Читать книгу Zgadnij kto - Chris McGeorge - Страница 6
Zgadnij kto
ОглавлениеZanim udaje mi się wrócić, szkoła pustoszeje. Zawsze kiedy czegoś zapominałem, mama powtarzała mi, że jestem za bardzo roztrzepany, chociaż ani razu nie wyjaśniła, co ma przez to na myśli. Moje roztrzepanie w każdym razie znów dało o sobie znać. Zdałem sobie z tego sprawę, kiedy tylko zajrzałem do torby, w połowie drogi do domu. Zostawiłem go w pracowni matematycznej. Mój zeszyt. A w nim zadanie domowe na jutro. Wróciłem po niego, bo nie chcę zawieść pana Jefferiesa.
Zależy mi, żeby nie zwracać na siebie uwagi, więc przekradam się pod główne wejście przez boisko. Szkoła po zmierzchu – kiedy uczniowie rozejdą się do domów – ma w sobie coś złowieszczego. Zwykle jest tu głośno i ruchliwie. Teraz jednak wewnątrz panuje cisza, a dźwięk moich kroków brzmi jak stąpanie słonia i niesie się po korytarzu. Nie zauważam nikogo poza mężczyzną w zielonym kombinezonie, który poleruje podłogę stołówki tą dziwną maszyną. Wygląda, jakby był najbardziej nieszczęśliwym człowiekiem na świecie. Tata mówi, że jeśli nie będę się uczył, też tak skończę. Jest mi żal tego faceta, a potem robi się mi przykro, bo to nieładnie myśleć o innych z politowaniem.
Przyśpieszam kroku i docieram pod pracownię matematyczną. Drzwi są uchylone. Mama wpoiła mi zasady dobrego wychowania, więc i tak pukam. Drzwi wydają pisk kojarzący się z mysim i otwierają się szerzej.
Nie zauważam go od razu. Skrzydło drzwi blokują rozrzucone po podłodze papiery i zeszyty z ćwiczeniami. Rozpoznaję jeden z nich i podnoszę. Mój. Pan Jefferies zebrał je na koniec lekcji.
Zdaję sobie sprawę, że coś jest bardzo nie w porządku i unoszę wzrok w jego stronę. W stronę nauczyciela matematyki, pana Jefferiesa. Mojego nauczyciela matematyki. Mojego przyjaciela. Zwisa pośrodku sali na pasku zaciśniętym wokół szyi. Jego twarz ma dziwny kolor, a wybałuszone oczy nadają mu wygląd postaci z kreskówki.
Którą nie jest. Jest prawdziwy. A mi zabiera nieprzyzwoicie dużo czasu, by zdać sobie sprawę, na co patrzę. O wiele za dużo, by pojąć, że to nie jest chory żart.
Że mam przed oczami pana Jefferiesa.
Który nie żyje.
Po chwili zaczynam krzyczeć.