Читать книгу Matka Edenu - Chris Beckett - Страница 7

Migotka Strumyk

Оглавление

Kłopoty zaczęły się tego wstania, kiedy pierwszy raz zostawiłam Mikeya na Piasku z jego tatą i poszłam zbierać korę z wujkiem Dixonem, moim bratem Johnnym i siostrą Gwiazdeczką. Johnny dopiero co wrócił z Wielkiej Głowy i kiedy wiosłowaliśmy między drzewami, opowiadał, czego się tam dowiedział.

– Powiem wam coś naprawdę naprawdę ciekawego.

Hmmmf, hmmmf, hmmmf, robiły wysokie drzewa w wodzie dookoła. Wszystko było tak samo jak zawsze. Nad nami czerniało niebo. Wokół paliły się drzewne lampki. Pod wodą świecił falorost.

– No, coś naprawdę dziwnego – ciągnął Johnny. – Sam nie wiedziałem, czy w to wierzyć. Gadałem z tym Harrym, no wiecie, tym starym Harrym, krzywostopem, co nie ma palców, nie? I on powiedział, że ostatnio na Głównoziemię przypływają goście z drugiej strony Stawu Świat, z jego prawej strony. To znaczy nie do samej Wielkiej Głowy, ale w inne miejsca, dalej w stronę Alp, na przykład do Domu Lona Downika czy do Brązowej Rzeki. No i nie uwierzycie, powiedział, że przywożą ze sobą metal. Nie kawałki tego metalu z Ziemi, ale metal, który sami wykopali z ziemi, tutaj, na Edenie.

– Niech mnie serce Geli – szepnęłam. Poczułam nagły strach.

Nowina Johnny’ego wydała mi się jak ten powiew, co przychodzi z Głębokiego Ciemna przed burzą. Sam w sobie to nic takiego, tylko lampokwiaty kołyszą się trochę na gałęziach, ale wiesz, że to dopiero początek. Metal oznaczał zmiany. Metal to coś, o co się walczy, tak jak ludzie Johna i Davida ciągle bili się o ten metalowy pierścień z Ziemi. Pomyślałam o moim małym Mikeyu na Piasku i wyobraziłam sobie wybuchającą nad jego głową krwawą burzę.

Ale Dixon tylko parsknął śmiechem.

– E tam, nie wierzcie we wszystko, co Harry wygaduje. Jakby myślał, że uwierzycie, to by wam nagadał i o statku z Ziemi, co właśnie przyleciał.

Chlap, chlap, chlap, robiły nasze wiosła. A w tle ponad tymi odgłosami, które rozlegały się i cichły, pojawiały i znikały, trwał ten starszy rytm, który się nigdy nigdy nie zmieniał. Hmmmf, hmmmf, hmmmf, robiły drzewa, pompując swój sok do Podziemia, daleko daleko w dole.

– Tylko że wiesz, to może być prawda – powiedziała Gwiazdka.

Popatrzyła na wuja tymi pięknymi, szarymi oczami, które zawsze zaglądały ci do środka. Ludzie mówili, że mam takie same, tylko że swoich oczywiście nigdy nie widziałam.

– Wiemy przecież, że John Czerwoniuch popłynął na drugą stronę Stawu Świat, nie? – zauważyła. – On i garstka innych Johnowych. Kiedy znudziły im się ciągłe walki o Głównoziemię, po Podziale.

Dixon prychnął.

– No tak. Wypłynęli małymi łódkami z pni, żeby przepłynąć Głębokie Ciemno. Gwiazdeczko, wiesz przecież, jak tam jest. Jakie są fale. Nie ma mowy, żeby im się udało. Nie ma mowy. Ich kości leżą gdzieś na dnie, razem z tym drogocennym pierścieniem Johna.

– Wszyscy tak myślą – powiedziała Gwiazdeczka – bo nigdy nie dali znaku życia. Ale może im się jednak udało?

Mały nietoperz, klejnotek, śmignął tuż nad wodą, ciągnąc czubkami paluszków po gładkiej powierzchni.

– No, ja też tak myślałem. Ale nie tylko Harry mi o tym mówił. Jakiś inny gość też mi to samo opowiedział: John i Johnowi naprawdę dotarli na drugą stronę Stawu Świat i doszli do tego, jak wyciągać z ziemi metal.

– A kto to był, ten „inny gość”? – zapytał Dixon, uśmiechając się, jakby dobrze wiedział. – Czasem nie Dave, ten kumpel Harry’ego, z nietopyskiem?

Johnny zaczerwienił się odrobinę.

– No... tak. Dave. Ale i tak... To może być prawda.

Wujek Dixon znów prychnął.

– Może być. Wszystko może być, ale jestem pewien, że nie jest. Bo nawet jeśli Johnowi dopłynęli na drugą stronę, a jestem pewien, że nie, to po co by wracali? Wypłynęli właśnie po to, żeby zacząć od nowa i nie musieć walczyć z Davidowymi.

Chlup, chlup, chlup. Popłynęliśmy dalej. Ze wszystkich stron wznosiły się wysokie kolanowce, u dołu proste, a potem zginające się w stronę Głównoziemi i opuszczające zielonożółte lampokwiaty nad płytką wodę. Kojarzyły mi się z matkami, które nachylają się nad dziećmi. Ale tego wstania wszystko kojarzyło mi się z matkami i dziećmi, bo pierwszy raz zostawiłam Mikeya samego.

* * *

Johnny na moment mnie zaniepokoił, ale po słowach Dixona poczułam się lepiej. Głupia opowiastka i tyle, pomyślałam, i znów zaczęłam się cieszyć podróżą, tym, że jestem na wodzie, że wokół świecą lampokwiaty i ich odbicia.

Kiedy byliśmy mali, mama mówiła nam, żebyśmy zmrużyli oczy i udawali, że jesteśmy w gwiezdnym statku, a lampokwiaty to gwiazdy. Parę łonczasów później sama się w to bawiłam z Mikeyem. Wyobraziłam sobie teraz, jak mruży małe oczka, tak samo jak kiedyś mała Gwiazdeczka. Przyjemne przyjemne to było, pomyśleć znowu o tych dziecięcych zabawach, że znowu będzie okazja, zwłaszcza że wiedziałam, że zapewnię ich Mikeyowi o wiele więcej, niż zdążyła nam dać nasza mamusia.

Wujek Dixon przestał wiosłować.

– Tu jest pierwsze – powiedział. – Powinno być w sam raz.

Mieliśmy przed sobą drzewo z długim owalnym nacięciem w korze w miejscu, gdzie pień się zginał – nazywaliśmy to kolanem. Podpłynęliśmy do niego, wujek Dixon wychylił się w jedną stronę, a cała pozostała trójka dla równowagi w drugą.

– No dobra – mruknął. – To zaczynamy.

W pień były powbijane grube kołki. Postawił nogę na najniższym z nich, ręką chwycił najwyższy, do którego był w stanie dosięgnąć, i choć był wielki i ciężki, zręcznie podciągnął się w górę, nie dotykając gorącego pnia. I od razu, podczas gdy my gramoliliśmy się z łódki, zaczął stuk-stukać w owalny kawał kory, wielki biały brzuch zwisał mu nad szorstką koźlą skórą, którą był przepasany, twarz poczerwieniała i spociła się z gorąca.

Hrrummmf, westchnęło drzewo i wypuściło z otworu powietrznego w osiemdziesięciostopowym pniu, wysoko nad nami, kłąb pary.

Hmmmf, hmmmf, robiły wszystkie drzewa wokół, tak że łączyło się to w jedno nieustające hmmmmmm, które słyszało się z daleka, kiedy podpływało się do Głównoziemi.

Wyobraziłam sobie, że Mikey, kiedy podrośnie, będzie się uczył robić łodzie. Wyobraziłam sobie, jak budzi się któregoś wstania razem ze swoimi dziećmi i mówi im, żeby zmrużyły oczy i pomyślały, że płyną między gwiazdami.

Matka Edenu

Подняться наверх