Читать книгу Warcraft: Durotan - Christie Golden - Страница 3

Оглавление

Prolog

Szkarłatny ślad dymił w śniegu i Durotan, syn Garada, syna Durkosha, krzyknął triumfalnie. To było jego pierwsze polowanie. Po raz pierwszy cisnął bronią w żywą istotę z zamiarem pozbawienia jej życia, a krew na śniegu była dowodem tego, że włócznia trafiła w cel. Pewny pochwały odwrócił się do ojca, wypinając dumnie drobną pierś, lecz zaraz zmieszał się na widok wyrazu twarzy przywódcy Klanu Mroźnego Wilka.

Garad, dosiadający wielkiego białego wilka imieniem Lód, potrząsnął głową. Lśniące pasma długich czarnych włosów rozsypały się na jego szerokich i potężnych barkach. Patrzył posępnie na syna niewielkimi ciemnymi oczyma.

– Nie trafiłeś w serce, Durotanie. Mroźny Wilk zabija pierwszym uderzeniem.

Rozczarowanie i wstyd oblały gorącem twarz młodego orka.

– Ja… żałuję, że cię zawiodłem, ojcze – oświadczył, prostując się, jak mógł najbardziej, na grzbiecie swego wilka, Kła.

Z pomocą kolan i dłoni zanurzonych w gęstej kryzie swego wierzchowca Garad pokierował bestię tak, by stanęła u boku Kła.

– Zawiodłeś, bowiem nie zabiłeś go jednym ciosem, Durotanie – zwrócił się do syna. – Nie znaczy to, że mnie zawiodłeś.

Durotan spojrzał na ojca z niepewnością.

– Moim zadaniem jest cię uczyć, synu – mówił dalej Garad. – Jeśli Duchy tak orzekną, kiedyś zostaniesz wodzem, i nie mogę dopuścić, byś niepotrzebnie je obrażał.

Garad wskazał krwawy ślad.

– Wyjaśnię ci to. Zsiądź z wilka i chodź ze mną. Dołączcie i wy: ty, Drek’Tharze, i Roztropne Ucho. Reszta niech czeka na moje wezwanie.

Durotan nadal był zawstydzony i zmieszany, ale przy tym – zaciekawiony. Posłuchał ojca, nie zadając pytań. Zsunął się z grzbietu wilka i poklepał ogromną bestię pieszczotliwie.

Czy wilki przysposobiono do noszenia jeźdźców – bowiem orkowie uznali, że śnieżnobiałe bestie nadadzą się doskonale dla Mroźnych Wilków – czy może klan wziął imię od swych wierzchowców? Nikt już tego nie wiedział. Odpowiedź przepadła w mrokach dziejów. Kieł szczeknął gardłowo i polizał swego młodego pana po twarzy.

Towarzyszący ojcu i synowi Drek’Thar był starszym szamanem Mroźnych Wilków, silnie związanym z Duchami Ziemi, Powietrza, Ognia, Wody i Życia. Wedle podań klanu Duchy mieszkały na dalekiej północy, na Krawędzi Świata, w Siedlisku Duchów. Drek’Thar był znacznie starszy od Durotana, ale bynajmniej nie zgrzybiały.

Lata przed narodzinami Durotana szaman został oślepiony w bitwie. Wilk, którego dosiadał ork z wrogiego klanu, kłapnął szczękami tuż przed twarzą Drek’Thara, próbując go ugryźć. Bestii udało się to jedynie po części, ale i tego było dość, by trwale okaleczyć szamana. Jeden ząb wilka przebił oko szamana. Wkrótce stracił on wzrok i w drugim. I dziś Durotan wciąż mógł dostrzec kilka bladych linii blizn, których nie zdołała ukryć opaska zasłaniająca niewidzące oczy Drek’Thara.

Ale jeśli Drek’Thar coś utracił, to zarazem też i coś zyskał. Niewiele czasu po tym, jak ociemniał, rozwinął inne zmysły. Widział Duchy z przenikliwością, jakiej nie osiągnął żaden z młodszych szamanów, pobierających u niego nauki. Od czasu do czasu Duchy zsyłały mu nawet wizje ze swej siedziby na Krawędzi Świata, leżącej tak daleko na północy, jak to tylko było możliwe.

Drek’Tharowi daleko było do bezradności, póki mógł dosiadać swego ukochanego, świetnie wyszkolonego wilka Roztropne Ucho. Dzięki zwierzęciu był w stanie dotrzeć wszędzie tam, gdzie chadzali inni orkowie.

Ojciec, syn i szaman brnęli śladem szkarłatu przez głębokie zaspy.

Durotan urodził się w trakcie burzy śnieżnej, co jako Mroźnemu Wilkowi miało wróżyć mu dobrą przyszłość. Jego domem zaś była Grań Mroźnego Ognia. Śnieg z ociąganiem wycofywał się z tej krainy przed nadejściem słonecznych miesięcy letnich i natychmiast wracał z pierwszymi chłodami, jakby nie mógł już znieść rozłąki. Nikt nie umiał powiedzieć, kiedy właściwie Klan Mroźnego Wilka uczynił to niegościnne miejsce swym domem. Jak daleko sięgali pamięcią, byli tu „od zawsze” – tak starsi orkowie odpowiadali Durotanowi, gdy ten podrósł na tyle, by o to pytać.

Zapadała noc i chłód stał się bardziej dojmujący. Grube, ciepłe buty Durotana, zrobione ze skóry racicznika, powoli zaczynały przemakać i ork tracił czucie w stopach. Wiatr przybrał na sile i niczym setki sztyletów przebijał futrzany płaszcz. Durotanem wstrząsały dreszcze, szedł jednak w milczeniu, czekając, aż jego ojciec pierwszy się odezwie. Tymczasem krwawy ślad przestał już parować. Wyraźnie zamarzał.

Szkarłatny trop prowadził przez szerokie pole omiecionego wiatrem śniegu ku szarozielonej plamie drzew u stóp Praojca Góry, najwyższego ze szczytów w łańcuchu, który ciągnął się setki mil na południe. Góra ta, zgodnie z tym, co zapisano w zwojach, była strażnikiem klanu i szeroko rozkładała kamienne ramiona, by stworzyć ochronną barierę, oddzielającą Grań Mroźnego Ognia od południowych ziem. Nozdrza Durotana wypełniła woń czystego śniegu zmieszana z aromatem świeżych sosnowych igieł. Świat pogrążony był w ciszy.

– To nic przyjemnego, prawda? Taki długi spacer w głębokim śniegu – odezwał się wreszcie Garad.

Durotan zastanawiał się, jaka jest właściwa odpowiedź na to pytanie.

– Mroźny Wilk nie narzeka.

– Nie, nie narzeka, ale to wciąż nic przyjemnego – Garad uśmiechnął się do syna, rozchylone wargi jeszcze bardziej obnażyły kły.

Durotan odruchowo odpowiedział uśmiechem i skinął lekko głową, odprężając się nieco.

Garad dotknął płaszcza, który nosił syn, i przegarnął palcami gęste futro.

– Racicznik. To silne stworzenie. Duch Życia obdarzył je bujnym futrem, grubą skórą i ukrytymi pod nią warstwami tłuszczu, żeby zdołało przetrwać w tej krainie. Ale ranny racicznik porusza się zbyt wolno, by się rozgrzać. Nie może dotrzymać kroku reszcie stada, więc nie znajdzie ciepła między swoimi. Chłód daje mu się we znaki. – Wódz wskazał ślad na śniegu.

I Durotan zobaczył, że stworzenie potykało się, brnąc naprzód.

– Jest zdezorientowany. Przerażony. I cierpi. A to tylko zwierzę, Durotanie. Niczym sobie nie zasłużyło na taki los, na takie cierpienie. – Spojrzenie Garada stwardniało. – Niektóre klany orków są okrutne. Cieszy ich ból i męki zwierzyny… jak i wrogów. Ale Mroźne Wilki nie czerpią przyjemności z cierpienia. Nawet z cierpienia wrogów, a już na pewno nie z cierpienia prostych zwierząt, które pomagają nam przetrwać.

Durotan poczuł na policzkach kolejną falę gorącego wstydu. Tym razem nie rumienił się z powodu niecelnego rzutu, lecz dlatego że nie pomyślał o tym, o czym mówił ojciec. Nie zdołał zabić zwierzęcia pierwszym ciosem i rzeczywiście była to porażka – ale nie dlatego, że Durotan nie okazał się najlepszym z myśliwych, tylko z tej przyczyny, iż za jego sprawą racicznik niepotrzebnie cierpiał.

– Rozumiem… – powiedział do ojca. – Przepraszam.

– Nie mnie przepraszaj – odparł Garad. – To nie ja muszę znosić ból.

Krwawe ślady były tu świeższe i zarazem większe. W zagłębieniach, jakie zostawiały w śniegu kopyta stworzenia, zbierały się kałuże krwi. Coraz bardziej splątany trop prowadził między samotnymi sosnami za skupisko głazów przykrytych śniegiem.

Tam go znaleźli.

Durotan ranił byczka. Zwierzę wydało się przeogromne młodemu orkowi, po raz pierwszy w życiu pochwyconemu w szpony prawdziwej żądzy krwi. Jednak wystarczyło mu spojrzeć uważniej, by zrozumieć, że nie ma do czynienia z dorosłym bykiem – choć cielę było równie wielkie, co trzech orków, porośnięte przy tym gęstą, kosmatą sierścią. Z jego pyska unosiły się białe obłoczki spazmatycznego oddechu, a pomiędzy tępymi żółtymi zębiskami widać było jęzor. Byczek wyczuł ich i otworzył niewielkie, głęboko osadzone oczka. Spróbował się dźwignąć, ale tylko zrył czerwieniejący śnieg, jeszcze głębiej wbijając przy tym włócznię we własny bok. Stęknięcia będące oznaką agonii i zarazem zawziętości, z jaką stworzenie opierało się śmierci, sprawiły, że Durotana coś ścisnęło w piersi.

Młody ork wiedział, co powinien zrobić. Ojciec przygotował go do polowania, opisał organy wewnętrzne racicznika i wyjaśnił, jak najszybciej ubić zwierzę. Durotan się nie wahał. Pobiegł do cielaka tak szybko, jak pozwalał mu głęboki śnieg, wyrwał włócznię i wbił ją prostym i czystym pchnięciem w serce byczka, napierając na drzewce całym ciężarem ciała.

Racicznik zadrżał gwałtownie i skonał. Stał się bezwładną i nieruchomą masą; gorąca krew zalała mu futro i śnieg wokół.

Do trzymającego się z tyłu Garada dołączył teraz Drek’Thar. Szaman przechylił głowę i nasłuchiwał, podczas gdy wódz patrzył na syna wyczekująco.

Durotan zerknął na nich, a potem na zwierzę, które zabił. Wejrzał we własne serce, tak jak zawsze uczył go ojciec, po czym kucnął w śniegu obok martwego byka. Ściągnął futrzaną rękawicę i nagimi palcami dotknął boku cielaka. Zwierzę wciąż było ciepłe.

Młody ork czuł się trochę niezręcznie, gdy zaczął mówić, ale miał nadzieję, że znalazł właściwe słowa:

– Duchu racicznika, ja, Durotan, syn Garada, syna Durkosha, dziękuję ci za ofiarę twojego życia. Twoje mięso pozwoli moim ludziom przetrwać zimę, twoja skóra i futro zapewnią nam ciepło. My… Ja… jestem ci wdzięczny. – Przerwał i przełknął ślinę. – Przepraszam, że twoje ostatnie chwile wypełniły ból i strach. Następnym razem sprawię się lepiej. Uderzę, jak mój ojciec mnie nauczył, prosto i celnie – gdy mówił te słowa, świadom był ciężaru futra na plecach i czuł wdzięczność za płaszcz, który chronił go przed śmiercią, oraz za buty, które grzały mu stopy. Popatrzył na ojca i Drek’Thara. Obaj skinęli głowami aprobująco.

– Mroźny Wilk to potężny wojownik i zdolny myśliwy – powiedział Garad. – Ale nigdy nie jest okrutny dla zabawy.

– Jestem Mroźnym Wilkiem – oznajmił Durotan z dumą.

Garad uśmiechnął się i położył dłoń na ramieniu syna.

– Tak – potwierdził. – Jesteś.

Warcraft: Durotan

Подняться наверх