mu się zrewanżować.
Hern pochylił się powoli i przesunął dłonią tuż nad nożem, jakby wyczuwając jego ciepłotę lub jakieś złowrogie skwierczenie otaczającego go powietrza. Podniósł wzrok na obserwującego go Sluagh.
– Co zrobiłeś? – spytał ochryple.
– Dotknij go – powiedział Czaszka Borsuka.
Hern zawahał się, a następnie zdecydowanym gestem położył opuszki na klindze. Utrzymał je tam, podniósł przedmiot, powąchał go, po czym idąc za wcześniejszym przykładem Sluagh, polizał.
– Prawdę rzekłeś. Nie zagraża już nam – rzekł z podziwem i podał broń Sluagh.
– Zatrzymaj go – odparł Czaszka Borsuka. – Ukradłem go z gospody w dolinie. Jeśli zechcę, znajdę sobie inny. Teraz domy istot dnia stoją przede mną otworem, ich żelazne zamki, zasuwy i podkowy nie stanowią już dla mnie przeszkody. Przywracamy świat do prawidłowego stanu i odzyskujemy w nim należne nam miejsce.
Hern nic nie odpowiedział i stali obok siebie przez kilka minut, spoglądając na rozciągający się przed nimi krajobraz oblany księżycowym blaskiem, niczym na tajemną krainę nakreśloną srebrną kreską na pergaminie. Słychać było jedynie odgłos łamania zajęczych kości przez psy, które wciąż jadły, nieświadome, że świat ich pana właśnie został w cudowny sposób pozbawiony ograniczeń.
Sluagh zebrał kości i schował je z powrotem do skórzanego worka, a następnie starannie złożył skórę.
– Co z nim zrobisz? – zapytał go Hern.
– Zabierzemy go do scowle. Do Shee. Zrobią, co trzeba, żeby przywrócić mu honor i złożyć szczątki do wiecznego snu.
– Był Słonkową Koroną – rzekł Hern.
– Shee upamiętnią jego odejście lepiej niż ktokolwiek – zapewnił Sluagh.
Myśliwy przytaknął.
– Jego dom leży na północny wschód stąd? – dopytał. – Tego Mountfellona?
– Wielka rezydencja ze szpatu żelaznego przy Bowland’s Gibbet, przed miejscem, w którym wyżyna opada w krainę mokradeł – wyjaśnił Czaszka Borsuka. – Ale nie zastaliśmy go tam. Gdybyśmy na niego trafili, sam bym go zabił. Może przebywać w Londynie, gdzieś pomiędzy domem a miastem lub ukryty w jakiejś innej szczurzej norze. Odszukanie go okaże się wyzwaniem dla każdego łowcy. Być może będziesz musiał przyczaić się i zaczekać w cieniu. Być może będziesz musiał go gdzieś wyśledzić poprzez innych, z którymi się styka. Ale nie jesteś przecież byle łowcą, przyjacielu. Właśnie dlatego zwróciliśmy się do ciebie.
Hern spoglądał przez dłuższą chwilę na zwój wyprawionej skóry, po czym przysiadł na piętach obok Sluagh.
– Opowiedz mi o tym Mountfellonie. Zacznij od początku.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.